Mijają dwa lata od tragedii pod Smoleńskiem. Jesteśmy u bliskich ofiar

Katarzyna Janiszewska
Marta Potasińska w objęciach męża, na wakacjach
Marta Potasińska w objęciach męża, na wakacjach fot. archiwum rodzinne
10 kwietnia 2010 roku stał się narodową traumą. Dzień, w którym zginął prezydent RP, duchowni, generałowie, politycy wszystkich opcji, piloci i załoga oraz przedstawiciele Rodzin Katyńskich, zmienił kraj, ale najbardziej dotknął bliskich ofiar...

To było jak grom z nieba. Zawsze się tak mówi. Ale w tym przypadku tak było. Wielka, romantyczna miłość. Choć nie od pierwszego wejrzenia. Pewnego dnia do Marty Potasińskiej zadzwoniła przyjaciółka: - Słuchaj! Znalazłam ci męża - oznajmiła podekscytowanym tonem. - To generał!

- Pozwolisz, że poszukam sobie męża sama - odparła Marta. Choć wcale nie miała takich planów, od dawna zarzekała się, że drugi raz za mąż nie wyjdzie. Znajomi nie dawali za wygraną. Przekonywali: tak byście do siebie pasowali, on - mężczyzna z pozycją, ty - reprezentacyjna kobieta. Macie identyczne charaktery, pasje. Uwielbiacie jazdę na rowerze, aktywny tryb życia. Przez rok mówiła: nie. Zwariowaliście?

Kiedy tak spaceruję, przyglądam się ludziom i zastanawiam, ilu z nich docenia to, co mają. Miłość, przyjaźń, bliskość drugiego człowieka, możliwość podzielenia świata na pół. Siedzimy w pijalni czekolady na krakowskim Rynku. To było ulubione miejsce generała Włodzimierza Potasińskiego. Unikał słodyczy, ale tu robił wyjątek. Marta Potasińska to drobna blondynka o nienagannej figurze. - Sam pomysł swatania w naszych czasach wydał mi się dziwny - opowiada. - I jeszcze ten generał. Przestraszyłam się. Wojsko kojarzyło mi się z instytucją, w której panuje bezwzględny posłuch i podporządkowanie. Wyobrażałam sobie, że taki generał to despota. A z moją niezależnością nie idzie to w parze.

Pierwszy raz spotkali się przypadkiem, u znajomych. Marta wracała z wypadu na narty. Jeszcze nie było przyspieszonego bicia serca, motyli w brzuchu i kolan z waty.

Po kolacji koleżanka poszła odprowadzić ją do drzwi. - I co? - dopytywała. - Spodobał ci się? - Zwariowaliście? - zawołała Marta. - Nie dość, że z wąsem, to jeszcze taki elokwentny, że przez dwie godziny ani słowa nie powiedział. - Bo zrobiłaś wrażenie, normalnie taki nie jest - przekonywała koleżanka. A jej mąż w tym czasie indagował generała. - I jak? - Zwariowaliście? - obruszył się. - Jest chyba w wieku mojej córki! - mówił.

Siła rażenia
Pamiętasz? O mało wtedy nie spadłam z krzesełka. Złapałeś mnie swoim wielkim niedźwiedzim uściskiem i tak już zostało.
Minął prawie rok, był styczeń 2009 r. Znajomi zorganizowali wyjazd w góry. Pojechali większą paczką. Była Marta, był generał. Znowu zaczęło się swatanie. Po trzech dniach się zbuntowała. I zapowiedziała: jeszcze jedno słowo, a wypisuję się z tej imprezy. Odpuścili.

- I gdy odpuścili, ze mnie zeszło poczucie, że ktoś mi coś narzuca - wspomina. - Przestałam się bronić. W parę sekund się w sobie zakochaliśmy. To były emocje, jakie się pamięta z czasów, gdy się miało naście lat. Taka siła rażenia. Następnego dnia, kiedy jechaliśmy na stok, usiedliśmy w autobusie obok siebie. I jak zaczęliśmy rozmawiać, tak skończyliśmy dopiero wieczorem.

Za powodzenie misji
Kochanie moje Najdroższe, upiekłam ciasto i zawiozłam Twojemu Wojsku. Tylko tak umiem powiedzieć: dziękuję. (…). Mam nadzieję, że wyszło dobre, bo nie spróbowałam.

Po dwóch miesiącach generał się oświadczył. Zmarnowaliśmy tyle czasu - mówił później, wspominając nieudane próby swatania. Wszystko drobiazgowo zaplanował: przytulna restauracja, ogromny bukiet czerwonych róż, pierścionek z brylantem - już czekały. Ale tego dnia musiał być jeszcze w Warszawie. Miał kilka spotkań, ostatnie z szefem sztabu. A tu pech, bo wszystko zaczęło się opóźniać. Jeszcze chwila, a nie zdąży na pociąg i nici z zaręczyn! Gen. Potasiński informuje zwierzchnika, że musi być w Krakowie, to sprawa życia i śmierci, prosi, by go zwolnić ze spotkania. W wojsku tego absolutnie się nie robi…

- Generał Gągor powiedział: chwileczkę, i wniesiono szampana, którym wzniósł toast za powodzenie życiowej misji generała - opowiada Marta Potasińska. - Jestem dojrzałą, rozsądną kobietą. A zgodziłam się na ślub po kilku tygodniach znajomości. Nie wahałam się. Wiedziałam, że to mężczyzna, z którym chcę spędzić resztę życia.

W czerwcu wzięli ślub. I od tej chwili byli nierozłączni. Kiedy generał wyjeżdżał na spotkanie, ona jechała z nim. Na prośbę męża zrezygnowała z pracy na etacie, by jak najwięcej czasu mogli spędzać razem. Bardzo chciał, żeby uczestniczyła w jego wojskowym życiu.

Obsypywał ją kwiatami. Przy każdej okazji, bez okazji. Raz, na jakimś targu kupiła sobie tulipany. Dostała reprymendę: kto to widział, żebyś sama kupowała sobie kwiaty, masz męża!

Taka leniwa sobota
Obiecałeś, że mnie nie opuścisz już na krok, że będziemy razem już do końca świata. Tak po prostu nie dotrzymałeś słowa? Dlaczego?

Chcieli wybudować dom. Ogromny, z drewnianych bali, kryty gontem. Z wieloma pokojami dla gości. Kupili już działkę pod ten dom.
- Mąż żartował czasem, że przyszedł na gotowe. O syna nie musi się już starać, bo jest. Żonę ma taką, że sama mu ten dom wybuduje. Zostało więc tylko posadzić drzewo. Mieli to zrobić w sobotę. Ale generał dostał zaproszenie do Katynia. Chciał tam jechać. Ale też był trochę zły, że to akurat ta sobota, że miała być ich wspólna, z żoną.

W piątek do późna świętowali zakup działki. Kolacja, wino, rozmowy, plany. Zaczynali nowe życie. I ta działka była tego symbolem.
W sobotę obudziła się w błogiej szczęśliwości - mówi. - Zapowiadał się piękny dzień. Zadzwonił telefon. Przyjaciel mówił, że to jeszcze nic pewnego... W telewizorze już wyświetlali listę pasażerów.

Nie myślała jeszcze o tym, że została sama. Była w niej głęboka, beznadziejna rozpacz.

Słucham opowieści o Tobie Wiesz, wczoraj uświadomiłam sobie, że śpimy razem. Obrączki, którą oprawił pan Janusz, nie zdejmuję na sekundę. Nie tak miało wyglądać nasze razem (…). Bawię się Twoją obrączką i ściskam ją mocno w dłoniach, jakbym ściskała Twoją rękę.

Zaczęła pisać listy do męża. To była taka namiastka bycia razem. Małe oszustwo samej siebie: że tylko wyjechał, jest w podróży, ale zaraz wróci.

Znajomy powiedział, że powinna spisać listę rzeczy do zrobienia. I kiedy przyjdzie moment, że nie będzie już widziała sensu życia, ma zacząć je realizować. Lista ma pięć punktów.

Po pierwsze: napisze książkę o mężu. I ten punkt na liście może już odhaczyć. "Słucham opowieści o Tobie" to zapis rozmów, jakie Marta Potasińska przeprowadziła z przyjaciółmi męża, a także z jego ojcem. - Dowiedziałam się o moim mężu tylu rzeczy. Na przykład, że żołnierze go kochali, traktowali go jak ojca.

Po drugie - wybuduje dom. To będzie pomnik ich miłości. Po trzecie: wjedzie rowerem na Turbacz. Po czwarte - założy fundację imienia męża. Po piąte - nauczy się francuskiego. Mieli uczyć się razem.

***
Rozdrapują ranę

Małgorzata Wassermann, córka Zbigniewa Wassermanna, posła Prawa i Sprawiedliwości:
Wciąż przeżywam tamten dzień, choć emocje są już inne. Opadł szok, pojawiła się pustka. Niewyobrażalna. Musiałyśmy z mamą nauczyć się żyć od nowa, wciąż się uczymy. Mamy życie i mamy obowiązek przeżyć je jak najlepiej, ale nasze zostało wywrócone do góry nogami, wyrwano nam kawałek serca. Szczególnie przeżywa to mama - czasem jak na nią patrzę, widzę rozpacz nie do ukojenia, bezsilność, ból. Nie wiem, co z tym zrobić. Jak doprowadzić do tego, żeby znów czerpała z życia, żeby na jej twarzy pojawił się uśmiech? Na szczęście znaleźliśmy metodę, która trochę pomaga: całą rodziną zabieramy mamę na wczasy, gdzieś gdzie jest ciepło, najlepiej gwarno, tłoczno. Za trzy tygodnie lecimy do Egiptu. To pozwala się oderwać od tego, co tutaj. Jeździmy tak często, na ile pozwala nam praca i środki. Wracając z urlopu planujemy już następny. Jestem prawie pewna, że tylko dzięki temu uniknęliśmy leczenia farmakologicznego. (maz)

Maria Kremer, wdowa po Andrzeju Kremerze, wiceministrze spraw zagranicznych:
Żyjemy normalnie. Przynajmniej tak się wydaje, jeśli popatrzeć z zewnątrz: najstarszy syn jest na drugim roku studiów, średni przygotowuje się do matury, najmłodszy chodzi do liceum. Podejmujemy wyzwania, jakie stawia przed nami życie. Ale każda rocznica, święta, medialny szum sprawiają, że ból wraca ze zdwojoną siłą. Miewam chwile zwątpienia, nie ukrywam. Ale nie można się poddawać. Mimo że brakuje mi męża, naszych długich spacerów, jego wsparcia, wspólnych chwil, muszę iść naprzód. Najgorsze są piątki, bo wtedy Andrzej zabierał mnie do teatru, filharmonii, kina. Więc w piątki wciąż na niego czekam. Wiem, że nie wróci, ale na chwilę stwarzam sobie iluzję, że zaraz go zobaczę. Zamiast tego zjawiają się moi synowie, starają się w tej piątkowej aktywności zastąpić męża, towarzyszyć mi w wyjściach. Dobrze, że mamy siebie. Mam dla kogo żyć. (maz)

Jolanta Przewoźnik, wdowa po Andrzeju Przewoźniku, sekretarzu generalnym Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa:
Bardzo trudno powiedzieć, czy po tych dwóch latach cokolwiek się ułożyło. Życie bez Andrzeja jest zupełnie inne, ale budowane na tych samych wartościach, które razem wyznawaliśmy. Mam poczucie, że robimy to, co Andrzej chciałby byśmy robili. Rodzina i zachowanie bliskich relacji zawsze było dla nas najważniejsze. Ja staram się to pielęgnować i kontynuować. Staram się zapewnić dzieciom poczucie ciągłości miłości i rodziny, choć już sama, bez niego. Starsza córka Joanna kończy właśnie licencjat z pedagogiki i jest wzorową studentką. To już jej drugi kierunek. Młodsza Julia przygotowuje się do Pierwszej Komunii Świętej i dzielnie radzi sobie w szkole. Ponieważ ma bardzo dużo cech mojego męża - przy tej wrażliwości, łatwości podejmowania decyzji i otwartości do ludzi radzi sobie świetnie. Już nie mówię na głos do Andrzeja, gdy mam jakiś problem. Teraz podchodzę do tego inaczej. Mam poczucie, że on przy mnie jest i cały czas mnie wspiera. Już wiem, że nie muszę czegoś głośno mówić, on wie. A kiedy pojawia się problem, natychmiast odzywa się telefon albo zjawia się ktoś, kto mi pomaga. Tak jak Andrzej opiekował się nami za życia, zorganizował nam tę pomoc po śmierci. Zawsze wiedziałam, że był lubiany i szanowany. Ale dopiero po jego odejściu zrozumiałam, jak wielu miał przyjaciół. Te przyjaźnie procentują, bo teraz zawsze jest ktoś, kto chce mi pomóc. Wiele z tych osób poznałam dopiero po śmierci Andrzeja. Nie dzwonią już tak często, jak zaraz po katastrofie, bo nie ma już takiej konieczności. Ale zjawiają się zawsze, kiedy jest taka potrzeba. To jest dla mnie bardzo ważne i bardzo tych ludzi cenię. Dla mnie bezwzględnie ważne było ukończenie książki męża, której nie zdążył już wydać. W sumie ukazały się dwie książki po jego śmierci, obie dotyczące zbrodni katyńskiej. Pierwsza jest gruba. Druga jest adresowana szczególnie do młodzieży i osób, które jeszcze się nie zetknęły z tą tematyką. Cały czas noszę na palcu obrączkę Andrzeja obok swojej. Ciągle czuję się żoną. (ma)

Lucyna Protasiuk, matka mjr. Arkadiusza Protasiuka, pilota Tu-154:
Dwa lata po śmierci syna ból już zelżał, choć dopóki śledztwo się nie zakończy, nie będziemy mieć spokoju. Dla nas jest pewne, że Arek nie mógł być winny tej katastrofy - przecież nie był samobójcą. Tymczasem sprzedaliśmy mieszkanie w Olkuszu i wyprowadziliśmy się bliżej wnuków, pod Warszawę. Chcemy spokojnie żyć. Mamy tu grono sprawdzonych przyjaciół, którzy nas wspierają. Bez nich byłoby nam trudniej. (mmg)

Łukasz Oszostowicz, wnuk Bronisławy Orawiec-Löffler, działaczki Federacji Rodzin Katyńskich z Poronina: Minęły dwa lata, więc nasza rodzina już przywykła, że babci z nami nie ma. Nie będziemy się obnosić z żałobą na spotkaniach czy wiecach. Szkoda, że różni ludzie dalej rozdrapują ranę, jaką była śmierć tych ludzi w samolocie. Jestem tym zniesmaczony. Lepiej przypominać, po co lecieli na uroczystości. Babcia całe życie walczyła o pamięć ofiar Katynia. Szkoda, że ludzie o tym nie pamiętają... (tm)

Izabella Sariusz-Skąpska, córka Andrzeja Sariusz-Skąpskiego, prezesa Federacji Rodzin Katyńskich:
Każda awantura o katastrofę - a niemal zawsze temat Smoleńska wraca w atmosferze kłótni - sprawia, że przeżywamy te chwile na nowo. Więc prócz radzenia sobie z brakiem bliskiej osoby, muszę stawiać czoło sensacjom medialnym, agresywnym komentarzom, upublicznianiu naszego bólu. Prosimy o ciszę, a ciszy nie ma. Gdy kolejny raz wałkowany jest temat ostatnich minut przed wypadkiem, ja te chwile przeżywam na nowo. Niektóre rodziny chcą ekshumacji zwłok - ja przeżywam żałobę od nowa. Wraca temat tablic upamiętniających ofiary, w otoczeniu skandalu - to odbywa się kosztem moich, naszych emocji, bólu. Ludzka tragedia została zepchnięta na dalszy plan, króluje sensacja. To brak szacunku dla tych, którzy zginęli, ale i dla nas, którzy zostaliśmy. Po wypadku przez chwilę było inaczej, ludzie byli zjednoczeni. Przeraża mnie to, co się stało potem i co wciąż się dzieje. (maz)

Krystyna Kwiatkowska, wdowa po gen. Bronisławie Kwiatkowskim, dowódcy operacyjnym Wojska Polskiego:
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wszystko wróciło do normy - nie zwariowałam, normalnie funkcjonuję, wychodzę z domu, robię zakupy, jem, śpię, spotykam się z ludźmi. Ale ja się z tą śmiercią nigdy nie pogodzę. Mówi się, że karty naszego życia są wcześniej zapisane, jednak dochodzę do wniosku, że to nie Bóg zabrał mojego męża, ale nasz polski bałagan. Mąż całe życie służył państwu, spędził 5 tysięcy godzin na froncie, narażając się na niebezpieczeństwo, m.in. w Iraku i Afganistanie. Za każdym razem, gdy wyjeżdżał, drżałam o niego. Wyjazd do Katynia był przy tym jak wycieczka, nie sądziłam, że coś złego może się tam wydarzyć. Ale się wydarzyło. Wierzę, że gdyby nie zaniedbania, mój mąż mógłby wciąż żyć. Po 41 latach służby chciał odpocząć i cieszyć się z tego, do czego przez całe życie dochodził. Brakuje mi go na każdym kroku, będzie brakować już zawsze. (maz)

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Mijają dwa lata od tragedii pod Smoleńskiem. Jesteśmy u bliskich ofiar - Gazeta Krakowska

Komentarze 3

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

....
To było małżeństwo tylko 8 miesięcy!!!!!!!!!! Więc skończ już pisać o SOBIE!!!!!!!!!!!!
g
gość
Po generale została córka, to Jego krew, to dziecko to tylko pani syn. Ona zasługuje na współczucie bo w krótkim czasie straciła matkę i ojca. Nawet pojęcia nie ma pani co to życie rodziny wojskowej, walka o jej przetrwania przez lata od pierwszych dni małżeństwa. Gdyby była pani naprawdę uczciwa napisałaby pani i jego całym życiu a nie stawiała siebie na pierwszym miejscu!
A
Administrator
To jest wątek dotyczący artykułu Mijają dwa lata od tragedii pod Smoleńskiem. Jesteśmy u bliskich ofiar
p
podpis-srodpis
skończcie z tym tematem!
każdemu kto traci bliskich wyrywa się kawałek serca
tylko nawet pies z kulawą nogą się tym nie interesuje.

Zasrane primadonny smoleńskie. Tfu!
Wróć na i.pl Portal i.pl