Koniec z gigantycznymi elektrowniami atomowymi i węglowymi, które produkują ogromne ilości gazów cieplarnianych i odpadów. W energetyce nadchodzi przełom. Dzisiaj amerykańska firma Bloom Energy zaprezentuje ogniwo paliwowe przypominające sporą lodówkę, które wytwarza czysty prąd. Na tym jednak nie koniec. Amerykańska firma Hyperion Power Generation szykuje się do ustawienia w Ameryce swoich pierwszych minireaktorów nuklearnych.
Projektantem urządzenia firmy Bloom Energy jest K.R. Sridhar - naukowiec, który pracował dla NASA. Jego miniaturowa siłownia miała polecieć na Marsa wraz z pierwszymi ludźmi. Urządzenie, pobierając prąd elektryczny z zainstalowanych baterii słonecznych i niewielkich elektrowni wiatrowych rozstawionych w pobliżu marsjańskiej bazy, miało wytwarzać tlen dla badaczy Czerwonej Planety oraz wodór, którym napędzane byłyby ich pojazdy.
Po tym, jak prezydent USA Barack Obama obciął fundusze NASA, przekreślając tym samym wiele prac uczonych nad wysłaniem człowieka na Marsa stało się jasne, że projekt Bloom Box mógł trafić na półkę i tam w najlepszym wypadku obrastać kurzem. Naukowiec postanowił więc zawczasu opuścić amerykańską agencję kosmiczną, nadając swojemu projektowi nowe zadanie i tym samym tchnąć w niego nowe życie. Wystarczyło, że wynalazca odwrócił jego działanie. Prąd, zamiast być pobieranym, pozyskiwany jest z tlenu i wodoru. - Wierzę, że ta technologia jest w stanie zmienić świat. Tak samo jak telefony komórkowe zmieniły sposób komunikowania się. Niebawem mój wynalazek zastąpi tradycyjne elektrownie, tak jak osobista komórka wyparła telefon stacjonarny - mówi Sridhar.
Dokładne działanie Bloom Box, który ma trafić pod strzechy, do chwili jego prezentacji objęte było tajemnicą. Wiadomo jednak z przecieków, że projekt ten daleko wykracza poza projekt przygotowany dla NASA. Przede wszystkim dlatego, że elektrownia jest praktycznie samowystarczalna.
Bloom Box wytwarza nie tylko prąd elektryczny, ale i wodór do napędzania silników aut
Za pomocą dołączanego do niej wiatraka oraz baterii słonecznej wytwarzających prąd elektryczny, siłownia jednocześnie gromadzi tlen oraz wodór. Kiedy zaś nadchodzi noc i kiedy przestaje wiać, prąd wytwarzany jest ze zgromadzonych gazów. - Moje urządzenie ma jeszcze jedną zaletę. Wodór gromadzony przez nie może służyć do napędzania samochodów z silnikami wodorowymi, nad którymi głowią się obecnie największe koncerny motoryzacyjne - podkreśla Sridhar i dodaje, że nawet jeśli takie pojazdy będą produkowane masowo dopiero za kilkadziesiąt lat, to przecież dzięki jego wynalazkowi można ładować baterie samochodów hybrydowych czy elektrycznych, które stają się coraz bardziej popularne.
Co ważne, energia wytwarzana przez jego urządzenie jest absolutnie czysta, co odbiera argument wielu ekologów, którzy ostatnio narzekają, że duża ilość samochodów z silnikami elektrycznymi czy hybrydowymi również nie przysłuży się środowisku, bo oznacza to konieczność budowy kolejnych, tradycyjnych i trujących elektrowni.
Na razie nie jest jednak znana dokładna cena za jedno takie urządzenie. Produkowane są one jednak z myślą o możliwości zasilania zarówno jednego, jak i kilku gospodarstw domowych na raz. Nieoficjalne informacje mówią nawet, że urządzenie zostało już nawet przetestowane z sukcesem przez firmę Google. Również portal aukcyjny eBay od miasta San Jose otrzymał zgodę na zainstalowanie Bloom Box wytwarzającego moc 500 kW.
Wyniki testów trzymane są jednak w tajemnicy. Dlaczego? Firma nie chciała rzekomo robić zbyt dużo zamieszania wokół swojego projektu, tylko poczekać na rzetelne opinie instytucji, które z niego korzystały. - Nasz wynalazek znacznie jednak różni się od rozwijanej obecnie technologii wodorowych ogniw paliwowych. W większej mierze opiera się bowiem na tlenie niż na wodorze, co niewątpliwie istotnie obniża wszelkie koszty, a tym samym przemawia za szybkim przyjęciu produktu przez rynek - mówi pewny siebie wynalazca.
Podczas gdy Bloom Energy rozpoczęła końcowe odliczanie do pełnej prezentacji swojego produktu inna firma z USA - Hyperion Power Generation - kończy juz prace nad stworzeniem niewielkiej, przydomowej wręcz elektrowni atomowej.
- Nasz wynalazek zrewolucjonizuje świat i nada rozpędu tym jego częściom, gdzie nawet teraz, w XXI w., nie ma wciąż dostępu do elektryczności. Mam tu na myśli wielkie obszary Afryki - mówi dr Otis Peterson, szef zespołu naukowców Hyperion Power Generation, który opracował technologię.
Jego elektrownie są niemal mikroskopijne w porównaniu do tradycyjnych tego typu konstrukcji występujących na świecie. Reaktor oraz jego oprzyrządowanie zamknięte są w puszce o wysokości 2,5 m i średnicy 1,5 m. Instaluje się je pod ziemią, więc praktycznie są niewidoczne.
Najbardziej istotne jest jednak to, że pozyskana w ten sposób energia elektryczna jest niezwykle tania i jednocześnie czysta. - Naszym celem jest możliwość wyprodukowania energii elektrycznej za mniej niż 10 centów za wat, bez względu na długość i szerokość geograficzną - mówi John Deal, dyrektor generalny firmy Hyperion Power Generation. Ustalona jest nawet cena niewielkiej siłowni. Wiadomo, że jedno urządzenie będzie kosztowało ok. 25 mln dol. Może ono zaopatrywać w energię ok. 20 tys. średniej wielkości amerykańskich gospodarstw domowych.
To oznacza, że jedna rodzina na podłączenie domu do takiej elektrowni będzie musiała wyłożyć z własnego budżetu 2,5 tys. dol., czyli ok. 7,5 tys. zł. Nie jest to dużo, biorąc pod uwagę, że w Polsce podłączenie domu jednorodzinnego do sieci wodnej i kanalizacyjnej to często wydatek nawet 7 tys. zł.
Ze względu na swoje niewielkie rozmiary elektrownia atomowa może być przetransportowana nie tylko na pokładzie statku czy w wagonie pociągu, ale nawet na średniej wielkości ciężarówce w dowolne miejsce. Minielektrownia to rewolucja też dlatego, że w przeciwieństwie do tradycyjnych siłowni jej budowa zajmuje kilka tygodni, a nie - ja jak obecnie - 10 lat.
Gdy zajdzie potrzeba, tzn. gdy zwiększy się liczba odbiorców, moduły siłowni można łączyć ze sobą, i to praktycznie bez żadnych ograniczeń. Najważniejsze jednak, że po zainstalowaniu, a właściwie po zakopaniu pod powierzchnią ziemi, elektrownia jest praktycznie bez_obsługowa. Nie można się do niej dostać i wykraść materiału rozszczepialnego czy uszkodzić ją. Chłodziwem nie jest bowiem woda, to zaś ogranicza praktycznie do zera ryzyko wystąpienia jakiegokolwiek skażenia. Elektrownia nie posiada też żadnych elementów, które można usunąć lub przez które można dostać się do środka.
Nic zatem dziwnego, że naukowcy jak mantrę powtarzają zapewnienia, że stworzona przez nich konstrukcja jest absolutnie bezpieczna. Twierdzą, że nawet gdyby doszło do jej rozszczelnienia, to paliwo, które by z niej wyciekło, niemal natychmiast samoistnie się zamrozi.
- W praktyce nie ma takiej możliwości, by moduł miał jakąkolwiek awarię - zapewnia na swojej stronie internetowej Hyperion Power Generation. Firma nie zdradza jednak wszystkich szczegółów dotyczących zabezpieczenia elektrowni przed atakiem terrorystów czy próbą kradzieży paliwa. Konstruktorzy podkreślają, że już umieszczenie pojemnika kilkanaście metrów pod ziemią jest niezłym zabezpieczeniem. Jedyną niedogodnością jest konieczność wymiany co siedem lub co dziesięć lat paliwa, ale Hyperion zapewnia, że tę kwestię bierze na swoje barki. Cały moduł w tym czasie produkuje odpad wielkości piłki tenisowej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?