Mateusz Masternak: Mogę jeździć porsche, ale jak będę musiał to i obornik rękami rozstrząsę

Wojciech Szczęsny
Wojciech Szczęsny
Tomasz Biliński
Tomasz Biliński
Walczący w wadze junior ciężkiej Mateusz Masternak na zawodowym ringu stoczył 42 pojedynki. 38 wygrał (26 przez nokaut) i cztery przegrał (jedno KO). To m.in. były mistrz Europy.
Walczący w wadze junior ciężkiej Mateusz Masternak na zawodowym ringu stoczył 42 pojedynki. 38 wygrał (26 przez nokaut) i cztery przegrał (jedno KO). To m.in. były mistrz Europy. Alan Kurc
Jestem na trudnym etapie kariery. W tym roku skończyłem 30 lat. To dużo i mało. Jest za późno, by naprawić niektóre błędy. Ale i dość wcześnie, by jeszcze zdobyć pas i kilka razy go obronić - mówi Mateusz Masternak przed galą Polsat Boxing Night 7, na której jego rywalem będzie Ismajił Siłłach.

Podczas marcowej walki z Aleksandrem Kubichem miał Pan białe buty, a nie czarne. Chyba po raz pierwszy w karierze. Celowo?
Trafne spostrzeżenie. Zmiana była zamierzona. Teraz mam kolejne buty, nowe i też z przewagą białego. Białe jest piękne, białe jest szybkie. Muhammad Ali zawsze boksował w białych butach. To mój idol, więc i ja chcę mieć białe.

Zwraca Pan uwagę na tego typu detale?
Kolor obuwia wcześniej był dla mnie bez znaczenia. Ale na ciężar butów zawsze zwracałem uwagę. Wyobraźcie sobie, że kiedyś miałem parę, gdzie jeden but ważył 900 gramów. Dziś dwa ważą łącznie 700 gramów. To jest różnica. Kolejny niuans to trzymanie nóg między rundami. Gdy ktoś trzyma stopy pod sobą i trenerzy polewają mu głowę wodą, to ścieka ona pięściarzowi na buty i w końcowych rundach potrafią one ważyć nawet półtora kilograma. Dlatego zawsze trzymam nogi wyprostowane. Zatem z jednej strony nie przywiązuję wagi do detali, ale są rzeczy, na które muszę zwracać uwagę.

Kto Panu podpowiedział, żeby zmienić kolor butów?
A jak powiem wam, że żona, to nie nazwiecie mnie pantoflarzem? (śmiech) Tak, to była sugestia mojej żony. Powiedziała, że muszę mieć białe buty, bo lepiej wyglądają i sprawiają wrażenie, że nogi są szybsze.

Te zmiany mają być nowym etapem w Pana karierze? Boksuje Pan długo, był Pan mistrzem Europy, pokonał m.in. byłego mistrza świata Jeana Marca Mormecka, a często można odnieść wrażenie, że niektórzy promotorzy o tym nie pamiętają.
Nieraz chce się coś wymazać z pamięci na rzecz swojego podopiecznego. Nie ukrywam, że nie jestem spełnionym pięściarzem. Mój potencjał fizyczny, psychomotoryczny i to, co poświęciłem dla boksu, nie oddał mi tego, o czym marzę, czyli mistrzostwa świata. Stać mnie na to. Choć obecnie jestem na trudnym etapie kariery. W tym roku skończyłem 30 lat. To dużo i mało. Jest za późno, by naprawić niektóre błędy. Ale i dość wcześnie, by jeszcze zdobyć pas i kilka razy go obronić. Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości dostanę szansę, wykorzystam ją i wtedy będę mógł powiedzieć, że jestem spełniony.

Nie ma Pan wrażenia, że walki o mistrzostwo świata prędzej dostają zawodnicy, którzy robią wokół siebie dużo szumu albo tworzą instytucję, jak bracia Kliczko?
Media oczekują od nas pewnego wizerunku. Ale ja od zawsze słuchałem zespołu Dżemu. Rysiek Riedel śpiewał, że zawsze warto być człowiekiem. Nie chcę robić z siebie kogoś, kim nie jestem, być sztuczny. Albo kibice kupią mnie takim, jakim jestem, albo nie. Koniec, kropka.

