"Misiek", czyli kibol jedzie swoim porsche po maczety [ZDJĘCIA Z DERBÓW]

Marta Paluch, Katarzyna Janiszewska
Paweł M. "Misiek" w czarnej bluzie z białymi napisami.
Paweł M. "Misiek" w czarnej bluzie z białymi napisami. fot. Polskapresse
Podczas ostatnich derbów kibice Wisły byli wyjątkowo spokojni. Bo "Misiek" im tak kazał. Kim jest człowiek, który trzyma w ryzach grupę brutalnych chuliganów? - zastanawiają się Marta Paluch i Katarzyna Janiszewska.

Paweł M., pseudonim "Misiek". 34-letni kibol, były więzień, absolwent zawodówki ślusarskiej jeżdżący samochodami wartymi kilkaset tysięcy złotych. W zgodnej opinii policjantów i ludzi znających środowisko pseudokibiców: nieformalny herszt chuliganów Wisły. Człowiek, którego słowo może sprawić, że brutalna wojna toczona na ulicach Krakowa przez bandytów identyfikujących się z Wisłą i Cracovią pochłonie jeszcze więcej ofiar. Lub - że w końcu przestaną w niej ginąć ludzie.

"Misiek" zaczął pojawiać się na stadionie już jako małolat. Konsekwentnie budował swoją pozycję. W bójkach pierwszy rzucał się w wir walki. Nie patrzył, czy reszta biegnie za nim. Wokół niego wyrosła grupa wiernych "żołnierzy". Dziś, gdy wielu czyha na jego życie, nie odstępują go. "Miśka" rzadko można spotkać samego. Dla bezpieczeństwa często zmienia adresy. Wybiera drogie, ekskluzywne, strzeżone osiedla.

Stworzył "sharksów", jedną z najgroźniejszych bojówek pseudokibiców w Polsce. Jest brutalny, ale też bystry i cwany. Ma intuicję. I charyzmę.

Sto maczet na stulecie
Po Krakowie chodzi taka plotka: na stulecie Wisły Misiek kupił małolatom sto maczet. Taki miał gest. I wcale nie jest to bardzo nieprawdopodobne.

- To jest megainteligentny psychol - śmieje się Mariusz, kibic Wisły. - Ma świra na punkcie klubu. Młode chłopaki są za nim. Życie by za niego oddali. Jak Misiek robił coś grubszego, jakiś wjazd na osiedle, to ktoś się za niego podkładał. Małolat przychodził na policję, brał akcję na siebie, a "Misiek" był czysty - dodaje Mariusz.

Policjanci często podejrzewali go o różne przestępstwa, ale udowodnić udało się tylko kilka.

Krakowskim śledczym "Misiek" jest znany od lat 90. Pierwszy wyrok usłyszał w 1997 r. Ale dopiero rok później stał się "sławny".
Usłyszała o nim cała Polska. Podczas meczu Wisły z Parmą, jesienią, rzucił składanym nożem, tzw. motylkiem, w głowę włoskiego piłkarza Dino Baggio. Drużyna z Krakowa została wykluczona na rok z rozgrywek europejskich. Był to wielki cios dla Wisły, która zdobyła mistrzostwo Polski, a przez tę karę nie mogła wziąć udziału w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Misiek został za ten rzut skazany na 6,5 roku więzienia. Podobno to nie Baggio miał być celem, ale inny piłkarz, który sfaulował naszego zawodnika...

W 2006 r. Paweł M. dostał wyrok łączny - siedem lat odsiadki za atak nożem i udział w zbiegowisku kiboli.

Zadyma we krwi
Do więzienia szedł już jako lider "Sharksów" - brutalnego, świetnie zorganizowanego gangu kiboli, który "Misiek" zaczął budować w latach 90. Wtedy "Sharksi" nie byli jeszcze groźni.

Stopniowo, krok po kroku, zyskiwali pozycję. I złą sławę. - Wcześniej na Wiśle nie było zorganizowanej ekipy, hermetycznej grupy - mówi Wiktor, który zna "Miśka" z tamtych lat. - "Sharksi" wpasowali się w lukę pokoleniową, kiedy starsi zaczęli się wykruszać. Okazało się, że to właśnie te małolaty są zdolne iść na walkę z Cracovią, przeciwstawić się. A Cracovia używała noży, rządziła wtedy w mieście - opowiada.

"Misiek" zdobył szacunek stadionowych bandytów dzięki swojej postawie podczas zadym. Po prostu był najbrutalniejszy. - Jeśli pytasz, czy "Misiek" jest psycholem, to tak, jest - przyznaje Remek z Olszy, który zna Pawła M. od dziecka.

- Na zadymie bywało, że myślałem sobie "k..., ja p..., weźcie już gościa zostawcie", a "Misiek" z ekipą dalej katowali: kopali po głowie, brzuchu, do nieprzytomności. Nie miał skrupułów, żeby komuś tasakiem przyp... w plecy.

Albo akcja z Łodzi: "Sharksi" jadą na mecz, jest ich 25, wysiadają w Koluszkach. Biją młodych kibiców Widzewa, zabierają im szaliki. Za chwilę na stację wjeżdża kolejny pociąg. I wysiada z niego 70 kiboli łódzkiej drużyny. - Ubieramy te szaliki, podchodzimy do nich ze "sprzętem" i atak - opowiada Remek. - Tak musieliśmy ich lać, żeby ich rozp..., żeby już nam nie dali rady. Jednego gościa z Widzewa prawie oskalpowali. To znaczy nie zdjęli mu skóry, tylko tak mu p... kątownikiem w głowę, że aż mu się włosy podniosły.

"Misiek" nawet na zadymie kontroluje sytuację. Nie wpada w amok.- Pamiętam, gdy na stadionie w Chorzowie "Misiek" lał się z policjantami - opowiada Michał, kolega z jego rodzinnej dzielnicy, Olszy. - "Sprzętu" nie dało się wnieść, więc pasem, kamieniami, deską. Sam też ryzykował, bo policja strzelała gumowymi kulami, gość od nas stracił oko. A "Misiek" szedł na pierwszy ogień. To dowodzi odwagi, nie?

Szanuje pracę policji
"Misiek" ma także inną twarz. Wpatrzeni w niego młodzi pseudokibice dali się ponieść jego charyzmie. - Ekipa Wisły to były chamy, jeden drugiemu robił pod górkę, wyśmiewał, dołki kopał, kozaczył, co to on nie jest - twierdzi Remek. - Gdy byłeś młody, nikt się z tobą nie liczył: "małolat wyp... z auta!". Misiek był inny, przyjacielski. Nikogo nie gnoił, nie dawał odczuć, że jest lepszy. Fajny z niego gość.

Mariusz: - Spotkałem go kilka razy poza stadionem. Zawsze się witał: siema, co tam małolat, na meczu byłeś? Onieśmielony się czułem, że z nim gadam. Dla wielu to marzenie. Nie odbiło mu, jak innym, którzy osiągną sukces i udają, że nie poznają dawnych znajomych.

W oficjalnych kontaktach ze stróżami prawa - pełna kultura.

W 2009 roku dostał zakaz stadionowy na dwa lata, na wszystkie mecze w Polsce. Policjanci przyznają, że za każdym razem stawiał się na komisariacie. - Spokojny, nie robił problemów - wspominają.

- W kontaktach z nami był wyluzowany, żeby nie powiedzieć - wesoły. Pamiętam, że bez obciachu jeździł drogimi autami - audi Q7, bmw X6 bez prawa jazdy. Za każdym razem, gdy policjanci go legitymowali, płacił mandat. A zawsze dawali mu najwyższy, 500 zł. Nawet okiem nie mrugnął - mówi krakowski policjant. - Zachowywał się tak, jakby... nie tyle szanował pracę policjantów, ile przyjmował do wiadomości ich rolę i swoją. Poza tym, dla niego to nie była suma warta załamywania rąk - dodaje.

Jeśli wierzyć deklaracjom składanym przez "Miśka" podczas śledztwa, firma, którą prowadzi, przynosi mu 10 tys. zł dochodu miesięcznie. Jakie są jego prawdziwe dochody i z jakich źródeł je czerpie? Policja ma podejrzenia, ale przez wiele lat nie zebrała dowodów, które pozwoliłyby postawić go przed sądem. - Zawsze był pewny siebie. Tak jakby wiedział, że będzie bezkarny - mówi jeden ze śledczych.

W marcu 2011 roku "Misiek" został zatrzymany razem z czterema innymi osobami. Dostali zarzuty posługiwania się podrobionym dowodem osobistym i oszustw na szkodę wypożyczalni samochodów.

- Obciążył go zeznaniami jeden z podejrzanych - informuje Mariusz Boroń, szef Prokuratury Rejonowej Kraków-Prądnik Biały. - Ostatecznie, wobec trzech z nich, w tym Pawła M. w czerwcu 2013 roku umorzono postępowanie. Człowiek, który obciążał Pawła M., stwierdził, że się pomylił - dodaje prokurator. Misiek miał również alibi. W czasie kradzieży był we Włoszech.

Czasy dresów ma za sobą
Paweł M. jest średniego wzrostu, masywny, muskularny. Jest częstym bywalcem siłowni. Odstające uszy, jasne oczy, ogolony na zero. Zwracają uwagę grube, mięsiste wargi, dolna jest wywinięta na zewnątrz.

Cała ta postać zapakowana jest w drogie, markowe ubrania: eleganckie dżinsy, modne koszule, czarna skóra. Czasy dresów z trzema paskami dawno ma za sobą.

Powierzchowność "Miśka" może być myląca. Bo na pierwszy rzut oka nie wygląda na bystrzaka. - Gdy go pierwszy raz zobaczyłem, pomyślałem: duży człowiek z małym rozumkiem - mówi krakowski policjant.

Ale to pozory. Bo głowę "Misiek" ma nie od parady. - Gdyby nie był inteligentny, nie doszedłby do takiej pozycji. Może nie jest typem intelektualisty, ale jest bystry, zaradny. Ma intuicję - mówi Michał, kolega z dzielnicy.

Dziwna wpadka
Na początku września policja znów zatrzymała "Miśka". Podjechał pod market budowlany białym porsche panamera. Z sześcioma tysiącami złotych w kieszeni. Wszedł z kolegami do sklepu i... wyniósł kilka karczowników (maczety do krzewów). Tłumaczył później, że chciał zrobić żart ochroniarzom.

Ale w środowisku kiboli pojawiły się inne teorie. Że zależało mu na tym, żeby na jakiś czas zniknąć. Albo potrzebował alibi. Albo chciał skontaktować się z kimś w kryminale. Jedno jest pewne: to nie jest człowiek, który dałby się tak głupio złapać. Został wypuszczony, bo policjanci zatrzymali gotówkę, którą miał przy sobie na poczet przyszłej kary.

W sobotę był na meczu Cracovia - Wisła. Wcześniej miał obiecać władzom Wisły, że derby przebiegną spokojnie. Słowa dotrzymał.

*Imiona znajomych Miśka zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: "Misiek", czyli kibol jedzie swoim porsche po maczety [ZDJĘCIA Z DERBÓW] - Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl