Michał Wójcik: Akcja pod Arsenałem wciąż kryje tajemnice. Szef kontrwywiadu AK Bernard Zakrzewski sugerował, że to była niemiecka prowokacja

Anita Czupryn
Kadr z filmu "Kamienie na szaniec"
Kadr z filmu "Kamienie na szaniec" Marcin Makowski/Monolith Films
- Bernard Zakrzewski, szef kontrwywiadu Komendy Głównej AK, zasugerował, że Akcja pod Arsenałem była co najmniej …dziwna. Mogła być niemiecką prowokacją - mówi Michał Wójcik, dziennikarz i historyk, w rozmowie z Anitą Czupryn.

26 marca minie 75 lat od słynnej akcji pod Arsenałem, jednej z legend II wojny światowej. A Pan stawia tezę, że mogła to być niemiecka prowokacja.
Po pierwsze: to hipoteza. Po drugie: nie ja ją stawiam a Bernard Zakrzewski, szef kontrwywiadu Komendy Głównej AK, wybitny analityk Podziemia. I po trzecie: nie teraz, a wiele lat temu. Zakrzewski w okresie okupacji kierował w Warszawie wielką strukturą walczącą z niemieckim wywiadem, a w latach siedemdziesiątych napisał pracę o tym fascynującym pojedynku polskich i niemieckich służb. Zasugerował w niej, że Akcja pod Arsenałem była co najmniej …dziwna. Proszę pamiętać, że kontrwywiad w każdym państwie to służba, która szuka dziury w całym. Do swoich nastawiona jest sceptycznie i nawet nieufnie, do przeciwnika zaś konfrontacyjnie i zaczepnie. W czasie wojny polski kontrwywiad przyglądał się wszystkim aspektom życia konspiracyjnego i sprawdzał, gdzie mogła się czaić niemiecka inspiracja.

Tak było?
Zostańmy jeszcze przy kontrwywiadzie AK. To państwo w państwie. Liczba wydziałów, departamentów i biur nawet dziś robi wrażenie. Te struktury były jeszcze zdublowane przez kontrwywiad Delegatury Rządu na Kraj. O tym, jak specyficznym człowiekiem w tym świecie „tajne przez poufne” był Zakrzewski, niech świadczy to, że zaraz po uwolnieniu „Rudego” zwrócił uwagę nie na powodzenie akcji, ale na pewnego człowieka, dzięki któremu to się miało udać. To była wtyka Szarych Szeregów w Gestapo. Bardzo dobrze pokazał go Robert Gliński w filmie „Kamienie na szaniec”. To był chłopak, który chodził na Szucha i sprzedawał Niemcom ciastka a przy okazji miał uszy i oczy szeroko otwarte. Swoją drogą kontrwywiad też miał tam, jak to byśmy dziś powiedzieli, swoje „głębokie gardło”. Jedną z informatorek AK była Wanda Kronenberg, drugą sekretarka w jednym z wydziałów. Był i pewien „herbaciarz”, który z kolei lubił spotykać się na prywatnej stopie z wiceszefem Gestapo Ernstem Kahem o nazwisku Steinborn. Oni wszyscy „skanowali” centrum niemieckich służb i donosili polskiemu kontrwywiadowi o swoich spostrzeżeniach.

Co wzbudziło podejrzenie kontrwywiadu?
Pasażerowie słynnej więźniarki.

CZYTAJ TAKŻE: Agentka z pejczem na barykadzie. Tajemnicza gra Wandy Kronenberg

Dwadzieścia jeden osób, w tym „Rudy”, bo to o jego uwolnienie chodziło?
Nie wszyscy. I nie chodzi przecież o „Rudego”. Rudego udało się odbić, ale po kilku dniach ten wspaniały chłopak umarł. Akcja się zatem udała i nie udała zarazem. Gdyby została przeprowadzona przed tragicznym przesłuchaniem, podczas którego „Rudy” został skatowany, to kto wie...może by wrócił do Podziemia i walczył dalej. Niepokój szefa kontrwywiadu Bernarda Zakrzewskiego budził inny pasażer tej więźniarki: Ryszard Walter.

Pseudonim „Doktor”.
Albo „Doktór”. To był znany w podziemiu radiotelegrafista, konstruktor odbiorników, człowiek na wagę złota w konspiracji, ponieważ dzięki takim fachowcom liderzy podziemia mogli utrzymywać kontakt z rządem na uchodźctwie. Walter konstruował radioodbiorniki, między innymi był twórcą słynnej radiostacji, która nazywała się „Łódź podwodna”, ukryta głęboko w piwnicy jednego z domów na Żoliborzu. Miał swój zakład na ulicy Kaliskiej, z którego korzystało podziemie. Słowem - ciekawa postać. Ale pewnego razu podwinęła mu się noga i wpadł w ręce Niemców. Był przesłuchiwany, nie wiadomo dokładnie, co się z nim działo, jak te przesłuchania wyglądały, na ile były brutalne. Wiedząc, co Gestapo robiło z „Rudym”, można się domyślać, że Niemcy wiedzieli jak łamać ludzi. Walter po zatrzymaniu - podobnie jak „Rudy” - przesłuchiwany był na Szucha a więziony na Pawiaku. I stamtąd wysłał greps, w których poinformował podziemie, że jest w stanie skonstruować radioodbiornik, dzięki któremu więźniowie będą mogli się komunikować z liderami konspiracji. Pomysł był tak szalony, że wzbudził w podziemiu konsternację. Zresztą co ciekawe, Ryszard własnemu bratu Robertowi opowiadał potem, że ten radioodbiornik chciał skonstruować w areszcie na Mokotowskiej.
Na pierwszy rzut oka pomysł z radioodbiornikiem wydaje się świetny.
No, to zależy. Wyobraźmy sobie, że w więzieniu siedzą członkowie mafii przed procesem. Jeden z nich wysyła do szefów gangu informację: „Wyślijcie mi diody i druciki, to zrobię ajfona, pogadamy sobie”. Świetnie, fenomenalnie! Ale kto ma trochę oleju w głowie zastanawia się, czy ten gość nie działa aby pod wpływem paralizatora i szantażu ze strony prokuratora. Może chce swoich szefów sprowokować do czegoś głupiego, bo nie chce mu się siedzieć na ławie oskarżonych samemu. Wracając do Waltera - jego pomysł wzbudził podobne wątpliwości. I podejrzenie, że coś z nim jest nie tak. Bo oto, jeszcze gdy był więziony na Pawiaku, w jego uwolnienie zaczyna się angażować szara eminencja okupacji - Borys Smysłowski. To również współpracownik Gestapo, człowiek na tyle ciekawy, że w latach dziewięćdziesiątych powstał o nim film sensacyjny z Malcolmem McDowellem w roli głównej.

Im dalej w tę historię, tym więcej tajemniczych szczegółów. Smysłowski. Gestapowiec? Jego nazwisko na to nie wskazuje.
To człowiek Abwehry, ale z Gestapo współpracował. Był Rosjaninem, po rewolucji w 1917 roku, tak jak setki i tysiące „białych” Rosjan, wyemigrował z czerwonej Rosji. Część z nich znalazła się w Paryżu, inni w Niemczech, Borys Smysłowski trafił do Polski i tu osiadł, ożenił się, dorobił fortuny. Zaprzyjaźnił się również z polskimi elitami. Był przedsiębiorcą, ale przy okazji (i w tajemnicy) oficerem niemieckiego wywiadu. W latach 30. przeszedł tajny kurs w Niemczech - jako biznesmen dużo podróżował, więc łatwiej mu było działać w podwójnej roli. Z tego co wiadomo, nie robił krzywdy swojej nowej ojczyźnie. Mieszkał w Warszawie, opiekował się sierotami, ufundował na Powiślu ochronkę. Szlachetna postać i podobno bardzo serdeczny człowiek. Tak przynajmniej wynika z raportów AK-owskich. W kampanii wrześniowej walczył po stronie polskiej, ale potem pojawił się w Warszawie już w niemieckim mundurze i rozpoczął antykomunistyczną działalność.

CZYTAJ TAKŻE: Agentka z pejczem na barykadzie. Tajemnicza gra Wandy Kronenberg

Czyli?
Tworzył rosyjskojęzyczne formacje najpierw szpiegowskie, agenturalne, a potem, po napaści Niemiec na Związek Radziecki - wojskowe. Własowcy, brygady RONA, Rosyjska Armia Narodowa - wszystko to znamy. Smysłowski siedzi w tym głęboko, jest - można powiedzieć - mózgiem tych formacji. Pod Warszawą prowadzi wielki ośrodek szkoleniowy i cały czas wysyła do AK sygnały: „Dajcie się namówić na rozmowy z Niemcami. Naszym wrogiem jest Stalin, a nie Hitler. Owszem, Hitler jest zły, ale jest lepszy od Stalina. Dogadajmy się. Może uda się wstrzymać terror”. Sygnały dochodzą do Komendy Głównej AK, ale Tadeusz Bór Komorowski nie zgadza się na takie spotkanie. Smysłowski wybiera więc inną drogę - chce wpłynąć na polskie elity poprzez masonerię.

Jeszcze masonów tu brakowało!
Są masoni, są Żydzi. Tylko cyklistów brak. Ale pamiętać trzeba, że masoneria jest międzynarodowa. Co prawda loże masońskie są narodowe, ale generalnie masonom chodzi o szerzenie wartości, nazwijmy je liberalnych i kto w jakim języku je szerzy nie jest ważne. Na poziomie polskiej masonerii, gdzie działa mnóstwo polityków i wojskowych, Boris Smysłowski i Ernst Kah - dwaj funkcjonariusze niemieckiego wywiadu wysyłają Polakom sygnały, aby się spotykać, poznawać, dyskutować o polityce. Może Polacy zrozumieją, że Niemcy wcale nie są tacy źli. A poza tym Armia Czerwona już się zbliża i niech się nikomu nie wydaje, że uśmiech Stalina Polaków rozweseli.

No, ale co ma z tym wspólnego Walter?
Otóż Smysłowski próbuje wyciągnąć Ryszarda z Pawiaka, bo - jak się okazuje - jest serdecznym przyjacielem jego brata Roberta! Lidera masońskiej loży. Ich wspólnej loży! I on, i obaj Walterowie działają w tej samej Loży Starożytnego i Pierwotnego Rytu Egipskiego Wschodniego Memphis-Misraim. Okazuje się także, że już raz Smysłowski pomógł Walterowi. W 1938 r wywiózł do Paryża archiwum masońskie. Nic zatem dziwnego, że pięć lat później - jako człowiek polsko-niemieckiego kompromisu - chciał wyciągnąć Ryszarda na wolność.
Za darmo?
No właśnie! Nic nie jest za darmo. Tymczasem Szare Szeregi postanawiają odbić „Rudego”. Akcja się udaje i oprócz „Rudego” wolność odzyskuje Ryszard Walter. Przypadek? Może tak… Oczywiście Podziemie skupione jest na „Rudym” i Henryku Ostrowskim „Heńku”, który także odzyskuje w ten sposób wolność, a zdaniem „Rudego” - to on stał za jego zatrzymaniem. I Rudy oskarża go, że to on jest wtyką gestapo w Szarych Szeregach, jest zdrajcą. To on doprowadził do jego skatowania. W takiej sytuacji już nikt nie patrzy na jakiegoś tam uwolnionego Waltera. Sytuacja w ogóle jest dziwna, bo proszę zauważyć, że akcja pod Arsenałem była zorganizowana po to, żeby odbić Rudego, czyli niżej zaszeregowanego żołnierza, a nie Henryka Ostrowskiego, który w Szarych Szeregach pełnił rolę komendanta Grup Szturmowych hufca „Praga”.

Jak to się stało, że Ostrowski też się w więźniarce znalazł?
Może przypadek? AK było tym zaskoczone. Przecież nikt nie wiedział, kto w tej więźniarce jeszcze będzie. Szare Szeregi skupione były na Rudym. A tymczasem mamy jeszcze dwadzieścia osób. I żeby było ciekawiej kilka z nich po odzyskaniu wolności, rozbiega się po Warszawie, by potem wrócić do Niemców.

Wracają do oprawców?!
Może boją się o rodziny? A może nie mają gdzie się ukryć? A może liczą na to, ze jak wrócą, to tym wykupią swoją wolność już na trwałe? A może czuli się niewinni i myśleli, że Niemcy tak czy siak ich wypuszczą na wolność, bo przecież nic złego nie zrobili, a akcja pod Arsenałem może im tylko zaszkodzić?

Co się dzieje z Walterem?
I z Zakrzewskim! Zakrzewski, jako szef kontrwywiadu składa dwa do dwóch i coś mu się nie zgadza. Wie, że Walter zna się ze Smysłowskim. Sam, jako szef polskiego kontrwywiadu, prowadzi przeciwko Smysłowskiemu skomplikowaną grę. To osobna operacja. Przecież Rosjanin, mimo przyjaznych wobec Polaków gestów, chodzi w niemieckim mundurze, jest wrogiem. Na razie AK przydziela Walterowi opiekę. Izoluje go pod Warszawą. To zwyczajowy mechanizm: zanim ktoś po aresztowaniu przez Niemców wróci do podziemia, musi przejść kwarantannę. Przez trzy miesiące ma siedzieć w domu i grać na pianinie, jeśli potrafi. Tymczasem uwolniony Walter nie tylko nic nie robi, to jeszcze próbuje skontaktować się z Niemcami.

CZYTAJ TAKŻE: Agentka z pejczem na barykadzie. Tajemnicza gra Wandy Kronenberg

Skąd to wiadomo? Był śledzony przez AK?
Oczywiście. To jest rutynowe działanie, niejako z automatu. Jeżeli AK znajduje mu mieszkanie, w którym może go ukryć, to równocześnie roztacza nad nim dyskretną opiekę. Nie tylko dba o te podstawowe rzeczy jak śniadanie, obiad i kolacja, ale też obserwuje go i sprawdza, czy nie jest wtyką. Takie są reguły kontrwywiadu. Jeżeli dzieje się coś, co normą nie jest: odbicie więźniów, ucieczka, jakiś szczęśliwy zbieg okoliczności, dzięki któremu ktoś wychodzi na wolność, to trzeba się temu przyjrzeć. W wypadku Waltera tych powodów do obserwacji jest więcej: ucieczka i chęć nawiązania kontaktu z Niemcami, radioodbiornik i udział w masonerii, przez którą Gestapo chce wniknąć w polskie Podziemie. To jest równanie, które rozpisał sobie Zakrzewski, a którego wynik bardzo go zaniepokoił.

Jakie Ryszard Walter miał rzeczywiste intencje?
Ha! Żebym to ja wiedział. Bernard Zakrzewski chyba tego też do końca nie rozwikłał. I dlatego nigdy tego wprost nie powiedział, że akcja pod Arsenałem była niemiecką ustawką. Zasugerował to w swoim opracowaniu, które napisał w 1977 r. a które dziś leży sobie spokojnie w Archiwum Akt Nowych. Napisał wszystko, o czym wiedział i co mu „śmierdziało”, bo od tego węszenia był, ale jednoznacznie niczego nie nazwał. Z drugiej strony, Walter mógł znaleźć się 26 marca 1943 r pod Arsenałem przypadkowo. Przypadki się zdarzają. Może był pionkiem w jakiejś większej układance.
Co jeszcze można znaleźć w dokumentach jakie pozostawił Zakrzewski?
Opisał wiele różnych niemieckich prowokacji. To były niezwykle skomplikowane operacje, wielopoziomowe. Kiedy dziś się o nich czyta i porównuje to, co wiedzieli o przeciwniku Niemcy, a co wiedzieli Polacy i to, co z tym obie strony robiły, to muszę powiedzieć, czasami trudno potem zasnąć.

CZYTAJ TAKŻE: Agentka z pejczem na barykadzie. Tajemnicza gra Wandy Kronenberg

Odchodzimy od głównego tematu naszej rozmowy, ale nie sposób nie zapytać o te operacje.
Jest ich masa! Oczywiście najbardziej interesujące są te największe. Największy respekt budziła operacja „Nadwywiadu Rządu Londyńskiego”, która trwała ponad rok. Gestapo przeprowadziło fenomenalną prowokację i wprowadziło w budujące się polskie Podziemie kreta. Nie byle jakiego. Bernard Zakrzewski poświęca mu wiele stron, opisuje tę prowokację bardzo dokładnie i nazywa ją „prowokację w stanie czystym”. To chyba wobec Niemców komplement! Operacja była perfidna, bo w Warszawie zjawił się człowiek, który zaczął się podawać za wysłannika gen. Władysława Sikorskiego. Rzeczywiście taki wysłannik miał do Polski przylecieć i miał integrować polskie Podziemie. Pamiętajmy, że w 1940 i 1941 r. a nawet potem istnieje mnóstwo organizacji w podziemiu, które za sobą, jak to z Polakami bywa, nie przepadają. Kłócą się, zwalczają nawzajem, nawet do siebie strzelają. Dziś całe podziemie nazywamy AK, ale to wcale nie był monolit, to były dziesiątki przeróżnych podgryzających się grup. Te konflikty, jakie były w polskim Podziemiu zostały przeniesione jeszcze z czasów przedwojennych. No i w pewnym momencie zjawia się w Warszawie charyzmatyczny wysłannik samego Sikorskiego. Dziś wiemy, że nazywał się Józef Hammer-Baczewski. Ma nawet podpisany, rzekomo przez Sikorskiego dokument. Tyle tylko, że to wszystko lipa, bo pan Hammer, to jest człowiek gestapo. Do pracy przystąpił bardzo sprawnie. Otoczył się polskojęzycznymi gestapowcami i pod pozorem robienia porządku w podziemiu, zaczął je infiltrować tak skutecznie, jak nikt nigdy dotąd. Liderzy polskich organizacji podziemnych informują go, co robią, co zamierzają, zdradzają swoich członków. Gestapo przejmuje cały nasłuch telefoniczny w Warszawie, grepsy z Pawiaka, ma wgląd w pracę redakcyjną gazet podziemnych. Niemcy zaczynają wręcz sterować niektórymi segmentami Podziemia. No i powoli zbliżają się do Grota-Roweckiego, szefa AK! W 1942 roku przyjeżdża do Warszawy kapitan Spielker, dziś mało znana postać, a według mnie kluczowa do zrozumienia niemieckiej perfidii. Zostaje szefem wydziału AS na Szucha, struktury ponad wydziałami, która zwalczać ma polskie Podziemie, również w niekonwencjonalny sposób. To jeden z najlepszych agentów niemieckiego wywiadu i to on wpada na pomysł, aby nie niszczyć polskiego Podziemia, ale je kontrolować. Raczej nie zabijać liderów, tylko werbować. Wstawiać wtyki, prowokatorów, oddziaływać i skłaniać do działania po niemieckiej myśli. Na ile to było skuteczne, to jest pytanie, które pozostawię bez odpowiedzi. Jakieś efekty na pewno to przynosi. Zwłaszcza że wielu liderów podziemia było de facto proniemieckich: to narodowcy, byli endecy, falangiści, ONR-owcy, czyli zwykli przedwojenni faszyści, którzy w istocie mieli bardzo dużo wspólnego z Niemcami. Chociażby to, żeby zwalczać żydowskie wpływy, żeby walczyć z Sowietami. Dla nich Sowieci, Żydzi czy komuna to wsio rawno. Wrogowie Polski. Więc Niemcy próbują się z nimi kontaktować, zaczyna się wzajemnie „obwąchiwanie”, przyglądanie, pierwsze kontakty…

… a tymczasem dygresja goni dygresję (śmiech).
W takim razie, żeby je uciąć, dodam tylko, że za tym wszystkim stał właśnie kapitan Spielker i to on organizuje fikcyjne, sfingowane ucieczki AK-owców, jako próby „legalizowania” w Podziemiu niemieckich wtyk. Czy Akcja Pod Arsenałem taka była, tego nawet Bernard Zakrzewski nie chciał rozstrzygnąć. Ja tym bardziej tego nie zrobię.
Ryszard Walter, podejrzewany o kolaborację z Niemcami, zaszkodził AK?
Trudno powiedzieć. Obawiam się, że summa summarum tak. Ale musielibyśmy porozmawiać jeszcze godzinę, żebym to spokojnie wyjaśnił. Tu znowu są wielopiętrowe zależności. Tak czy siak Ryszard Walter był skutecznie przez AK izolowany. Jeśli więc był wtyczką, z którą Niemcy wiązali jakieś większe nadzieje, to cała operacja raczej nie zakończyła się spektakularnym, jednoznacznym sukcesem. Po wojnie środowisko masonerii zaczęła z kolei inwigilować ubecja. Ale to już zupełnie inna historia.

Jak potoczyły się losy Henryka Ostrowskiego?
Fatalnie. Po tym jak „Rudy” oskarżył go o zdradę, powtórzył to Aleksander Kamiński w arcyważnej i mitotwórczej książce „Kamienie na szaniec”. Tak jakby rzucił na niego klątwę. I ta klątwa ciągnęła się już za nim do końca życia. Owszem, potem wszyscy zaczęli się z tego oskarżenia wycofywać, z kolejnych wydań „Kamieni” słowa te zniknęły, ale Ostrowski już się chyba nie podniósł. Wyemigrował do Australii. Był potem kilka razy w Polsce i mimo tego że wszyscy już wiedzieli, że to nie on odpowiada za aresztowanie „Rudego”, zatruło mu to życie.

Co Pana w tych zagadkach historii najbardziej interesuje?
W gruncie rzeczy to wszystko, o czym teraz rozmawiamy jest odpryskiem sprawy, jaką badałem przez cztery ostatnie lata…

Która zaowocowała książką o Wandzie Kronenberg.
To opowieść o arcyciekawej postaci: nieznanej bliżej, a moim zdaniem najbardziej pracowitej agentce polskiego wywiadu. Słynna Krystyna Skarbek przy niej to doprawdy leniuszek. Pani Kronenberg raz była Polką, raz Niemką, innym razem Angielką czy Włoszką. Wszyscy widzieli w niej niebezpieczną Żydówkę. W tym samym czasie używała wielu pseudonimów. I nigdy nie popełniła błędu. Wydaje mi się, że znalazłem klucz do zrozumienia tej fenomenalnej postaci. Agentki nie jednego, dwóch czy trzech a pięciu wywiadów jednocześnie! Te poszukiwania dokumentów, meldunków, raportów, strzępów informacji to była fascynująca praca. Fascynująca, bo w trakcie mojego śledztwa, z niepełnego zestawu puzzli ułożyła się zaledwie część mapy działania polskiego i niemieckiego kontrwywiadu. No i sowieckiego, nie zapominajmy o Sowietach w tym wszystkim!

CZYTAJ TAKŻE: Agentka z pejczem na barykadzie. Tajemnicza gra Wandy Kronenberg

Poruszył Pan mnóstwo wątków w tej rozmowie, a ja zdaję sobie sprawę, że każda z nich mogłaby doprowadzić do kolejnych, wyciągając na światło dzienne nowe zupełnie nieznane fakty.
Tak właśnie jest, że z jednego wynika drugie, z drugiego cztery, a z czterech dwanaście kolejnych spraw, ludzkich tragedii, sukcesów i klęsk. Historie pączkują i można to badać w nieskończoność. To frajda i przekleństwo zarazem, bo raz rozpoczętego śledztwa nie można skończyć. Mimo, że książka już jest w księgarniach, ja czuję frustrację, że przecież jeszcze tylu rzeczy nie wiem i że ta zabawa wcale się nie kończy. Ta zabawa w chowanego z tajemnicami II Wojny dopiero zaczyna.

Michał Wójcik - Historyk, dziennikarz, autor książek i programów historycznych. Za „Made in Poland” - wywiad-rzekę ze Stanisławem Likiernikiem, prototypem literackiego „Kolumba”, został razem z Emilem Maratem wyróżniony nagrodą historyczną tygodnika POLITYKA w 2015 r. Ostatnio opublikował „Baronównę”, śledztwo historyczne w sprawie zapomnianej agentki Wandy Kronenberg.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl