Milicz. Tu zaczynały karpie, które jemy w Wigilię

Jakub Guder
Karpie z Milicza należą do najpopularniejszych na polskich stołach
Karpie z Milicza należą do najpopularniejszych na polskich stołach Tomasz Hołod
Przywędrował do nas z Czech za sprawą niemieckich cystersów, ale tak się zadomowił, że uznajemy go za polską rybę. Karp, żywe złoto Doliny Baryczy i Stawów Milickich. Odwiedziliśmy ludzi, którzy o to złoto dbają. - Najwięcej ryb to je moja żona - mówi Aleksander Kowalski, który od lat 70. do pierestrojki był szefem kombinatu rybnego, jak wówczas nazywano milickie stawy. - Ona tylko raz w życiu mnie oszukała. Zrobiła kiedyś pyszne gołąbki. Mięso doprawiła różnymi ziołami i nie poznałem, że to mięso ryby - śmieje się.

- Gdy karpie mają tarło, to jest dyskoteka. Robią taki hałas, że nawet jak stróż przyśnie, to go na pewno obudzą - uśmiecha się Arkadiusz Berger, który jest ichtiologiem w Zakładzie Rybackim Radziądz, jednym z pięciu zakładów wchodzącym w skład Stawów Milickich. Pasję do tej pracy odziedziczył po ojcu Krzysztofie, który też pracuje przy stawach. Podobnie jak młodszy brat Tomasz. - Mówią o nas „klan Bergerów” - śmieje się.

Skąd wzięły się karpie w Miliczu?

Miłość do przyrody i karpia zaszczepił w synach ojciec. - Od najmłodszych lat zabierał nas na stawy, wszystko pokazywał, tłumaczył, przyuczał do zawodu. Cała moja wiedza to nie szkoła, tylko doświadczenie, które zdobyłem najpierw dzięki niemu, a potem pracując już samodzielnie w Radziądzu - mówi Arek. - To jest coś pięknego - ta praca, ta przyroda. Nawet trudno to opisać, wyjaśnić, komuś, kto nie jest tu na co dzień - dodaje.

Kiedy pytamy, czy w domu je się u niego tylko ryby, zaczyna się śmiać. - Bez przesady - stwierdza. Gdy jednak opowiada o swoim hobby, to zdradza, że interesuje się akwarystyką i u siebie ma akwarium o pojemności - bagatela - 450 litrów. - Wakacje? Spędzam je z rodziną zazwyczaj nad morzem, ale po powrocie zaraz myślę, jak tu skoczyć z kolegami na wędki - przyznaje.

Pierwsze wzmianki o zorganizowanej działalności ludzi w okolicy Milicza, którą można by już nazwać „rybactwem” pochodzą z XII wieku. Były to jednak zabiegi dość proste, żeby nie powiedzieć prymitywne, którym sprzyjały meandry Baryczy i podmokłe tereny. Wystarczyło zbudować jedną tamę w poprzek nurtu rzeki, by utworzył się nieduży zbiornik. W XIII wieku książę Bolesław Wysoki sprowadził na Dolny Śląsk z Niemiec cystersów, dla których hodowla karpi była tym samym, co sadownictwo czy uprawa ziem. Mieli to nawet zapisane w swojej regule. To właśnie oni sprowadzili z Czech karpie.

Karp potrzebuje ciepłych zbiorników

- Wiedzieli, że potrzebują ciepłych zbiorników, więc zaczęli budować płytkie stawy, które szybko się nagrzewały - tłumaczy dr Ireneusz Kowalski, który zajmuje się historią Śląska i jest - nota bene - miliczaninem z urodzenia. W XIV wieku powierzchnia należących do wrocławskiego biskupstwa stawów wynosiła już 2000 ha. - Z czasem jednak utrzymanie stawów, kasztelana, służby przewyższało zyski, więc Kościół sprzedał milickie dobra książętom oleśnickim.

Pierwszy rozkwit stawów milickich nastąpił na przełomie XV i XVI wieku, gdy zarządzała nimi rodzina Kurzbachów. Budowali nowe zbiorniki, lokowali nowe wsie, a do tego prowadzili dość wystawne życie. Efekt był taki, że zadłużyli się u musieli swoje dobra sprzedać. Katastrofą dla Milicza i okolic była wojna 30-letnia (1618-1648), która spustoszyła Śląsk.

- To była apokalipsa - przyznaje dr Kowalski. - Proszę sobie wyobrazić, że zachowały się nazwy 1100 wsi na Śląsku zniszczonych w trakcie tej wojny, które nawet trudno było zlokalizować. Do tego doszło „małe zlodowacenie” - jak to nazywają geolodzy - ochłodził się klimat, pojawił się deficyt wody. To wszystko spowodowało, że ograniczano powierzchnię stawów i dzielono je na mniejsze - tłumaczy. To wówczas istniejący do dziś Staw Grabownica zmniejszył się z 1000 ha do ok. 300 (dziś liczy dokładnie 297 ha i jest drugim co do wielkości milickim stawem).

Teraz Stawy Milickie to ok. 7,5 tys. ha lustra wody (300 stawów). Ich obecny układ pochodzi z drugiej połowy XVII wieku, a współczesne metody hodowli opracowali Niemcy w XIX wieku. To oni dzięki fachowym badaniom usprawnili „system przesadkowy”, czyli przenoszenie ryb do kolejnych zbiorników w zależności od ich wieku. Dzięki temu udało się skrócić czas hodowli z 5-7 lat do trzech.

- W maju wpuszczamy dorosłe karpie na „tarliska” - to płytkie zbiorniki porośnięte trawą. Tworzymy takie trójkąty, bo na jedną samicę zawsze przypada dwóch samców - wyjaśnia Arek Berger.

Zapłodniona ikra przykleja się do traw, a następnie wylęga się narybek, który po mniej więcej czterech dniach (w zależności od temperatury wody) ma 7 mm długości i waży 1 minigram. Odłowionym narybkiem (wylęgiem) zasiedla się „pierwsze przesadki” - to ciepłe, płytkie stawy. Tam ryby w 3-6 tygodni rosną do wagi 10-20 gramów. Wtedy nazywamy je „lipcówką”. Obsadzane są nią „drugie przesadki”, a jesienią tego samego roku lub wiosną kolejnego „narybkiem jesiennym” zapełnia się stawy kroczkowe, już znacznie większe. „Kroczek” to ryba dwuletnia, która trafia potem to stawów handlowych. Cały proces trwa trzy lata. W październiku zaczyna się odławiać ryby spuszczając ze stawów wodę. Tak jest zwyczajnie najprościej. Następnie trafiają do magazynów (niewielkie zbiorniki do 2 m głębokości), a z nich - na kilka dni przed sprzedażą do „płuczki”. Tam woda jest płynąca i dobrze natleniona, aby pozbawić karpie mulistego posmaku.

- Nie jest jednak prawdą, że nie da się zjeść karpia wyłowionego prosto ze stawu - zaznacza milicki ichtiolog.

Arek Berger nigdy nie myślał o zmianie pracy. No może raz - chciał służyć w straży rybackiej, która walczy z kłusownikami. - To dodatkowa adrenalina, ale rodzice szybko wybili mi to z głowy - mówi. Zresztą teraz problem nielegalnych połowów aż tak duży nie jest. Większym problemem są ptaki - kormorany, czaple (białe i siwe), tracze, nurogęsie.

Stawy Milickie w doborowym towarzystwie

Stawy Milickie w dużej części leżą na obszarze parku krajobrazowego. Są też objęte programem Natura 2000 oraz zaliczane do prestiżowego grona Living Lakes (żyjące jeziora), w którym znajdują się także między innymi jezioro Bajkał, Morze Martwe, Balaton czy jezioro Wiktorii. Z jednej strony to prestiż, z drugiej - kłopot, bo wyżywienie takiej ilości ptactwa kosztuje spółkę majątek. Dla mieszkających tam czapli czy kormoranów stawy pełne ryb to przez dużą część roku - gdy nie można do nich strzelać - niekończąca się uczta. Jedzą, ile chcą. W okresie ochronnym jedyną bronią są pistolety hukowe, w które wyposażeni są niektórzy pracownicy stawów.

Z drugiej strony ta unikalna fauna przyciąga z roku na rok w Dolinę Baryczy coraz więcej turystów. Można po tym terenie podróżować pieszo, rowerem, ale też coraz popularniejsze są spływy kajakiem, który niespiesznie przemieszcza się płytkim, leniwym zazwyczaj korytem rzeki. Zresztą od kiedy w 2011 roku województwo dolnośląskie stało się 100-procentowym udziałowcem spółki „Stawy Milickie” (Ministerstwo Skarbu Państwa przekazało nieodpłatnie pakiet akcji o łącznej wartości 135,8 mln zł), to rozwój turystyki i promocja północnej części województwa dolnośląskiego są tak samo ważne, jak gospodarka rybna. W Rudzie Sułowskiej niedawno otworzono czterogwiazdkowy „Hotel Naturum”, a po przeciwnej stronie działa „Gospoda 8 Ryb”, w której serwuje się skarby tego regionu. W menu jest oczywiście karp smażony po milicku, lin pieczony z sosem śmietanowo-kaparowym, sum duszony w białym winie z warzywami i oliwkami czy pierogi z karpiem. Kilka kroków dalej jest niewielki zwierzyniec a także małe muzeum regionalne.

- Najwięcej ryb to je moja żona - mówi Aleksander Kowalski, który od lat 70. do pierestrojki był szefem kombinatu rybnego, jak wówczas nazywano milickie stawy. - Ona tylko raz w życiu mnie oszukała. Zrobiła kiedyś pyszne gołąbki. Mięso doprawiła różnymi ziołami i nie poznałem, że to mięso ryby - śmieje się.

Czytaj dalej na kolejnej stronie

To mężczyzna po siedemdziesiątce, energiczny, z żywymi, niebieskimi oczami. Spotykamy go w „Ostoi” pod samym Miliczem. To 200-hektarowego gospodarstwo agroturystyczne, które stworzył po odejściu z kombinatu. Na co dzień żyje na nim piąte co do wielkości w Polsce stado konika polskiego.

- Od zawsze kochałem konie, a że hodowla arabów jest kosztowna i trudna, postawiłem na konika polskiego, którego za darmo udostępniam na potrzeby hipoterapii - wyjaśnia.

Konie na co dzień biegają swobodnie po całym gospodarstwie. Można je spotkać spływając na przykład kajakiem po Baryczy. Zresztą bywają ciekawskie i same podchodzą do turystów.

Aleksander Kowalski mówi, że odchodząc z kombinatu nie chciał zabierać stamtąd niczego, więc przejął podmilickie nieużytki i sam zaczął budować stawy, no i tym sposobem każdy członek rodziny ma teraz swój własny staw. Łącznie to 40 ha lustra wody.

Jest zatem staw „Irena” na cześć żony, „Monika” - to córka, która została zresztą ichtiologiem i poszła w ślady ojca, a także stawy „Jula” i „Ewa” dla wnuczek. W „Ostoi” jest też 10 domków, które można wynająć. Zawsze w pierwszy weekend października odbywa się otwarta impreza, podczas której ryby odławiane są z jednego ze stawów.

Sam o sobie mówi, że jest „hazakiem”. Jak tłumaczy to ludność z południowej części Wielkopolski, która miała ziemie i prowadziła swoje interesy na Śląsku. - Hazaka to ja poznam, jak idzie - żartuje. Aleksander Kowalski chciał zostać geologiem lub marynarzem, bo to dawało w PRL-u możliwość wyjazdu zagranicę. Ostatecznie skończył rybactwo we Wrocławiu.

- Była taka komisja, która kwalifikowała ludzi do zawodu. Zapytali się mnie, co ja chcę robić. Odpowiedziałem „carpe diem!” A oni na to: „Karpie? No to rybactwo!” - opowiada anegdotycznie.

Gdy był dyrektorem kombinatu jego karpie jadł między innymi premier Mongolii. - To był rok, w którym mieliśmy pełno komarów. No i ten premier Mongolii zajadał się rybami, a jednocześnie odganiał się od komarów i bardzo współczuł nam, Polakom, że musimy żyć w takich warunkach - opowiada Kowalski, który prywatnie jest wujkiem Arka Bergera, ichtiologa z Radziądza.

Karpie z Milicza próbował nawet brat Fidela Castro

Inną znaną osobą, której zasmakowały milickie karpie był Raul Castro, brat i obecny spadkobierca zmarłego niedawno na Kubie Fidela Castro. Na Stawy Milickie przyjechał na przełomie lat 70. i 80. w towarzystwie ówczesnych dygnitarzy. - Nabrałem go trochę mówiąc, że tu jest taki zwyczaj, że jeśli sam nie oporządzi ryby, to będzie miał nieszczęście. Raul okazał się osobą dość przesądną, bo faktycznie się tym zajął i wyciągnął wnętrzności - opowiada z rozbawieniem były prezes kombinatu rybnego. - Potem włożyłem do tej ryby zieleninę, owinąłem w pergamin i wrzuciłem do ogniska. Raul nie przepadał za rybami, więc początkowo jadł tylko warzywa ze środka, ale gdy mu już zasmakowało, to - nie chcę mu wyliczać - ale zjadł chyba kilka tych ryb - kończy Aleksander Kowalski.

Dziś karp milicki jest produktem regionalnym, podobnie jak kilkaset lat temu, odżywianym naturalnymi paszami. W średniowieczu cystersi hodowali go, bo idealnie nadawał się na czasy, w których post obowiązywał 100 dni w roku (zwyczajowo pościło się nie tylko w piątek, dzień Męki Pańskiej, ale w sumie trzy dni w tygodniu). Śledź sprowadzany wówczas znad Bałtyku w beczkach, po długiej podróży - delikatnie mówiąc - nie był zbyt świeży.

Gdy pod koniec XIX wieku ryby z Milicza miały swój kolejny złoty wiek, za sprawą kolei zaspokajały aż 30 procent zapotrzebowania całych Niemiec. Teraz roczna produkcja karpia jest tajemnicą handlową spółki. Można go kupić w popularnych sieciach supermarketów we Wrocławiu. Warto jednak wiosną czy latem wybrać się do Rudy Sułowskiej, Radzynia, Stawna, Potaszni czy Krośnic i na własne oczy przekonać się, jak pięknie jest w krainie milickiego karpia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Milicz. Tu zaczynały karpie, które jemy w Wigilię - Gazeta Wrocławska

Wróć na i.pl Portal i.pl