Coraz częściej promotorzy mówią wprost, że bardziej od walk o pasy, interesuje ich organizacja pojedynków pełnych emocji, zwrotów akcji, wymian ciosów, czyli tzw. „bitki”.
Ale co to znaczy bitka? Pięć ciosów przyjąć, pięć oddać? Kiedyś słynny Arturo Gatti robił coś takiego, ale za walkę w Stanach Zjednoczonych dostawał pięć milionów dolarów. Jeśli w Polsce kiedyś będą relatywnie tak samo wysokie gaże, to będą i takie wojny. Pamiętam, jak – mniejsza o nazwiska – jeden z promotorów mówił, że kto zrobi największy show, to dostanie bonus. Wynosił on tysiąc złotych… Czy warto za taką cenę ryzykować zdrowie? Floyd Mayweather nie lubił bitek, skończył karierę jako niepokonany mistrz i zarobił górę pieniędzy. Trzeba mądrze boksować, pokazać taki kunszt, by po walce być nienaruszonym, a jednocześnie zadowolić kibiców. Chcę dawać spektakle z mnóstwem emocji, by kibice wiedzieli za co płacą. Ale w taki sposób, by nie cierpiał na tym mój organizm. Z trenerem Andrzejem Gmitrukiem pracujemy nad tym i 24 czerwca na PBN powinniśmy dać show.

Podoba się Panu coraz popularniejsza w Polsce, a w innych państwach obecna od dawna, zasada że sami zawodnicy są odpowiedzialni za sprzedaż biletów na gale ze swoim udziałem?
To bardzo dobre, że pięściarzy obarcza się pewnego rodzaju odpowiedzialnością za atrakcyjność wydarzenia sportowego. Każdy powinien promować się na własnych profilach w serwisach społecznościowych. Jeśli wszyscy będą sprzedawać wejściówki i pay-per-view, wtedy te imprezy będą miały prawo bytu. Ja jestem bardzo aktywny, przypominam gdzie i jak można kupić bilety, pomaga mi w tym menedżer, czyli żona. Wydaje mi się, że to dobra droga.

Pana posty na Facebooku, Instagramie i Twitterze są Pana inicjatywą?
Tak. Przede wszystkim moim zadaniem i celem jest pokazać siebie. I myślę, że w ten sposób jestem otwarty dla wszystkich. Kiedyś spotkałem na ulicy kobietę, mogła mieć więcej niż 70 lat. Mówi mi: „Panie Mateuszu, ja płakałam, gdy pan przegrał, a bardzo nie chciałam, żeby tak się stało”. I o to mi chodzi. Bo jeśli będę opowiadał przed walkami, że zjem rywala, wyrzucę go z butów, wyrwę głowę z kręgosłupem i tak dalej, to pytam - czy to promocja, czy antypromocja boksu? Która matka puści swoje 12-letnie dziecko na trening bokserski, jak będzie słyszeć takie rzeczy? Można funkcjonować bez śmieciowego gadania. Bracia Kliczko mało nie zarobili, a czy któryś z nich ubliżył komukolwiek? W sporcie najważniejszy jest sport i przez niego chcę się promować. A portale społecznościowe mają pokazać, jaki jestem poza ringiem.

To zobaczymy w nich miodobranie albo coś związanego ze skokami narciarskimi? Prowadzenie pasieki to u Pana rodzinna tradycja, a skoki to pasja z dzieciństwa.
(śmiech) Ze skokami dam sobie spokój, bo już nie ta waga. Co do pasieki, jak jestem u rodziców, to im pomagam. Jednak na co dzień nie mam na te rzeczy czasu. Poza tym mieszkam 400 km od domu rodzinnego. Pokazuję więc moje życie na co dzień. Dla jednych jest to ciekawe, dla innym mniej. Ale nie zamierzam wydawać pieniędzy na obserwujących moje profile. Chcę mieć fanów, którzy się ze mną utożsamiają. Pieniądze inwestuję w siebie i najbliższych. Trzeba zachować zdrowy rozsądek i iść naturalną drogą.

Jaka była Pana droga?
Urodziłem się na wsi. I to takiej, gdzie było około 35 domów. Gdy wyprowadziłem się od rodziców, od razu trafiłem do bloku, który miał 40 mieszkań... Mam dziesięcioro rodzeństwa. Do Wrocławia, wielkiego dla mnie miasta, przyjechałem z jedną małą torbą. Tyle. Ale wciąż potrafię zrobić wszystko w gospodarstwie, z ręcznym rozstrząsaniem obornika włącznie. Jestem człowiekiem z krwi i kości, który żadnej pracy się nie boi. Ostatnio umiejętności wykorzystałem umiejętności podczas mistrzostw Polski w powożeniu. Zająłem pierwsze miejsce (śmiech)!

Jest Pan grzeczny. Nie złości Pana, że popularniejszy jest choćby Artur Szpilka, który jest Pana przeciwieństwem? Ludzie lepiej go znają, mimo że najważniejsze walki w USA przegrał, a zamiast kolejnych pojedynków z czołówką czekają go starcia z rodakami, które jeszcze niedawno całkowicie wykluczał.
Artur miał ambicje wyższe, ale zweryfikował go ring. To jest jego problem. Czasem tak jest, że pies dużo szczeka, a później musi cicho siedzieć w budzie. Nikomu nie zazdroszczę i nie chcę, żeby mi zazdroszczono. Mam pomysł na siebie, na rodzinę, na naszą przyszłość. Szanuję pieniądze i nigdy nawet złotówki nie przegrałem w kasynie czy zakładach bukmacherskich. Oszczędności inwestuję w rodzinę. Jako człowiek jestem szczęśliwy i jak na 30 lat życia sporo osiągnąłem. Nie jestem bogaczem, ale też nie wszystkim udaje się w tak krótkim czasie zbudować dom, zostać mistrzem Europy i być w jakimś stopniu rozpoznawalnym. Po drugie nie oceniam innych.

Parę lat temu mówiono, że możecie razem zawalczyć. Gdy Szpilka wyszedł z więzienia, to mówił o starciu z „ananaskiem”. To ponoć o Panu było. Taka walka wchodzi jeszcze w grę?
Pamiętam to. Życie bokserskie pisze różne scenariusze. Dziś jest między nami za duża różnica w wadze, ale mówią, że z wiekiem człowiek tyje. Może za pięć lat będę ważył 100 kg, więc kto wie...

Skąd u Pana taki szacunek do pieniędzy?
Być może to nauka na cudzych błędach. Sportowa kariera jest krótka. Do tej pory nie odłożyłem na to, by wieść po niej spokojne życie, a taki mam plan. Mógłbym teraz mieszkać w wynajętym mieszkaniu, postawić przed blokiem nowe porsche, założyć okulary za 15 tys. zł, a pasek od spodni za 25 tys. zł i się lansować. „O, patrzcie, Master jedzie”. Byłoby pięknie. Ale wszystko by się kiedyś skończyło. Ja po karierze chcę być zdrowy i cieszyć się rodziną. Wejść do własnoręcznie wybudowanego domu i patrzeć na trofea ustawione na półce. To ma być efekt ciężkiej pracy, na którą poświęcam już 20 lat życia. Fajnie, gdyby większość sportowców tak do tego podchodziła. Niestety tak nie jest. Rozmawiam z mnóstwem ludzi, którzy kiedyś boksowali i byli na etatach w milicji, w kopalniach itd. To im się w końcu skończyło i oni swojej szansy nie wykorzystali… Nudno gadam, co?

Nie, ciekawie.
Nikogo nie obraziłem, nie powiedziałem niczego kontrowersyjnego, ani sensacyjnego... (śmiech)

OK, skoro jest Pan pięściarzem, to może kogoś Pan uderzył na ulicy?
Kilka okazji było, ale nigdy nie doszło do rękoczynów. Jadę raz rowerem. Nagle słyszę: „co się lampisz, debilu?”. Pytam, czy to do mnie, a on: „tak, do ciebie, frajerze!”. No to zszedłem z roweru, idę do niego, a on wciąż swoje i do tego jeszcze jakąś kobietę zaczepił. Stwierdziłem, że gość pewnie chory, więc w końcu machnąłem ręką. Ale gdy byłem już po drugiej stronie ulicy, znów zaczął mnie wyzywać. Najdelikatniejsze było stwierdzenie, że jestem tchórzem. Zawróciłem. On zmiękł, uciekając do pobliskiej restauracji. Chwilę na niego poczekałem, ale nie wychodził. Wszedłem do środka i pytam, co z tym gościem, co tak tu parę minut temu wparował. Okazało się, że z nie mniejszym impetem wyszedł. Gdzieś przez okno na zapleczu wyskoczył (śmiech). Innym razem w jednym z wrocławskich lokali ktoś mnie specjalnie trącił barkiem. Aż mnie obróciło. Nie chciałem awantury, więc powiedziałem „sorry”, a gość już z pięścią w górze! Odszedłem, nie warto było.

To było zanim zaczął Pan boksować na wysokim poziomie?
Nie, dwa, trzy lata temu. Wcześniej miałem jeszcze gorszą sytuację, przez moment chciałem gościowi urwać głowę. 2012 rok, listopad, śnieg na ulicach. Wyszedłem na spacer z moim trzymiesięcznym synkiem. Na chodniku stoi sobie jakiś pan i robi zdjęcia. Po bokach zaspy, nie mam jak minąć. Mówię: „przepraszam, czy mogę przejść?”. Nic. Powtarzam, nieco głośniej. Znowu nic, więc ja znowu głośniej. OK, ustąpił, ale jak wózek był na jego wysokości, kopnął w niego z całej siły! Na szczęście rama wózka były na krzyż, więc noga weszła mu między nie i tylko kosz mi rozerwał, ale tak czy inaczej wózek ledwo utrzymałem. Łapię gościa za rękaw, już chcę go lać... a ten rękaw jest pusty. Człowiek nie miał ręki. Nie uderzyłem go, ale gdy go szarpnąłem, spadły mu okulary. Podniósł je, zaczął się odsuwać i widzę, że kuśtyka. Okazało się, że był niepełnosprawny psychicznie i fizycznie. Całe szczęście, że nic mu nie zrobiłem. Byłbym sławny, ale nie o taką sławę mi chodzi (śmiech).

A jak zarobił Pan pierwsze pieniądze, to nie zaszumiało Panu w głowie?
Nie jestem osobą, która nie lubi się bawić. W gronie przyjaciół różne rzeczy zdarzało mi się robić. Ale z umiarem. Nienawidzę nie umieć się kontrolować. Raz w życiu mi się zdarzyło, że wypiłem tyle alkoholu, że straciłem świadomość. Miałem wtedy… 14 lat (śmiech). Ale tak to nie. Jak czuję, że wypiłem za dużo, to potrafię powiedzieć sobie „dosyć”.

W filmie „Kickboxer” z Jeanem-Claudem Van Damme’em picie było formą treningu.
A wiecie, że psycholog powiedział mi ostatnio, że alkohol jest generalnie wskazany dla wszystkich, a zwłaszcza pięściarzy? Nasz sport wywołuje dużo stresu i adrenaliny. Przed walką, gdy odpuszczamy z treningiem, ale odpoczywamy tylko fizycznie, a nasz mózg nie ma relaksu. W takiej sytuacji na tydzień przed pojedynkiem dobrze jest sobie wypić dwa piwa albo drinki i iść na dyskotekę potańczyć.

Nie wpłynie to negatywnie na ciało?
Ktoś mi powiedział, że wypicie do 100 gram czystego etanolu nie wywołuje w naszym organizmie żadnej reakcji chemicznej. A setka to tylko 40 gram czystego etanolu, więc nawet dwie mogę walnąć. O! To jest kontrowersyjne! Będzie ze Masternak przed PBN daje w palnik (śmiech).

Pana rywalem na gali Polsat Boxing Night 7 będzie Ismajił Siłłach.
Wiem, że solidnie się przygotowuje do tej walki. Szanujemy się nawzajem. ON też stawia rodzinę na pierwszym miejscu.

To będzie Pana druga walka po rozwiązaniu umowy z niemiecką grupą Sauerland. Szuka Pan nowego promotora?
Nie, na razie pomaga mi Mariusz Grabowski i jego grupa Tymex. W przyszłości nie wykluczam podpisania kolejnego kontraktu promotorskiego, ale obecnie nawet nie mógłbym tego zrobić ze względu na konstrukcję poprzedniej umowy i warunki rozstania z Sauerlandem. Ale wiem, że jeśli będę dawał dobre walki, to nawet bez stałej umowy z jednym promotorem na brak ciekawych ofert nie będę narzekał.

Obserwuj Tomasza Bilińskiego na Twitterze
Obserwuj Wojciecha Szczęsnego na Twitterze

Jeżeli chcecie na żywo emocjonować się walkami Tomasza Adamka, Krzysztofa Głowackiego, Mateusza Masternaka i innych, jest ku temu dobra okazja. Dla naszych Czytelników przygotowaliśmy specjalną pulę biletów na galę Polsat Boxing Night 7. Szczegóły na www.Sportowy24.pl/pbn

od 7 lat
Wideo

Gol z 50 metrów w 4 lidze! Ursus vs Piaseczno

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl