Misja Kakao, czyli jak Michał Depta z Krakowa uczy świat pić Napój Bogów

Katarzyna Kachel
Katarzyna Kachel
Kiedy dziś Michał Depta patrzy wstecz, widzi całkiem wyraźnie, że wszystko, co przydarzyło mu się w życiu było koniecznością. Nie przypadkiem, ale ciągiem zdarzeń, nad którymi czuwała Opatrzność. Dzięki zrozumieniu tej prawdy mógł samotnie zjeździć świat autostopem. Poznać kraje Ameryki Południowej i Azję, Karaiby i Wyspy Południowego Pacyfiku, żyć na ulicy, zostać nawet wyznawcą hinduizmu. A przede wszystkim musiał dotrzeć do czarnego złota Majów. Kim jest po 16 latach?

Kiedy jedzie się do Mnikowa, mija się po drodze klasztor ojców Kamedułów, winnicę rozłożoną na zboczach Srebrnej Góry, sady i niezmąconą naturę. Mija się dolinki, wąwozy i malownicze skały.

Mało kto wie, że właśnie tutaj, w tej podkrakowskiej wiosce, powstała pierwsza w Polsce Manufaktura Prawdziwego Kakao. Sztabki czarnego złota, które powstają według receptur Majów, trafiają stąd nawet na Karaiby. A wraz z nimi trafia wiedza i przepis na napój stworzony przez człowieka, który kilkanaście lat temu odważył się żyć inaczej niż jego rówieśnicy.

Iść pod prąd, zostawić wszystko i wyruszyć w nieznane. Bez pieniędzy, planu, celu, chyba że celem jest poszukiwanie. -
Wrażeń, nowych doświadczeń, siebie, odpowiedzi na to, co ma do zaoferowania życie i świat - wymienia Michał Depta, a kiedy tak mówi, brzmi to szczerze i przekonująco, nie ma w tym nic powierzchownego. - Ale może opowiem po kolei? - proponuje Michał.

Początek

Kiedy spojrzy się chronologicznie na życie Michała to znajdzie się w nim kilka stacji, które można nazwać głównymi. Pierwszą był Meksyk. O tym kraju czytał, tam chciał pojechać i poznawać smaki, zapachy i kulturę. Krakowski punk, który był liderem zespołu „Brudne Trampki” nie zamierzał iść taką drogą, jaką szli jego znajomi. Nie widział siebie w firmie, korporacji, gdzie trzeba było ustawić się do wyścigu szczurów. - Po maturze spakowałem rzeczy i bez grosza przy duszy ruszyłem z kolegą i namiotem w Europę -opowiada.

Na Meksyk jeszcze wtedy nie miał pieniędzy. Podróżowania uczył się w Niemczech, Holandii, Francji, Hiszpanii, Włoszech. I nauczył się życia bez pieniędzy, bez oczekiwań i z otwartym sercem. - Kiedy kolega postanowił wracać do Polski, musiałem podjąć decyzje co dalej. I tak znalazłem się na budowie w Anglii - wspomina. Dzięki tej pracy kupił bilet do Meksyku, autostopem dojechał na lotnisko i poleciał. Wtedy jeszcze nie wiedział, że wyrusza w podróż, która będzie trwała prawie 10 lat. - Pamiętam zachód słońca nad Pacyfikiem i wieloryba, który wynurzył się z wody, kiedy siedziałem na plaży. Pomyślałem wtedy, że właśnie to chcę robić w życiu, że podróż jest odpowiedzią - mówi.
I to był drugi przystanek.

By realizować swoją pasję, potrzebował pracy. I ta przyszła do niego pewnej nocy po powrocie z autostopowej wyprawy do Maroka. Przyśnił mu się rower, który stał się źródłem jego zarobku. Jako kurier w Londynie mógł zarabiać na dalsze wyprawy. A kolejna była Azja i Indie. Tam mieszkał na ulicy i poznał hinduskich świętych Sadhu z bardzo starej grupy ascetów Naga Baba, wyznawców boga Shivy i tam wreszcie, nad brzegami Gangesu został jednym z nich. - Wyrzuciłem wszystkie swoje rzeczy do rzeki, ogolono mi głowę i ochrzczono. Dostałem szaty, turban i nowe imię - Kashi Giri. Kashi to dawna starożytna nazwa Varanasi, czyli Miasto Światła. Kashi Giri oznacza zaś Sadhu, który nim został w Kashi. Giri to przydomek tych Sadhu, którzy za siedzibę główną mają góry Himalaje. - Z Polski dostałem wówczas list od Taty, w którym pisał, że nieważne gdzie, czy nad Wisłą czy nad Gangesem, ważne że odnalazłem Boga - opowiada.

Do Polski wrócił w turbanie, wysmarowany białym popiołem.
Kiedy wówczas myślał o swoim miejscu na ziemi, widział się wśród ascetów Sadhu w Himalajach i tam też wrócił autostopem przez Iran i Pakistan. - Wszechświat miał jednak inne plany - uśmiecha się. - Rząd w końcu nie przedłużył mi wizy, musiałem opuścić Indie. Teraz wzywały mnie tropiki. Ruszyłem w wieloletnią podróż autostopową po Ameryce Południowej, Środkowej i Karaibach, gdzie w 2010 roku zamieszkałem na wyspie Dominice.

Skarb

Dominika jest niewielka, ale znajduje się na niej 365 rzek i 11 czynnych wulkanów. Cała porośnięta jest tropikalną dżunglą. I to był kolejny ważny przystanek. Na tej wyspie po raz pierwszy pił napój z ziaren kakaowca, a tłuste, ożywcze kakao sprawiło, że poczuł się jak nowo narodzony. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie próbował.

- Mieszkańcy Dominiki odżywiają się prosto i zdrowo tym, co sami uprawiają i złowią w rzece czy morzu. Kakao jest częścią tej bardzo zdrowej diety. Istnieje tam populacja Karibów - oryginalnych mieszkańców tych stron, którzy nie zostali całkowicie zniszczeni przez europejskich kolonizatorów. To właśnie oni nauczyli potomków niewolników, którzy obecnie dominują na wyspie, sposobów uzyskiwania tego boskiego napoju - opowiada. - Pół roku zgłębiałem tam tajniki kakao i korzystałem z całego bogactwa, jakie daje tropikalna dżungla.

Na prywatnej mapie Michała widnieje jeszcze sporo miejsc. Jest choćby Tajlandia, Laos, Kambodża, Indonezja, po których podróżował, korzystając z gościnności i niezwykłej otwartości mieszkańców. Michał: - Szukałem cały czas idealnych ziaren kakao. W Rinjani na Lombok udało mi się je wreszcie znaleźć. Ucierałem je na kamieniu, metodą jak sprzed tysięcy lat. Przyrządziłem pierwsze kakao w Indonezji ku uciesze całej wioski, która go w ogóle nie znała. Zorientowałem się, że w większości miejsc na świecie, gdzie uprawia się kakaowiec, pozostaje on wyłącznie towarem eksportowym i nikt nie ma pojęcia o tym, że można go spożywać w formie zdrowego napoju bez przemysłowej, zubażającej obróbki!

I tak zakiełkowała idea, by uczyć ludzi, jak przyrządzić prawdziwe kakao. To był początek jego misji.

Papua

Kiedy mówi Papua-Nowa Gwinea, myśli „moja praca dyplomowa”. Z kakao, z podróżowania, a może nawet z życia. Przystanek najważniejszy? W tym jednym z ostatnich dzikich miejsc na ziemi, gdzie żyje się tak blisko natury, zaczął pokazywać ludziom jak przyrządzać z ziarna kakaowca napój. - Nie robili tego, znali pseudo kakao w proszku z cukrem i pili je, mając za oknami drzewa kakaowca! Tak zacząłem jeździć od wysepki do wysepki, od wioski do wioski, przekazując przepis przyrządzania napoju z kakao. Za każdym razem spotykałem się z wielkim zaskoczeniem i zaciekawieniem. Pomogło mi to przemieszczać się oraz znajdywać nocleg i jedzenie w tych dzikich terenach, gdzie nie ma dróg ani sklepów czy hoteli - wspomina.

- Niektórzy ludzie mieli łzy w oczach, bo całe życie uprawiali kakao na eksport, a teraz mogli sami spożywać owoce własnej

pracy. Widząc to, nie mogłem nie zaprzestać szerzenia tej wiedzy. Z pierwszej wyprawy na Papuę wróciłem z wielkim poczuciem misji promowania tej naturalnej formy kakao i z tabliczką „Jesus is my friend” - uśmiecha się. Bo może jest to paradoksalne, że Polak uczy na drugim końcu świata korzystać z właściwości kakao i że dzięki Papuasom wraca do wiary, w której wychowali go rodzice? A może jest w tym bardzo konsekwentne następstwo pewnych zdarzeń? Kiedy po długiej drodze wraca się do domu i czuje się w nim wreszcie u siebie.

Manufaktura

Kiedy pije się kakao u Michała w ogrodzie, to tak jakby odbywało się kolejną podróż, choć przecież Mników można spokojnie nazwać jego bazą. W tych podróżach towarzyszy nam Konstancja, żona Michała i dwutygodniowy Staś. Obecnie Michał z Konstancją jeżdżą do Ameryki Środkowej i Południowej po ziarna kakaowca, poszukując tych najlepszych, najwartościowszych. - Nie wyobrażałem sobie, żeby robić coś innego. Dlatego w mojej podkrakowskiej Manufakturze powstają kakaowe sztabki z najlepszych odmian kakao. Produkuję czekoladę rzemieślniczą, ale też jeżdżę po Polsce pokazując filmy ze swoich podróży i prowadząc warsztaty dla wszystkich grup wiekowych, mówiąc, jaką ma wielką wartość odżywczą, bogactwo minerałów, jak wpływa pozytywnie na samopoczucie, poprawia jakość krwi i uzupełnia niedobory - wymienia Michał.

Jego kakao docenili nawet mieszkańcy Gwadelupy, gdzie między innymi wysyła swoje produkty, mimo że tam kakao jest lokalnie wytwarzane. I docenia coraz więcej Polaków. Piją je podczas wielkich festiwali muzycznych, piją coraz częściej w kawiarniach, no i w domach, nieraz zamiast kawy. A Michał dalej opowiada i dzieli się swoim autorskim przepisem. I dzieli się chętnie, bo to jego życiowa misja.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Giganci zatruwają świat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Misja Kakao, czyli jak Michał Depta z Krakowa uczy świat pić Napój Bogów - Plus Dziennik Polski

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl