Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michał Wiśniewski. 1000 koncertów i 4 żony

Paweł Gzyl
Koncert z okazji 20-lecia zespołu Ich Troje.
Koncert z okazji 20-lecia zespołu Ich Troje. fot. Marzena Bugała-Azarko
20-lecie zespołu Ich Troje to okazja do rozmowy z Michałem Wiśniewskim. Mówi nam o żonach, alkoholizmie, chorobie nowotworowej oraz niechęci, z jaką spotyka się jego działalność.

Twoja nowa płyta nosi tytuł „Nierdzewny”. To oznacza, że jesteś w dobrej formie?
W psychicznej - bardzo dobrej. W fizycznej - nie narzekam. Bardziej mi chodziło tutaj o to, żeby podkreślić, iż mam w sobie dużo determinacji, by przy lejącym się zewsząd hejcie nagrać nową płytę. W takiej sytuacji łatwo byłoby bowiem „zardzewieć”. To jednak nie pierwszy raz, kiedy zadziwiam swoich bliskich i fanów. Bo dlaczego kiedyś nagrałem płytę z piosenką poetycką? Dlaczego po pijaku wrzuciłem do sieci „Filiżankę”? Albo dlaczego teraz, gdy jestem już niepijący, kiedy nic się nie dzieje na rynku, zdecydowałem się nagrać nową płytę? W sumie sam nie wiem, co odpowiedzieć. Po prostu jestem „nierdzewny” - i ciągle mi się chce. (śmiech)

Wspominasz o swym problemie z alkoholem...
Żona wali mnie po głowie i mówi: „Nie rób z siebie większego alkoholika niż jesteś”. (śmiech) Ale tak naprawdę mam za sobą 25 lat picia. Bo spójrz: ja wykonuję taki zawód, który sprawia, że jestem wożony z punktu A do punktu B. Nie idę na ósmą do pracy. Dlatego mogę sięgnąć po alkohol, kiedy mam ochotę. Najczęściej jednak dzieje się to wieczorem. Wszystko oczywiście jest dla ludzi - tylko trzeba to trzymać w pewnych granicach. Ja niestety tego nie potrafię. Co ciekawe - nie piję z kolegami na meczu czy w pubie. Nie mam „łazika”, nie włóczę się po knajpach. Ja piję sam.

Jak starasz się nad tym panować?
Zaszyłem się. To daje mi poczucie spojrzenia na świat na trzeźwo. A dzięki temu, że mówię o tym głośno, wiele osób poszło za moim przykładem.

Nie wolałeś iść na terapię?
Nie. Ja jestem świadomym człowiekiem. Dlatego sam muszę sobie radzić. Z terapii wychodzi wyleczonych zaledwie dwa procent osób. Może to i chlubne być w tym wąskim gronie - ale nie dla mnie.

Niedawno zrobiło się głośno w internecie o Twoim nowotworze. Nie żałujesz, że powiedziałeś o swej chorobie publicznie?
Ja poinformowałem o tym tylko sto osób, które ze mną blisko współpracują. A to, że sytuacja eskalowała - to już nie moja wina. Oczywiście żałuję, że tak się stało, ale z drugiej strony osoby publiczne są od tego, by takie ważne tematy poruszać. Dzięki temu nie dość, że sam uzyskałem pomoc, to kilkadziesiąt osób, gdy o tym usłyszało, zabrało się za siebie. Ludzie myślą, że są niezniszczalni, a to nieprawda. Trzeba się badać. Naturalnie zwykły hejter napisze w internecie: „Czym on się chwali?”. Tymczasem to nie ma nic wspólnego z „chwaleniem się”. Moja choroba czy choroba Jerzego Stuhra zmieniają rzeczywistość - sprawiają, że ludzie, którzy mają choć trochę szarych komórek, zaczynają zastanawiać się nad sobą. Ja mam „złośliwca” - żyję z tym, nie narzekam, nie rozpowiadam o tym, ale komentuję to publicznie, bo w ten sposób pomagam innym. To tak samo jak z tym, że jestem z domu dziecka. Nie wstydzę się o tym mówić, bo dzięki temu cała masa dzieciaków z „bidula” ma jakiś wzór. Może nie idealny, ale zawsze.

Bolą Cię te komentarze w internecie?
Jasne. Ale to już kupujemy z pakietem popularności (śmiech). Ja stworzyłem w życiu ponad dwieście piosenek, których się nie wstydzę. Ale w pewnym momencie powstał taki utwór jak „Filiżanka”. I choć został totalnie wyśmiany - ja stoję za nim murem, bo to jest też moje dziecko. Pewnie - jest, jakie jest, ale w porównaniu z resztą, to tylko kropla w morzu. Biorę więc ten cały hejt na klatę.

Kwestia Twojej choroby podzieliła Cię z Twoją pierwszą żoną i wokalistką Ich Troje - Magdą Femme. Nie zaprosiłeś jej na jubileuszowy koncert zespołu w „Spodku” ze względu na nieprzyjemny komentarz po Twoim wpisie o raku na Facebooku.
Każdy, kto mnie zna, wie, że jestem wyjątkowo ufnym człowiekiem. I naprawdę trudno wypaść z grona moich znajomych. Magda była i jest częścią Ich Troje. Ale absolutnie nie widzę powodu, aby ludzi, którzy naśmiewają się z mojej choroby, trzymać w swoim najbliższym kręgu. Ja chcę się otaczać osobami, które mają wobec mnie pozytywne emocje. Dałem się trochę jej podpuścić - i opublikowałem wyniki badań w internecie. A ona, gdyby miała trochę klasy, powinna przyjść i powiedzieć „przepraszam”. Ja mówię to swoim najbliższym kilka razy dziennie.

Jesteś obecnie żonaty po raz czwarty. Poprzednie Twoje partnerki opuszczały Cię, bo masz trudny charakter?
Na pewno. Zresztą chyba trudno znaleźć człowieka z łatwym charakterem. Kiedy ktoś jest wyjątkowo uległy lub spokojny, to też stwarza problemy. Ja miałem wspaniałe żony i nie mogę narzekać. Nie udało mi się jednak z żadną przeżyć całego życia. W końcu to szmat czasu! To one mnie opuszczały - ale nie jest powiedziane, że były winne temu, iż nam nie wyszło. To oczywiście przykre - ale dzięki temu mam wspaniałe przyjaciółki. Mogę na nich polegać, kiedy ich potrzebuję, one zawsze są przy mnie. Dlatego w sumie rachunek zysków i strat nie wypada na minus. Kiedy rozmawiam o tym z dzieciakami, mówimy: „Gdybym nie rozstał się z Martą, nie miałybyście rodzeństwa” (śmiech). Widocznie tak było nam pisane.

Po tych doświadczeniach patrzysz na związki damsko-męskie bardziej realistycznie?
Jestem typem niepoprawnego romantyka. Kiedyś napisałem taki tekst: „Piękna jest miłość, która nie boli”. A moja żona od razu to zweryfikowała - i teraz śpiewamy: „Nie ma miłości, która nie boli”. Bo choć to jedna z miliona piosenek o miłości, które napisano w historii świata, to okazało się, że w dalszym ciągu można w nich coś poprawić.

Wspominasz o żonie: Dominika jest góralką, a jak wiemy, to twarde i konkretne dziewczyny. Trzyma Cię mocno w garści?
Dominika na pewno jest racjonalistką. I oczywiście zapytała mnie: „Jak to jest możliwe, żeby po raz czwarty próbować uwierzyć w miłość?”. Trudno było mi na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. To chyba kwestia wiary. A ta przecież czyni cuda. Cały czas liczę więc, że to małżeństwo przetrwa. Dominika mówi: „Czy to jest miłość, okazuje się zawsze na końcu, a nie na początku”. Cały czas liczę więc, że to małżeństwo przetrwa. Znam kilka takich przykładów: ludzie przechodzą przez różne burze, ale zostają ze sobą na całe życie. I dopiero wtedy można powiedzieć: „Ci to się naprawdę kochali”.

Masz jedną aktualną żonę, trzy byłe żony i czwórkę dzieci z różnych małżeństw. Jak się żyje w takiej „patchworkowej” rodzinie?
Świetnie. To jest prawdziwe. Nie ma żadnego oszukiwania. Nikt za moimi plecami nie narzeka na mnie do dzieci. Nikt się też z nikim nie kłóci. Jasne - nasze drogi się rozeszły, ale funkcjonujemy na zdrowych zasadach. Na pewno taka „patchworkowa” rodzina jest lepsza od takiej, w której wszyscy sobie skaczą do oczu.

Niedawno obchodziliście hucznie dwudziestolecie działalności Ich Troje w „Spodku”. Kiedyś graliście w tym miejscu trzy dni pod rząd. Tęsknisz za tamtymi czasami?
Nie. Ja już się najadłem. Zagraliśmy blisko tysiąc koncertów i pobiliśmy wiele rekordów sprzedaży biletów. I to mi wystarcza. Wybaczcie więc, że zawiodę tych, którzy będą mi mówić: „Już się skończyłeś”. Oni nie potrafią mnie zrozumieć, bo nie przeżyli tego, co ja. Poza tym: jak można funkcjonować, grając dwieście koncertów rocznie?

Co sprawiło, że te Twoje piętnaście minut się skończyło?
To naturalna kolej rzeczy. Nie szukam więc głębszych tłumaczeń. Bo ich nie ma. Wielka fascynacja to kwestia pierwszego razu. Po dwudziestu latach nigdy już nie jest tak samo. Porównania z seksem nasuwają się same (śmiech). My nadal się staramy. Tylko teraz musimy wkładać w to, co robimy, więcej pracy niż kiedyś. Na płycie „Nierdzewny” śpiewam: „Sprawy przyziemne mają saldo ujemne/ Kuszą tanim kredytem złudzenia/ Ale jest na granicy złudzenia/ Wiara, która doręcza paczki z marzeniami/ Lecz wciąż do oclenia”. To znaczy, że od popularności też trzeba zapłacić podatek. Taki, którego przeciętny Kowalski nawet nie jest w stanie zauważyć.

Powiedziałeś niedawno, że Ich Troje są dzisiaj niechciani w polskim show-biznesie. Dlaczego?
A skąd mam wiedzieć? „Fakt” napisał, że dwudziestolecie obchodził zespół... disco polo. To co ja mam na to powiedzieć? Nigdy nie byliśmy chciani. Ale nie będę się skarżył. Właśnie zagraliśmy koncert w Spodku, który transmitował Polsat. Miał trzy razy większą oglądalność niż koncerty Piotra Rubika i Davida Gilmoura razem wzięte. To ja przepraszam - o co chodzi? Bardzo szanuję Rubika i Gilmoura, ale ja działam na zupełnie innym podwórku. Dlatego nadal robimy swoje. Ale nie będziemy już wyskakiwać z każdej lodówki - bo już to przerabialiśmy.

Teraz ukazuje się płyta Ich Troje z remiksami dawnych przebojów. Dlaczego nie napisaliście nowych piosenek od ośmiu lat?
Nasz zespół składa się z przyjaciół, którzy robią na co dzień inne rzeczy. Ja jestem pilotem, jeżdżę w rajdach samochodowych, pełnię funkcję prezesa Polskiej Fundacji Pokera. Nagrałem solową płytę, podobnie Jacek i Justyna. Mamy więc co robić. Owszem - planujemy usiąść i napisać nowe utwory, ale wtedy, kiedy my będziemy mieli na to ochotę, a nie wtedy, kiedy ktoś nam powie, że nic nie robimy.

Nie myślałeś, że lepiej byłoby zakończyć działalność Ich Troje i skupić się na solowej karierze?
To byłoby nieuczciwe wobec tych, którzy kupili prawie 12 milionów naszych płyt i kaset. Próbowaliśmy to zrobić u szczytu popularności w 2003 roku, ale fani nam nie pozwolili. I nic w tym dziwnego, przecież na scenę wracają wszystkie najsłynniejsze zespoły - nawet ostatnio ABBA ogłosiła, że prawdopodobnie znów zaśpiewa razem. Dlatego dajmy spokój - Ich Troje może nie nagrać nowej płyty przez następne dwadzieścia lat i dalej koncertować z powodzeniem. A jeśli ktoś ma inne preferencje muzyczne, niech włączy Spotify, Deezera czy YouTube i niech słucha tego, co mu się podoba.

Opiniotwórcze media zawsze sugerowały, że Ich Troje są synonimem kiczu i obciachu. Ty tego nigdy tak nie odbierałeś?
Nie oczekuj ode mnie, że powiem, iż jestem kiczowaty. Bo co to znaczy? Jeżeli ktoś uważa, że przy balladzie popowej nie wypada nam się na scenie bujać na huśtawkach, to trzeba by się zastanowić, czy zespołowi Kiss pasuje malować twarze na koncertach. To cienka granica i stąpamy po kruchym lodzie. Kiedy jestem na weselu kogoś znajomego, nie dziwi mnie, że goście śpiewają: „Żono moja, serce moje, nie ma takich jak nas dwoje”. Kiedy ktoś wypije pół litra wódki, nie będzie przecież słuchał Megadeth! Każda muzyka ma swoje miejsce i czas. Nie róbmy więc z igły widły.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska