Medycy na tropie zbrodni. Lekarz sądowy musiał znać się na wszystkim

Pawel Stachnik
Pawel Stachnik
Lekarz medycyny sądowej miał wspomagać sąd w podjęciu właściwej decyzji
Lekarz medycyny sądowej miał wspomagać sąd w podjęciu właściwej decyzji archiwum
XIX-wieczni krakowscy lekarze sądowi tworzyli teoretyczne i praktyczne podstawy medycyny sądowej. Niektórzy z nich zapisali się w dziejach światowej nauki.

Opowieść o pionierskich czasach krakowskiej medycyny sądowej rozpocznijmy od postaci Fryderyka Hechella, uczonego o szerokich horyzontach, dużej wiedzy i niebanalnej osobowości.

Przyszły profesor Wszechnicy Jagiellońskiej urodził się w Wilnie, w skromnej rodzinie siodlarza. Studiował na miejscowym uniwersytecie, na którym zetknął się z wybitnymi uczonymi: Joachimem Lelewelem oraz Janem i Jędrzejem Śniadeckimi. Jego studenckim znajomym był natomiast Adam Mickiewicz. Hechell studiował początkowo nauki przyrodnicze, ale bieda zmusiła go do przeniesienia się na medycynę, która bez wątpienia dawała lepszą przyszłość materialną.

Nieznajomy bez koneksji

Naukę skończył w 1818 r., krótko praktykował potem jako lekarz, a w 1820 r. wyruszył wraz ze znajomym - bogatym ziemianinem litewskim - w podróż po Europie. Odwiedził m.in. Austrię, Włochy, Szwajcarię, Francję, Anglię i Niemcy. Wszędzie tam z wielkim zainteresowaniem poznawał muzea, oglądał zabytki, zachodził do szpitali, uczył się języków. Zapoznawał się też z najnowszymi osiągnięciami medycyny, chemii, fizyki. W Berlinie słuchał wykładów Hegla i wykładów z medycyny sądowej. W Niemczech został na dłużej, pracował tam jako lekarz domowy, ożenił się.

W 1834 r. z ogłoszenia w gazecie dowiedział się, że Uniwersytet Krakowski ogłosił konkurs na obsadzenie katedry historii medycyny wraz z medycyną sądową i tzw. policją lekarską. Hechell od razu podjął decyzję. W listopadzie stawił się w Krakowie, a 19 grudnia przystąpił do konkursu. Nie był on łatwy: najpierw starający się losował z trzech urn pytania i miał na nie obszernie pisemnie odpowiedzieć. Egzamin trwał od 8 rano do 10 wieczorem. Następnego dnia kandydat odpowiadał ustnie w formie wykładu na zadany temat.

Odpowiedzi Hechella zrobiły na komisji duże wrażenie. Nikomu nieznany lekarz, spoza Krakowa, bez dorobku naukowego (i co w Krakowie nie mniej ważne - bez koneksji), okazał się świetnie przygotowany, miał dużą wiedzę i potrafił umiejętnie ją przekazywać. Władze uniwersyteckie postanowiły przyznać mu katedrę. A jak pisze prof. Jan Widacki w swojej książce o historii krakowskiej medycyny sądowej „Stulecie krakowskich detektywów”, Katedra Medycyny Sądowej na UJ istniała już od 30 lat i była najstarszą taką na ziemiach polskich.

Czym była ówcześnie medycyna sądowa? Oddajmy głos samemu Fryderykowi Hechellowi, który tak o niej pisał: „dyscyplina, która uczy, jak za pomocą prawideł z nauk przyrodniczych i sztuki lekarskiej wyjętych wątpliwe pytania sądowe wyjaśniać i rozstrzygać się mają”. Jej celem nie jest „ratowanie chorych, ale raczej coraz większe udoskonalenia prawodawstwa, atoli medycyną dlatego być nie przestaje, ponieważ ze wszystkich nauki lekarskiej gałęzi wiadomości czerpie i na nich się opiera”.

Jak zauważa prof. Widacki, w tamtym czasie medycyna sądowa na zachodzie Europy zyskiwała dopiero status samodzielnej dyscypliny lekarskiej. Jej praktycy opierali swe badania na obserwacjach setek przypadków, na tej podstawie wyciągali wnioski i dokonywali uogólnień. Kończył się czas lekarzy-teoretyków, którzy wyłącznie na bazie swojej wiedzy klinicznej lub anatomicznej wydawali opinie, nigdy zaś nie przeprowadzili sekcji zwłok czy oględzin miejsca zabójstwa.

Medycy teoretyczni

Fryderyk Hechell zdawał sobie sprawę, jak ważna jest w edukacji przyszłych lekarzy sądowych praktyka. Dlatego uzyskał zgodę, by on i jego studenci mogli uczestniczyć w sekcjach i obdukcjach, które przeprowadzali tzw. fizycy miejscy (czyli lekarze miejscy). Było to ważne osiągnięcie, dziś dla nas oczywiste, wtedy będące nowością wcale nie powszechną. - Poprzedni kierownicy katedry medycyną sądową zajmowali się raczej teoretycznie - zauważa prof. Widacki.

Podczas swojej profesorskiej pracy w Krakowie Hechell napisał kilka znaczących prac. Dzieło „Historyczno-krytyczne badanie początku i wzrostu medycyny sądowej jako oddzielna gałąź nauki lekarskiej uważanej” wyszło w 1839 r. Trzy lata później ukazała się książka „O koniecznej potrzebie i użyteczności policji lekarskiej”.

Jednak dwa najważniejsze dzieła tego badacza - „Zasady medycyny sądowej” (ponad 400 stron rękopisu) oraz „Medycyna sądowa” (podręcznik dla studentów) - pozostały w rękopisach w Bibliotece Jagiellońskiej, a autor nie zdążył ich wydać. „Są to dzieła bezsprzecznie nowatorskie, które gdyby został wydane, postawiłyby swego autora niewątpliwie w czołówce europejskiej” - pisze prof. Widacki.

Prócz dydaktyki i pisania Hechell zajmował się także praktyką - służył swoją wiedzą jako biegły sądowy. Ciekawy był przypadek, jakim przyszło mu się zająć w styczniu 1836 r. Oto koło Łobzowa znaleziono wyrzucone z sań zwłoki dostatnio ubranego mężczyzny, ze srebrnymi ostrogami przy butach, pieniędzmi w kieszeniach i pierścieniami na palcach. Ciało trafiło na obdukcję do Hechella, a ten rozpoznał w nim człowieka, który dwa lata wcześniej odwiedził go w Lipsku. Nazwał się Pawłowski, miał na sobie polski mundur i podawał się za zbiegłego z katorgi powstańca.

Ów Pawłowski prosił o finansowe wsparcie, narzekał na Rosjan i próbował wciągnąć do dyskusji Hechella. Ten jednak zauważył, że przybysz nie wygląda na dotkniętego katorgą, a jego mundur jest zupełnie nowy. Pożegnał się więc szybko z Pawłowskim, później zaś dowiedział się, że był to rosyjski szpicel i prowokator działający wśród polskich emigrantów. Zdemaskowany, przeniósł się do Krakowa, tutaj jednak dosięgły go ręce spiskowców. Hechell opisał zadane mu obrażenia: rana postrzałowa biegnąca od prawego ramienia do wewnątrz ciała, liczne rany w piersiach zadane sztyletem…

Badacz opisał obrażenia, ustalił przebieg kanału postrzałowego, a na podstawie rozmieszczenia obrażeń odtworzył przebieg zabójstwa: strzelał człowiek stojący w saniach za Pawłowskim, siedzący zaś po bokach zadali mu gwałtowne ciosy sztyletami…

- Hechell był pierwszym z krakowskich profesorów medycyny sądowej i w sposób istotny przyczynił się do wielkości tej katedry. Był człowiekiem gruntownie wykształconym, bardzo inteligentnym, o szerokich zainteresowaniach. Pozostawił po sobie bardzo ciekawe pamiętniki - mówi prof. Widacki. Hechell, który od pewnego czasu podupadł na zdrowiu, zmarł w 1851 r. podczas pobytu w uzdrowisku Freiwalden w Czechach. Tam też został pochowany.

Dwie katedry

Inną ważną postacią krakowskiej medycyny sądowej XIX w. był Leon Blumenstock. Krakowianin, absolwent medycyny na UJ, uczestnik powstania styczniowego, od 1865 lekarz Sądu Krajowego. W 1869 r. Blumenstock habilitował się na podstawie rozprawy „O wpływie medycyny sądowej na rozwój pojęcia dzieciobójstwa”. - To jedyny medyk, który habilitował się na Wydziale Prawa. Rozpoczął potem wykłady z medycyny sądowej dla prawników i były to pierwsze takie wykłady na ziemiach polskich - podkreśla prof. Widacki.

Wykłady cieszyły się dużą popularnością, także dlatego, że miały nowatorską formę. Ich część odbywała się w prosektorium, muzeum anatomii i zakładzie dla psychicznie chorych. Dodajmy jeszcze, że Blumenstock za własne pieniądze kupił dla katedry mikroskop, atlasy, ryciny i tablice demonstracyjne. Wszystko to sprawiło, że w 1870 r. profesorowie Wydziału przedstawili kandydaturę „docenta prywatnego” Blumenstocka na profesora nadzwyczajnego medycyny sądowej.

- W ten sposób powstała w Krakowie druga Katedra Medycyny Sądowej, obok pierwszej - na Wydziale Lekarskim - mówi prof. Widacki. Gdy Blumenstock obejmował katedrę był już znanym biegłym sądowym i cieszył się opinią znakomitego lekarza-eksperta. Uczestniczył np. w głośnej sprawie zabójstwa Agnieszki z Grotów Żychowiczowej w 1867 r. Ta starsza, zamożna kobieta została brutalnie zamordowana w mieszkaniu rodziny Korytowskich przy ul. Szpitalnej 7, gdzie wynajmowała pokój. Blumenstock dokonał oglądu miejsca zbrodni, zbadał zwłoki, określił charakter ran, a podczas sekcji ustalił przyczyny śmierci: uduszenie i udar od silnego uderzenia. Następnie zaś, analizując układ zwłok, ślady i rozmieszczenie obrażeń, szczegółowo zrekonstruował przebieg zabójstwa. Zbadał te podejrzanego, ustalając że rany, jakie ma na dłoni mogły zostać zadane przez broniącą się staruszkę.

Był też Blumenstock ekspertem przy słynnej sprawie Barbary Ubryk, która latem 1869 r. wstrząsnęła Krakowem. To on badał zakonnicę i on wystawił opinię, że trwające 21 lat zamknięcie kobiety w ciemnej i zimnej celi tragicznie odbiło się na jej stanie fizycznym i psychicznym. Wspomagał też sąd w 1870 r. przy innym głośnym krakowskim morderstwie - zabójstwie prof. Ludwika Zejsznera.

- Blumenstock brał udział jako lekarz sądowy w wielu sprawach kryminalnych, w tym wielu słynnych zabójstwach. Jego rola jako eksperta nie ograniczała się do zbadania i opisania zwłok, ale podejmował też próbę ustalenia przebiegu wydarzeń na miejscu zbrodni - komentuje prof. Widacki.

Miejsce w światowej nauce

Uczniem Leona Blumenstocka był Leon Wachholz. Na studiach medycznych słuchał wykładów Zygmunta Wróblewskiego, Ludwika Teichmanna, Jana Mikulicza Radeckiego i Ludwika Rydygiera. Na ostatnim roku prof. Blumenstock zaproponował mu asystenturę. W 1891 r. Wachholz został wpisany na listę lekarzy sądowych Sądu Krajowego w Krakowie. Wyjeżdżał też na stypendia i pobyty naukowe do Wiednia. Habilitował się w 1894 r. i w wielu 27 lat został docentem. Rok później zastąpił chorego i zgorzkniałego Blumenstocka jako kierownik Zakładu Medycyny Sądowej.

Wachholz okazał się być wybitnym naukowcem i medykiem sądowym. Badał np. sposoby ustalania zatrucia tlenkiem węgla. Ze swoim asystentem Włodzimierzem Sieradzkim opracował nową metodę wykrywania w krwi zwłok nawet małych ilości tlenku węgla. Metoda została przez nich opisana a artykułach po polsku, niemiecku i francusku, i jako „próba Wachholza-Sieradzkiego” weszła do światowego obiegu naukowego i praktyki laboratoryjnej.

Innym osiągnięciem Wachholza było opracowanie sposobu ustalania wieku zwłok na podstawie skostnienia główki kości ramieniowej. Dzięki temu ustaleniu lekarze mogli odtąd szacować wiek zwłok, nawet gdy pozostał z nich tylko szkielet.

Zajmował się Wachholz także toksykologią, której uczył się u prof. Karola Olszewskiego, wybitnego chemika, znanego ze skroplenia powietrza dokonanego razem z Zygmuntem Wróblewskim. Przez trzy miesiące Wachholz terminował wieczorami w pracowni Olszewskiego w siedzibie Katedry Chemii przy Plantach, zajmując się toksynami, sposobami ich wykrywania i przypadkami otruć. Dodajmy jeszcze, że Katedra Chemii UJ była przez wiele lat drugą obok Katedry Medycyny Sądowej uczelnianą placówką kryminalistyczną.

Wachcholz badał też, niejasny wtedy dla lekarzy, mechanizm utonięcia. Uczeni nie bardzo wiedzieli, co właściwie powoduje śmierć. Nasz bohater ze swoim asystentem Stefanem Horoszkiewiczem ustalili, że człowiek zanurzywszy się w wodzie wciąga ją do dróg oddechowych, najpierw niewiele, a potem - gdy zabraknie mu tchu - coraz więcej i więcej. Woda wypełnia drogi oddechowe i żołądek, a człowiek traci przytomność. Obecność rozcieńczonej wodą krwi w lewej połowie serca oraz rozdęte płuca pozwalają stwierdzić, że człowiek utopił się, a nie został wrzucony do wody już martwy. Te trzy odkrycia zapewniły Wachholzowi i polskiej medycynie sądowej ważne miejsce w światowej nauce.

Lekarz, czyli omnibus

- Wachholz był wybitnym kryminologiem, pionierem kryminalistyki. A poza tym człowiekiem niezwykle oczytanym i kulturalnym. Tłumaczył np. „Fausta” Goethego na polski. To były czasy, gdy profesorowie nie zajmowali się jedną wąską dziedziną, lecz mieli szerokie horyzonty i zainteresowania - podkreśla prof. Widacki. - Medyk sądowy zajmował się tanatologią, psychiatrią, toksykologią i wieloma innymi dziedzinami, potrafił zabezpieczyć ślady, badał mechanizm powstawania śladów krwawych itd., itd. Musiał więc znać się na wszystkim. Potem nastąpiła bardziej szczegółowa specjalizacja - dodaje profesor.

Leon Wachholz został aresztowany podczas Sonderaktion Krakau 6 listopada 1939 r. i wraz z innymi krakowskimi profesorami trafił do Sachsenhausen. Zwolniono go w 1940 r. z mocno nadszarpniętym zdrowiem. Zmarł w Krakowie w 1942 r. z powodu ogólnego wycieńczenia organizmu, został pochowany na cmentarzu Rakowickim. Jego uczniem był prof. Jan Olbrycht, kolejny wybitny krakowski medyk, ekspert w głośnej sprawie zabójstwa Zofii Paluchowej - „pięknej Zośki”, i w procesie Rity Gorgonowej. Ale Olbrycht to już kolejna epoka w dziejach krakowskich detektywów sądowych i temat na osobną opowieść.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najlepsze atrakcje Krakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Medycy na tropie zbrodni. Lekarz sądowy musiał znać się na wszystkim - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl