Mieszkańcy DPS: Od trzech miesięcy jesteśmy tu zamknięci. To jak więzienie

Maria Mazurek
Maria Mazurek
Mieszkańcy „Helclówki”, Domu Pomocy Społecznej w Krakowie (ale problem dotyczy też innych DPS-ów), od początku pandemii są zamknięci na swoich oddziałach. Mówią, że czują się jak za kratami. Tęsknią za normalnym życiem, płaczą, robią się coraz bardziej nerwowi. Dyrekcja placówki tłumaczy: wolność obywatelska to jedno, ale zagrożenie COVID-em nie minęło. Musimy być bardzo ostrożni, żeby zaraz nie mieć tu kilku setek zakażonych.

FLESZ - Rewolucja w aptekach. Farmaceuta jak lekarz?

od 16 lat

Przedwczoraj minęły trzy miesiące, odkąd ich zamknęli. Nie mogą pojechać do rodziny, wyjść do skle-pu, nawet odwiedzić kolegów z innego oddziału. Zajęcia odwołane, stołówka zamknięta. Posiłki przynoszą im opiekunowie bezpośrednio do pokojów.

Dni, w dużej mierze, mijają im na patrzeniu się w sufit. Samotność doskwiera bardziej niż kiedykolwiek. Wielkanoc też spędzili zamknięci w swoich pokojach. Tyle że na śniadanie był placek, trochę bardziej odświętne jedzenie.

Opowiadają o tym na różne sposoby. Niektórzy nie powstrzymują emocji, oskarżają dyrekcję, polityków. Inni mówią spokojnie, rzeczowo; rozumieją decyzję o restrykcjach, choć są też świadomi psychologicznych konsekwencji izolacji.

Jednak w każdej z tych opowieści powtarza się kilkukrotnie jedno słowo.

Więzienie.

Jerzy

Jerzy Surdykowski ma 81 lat i życiorys, którym mógłby obdarzyć kilka innych osób. To były opozycjonista, dziennikarz, wykładowca akademicki, autor książek, choć z wykształcenia - inżynier. Był ambasadorem Polski w Tajlandii, wcześniej - konsulem generalnym w Nowym Jorku. Podróżnik (zjechał świat dookoła) i wspinacz górski (jego pokój u Helclów ozdabia zdjęcie ze szczytu Elbrusu), trzykrotnie żonaty. W DPS-ie, w domu artysty-seniora, od ponad trzech lat. Tak wyszło, mówi.

Wcześniej w ogóle nie narzekał. Podkreśla, że ma tu swój pokój - niebrzydki, wygodny - i spokój, żeby pisać kolejne książki. Wciąż dużo pisze.

- To mnie ratuje, mam swoje zajęcia. Nigdy nie miałem dużo czasu na terapie zajęciowe, jakieś wspólne dziergania, robótki ręczne czy gimnastyki, przesiadywanie godzinami na świetlicy. Teraz, kiedy tych wszystkich zajęć nie ma, nie odczuwam przynajmniej takiej pustki, jak inni. Oni mają jeszcze gorzej, trwają teraz w kompletnej bezczynności - opowiada.

Z DPS-owych aktywności towarzyskich Surdykowski był zaangażowany w jedną: boule. To francuska gra zespołowa, polega - w uproszczeniu - na rzucaniu stalowymi kulami. Surdykowski należał (należy? jakiego czasu używać?) do DPS-owej drużyny. Teraz jednak drużyna się nie spotyka, bo w jej składzie są mieszkańcy różnych pawilonów. A u Helclów pawilony są aż cztery: dwa artysty-seniora, jeden nowy gmach i jeszcze jeden stary, zabytkowy.

Kraków. Zaplanowali Park Kolejowy pod estakadami w centrum m...

Mogą się ze sobą kontaktować jedynie telefonicznie.

Surdykowski: Od jakiegoś czasu można opuścić teren DPS-u, ale jedynie w uzasadnionych przypadkach, na przykład jeśli ma się wizytę u lekarza. Każde takie wyjście jest okupione 14-dniową kwarantanną. Nie ma zajęć świetlicowych, sportowych, gier zespołowych. Od paru dni rodziny teoretycznie mogą odwiedzać mieszkańców, ale takie spotkania odbywają się w holu, za szybą, na określoną godzinę. Można wyjść do ogrodu w maseczce, ale żeby pogadać z kolegami z innych oddziałów, to już nie.

Surdykowski ironizuje: Tak jakby wirus pojawiał się, kiedy rozmawia ze sobą dwoje zdrowych ludzi.

I dodaje: W miarę upływu czasu to coraz bardziej uciążliwe. Ja jeszcze mam co robić, ale niektórym szajba odbija.

Maria

- Proszę nazwać mnie Marią - zastrzega. W istocie pani niby-Maria ma inne imię, a nazwiska podawać nie chce. Może dlatego, że wypowiada się najostrzej. Widać, że puszczają jej nerwy.

- Czym to się różni od więzienia, niczym! - unosi się. - Nawet zabezpieczyli teren DPS-u taśmą, żeby prześwitów w płocie nie było. Jak miejsce zbrodni! Sianie strachu, w psychologii to się nazywa syndromem oblężonej twierdzy.

Kobieta ma 80 lat, jest teatrologiem, pracowała jako krytyk, recenzent, publicystka. Więcej szczegółów z życiorysu uczyniłoby jej postać łatwą do zidentyfikowania, ale - pisząc oględnie - dorobkiem zawodowym zapracowała na zakładkę w wikipedii. Podobnie jak Surdykowski, zamieszkuje pawilon artysty-seniora. U Helclów znalazła się ponad dekadę temu. Tak zdecydował splot życiowych zdarzeń, ale kobieta wcale nie była (i nie jest) zniedołężniała, schorowana, wymagająca opieki. Mówi, że DPS traktowała po prostu jako mieszkanie. Wychodziła często do kina, biblioteki, przejść się po mieście, jak każdy aktywny człowiek. Do marca.

Bo od tego czasu, jak mówi, jest za kratami. - Ludzie skarżą się, płaczą: przecież my jesteśmy starzy, czemu nam odbierać wszystko na ostatek życia? Tak właśnie się czujemy, okradani z naszych ostatnich lat, wyłączani ze społeczeństwa, więzieni - mówi. - W imię czego? W DPS-ach mieszka koło 80 tysięcy Polaków. Zakażeń na razie było 311. Nie ma więc dla mnie logiki w tych restrykcjach.

Mieszkanka domu-artysty podjęła więc walkę o większą wolność. Była u dyrektorki Helclów, obdzwania inne DPS-y w Polsce („nawet do Gdańska dzwoniłam, tak, żeby sprawdzić, nic nie pootwierali”), pisze, gdzie się da: do ministerstwa, wojewody, sanepidu, MOPS-u. - Zewsząd ta sama, głupkowata, urzędasowa odpowiedź: że oto władza w trosce o niepełnosprawnych starców zamyka DPS-y, a jak się sytuacja poprawi, to je otworzy. Ale nie każdy mieszkaniec DPS-u to niepełnosprawny starzec. Robi się dziwna sytuacja, że wszystkich wrzuca się do jednego worka!

Jedno jej się udało: od trzech tygodni dostaje pisemne zezwolenie na wychodzenie w niedzielę do kościoła. To jedno wyjście w tygodniu sobie wywalczyła. Wspomina: W niedzielę, wracając, przeszłam się chwilę po Rynku, a tam ludzie siedzą tłumnie w kawiarenkach, popijają herbatę - młodsi, starsi, cieszą się życiem. Czyli inni seniorzy mogą, a my - ci za kratami - nie? Bo co, tylko my możemy przenosić wirusa? Bo jesteśmy starcami kategorii B, którym się nic nie należy?

Forma wznowionych odwiedzin - przy wejściu, za szybą - jest, jak określa kobieta, „karykaturalna”. Podobnie jak sposób robienia zakupów. - Ponieważ nie możemy wyjść do sklepu, to jedynym sposobem, by coś kupić, jest zamówienie tego z jednego supermarketu. Wybrali chyba najgorszy sklep w Krakowie, nie wiem, na jakich zasadach - wielu rzeczy tam nie ma, choćby wędlin. Dno. Jak już zakupy zostaną dostarczone na Helclów, muszą jeszcze przeleżeć dwa dni na portierni, bo przecież wirus siada na nich namiętnie! - opowiada kobieta.

Z lewej kamienica - a w zasadzie to, co nie zostało - w której kiedyś znajdowała się m.in. kino Apollo. Z prawej - tak ma wyglądać nowy hotel

Kraków. Z zabytkowego budynku przy św. Tomasza została sama ...

Dodaje, że najgorsze jest to, że do odgórnie nałożonych restrykcji, DPS dokłada te swoje - jej zdaniem absurdalne, np. zamknięcie terapii zajęciowej. - W DPS-ie, w którym nie było ani jednego zakażenia! Przecież już od czasów Pasteura wiemy, że zarazki nie biorą się z powietrza, zdrowy od zdrowego się nie zarazi. Ja już nie mam sił. Jak odgórnie nie poluzują restrykcji, to nie wiem, kiedy nas wypuszczą z tego więzienia - opowiada kobieta.

To sytuacja jak z „Procesu” Kafki, kończy.

Jan

Jan Jasicki za kilkanaście dni skończy 91 lat, ale już po głosie słychać, że jest w bardzo dobrej formie. Aktywny, lubiący ludzi, kulturę. Do teraz porusza się samochodem, a przynajmniej - poruszał się do marca.

Skończył elektromechanikę na Akademii Górniczej, pracował w biurze projektów. Ale oprócz tego ma duszę społecznika, przez parę kadencji był wiceprzewodniczącym Rady Dzielnicy Kraków-Stare Miasto, do dzisiaj zresztą regularnie tam zagląda (znów: zaglądał do marca). Pracował też jako fotograf, reporter. „Helclówkę” obserwował od lat, współpracował z DPS-em przy różnych wydarzeniach. - Wiedziałem, że to przyjemne miejsce, z wielkim, pięknym ogrodem. Miałem mieszkanie przy Warszawskiej, na III piętrze. Ale po śmierci żony i sąsiadów było mi tam coraz ciężej, pojawiły się też problemy z kolanem, z nadciśnieniem. Trzy lata temu przeniosłem się więc na Helclów. Dostałem pokój na parterze, który mogłem po swojemu urządzić, a całe życie lubiłem majsterkować - opowiada.

Jasicki jest niezwykle kulturalny, ujmuje ciepłem, życzliwością. Restrykcje, jak zaznacza, rozumie. Wie, że jakby ludzi wypuścić, to znajdą się lekkomyślni, którzy nie będą uważać. Poza tym, zaznacza, jest tu ciepło, sprzątają, dbają o nich. - Tyle że każdy dzień staje się podobny, jakby człowiek był w więzieniu. To zagadnienie psychologiczne, ale tylko dla tej grupy ludzi, która żyła aktywnie, ruszała się, wychodziła. Część mieszkańców i tak leży w łóżkach, są schorowani, słabo komunikują się z otoczeniem. Dla nich to obojętne - zaznacza.

W tej sytuacji doskwiera mu poczucie zależności od innych. Musi prosić, żeby przywieźli mu zakupy, poza tym przecież zazwyczaj płaci kartą, trudno podać obcym ludziom PIN. Brakuje mu gimnastyki, bo codziennie ćwiczył z innymi mieszkańcami na sali gimnastycznej. - Teraz możliwości ruchu jest znacznie mniej, wszystko poddają pod nos, a człowiek w ten sposób się rozleniwia - tłumaczy.

W tej sytuacji najgorsza jest samotność, ale i ją oswaja już tak naprawdę od lat: syn mieszka w Berlinie, żona umarła, koledzy umarli. - Wie pani, co jest najgorsze w starości? Wcale nie choroby, ból. Najgorsze jest to, że nie można powiedzieć do kolegów: A pamiętasz może, jak to było, kiedy...?

Bo tych kolegów, towarzyszy życia, już po prostu nie ma. Odeszli prawie wszyscy.

Najgorsza choroba

Profesor Dominika Dudek, kierownik Katedry Psychiatrii CM UJ i prezes-elekt Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, nie ma wątpliwości: to samotność jest najcięższą chorobą wieku podeszłego. Nawet „normalna” starość to ciągłe straty i narastające poczucie pustki. Jeśli dołożyć do tego przymusową, odgórnie wprowadzoną izolację, robi się jeszcze gorzej.

- Samotność wpływa na jakość życia, ale również na zdrowie, zarówno psychiczne, jak i fizyczne. Odizolowane od społeczeństwa osoby zapadają się w sobie, przestają mieć motywację, łatwiej zapadają na choroby - tłumaczy psychiatra.

Doskonale wiedzą o tym onkolodzy, którzy obserwują, jak organizm człowieka, który nie ma motywacji do walki z chorobą, po prostu się poddaje.

- Ważny jest rytm dnia, różne zajęcia, obowiązki. Jeśli dzień nie ma struktury, seniorzy łatwo popadają w letarg, mogą pojawić się zaburzenia depresyjne, a nawet ostre stany psychotyczne - mówi prof. Dudek.

Może się wydawać, dodaje lekarka, że nie dotyczy to osób z zespołami otępiennymi, które mają zaburzone funkcje poznawcze i „nie rozumieją, co dzieje się wokół nich”. - Nic bardziej mylnego. Dla nich kontakt z drugim człowiekiem również jest bardzo istotny; to żeby ktoś ich pogłaskał, przytulił, potrzymał za rękę - mówi.

Decyzję o zawieszeniu bądź pozostawieniu terapii zajęciowych i innych aktywności w DPS-sach podejmowali bezpośrednio dyrektorzy tych placówek.

Opiekun DPS-u dla osób z zaburzeniami psychicznymi pod Krakowem opowiada, że u nich takie zajęcia pozostały. - Ogranicza się tylko kontakt mieszkańców między oddziałami. No i nie ma odwiedzin. Jednak na 55 mieszkańców, którymi się opiekuję, tylko troje miało w miarę regularny kontakt z rodziną, a naprawdę częsty - dosłownie jeden chłopak. Staramy mu się jakoś to wynagrodzić: przegrywamy mu muzykę, bo jest melomanem, kupujemy słodycze, spędzamy z nim więcej czasu, by jakoś zająć jego myśli, rozweselić. Przykro to mówić, ale większością pacjentów rodzina niespecjalnie się interesuje, więc w ich sytuacji epidemia niewiele zmieniła - mówi.

Ostrożność i niepokój

Józefa Grodecka, która jest dyrektorem Helclówki, zwraca uwagę, że „luzowanie” restrykcji zależy od specyfiki konkretnego DPS-u: jego wielkości, stanu zdrowia mieszkańców, a nawet rozmieszczenia budynków.

- Nasz DPS jest dużym ośrodkiem, z czterema oddzielnymi pawilonami, w których mieszka w sumie aż 380 osób, w tym 200 osób leży w łóżkach i nie ma możliwości przemieszczania się. Jeśli pojawiłby się u nas wirus, to kluczowe jest, żeby „nie przenosił się” między oddziałami. Od tego zależy, czy zakazi się kilkanaście, kilkadziesiąt czy kilkaset osób. A nie muszę tłumaczyć tak oczywistej sprawy, że to starsi, schorowani ludzie są najbardziej narażeni na ostry przebieg choroby - mówi dyrektorka.

To nie znaczy, dodaje, że restrykcje nie są powoli znoszone. Są, choć z dużą ostrożnością i niepokojem.

- Od 3 czerwca mieszkańców może odwiedzać rodzina, przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności: dezynfekcji, spotkań za szybą plexi, zakazu witania się „na misia” i tak dalej - tłumaczy Grodecka. - Nasi mieszkańcy już od jakiegoś czasu również wychodzą, żeby załatwić pilne sprawy w mieście, na przykład wizytę u lekarza czy optyka. W takich sytuacjach staramy się zorganizować transport, by maksymalnie zmniejszyć ryzyko zakażenia. Powoli będziemy wracać też do zajęć w ramach osobnych budynków; już teraz mieszkańcy w niewielkim gronie mogą napić się kawy na stołówce czy posłuchać wspólnie muzyki. Myślimy też o organizacji pieszych czy rowerowych wycieczek, ale znów: z zachowaniem środków ostrożności i podziału na oddziały. Dużych wycieczek czy wspólnych spotkań w ogrodzie mieszkańców z różnych pawilonów na razie nie planujemy. To jest za duże ryzyko, musimy je uwzględniać. Ja rozumiem potrzebę wolności, ale jakby doszło do takiej sytuacji, jak w DPS-ie w Bochni, to nikt o swobodach obywatelskich mówił nie będzie, tylko o prokuraturze.

Nikt nie lubi być katem

Surdykowski: Tak naprawdę od początku epidemii prawie nic się nie zmieniło. Wciąż jesteśmy więzieni. Rozumiem, że nie można znieść wszystkich ograniczeń naraz, ale nie pojmuję, co na przykład miesiąc temu stało na przeszkodzie, żeby uruchomić zajęcia? Może wtedy w ludziach nie narastałaby tak nerwowość.

Maria: Najgorsze jest to, że więżą nas bezterminowo. Nikt nam nie mówi, ile to potrwa.

Dyrektor Grodecka: Wirus nie zniknął, codziennie w kraju przybywa kilkuset zakażeń. Pytają mnie „ile to potrwa”? A przecież nikt na świecie tego nie wie. Nikt nie lubi być katem, my naprawdę chcielibyśmy powrotu do normalności dla mieszkańców, ale też dla naszych pracowników, którzy również są tą sytuacją zaniepokojeni i spięci. Tym bardziej że to dla nas trudne również z powodu sytuacji kadrowej - wiele zatrudnionych na Helclów pielęgniarek, przez zakaz pracy w kilku miejscach, musiało przejść na bezpłatne urlopy. Do tego spora część pracowników skorzystała z prawa do opieki nad dzieckiem. A pracy w naszym ośrodku nie było i nie jest przecież mniej, przeciwnie. Jesteśmy więc po ludzku zmęczeni.

My też chcielibyśmy, żeby ktoś nam powiedział: Już po epidemii, możecie żyć normalnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Mieszkańcy DPS: Od trzech miesięcy jesteśmy tu zamknięci. To jak więzienie - Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl