Molestowanie seksualne. Kataryna m.in. o Jakubie Dymku, Michale Wybieralskim i Januszu Rudnickim

Anita Czupryn
Człowiek oswaja się z takim poczuciem, że molestowaniem jest coś, co robi ktoś z drugiej strony barykady, a ono samo nie jest naganne - mówi Kataryna, publicystka, komentatorka.

Głośny temat molestowania w środowisku lewicowym to niespodziewany efekt akcji #MeToo, czy przeciwnie - można się było tego spodziewać?
Trochę jest to niespodziewane, bo kto by pomyślał, że dziewczyny, które tak długo na ten temat milczały, z pełną świadomością tego, jakie to zamieszanie wprowadzi w ich środowisku, w ich życiu, zdecydowały się powiedzieć o tym akurat teraz. I to dziewczyny ze środowisk lewicowych, gdzie deklaratywnie szacunek do kobiet jest większy. Gdyby człowiek był naiwny, to mógłby się tego nie spodziewać. Ale jeśli człowiek nie jest naiwny, to widział, co się działo wokół pisarza, pana Rudnickiego i jak gorliwie zaczęły go bronić same kobiety po tym, co powiedział.

A powiedział, cytuję: „K… już są”, przywołując kolegę do kawiarnianego stolika, przy którym siedział z dziennikarką Anną Śmigulec i jej koleżanką.
Właśnie. Jeśli jest więc tak, że można bronić takich zachowań, to oznacza, że wstręt do nich jest teoretyczny.

Ale wracając do ostatnich wydarzeń, co Panią szczególnie zszokowało, zaskoczyło?
Pewne rzeczy już wyszły przy okazji hollywoodzkiego producenta filmowego Harveya Weinsteina, kiedy okazało się, że nawet osoby sławne, wpływowe i bogate latami pozwalały mu na poniżające traktowanie siebie. Ale to, co mnie zaskakuje w tej sytuacji, to może nie przyzwolenie na molestowanie, ale łatwe przejście nad nim do porządku dziennego. I to jest dla mnie szokujące. Zwłaszcza że dzieje się to w środowiskach, które ciągle pouczają inne kobiety, jak mają żyć i jak powinny układać swoje związki. „Odchodźcie od złych mężów, wychodźcie z toksycznych związków, bądźcie paniami swojego życia” - łatwo radzić, trudniej się do własnych rad dostosować. A przecież warszawskie feministki są w sytuacji diametralnie różnej od sytuacji wielu kobiet, którym tak chętnie organizowałyby życie uczuciowe. Kobieta na wsi, z trójką dzieci, finansowo uzależniona od męża i bojąca się środowiskowego ostracyzmu, ma dużo trudniej z podjęciem decyzji o zakończeniu przemocowego związku i jest w stanie znaleźć liczne powody, dla których sama przed sobą usprawiedliwia tkwienie w nim. Autorki demaskatorskiego listu do panów Wybieralskiego i Dymka nie miały żadnych rodzinnych, zawodowych, finansowych czy towarzyskich powodów, żeby się zmuszać do trwania w przemocowych relacjach. One miały wybór, którego często nie ma uzależniona finansowo od męża matka trójki dzieci z małej miejscowości. Moje współczucie dla nich jest więc dość ograniczone, bo w jakimś sensie wybrały własną bierność wobec dotykającej je przemocy.

Autorki listu do Wybieralskiego i Dymka nie miały powodów, żeby się zmuszać do trwania w przemocowych relacjach

Można by powiedzieć, że dawały sprzeczne komunikaty. Bo przecież właśnie śmiały się z tych dowcipów, które następnie skrytykowały.
Zupełnie inna jest sytuacja kobiety, którą molestuje szef, a która wie, że to jest jedyny zakład pracy w jej miejscowości i że jeśli odejdzie, to straci jedyne źródło utrzymania siebie i swoich dzieci. Tu rzeczywiście występuje element szantażu. Ale nie do pomyślenia dla mnie jest to, że bez żadnego szantażu można po takich zachowaniach normalnie traktować tych panów. Jeśli jest tak, że było to tajemnicą poliszynela, że towarzyskim żartem stało się uderzenie kobiety „z główki” i jedna z tych pań sama się z tego śmiała? To, że świadoma, dorosła kobieta, bez rodzinnych i finansowych obciążeń, której cała kariera nie zależy od tego jednego faceta, nie potrafi dać mu w pysk i wyjść, kiedy on na to zasługuje. Przy czym nic jej za to nie grozi, co najwyżej towarzyskie wykluczenie. Chęć bycia w tym środowisku, w tym towarzystwie, była większa niż poczucie godności. Nawet jeśli ta pani, jak mówiła, była pijana i nie mogła w pełni reagować, może zdarzają się takie rzeczy. Ale po fakcie, kiedy już było wiadomo, co się stało, nadal utrzymywać relacje? Ona i wszystkie osoby, które wiedziały, co się stało, po prostu kryły tych panów i utwierdzały ich w poczuciu bezkarności, pozwalającym im krzywdzić kolejne kobiety.

#metoo | Aktorki Karina Kunkiewicz i Sylwia Gliwa o molestowaniu seksualnym w polskim showbiznesie

Źródło:
TVN

Co takiego więc się stało, że teraz te kobiety ujawniły to publicznie?
No właśnie, dziwi mnie, że to nie zadziałało wcześniej. Ale pewnego wieczora te panie zgadały się, że mają podobne doświadczenia, że jest ich więcej niż jedna, więc poczuły, że będzie łatwiej. I to też, muszę powiedzieć, jest dla mnie swego rodzaju wstrząsem, bo w Warszawie, w środowisku, gdzie teoretycznie nikt by im nie mówił: „Słuchaj, siedź cicho, bo skrzywdzisz naszego kolegę”, powinny móc liczyć na zrozumienie dla wykrzyczenia tych oskarżeń. A jednak nie było w nich poczucia bezpieczeństwa, że mogą się odciąć od takich zachowań i uchronić kolejne kobiety. Zresztą, one sygnalizują, że po ich artykule zgłaszały się kolejne. Nie była to sytuacja, w której ktoś gdzieś zachował się nieodpowiednio po alkoholu i tyle. To był po prostu taki styl funkcjonowania tych panów. I ten styl był możliwy właśnie dlatego, że te kobiety nie reagowały.

Podobnie było przecież z panem Rudnickim. W żenującej sytuacji znalazła się jedna dziennikarka, a potem okazało się, że w podobnej znalazła się i druga, Paulina Młynarska, którą znany pisarz też obraził. I to też wyszło dopiero teraz.
No tak. Przypominam sobie, że jakiś czas temu, kiedy Janusz Palikot był w polityce, i był ulubieńcem postępowych salonów, jednej z proszących go o wywiad dziennikarek „Rzeczpospolitej” odpowiedział w SMS-ie: „Ale nago i po dwóch winach”. Ona to ujawniła, ale nic się z tym dalej nie zadziało. Nie poszedł za tym ostracyzm, żadna nagana, żadna refleksja, że nawet jeśli jest naszym ukochanym Januszem Palikotem, teoretycznie nowoczesnym i postępowym, ale praktycznie seksistowskim burakiem, to powinniśmy go traktować stosownie do tego, co robi, a nie do tego, co głosi. Mam wrażenie, że zarówno w przypadku Rudnickiego, jak i innych tego rodzaju sytuacjach, oficjalnie głoszone poglądy służą za tarczę przed wytknięciem faktycznych zachowań. I to jest niepokojące. Ale przecież taka sama hipokryzja była też w przypadku Kuby Wojewódzkiego i pamiętnych słów o zgwałceniu Ukrainek.
O zgwałceniu Ukrainki mówił Michał Figurski; o tym, że by ją zgwałcił, gdyby była ładniejsza, za co stracił pracę w radiu. Wojewódzki mówił, że nie wie, jak wygląda „jego” Ukrainka, bo „ona ciągle na kolanach”.
I był rechot, bo przecież wszyscy wiemy, że Kuba jest ostatnią osobą, którą można o to posądzić. No, właśnie nie. Jeśli się tak zachowuje, tak mówi, to właśnie taki jest. Nic go nie różni od Leppera, który rechotał, pytając, czy można zgwałcić prostytutkę. Te oficjalne deklaracje są guzik warte. Tymczasem w tych przypadkach pozwala się na to, aby rozjeżdżała się praktyka z hasłami, jakie się głosi. Więcej wagi przykłada się do haseł, a nie do tego, jaki człowiek jest w stosunku do innych. Dla mnie jest to więc sytuacja na wielu poziomach wstrząsająca. Trudno jest mi sobie wyobrazić, że po czymś takim, co spotkało te panie, nadal można chodzić do tych samych kawiarni, spotykać się z tym facetem, śmiać się z jego dowcipów, nawet z tego, że użył przemocy i skaleczył jej rękę czy rozbił nos. To są niewyobrażalne rzeczy; to było przyzwolenie na spuszczenie zasłony. Przyzwolenie dane przez te panie, one się na to zgodziły. One wybrały to, że nie odcinają się od niego, nie mówią, nie wykrzykują mu tego w twarz. Musiały się dopiero zebrać w piątkę, musiała być akcja #MeToo, musiały to napisać, żeby to się z nich wylało.

„Gazeta Wyborcza” zawiesiła współpracę z Michałem Wybieralskim, jak i „Krytyka Polityczna” z Jakubem Dymkiem, bo to o ich seksistowskich postępowaniach napisało tych pięć pań. Chociaż Jakub Dymek wydał oświadczenie, w którym zaprzecza zarzutowi gwałtu. Tylko że wygląda na to, że już jest pozamiatane.
W całej tej sprawie jest dużo więcej niepokojących rzeczy. Po pierwsze, zakładam, że jeśli zebrało się pięć dziewczyn i napisało o tych dwóch facetach, to nie jest to wyssane z tych pięciu palców; coś jest na rzeczy. To nie była jedna osoba, która po latach coś sobie przypomniała, jak ostatnio przypomniała sobie polityczka z partii Razem, że w 2015 roku poseł z partii Kukiz’15 proponował jej wyjście do toalety. Ten przypadek, przepraszam, jest żenujący, bo albo się wtedy mówi takiemu facetowi, co się o tym myśli, w studiu, albo nawet na antenie: „Przed chwilą ten pan coś takiego mi zaproponował”. Słowem, robi się zadymę wtedy, kiedy jest na to miejsce, a nie przypomina sobie po dwóch latach, że kiedyś ktoś mi coś powiedział.

Nie była to sytuacja, w której ktoś zachował się nieodpowiednio po alkoholu. To był po prostu taki styl funkcjonowania

No tak, tylko mnie chodzi o reakcje. No, bo jak to Pani powiedziała, powinien być ostracyzm, a w dużej mierze mamy jednak bagatelizowanie problemu. Kiedy miesiąc temu mecenas Sklepowicz, zapraszany jako ekspert do TVP Info, w internetowej telewizji, w sposób niewiarygodnie chamski obraził kobiety, które uczestniczyły w Marszu Kobiet, a dziennikarz Marcin Rola radośnie się na to zaśmiał i Sklepowicz potem napisał, że przeprasza, bo miał głupi dzień, to właściwie też przeszliśmy nad tym do porządku dziennego.
A jego kolega Marcin Rola został kilka dni temu zaproszony jako gość do telewizji publicznej. Jako społeczeństwo deklarujemy więc, że jest to superpoważna sprawa, ale jak przychodzi co do czego, to wszystko jest OK. Tylko że ja chciałabym rozdzielić zarzuty, jakie się pojawiły wobec pana Dymka od tych wobec pana Wybieralskiego. Bo na razie, jak dobrze zrozumiałam, mamy wątek byłej dziewczyny pana Dymka, która oskarża go o gwałt. Bardzo dobrze, że jest reakcja redakcji, ale ta sprawa z drugiej strony pokazuje, jak bardzo łatwo można na zasadzie słowo przeciwko słowu zniszczyć człowiekowi życie, a przynajmniej karierę. I to jest właśnie cały ten problem, jaki mam z tą sytuacją. Wolałabym, żeby te panie, pisząc do tych dwóch panów, podzieliły zarzuty. Żeby było wiadomo, która komu co zarzuca. Na razie mamy wspólny zarzut pięciu pań przeciwko dwóm panom i nie wiadomo, jakiego rodzaju winy są po ich stronie. Jednak odróżniam gwałt od seksistowskiego żartu, który na dodatek nie spotyka się z żadną reakcją. Jeśli taki żart nie spotyka się z żadną reakcją, to żartowniś ma prawo sądzić, że te panie są tak samo buraczane jak on. Tak przecież jest, że nawzajem się trochę wychowujemy - jeśli śmieję się z takiego żartu, udaję, że mnie to rozbawiło, żeby nie pokazać się jako jakaś zaściankowa, to skąd on ma to wiedzieć, że to jest zły żart, że tak się nie żartuje? Że wykroczył poza granice?

Mnie się wydaje, że to się powinno wiedzieć stąd, skąd wiadomo, jak być przyzwoitym.
Dlatego tak trudno się o tym mówi, bo z jednej strony niełatwo bronić kogoś, kto może się okazać gwałcicielem, z drugiej - głupio wyjść na krytyka dziewczyn, które spotykały się z takimi zachowaniami. Ale nie sposób zauważyć, że trochę na to pozwalały. Pozostając w tym środowisku, w tych relacjach, nie wyciągając żadnych konsekwencji wobec tych panów, to jednak na to w pewien sposób przyzwalały. Pokazując, że nic im to nie zrobiło, że daję ci prawo tak się zachowywać, skoro nie zareagowałam w żaden sposób, a nawet, po czasie nauczyłam się śmiać z tego, co mi zrobiłeś.

Moim zdaniem, umiejętność śmiania się z tego, co złego mnie spotkało, oznacza, że już to w sobie przepracowałam, że nie noszę żadnej traumy. W tym przypadku jednak okazało się inaczej.
Pan Dymek został oskarżony o bardzo poważną rzecz, a lepiej by było, aby przypisać winy czy też przestępstwa, jeśli mowa o gwałcie, w sposób konkretny i potraktować to z pewną ostrożnością. Ponieważ może się tak zdarzyć, że nagle ktoś inny powie, że był z kimś jakiś czas, zerwali ze sobą pięć lat temu, przez te pięć ostatnich lat żyli w przyjaźni, balowali razem, uśmiechali się do siebie, i teraz ten ktoś przypomina sobie, że te pięć lat temu został zgwałcony, a człowiek o to oskarżony od razu wylatuje z pracy i nie ma szansy, żeby się obronić. Gdyby to jeszcze była taka sytuacja, że mamy do czynienia z małą społecznością, gdzie trudno o tym mówić, gdzie są zupełnie inne uwarunkowania. Ale w środowisku, w którym można o tym swobodnie powiedzieć i nikt nie zarzuci, że takich brudów się nie wywleka, a przynajmniej teoretycznie tak powinno być w takim środowisku, to trzymano to w tajemnicy, pozwalano, by to spotykało inne osoby, bo to miało być powszechne; nie zrobiono nic, by ochronić kolejne osoby przez te lata. Tu mam pewien żal, jeśli mogę mieć jakiś żal do tych pań. Ale to też stawia w głupiej sytuacji te osoby, które miały dużo trudniej, by się z tego wyrwać, osoby z innych środowisk, gdzie miały dużo więcej do stracenia. Wystarczy popatrzeć na reakcje. Ludzie się oburzają, ale też wytykają, że panie są z tego środowiska, że chętnie pouczają…
Ale to też spowodowało coś innego - zaostrzenie podziału na prawaków i lewaków, no bo „widzicie, lewacy, u was wcale nie jest różowo”. I znów stało się to, jak wszystko w Polsce, problemem politycznym.
I to jest dopiero idiotyzm! Ponieważ, jak widzimy teraz, seksizm i molestowanie nie mają barw ani partyjnych, ani politycznych. Nie rozumiem tego rechotu po prawej stronie, bo w partii PiS ciągle jest na przykład poseł Zbonikowski z całym bagażem, z zeznaniami jego żony, więc nie ma się co śmiać: „Ha, ha, ha, jesteście tacy jak my”. Być może kogoś pociesza to, że w innym środowisku są takie same nieprawidłowości jak w moim. Trzeba się zastanowić, dlaczego tak jest, dlaczego tak strasznie trudno było nawet lewicy z tym wyjść, jak bardzo więc trudno wyjść osobom z mniej postępowych środowisk, z większym uwikłaniem, z różnymi czynnikami, jakie muszą brać pod uwagę. Może powinna być dyskusja o tym, jaka jest gradacja tego molestowania. Jeśli na przykład ktoś rzuca seksistowski żart i patrząc z boku, widać, że żart jest obrzydliwy, ale pani słuchająca tego żartu się z niego zaśmiała, nic z tym nie zrobiła, nawet nie powiedziała, że ją ten żart krępuje, to czy ona ma prawo po jakimś czasie, miesiącach, latach, wywlekać to przeciwko tej osobie? Moim zdaniem, nie bardzo. Niestety, ludzie często są tak traktowani, jak sobie po pierwszym takim razie złego traktowania pozwolą. Pozwolę i nic nie zrobię, chociaż mogłabym wykonać choćby takie minimum, żeby się z tego żartu nie zaśmiać, albo dokonać drugiego, też nie bardzo bohaterskiego wyczynu i powiedzieć, że nie bawią mnie takie żarty, albo powiedzieć, że nie życzę sobie takich żartów. To są rzeczy niewymagające od nikogo heroizmu. Jeśli więc się z takich rzeczy śmieję, to trudno powiedzieć, że było to molestowanie, skoro nie dałam żadnego sygnału. Być może jako kobieta nie powinnam tak mówić, ale nie chciałabym, abyśmy przyjmowali, że wszystko jest molestowaniem. Oddzielam gwałty i przemoc od tego, że ktoś mówi sprośne żarty, panie chichoczą, a później w telewizji usłyszały, że trwa kampania #MeToo i dotarło do nich, że wtedy to było jednak molestowanie.

Czym to się powinno w finale kończyć? Bo chyba nie tylko oburzeniem, albo - co uważam za najgłupsze - przerzucaniem się, które środowisko jest lepsze, a które wcale nie jest lepsze, tylko może skutecznym ostracyzmem, ale też edukacją? Nawiasem mówiąc, akcja #MeToo, jak widać, wywołała falę domina. Zgłosiła się bowiem pani Anja Rubik z pomysłem na kampanię edukacyjną na temat seksu, na co zareagował pan Bronisław Wildstein. Bardzo go szanuję, jest autorytetem, ale...
… no niestety. Mnie też jest bardzo przykro, bo bardzo lubię Bronisława Wildsteina, nawet jeśli coraz rzadziej się z nim zgadzam. Ale jego komentarz pozbawiony był elementarnej klasy. Mogę się z panią Rubik nie zgadzać, nie jest to moja idolka i uważam, że nie ma powodu, żeby ktoś z faktu, że prezentuje ubrania, stawał się autorytetem. Ale coś zaproponowała; nie jest ani lepsza, ani gorsza od wielu osób, które występują publicznie i publicznie zabierają głos. Ma takie samo prawo jak każdy inny. Komentowanie w tym kontekście jej życia seksualnego w połączeniu z jej urodą i sugerowanie, że ponieważ jest ładna, to na pewno się wielu facetom podobała, a ponieważ wielu się podobała, to na pewno z wieloma sypiała, jest poniżej jakiegokolwiek poziomu. Pan Wildstein powinien sobie wyobrazić, że ktoś mówi takie rzeczy pod adresem dużo bliższej mu pani Magdaleny Ogórek. Wtedy oburzalibyśmy się wszyscy. Dlatego nie widzę powodu, aby w taki sposób reagować na panią Rubik. Finalnie więc powinien być ostracyzm, bo nie wierzę w to, że będzie się to karać prawnie; nawet nie jestem tego zwolenniczką. Oczywiście gwałt, przemoc - jak najbardziej, ale jeśli molestowanie nie jest połączone z wykorzystywaniem stanowiska służbowego czy mobbingiem, to sprośne żarty nie są powodem, żeby kogoś karać. Dla takich osób nie powinno być po prostu miejsca w debacie publicznej. I pan Rola, który sobie z panem Sklepowiczem żartował w sposób chamski w domenie publicznej, nie powinien być gościem telewizji publicznej. Niech sobie zostanie w niszowej telewizji, ale telewizja publiczna powinna dyktować standardy.

Nie powinno się bronić Rudnickiego tylko dlatego, że go lubimy i wiemy, że w głębi duszy jest spoko gość

To jedna sprawa. Druga jest związana z hipokryzją, jaka tkwi, niestety, w dużej części społeczeństwa. Kiedy w środę Paweł Kukiz udostępnił na Facebooku link do artykułu Justyny Samolińskiej z partii Razem, która napisała o propozycjach, jakie składał jej poseł Jakubiak, to w komentarzach wylano na nią wiadro pomyj. A królowały te dotyczące uwag na temat jej urody bądź jej braku. Rozumiem, dlaczego kobiety wcześniej, w momencie, kiedy doświadczały przypadków molestowania, tego nie ujawniały. Rozumiem szok, wstyd i strach przed napiętnowaniem, bo ten ostracyzm, o jakim mówimy, najczęściej dotykał kobiet, które były ofiarami molestowania.
I to jest właśnie rola polityków, którzy chcą wyznaczać kierunki. Ale jeśli ta pani była w tym czasie w studiu telewizyjnym i z Piotrem Kraśką, to wystarczyło od razu zareagować. To, co bardzo mi się nie podoba, to stosowanie tego jako broni przeciwko nielubianym politykom z pełną świadomością, że on się nie wybroni. Cokolwiek teraz nie powie, to i tak nikt nie jest w stanie ustalić, jak było naprawdę. Może się bronić i się broni, ale nie wiadomo, kto miał rację, bo obie wersje są prawdopodobne. Mogę uwierzyć, że ta pani usłyszała coś wstrząsającego i nic z tym nie zrobiła, ale jest w partii Razem i świetnie wie, jakie są prawa kobiet i jak się należy zachować. Ale mogę też uznać, że widocznie nie było to dla niej taką traumą, jeśli nie zareagowała od razu. Pan Jakubiak od zawsze jest w polityce postacią kontrowersyjną, nie miała żadnego powodu, żeby go chronić swoim milczeniem. Jeśli teraz o tym mówi, to trudno się nie zastanawiać, czy teraz właśnie każdego można zniszczyć mówiąc: „A ja sobie przypomniałam, że kiedyś, jak byłam gdzieś, to ktoś mi coś powiedział”.

Racja. Tylko mną wstrząsnęło to, co ludzie pisali w komentarzach pod tym artykułem. O tym, co ona sobie wyobraża, nikt by jej nie chciał, nawet niewidomy.
To prawda. To jest straszne. To są po prostu tacy Sklepowicze.

Podejrzewam, że mogli nawet oburzać się na Sklepowicza za to, co powiedział, a teraz z uciechą piszą podobnie chamskie treści, nie widząc belki w swoim oku.
Ale to się dzieje dlatego, że tego typu rzeczy wpuszcza się do przestrzeni publicznej. Nie powinno się zapraszać takich ludzi tylko dlatego, że są z „naszej strony”. Nie powinno się bronić Rudnickiego tylko dlatego, że go lubimy i wiemy, że w głębi duszy jest spoko gość. Nie jest, jeśli się tak zachowuje. Dobrą metodą jest to, co zrobiła pani Agnieszka Gozdyra z jednym internetowym chojrakiem, który ją wyzywał. Ujawniła jego dane, pokazała kim on jest, jak wygląda, gdzie pracuje. To, moim zdaniem, skuteczny sposób na zawstydzanie ludzi, którzy powinni się wstydzić jeszcze zanim coś takiego wypowiedzieli. Ale jeśli nikt ich nie wychował, to niech ich wychowa taka brutalna akcja, niech sąsiedzi zobaczą, współpracownicy zobaczą, jaki to jest burak. Tacy ludzie powinni znikać z przestrzeni publicznej. Jednak z perspektywy czasu patrząc, uważam, że ogromną szkodę wyrządziła Aneta Krawczyk i seksafera w Samoobronie, którą nadmuchano. Panią Krawczyk przedstawiano jako ikonę walki o prawa kobiet. Kobietę, która robiła sobie karierę przez łóżko, została radną, a później okazało się, że była cyniczną graczką. Była też afera Romana Polańskiego i pamiętam, jak Dorota Stalińska mówiła w TVN, że 13-latki same się pakują mężczyznom do łóżka; ona to wie, bo ma 20-letniego syna. To komunikaty, które płyną od osób lubiących pozować na autorytety, więc człowiek oswaja się z takim poczuciem, że molestowaniem jest coś, co robi ktoś z drugiej strony barykady. A samo molestowanie jako takie wcale nie jest naganne. Ono jest po prostu użytecznym narzędziem do walki politycznej.

***

Kataryna jest jedną z najpopularniejszych blogerek politycznych, od stycznia 2013 r. publicystka tygodnika „Do Rzeczy”. Jej aktywność, jako politycznej komentatorki w internecie datuje się od czasów afery Rywina. W 2009 r. pozwała spółkę Axel Springer Polska, wydawcę „Dziennika”, o naruszenie jej prawa do prywatności. Był to precedensowy spór o prawo do prywatności w internecie, ale ze względu na ugodę stron sąd nie rozstrzygnął wątpliwości związanych z tą sprawą

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl