Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michał Tusk - bohater mimo woli. Co mówią o nim znajomi i współpracownicy?

Dorota Abramowicz
Archiwum Dziennika Bałtyckiego
Praktycznie nigdy go nie było przy ojcu w momentach politycznie dla Donalda Tuska ważnych. Nigdy nie pchał się "na szkło", chroni prywatność swojej obecnej rodziny. A jednak nie uniknął wpadki - pisze Dorota Abramowicz

Michał Tusk posłuchał rad ojca. Usunął się z linii ostrzału polityków, dziennikarzy i paparazzi, czyhających na okazję pod jego domem w Gdańsku Wrzeszczu. Wyłączył komórkę, spakował rodzinę i - jak donoszą tabloidy - wyruszył z żoną i synami na zagraniczny urlop.

- Nie mogę potwierdzić tej informacji, nie zdradzamy mediom planów urlopowych naszych pracowników - mówi ostrożnie Michał Dargacz, rzecznik Portu Lotniczego Gdańsk, gdzie nadal zatrudniony jest syn premiera. Ale dodaje: - W końcu mamy sezon urlopowy, więc nic dziwnego, że korzystają ze swoich uprawnień.

Po wtorkowym wystąpieniu premiera, który powiedział, że kłopoty, w jakie wpadł jego syn, są skutkiem wyboru samodzielnej drogi życiowej, oraz po serii artykułów nicujących ową drogę życiową Michała wiele wskazuje na to, że wrzawa wokół młodego Tuska zaczyna opadać.

- Popełnił błąd, który może go drogo kosztować - mówi politolog dr Jarosław Och. - Wpłynie na najbliższe miesiące jego życia. Pyta pani, czy także lata? Może już nie...

Dziecko z akademika

Pierwszych sześć lat życia urodzony w 1982 roku Michał spędził w specyficznym środowisku - w gdańskim akademiku, gdzie mieszkali jego rodzice.

- Był jednym z "hotelowych dzieci", towarzyskich, niebojących się kontaktów z obcymi, ale zarazem asertywnych i silnych psychicznie - mówi wieloletnia sąsiadka Tusków, która zna Michała od urodzenia. - Wśród dzieciaków, które dorastały wraz z Michałem, każde wybrało własną drogę życiową, nie oglądając się na rodziców. Są to osoby, które potrafią rok spędzić w Indonezji, założyć za granicą własną firmę albo skończyć sinologię i podróżować do Chin. Ta niezależność głęboko tkwi także w Michale. Na początku studiów wyprowadził się od rodziców do mieszkania przy 23 Marca w Sopocie. Sam też jeszcze podczas studiowania zdecydował o podjęciu pracy w trójmiejskim oddziale "Gazety Wyborczej". Nie zdziwiłam się, słysząc, że nie powiedział ojcu o pracy dla OLT Express. To do niego podobne. Znam tę historię jedynie z doniesień medialnych, ale z całą odpowiedzialnością mogę zaręczyć, że Michał, jakiego znam od 30 lat, jest na wskroś człowiekiem uczciwym, nie ma w nim nic z cwaniactwa i krętactwa.

Wszyscy znajomi powtarzają to samo. Michał to troskliwy opiekun młodszej siostry, zwyczajny uczeń II LO w Sopocie, sympatyczny student Instytutu Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Gdańskiego. Nic, co mogłoby go wyróżniać spośród rówieśników. Oprócz nazwiska.

- Złego słowa o nim nie powiem - twierdzi Maciej Kabroński, który studiował z Michałem na tym samym niewielkim wydziale. - Spokojny koleś, przyzwoity. Praktycznie cały czas postrzegany jako syn "tego Tuska". Nie wypierał się ojca, ale to osoba, której nie można oskarżyć o nepotyzm. Wręcz odwrotnie, robił wszystko, by nie podejrzewano go, że ojciec polityk pomaga mu w karierze.

Dziś gazety przypominają, że w przeciwieństwie do mieszkającej nadal z rodzicami siostry Kasi Michał niechętnie udzielał się jako "rodzinne tło" taty premiera. Dał się namówić na wspólną z ojcem rozmowę z Kubą Wojewódzkim, ale to prawie wszystko.
- Praktycznie nigdy nie ma Michała przy ojcu w momentach politycznie dla Donalda Tuska ważnych - przypomina znajoma rodziny. - On nigdy nie pchał się "na szkło". Otrzymał kiedyś propozycję udziału w jednym z telewizyjnych programów, ale stanowczo odmówił.
- Zwróćcie uwagę, jak chroni swoją obecną rodzinę - dodaje inny znajomy. - Wyjątkowo rzadko w gazetach można znaleźć zdjęcie jego żony i dzieci.

O zaręczynach syna z ciemnowłosą studentką medycyny opowiedział dziennikarzom dopiero Donald Tusk. Termin ślubu Michała z Anną Lew był trzymany - na żądanie młodych - prawie do końca w tajemnicy. Ślub odbył się przed czterema laty we franciszkańskim kościele św. Trójcy w Gdańsku. "Pan młody wraz z rodzicami wjechał na dziedziniec kościoła rządową limuzyną z przyciemnianymi szybami - donosiły tabloidy. - Dziennikarze i fotografowie nie mogli zbliżać się do bramy kościoła, stali przy niej funkcjonariusze BOR i policjanci. Do środka goście wchodzili tylko z zaproszeniami".
Dziś Michał jest mężem lekarki, ojcem dwóch synów.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Pracując już jako dziennikarz, syn premiera obronił w 2008 r. pracę magisterską "Dysfunkcje w przekazywaniu ról płciowych w rodzinach i jej skutki społeczne". Temat nijak się miał do zainteresowań autora, maniaka wszystkiego, co związane było z transportem. Na stronach lokalnych "Gazety" pisał przede wszystkim o drogowych i kolejowych problemach Trójmiasta.

- Młodzi dziennikarze z reguły dostają takie tematy z przydziału - twierdzi człowiek z branży. - On sam zgłosił chęć zajęcia się transportem. Wrażenie zrobiło na mnie też to, że zdobył prawo jazdy na autobus. Jeździł nawet na linii autobusowej w Gdyni.
Michał Tusk dziennikarz, tak samo jak Michał kolega, uczeń, student, był człowiekiem lubianym przez środowisko.
Dziś już wiadomo, że - nawet gdyby chciał - powrót do zawodu jest prawie niemożliwy. - Został spalony - mówi jeden z dziennikarzy.

Wielkie kuszenie

Jak podał tygodnik "Wprost", już w październiku ub. roku Michał Tusk mailował do Marcina P., właściciela Amber Gold i OLT Express, przesyłając mu sporządzoną hobbystycznie analizę połączeń lotniczych kilkoma maszynami dla Portu Lotniczego w Gdańsku. Ci, którzy znają Michała, nie dziwią się, że to robił - był entuzjastą, robienie takich analiz było dla niego specyficzną formą rozrywki. Kolejne pomysły "non profit" trafiły na skrzynkę P. miesiąc później. Był to czas, gdy z entuzjazmem przyjmowano pomysł otwarcia tanich linii lotniczych w Polsce.

Właściciel Amber Gold pracował na opinię hojnego biznesmena, ofiarowując wysokie datki na rzecz zakonu dominikanów, gdańskiego zoo, filmu Wajdy o Lechu Wałęsie. Do grona entuzjastów dołączył syn premiera, który w styczniu tego roku miał - jak twierdził Marcin P. - prosić go o pracę jako PR-owiec i "twarz" nowej firmy. Potem zrezygnował, ponoć ze względu na brak zgody rodziny.

Michał w rozmowie z dziennikarzami "Wprost" stwierdził, że wyglądało to nieco inaczej - nie chciał być "twarzą" OLT i zajmować się tylko PR, bo interesowały go analityczne sprawy związane z lotnictwem.

Dlaczego jednak w ogóle dziennikarz podjął flirt z biznesmenem? Skąd pomysł pracy dla firmy lotniczej?
- Nie ma w tym żadnej tajemnicy - twierdzi jeden z moich rozmówców. - Michał szczerze opowiadał od wielu miesięcy, że prezes Tomasz Kloskowski namawia go do pracy dla Portu Lotniczego w Gdańsku. Zastanawiał się nad tą propozycją - z jednej strony mógł realizować pasję i szybciej wracać do domu, z drugiej jednak pieniądze, jakie lotnisko oferowało, mogły go nie satysfakcjonować. W "Gazecie Wyborczej" dostawał, wraz z nagrodami ok. 4600, a na lotnisku pieniądze byłyby o ponad tysiąc złotych mniejsze.

- Powiedział mi kiedyś, że w zawodzie dziennikarza wyczerpał już wszystkie możliwości rozwoju - mówi znajoma. - Wiedział, że jako syn polityka nie będzie nigdy pełnić poważnej funkcji w gazecie. Poza tym dobrze wiadomo, że jest to zawód bardzo wyczerpujący i nisko płatny. Michał osiągnął górną granicę zarobków, a tu w czerwcu na świat przyszło drugie dziecko...

Jak twierdzi Michał Tusk, to prezes Kloskowski ostatecznie polecił jego kandydaturę do pracy w OLT. Dlaczego to zrobił? Z odpowiedzią musimy poczekać, aż prezes wróci z urlopu.
- Michała kuszono - sugeruje osoba znająca syna premiera. - A on, choć szczery i uczciwy, jest moim zdaniem mocno niedojrzały. Nie zrozumiał podstawowej prawdy, że dostaje propozycję nie tylko jako dziennikarz interesujący się liniami lotniczymi, ale także, a może przede wszystkim jako syn premiera. Druga praca w OLT z zarobkami przekraczającymi 5 tys. złotych miała wyrównywać początkowe dysproporcje zarobkowe.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Mleko się rozlewa

Michał Tusk pracę w "Gazecie Wyborczej" skończył w kwietniu br., będąc już od trzech tygodni PR-owcem OLT Express. Na prośbę kolegi z redakcji podrzuca mu kilka pytań do dyrektora OLT Jarosława Frankowskiego. A potem pomaga drugiej stronie sformułować odpowiedzi na te pytania.
"Mamy prawo czuć się oszukani" - napisał Jan Grzechowiak, szef gdańskiej redakcji "Gazety Wyborczej Trójmiasto" w specjalnym oświadczeniu.

Kiedy wybuchła afera wokół Amber Gold, od razu stało się jasne, że tonący Marcin P. chwyci się Michała Tuska. Syn premiera świetnie nadawał się, by "przykryć" protest klientów oraz doniesienia o wyrokach, oszustwach i znikającym złocie.
- Tusk przyniósł nam konkretną informację, ile Port Lotniczy w Gdańsku bierze od naszego konkurenta, linii Wizz Air za obsłużenie jednego pasażera - doniósł P. we "Wprost". Michał Tusk zaprzeczył, a rzecznik Portu Lotniczego Michał Dargacz tłumaczy, że oskarżenie nie ma sensu: - Ten pan nieraz już skłamał, robi to i tym razem - mówi. - Linie OLT nie negocjowały zresztą z nami żadnych stawek.

Ale mleko już się rozlało. Stowarzyszenie Stop Korupcji wysłało do Prokuratury Rejonowej Gdańsk Śródmieście zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez syna premiera. Pomorscy radni Prawa i Sprawiedliwości domagają się kontroli w spółce Port Lotniczy Gdańsk i dymisji prezesa Kloskowskiego. Podejrzewają, że mógł być winny powstania konfliktu interesów Michała Tuska, a następnie ten konflikt interesów tolerował. - Zarzut jest bezsensowny, bo między lotniskiem a liniami lotniczymi nie zachodzą "relacje konkurencyjne" - odpowiada Dargacz.

Syn "tego" ojca

Pracy w Porcie Lotniczym na pewno Michał Tusk nie straci.
- Niby z jakiego powodu? - pyta Michał Dargacz. - Nie ma zastrzeżeń do jego pracy.
Znajomi i przyjaciele także nie widzą powodu do piętnowania Michała. - Jest młody, zaliczył wpadkę, ale to nie znaczy, że musi po mieście w ciemnych okularach chodzić - wzrusza ramionami kolega ze studiów. - Chociaż może będzie musiał zweryfikować niektóre swoje plany. Na razie nie wróżę sukcesów jego firmie PR, bo chętnych będzie przez pewien czas odstraszać samo nazwisko.

Dla dr. Jarosława Ocha przypadek Michała Tuska jest dowodem na istnienie problemu z zatrudnieniem rodzin polityków.
- Mówimy o niebezpiecznym styku polityki i biznesu - twierdzi politolog. - Nawet dorosły, dojrzały i niezależny człowiek pozostaje przecież synem "tego" ojca, zatrudnionym w spółce, gdzie widoczne są wpływy polityczne kręgów platformerskich. W Skandynawii sprawę rozwiązano jednoznacznie - jeśli polityk ma wpływ na jakąś instytucję, zabrania się tam aktywności rodziny do trzeciego stopnia powinowactwa. Dziwię się, że u nas nic w tej kwestii nie zrobiono. A Michał Tusk ponosi tego konsekwencje. Pewnie, gdyby mógł cofnąć czas, nie zgodziłby się drugi raz wejść do tej samej wody...

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki