Jest Pan dumny z Solidarności?
Jak większość Polaków. Z marketingowego punktu widzenia mit Solidarności, opowieść o skoku Lecha Wałęsy, to majstersztyk. Dla dużej części pokolenia to narracyjna kotwica tożsamości. Wzmacniana i odkurzana każdego roku, od 1989 r. chroniona przez środowisko skupione wokół "Gazety Wyborczej". To sprawnie zbudowana opowieść, w którym jest i mocarny protagonista (komunizm), i ludzie wspierający Wałęsę (10-milionowy ruch Solidarność). Mit broniony przed sądami, aby absolutnie nic nie uszczknąć z materii składającej się na tę opowieść.
Ale to jednocześnie jeden z najbardziej kontrowersyjnych tematów w najnowszej historii Polski. Z ostatecznym werdyktem sprawie Lecha Wałęsy, który sąd ma wydać 31 sierpnia o 15, a więc już po zakończeniu oficjalnych uroczystości.
Mity mają to do siebie, że dobrze zbudowane jednak trwają obok ustaleń sądów czy historyków. Nie ma już wielkich imperiów, a w salach Muzeum Brytyjskiego wciąż możemy odczytać zapisane w reliefach historie konstytuujące tożsamość narodów. Z czasem zacierają się szczegóły, każde pokolenie na nowo opowiada te same historie. Tak jest z mitem Powstania Warszawskiego czy mitem Józefa Piłsudskiego. Tak będzie zapewne z tworzącym się mitem Lecha Kaczyńskiego. Będziemy się spierać, ale też na nowo te wydarzenia interpretować i przekazywać. Mity niepilnowane popadają w zapomnienie. Albo przejmowane są przez innych. Tak jest chociażby z mitem Dywizjonu 303. Bracia Czesi opowiadają od kilku już lat historię obrony Londynu w czasie II wojny światowej na swój sposób. Powstają filmy, książki, Brytyjczycy są przekonywani i z czasem ulegną, że zostali obronieni przez Czechów.
Jak chcą opowiadać o swojej historii Niemcy, wyraźnie przewartościowujący swoje myślenie o przeszłości, o dumie i wstydzie.
Niemcy próbują opowiadać fascynującą historię idącą pod prąd prawdzie historycznej. To niemieckie rodziny były bombardowane przez alianckie samoloty nadlatujące nad ranem nad niemieckie spokojne miasta, nie wiadomo właściwie dlaczego. A Niemcy walczyli z Hitlerem, na jeden dzień nawet opanowali Berlin.
Mówi Pan o "Walkirii", niemieckiej superprodukcji pokazującej innych Niemców, opowiadającej inaczej ostatnią wojnę. Obraz rzeczywiście intrygujący, testujący pamięć historyczną świata.
Dziś każdy naród szuka swej narracyjnej tożsamości. Nie marki, symbolu, herbu czy logo, ale opowieści. Jest to wręcz obowiązek władzy państwowej. W Stanach Zjednoczonych relacje między państwem a przemysłem Hollywood były wielokrotnie opisywane. Priorytet mają filmy, ale też np. gry wideo pokazujące odwagę i mądrość Ameryki, narracje, które rozchodzą się w świecie i zmieniają in plus postrzeganie Ameryki i Amerykanów. Także, a może przede wszystkim, w tych zapalnych regionach świata, tam gdzie stacjonują wojska amerykańskie.
Rosjanie zaś wykorzystują historię II wojny światowej także do podkreślania swoich praw do utrzymania wpływów w sporej części Europy.
Rosjanie radzą sobie w tej materii ostatnio coraz lepiej. To przecież w Rosji prezydent postanowił uczynić narracyjną osnowę z 1612 roku. Powstała epopeja o Wielkiej Rosji. To, że nie do końca zgodna z historią, nie jest tu najważniejsze. Pierwszą decyzją francuskiego prezydenta po zaprzysiężeniu było zaś, aby w szkołach na początku każdego roku szkolnego odczytywać list 17-latka Guy Moqueta list do rodziców, przepojony miłością do Francji, napisany tuż przed rozstrzelaniem w 1941 r. przez Niemców. We Francji wielokulturowej, by nie powiedzieć wieloetnicznej, wszystkim młodym Francuzom zaserwowano jedną opowieść. Decyzją prezydenta Kazachstanu postanowiono uruchomić wielkie superprodukcje "Nomad" i "Czyngis-chan" promujące godny, odważny, wielki naród. Poprzez narrację buduje się zainteresowanie krajem w świecie, zarządza tożsamością obywateli, wzmacnia pozycję władcy kultywującego tradycję.
Czy to nie oznacza jednak triumfu koncepcji polityki historycznej?
Przede wszystkim oznacza podporządkowanie historii, w tym historycznych faktów, ich interpretacji, politycznemu marketingowi. Oznacza wybieranie, a często nawet tworzenia tych faktów, dzięki którym opowiemy historię tak, aby nam ona jak najlepiej służyła, rozchodząc się dalej.
A Polska? Pytanie o wizerunek Polski, o znajomość naszej historii w Europie i świecie wraca w każdą rocznicę Sierpnia. Jest zasadne, ale czy nie przesadnie stawiane? Czy nie jest wynikiem przewrażliwienia na to, co myślą o nas na zewnątrz? Po co nam w ogóle, może ktoś zapytać, ta pamięć o Solidarności?
Dokładnie po to, po co Sarkozy'emu i Francuzom otwarte niedawno interaktywne, nowoczesne muzeum de Gaulle'a w Paryżu. Albo wystawa "Bohaterowie świata. Od Achillesa do Zidane'a". Wystawa, z której dowiadujemy się, że bez Francji i Francuzów nie byłoby świata. (śmiech) Po części po to, aby być dumnym z bycia Polakiem, łatwiej znosić niedoskonałości życia tu i teraz. Po części po to, aby zaciekawiać świat. Punktem honoru wszystkich szefów francuskich firm w Polsce, ale też odwiedzających ich szefów, jest postawienie na biurku zdjęcia z Lechem Wałęsą. Dla Francuzów, którzy w stanie wojennym wysyłali paczki do Polski, takie zdjęcie to też po części ich historia. Rumuni muszą dziś odświeżać narrację o Drakuli, aby inaczej niż tylko przez ekspulsowanych Romów opowiadać o swoim kraju. Estończycy pracują nad narracjami pokazującymi technologicznego tygrysa Europy. To bardzo ciekawa strategia narracyjna, sprawnie aplikowana, przyciągająca inwestycje.
Rozmawiał Michał Karnowski
Eryk Mistewicz, konsultant polityczny, autor strategii marketingu narracyjnego, współautor książki "Anatomia władzy" o kampaniach, mediach i technikach public relations
Więcej w weekendowym wydaniu dziennika "Polska" lub na prasa24.pl
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?