"Matejko", który malował pieniądze: Historia niezwykłego fałszerza banknotów

Redakcja
Dwa razy w życiu dorobiłem się majątku. I dwa razy wszystko straciłem - mówił Zdzisław N., ps. Matejko. Teraz fałszerza pieniędzy czeka nowy wyrok. Już 16. w jego życiu. Artur Drożdżak

Zdzisław N. wie, że znowu czeka go pięć lat odsiadki. Ale on nie zna innego życia niż za więziennym murem. Niski, chudy, elokwentny. Większość życia spędził za kratkami. Ma 67 lat i 37 z nich przesiedział w pudle. Najpierw było trudne dzieciństwo, dom dziecka, w końcu tylko więzienie. Rawicz, Strzelce Opolskie, Wronki, Kielce, Nowy Wiśnicz, Montelupich. Pierwszą odsiadkę zaliczył w 1965 r., miał wtedy 21 lat.

Pod celą panuje hierarchia. Zdzisław N. dzięki zdolnościom stał dość wysoko na drabince honorowanej przez współwięźniów. Miał szacunek, bo jednemu namalował portret dla dziewczyny, innemu ozdobił kartkę z życzeniami, kolejnemu doradził, jak wydziergać tatuaż.

FBI podziwiało dorobek

Pochodzi z Krakowa i tam zdobył wykształcenie plastyczne. Chciał żyć ze sprzedawania obrazów, ale szybciej i prościej było po prostu malować banknoty. Tak zwierzał się raz śledczym na temat początków swojej kariery: - Banknot jednodolarowy studiowałem i analizowałem przez półtora roku. Potem wziąłem się do fałszowania "zielonych" i to tak, że podziw wyrażali sami agenci FBI - opowiadał. - Powiedzieli, że to jedne z najlepiej podrobionych dolarów...

Dorobił się jednak w pokrewnej branży, gdy w latach 70. i 80. fałszował dla Rosjan zaświadczenia o autentyczności złota. Majątek szybko przehulał.

Czytaj też: Na Wybrzeżu grasuje szajka fałszerzy znanych marynistów

Miłośnik sztuki

Zawsze trzymał się z daleka od gangów, mafiosów, zawodowych killerów, choć miał propozycje "branżowej współpracy". Szybko zrozumiał, że to nie są dla niego partnerzy. On najchętniej rozmawiał o sztuce, malowaniu, podrabianiu obrazów wielkich mistrzów, a inni osadzeni preferowali smętne gadki o wódzie, dziwkach, ćpaniu i pieniądzach. - Banknoty to ja sam sobie robię - ucinał wtedy rozmowę.

Zygmunt Lizak, były szef Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Krakowie, pamięta, że gdy w połowie lat 80. zaczynał pracę w krakowskim areszcie "Monte", Zdzichu już tam siedział. - Jego talent fałszerza stał się jego przekleństwem.

Malował znaki wodne

W wolnej Polsce wziął się za podrabianie banknotów stuzłotowych. Nieraz opisywał, jak to robił. Papier do produkcji fałszywek i farbę kupował w sklepach dla artystów. Najpierw skanował dwa banknoty, potem obrabiał je na komputerze i puszczał na kolorowej drukarce. Następnie zaopatrzony w pędzelek, grafion kreślarski i szkło powiększające na banknotach malował zabezpieczenia. Złota metaliczna rozetka znajdująca się w lewym rogu w druku wychodziła zawsze brązowa. To ją malował na złoto, wyglądała jak prawdziwa. Tak samo jak znak wodny. - Mówił, że malował to jakąś chińską farbką, która jest najpierw biała, a potem robi się jakby przezroczysta - wspomina policjant, który rozpracowywał fałszerza. Potem "Matejko" przycinał papier gilotyną i wykonana domowym sposobem stówa była gotowa. Sprzedawał ją wspólnikom. W 2003 r. po jednej z odsiadek sąd w Gliwicach zwolnił go warunkowo. Zamieszkał z żoną pod Płockiem.

Wpadka w Płocku

Próbował tam normalnie żyć, ale był niewolnikiem przeszłości. Ścigany za niepłacone grzywny i długi zaczął u kamieniarza wykuwać litery nagrobne, robić rzeźby z węgla na prezenty, malował obrazy dla firm i kościołów. Z kolegą założył galerię, ale obrazy nie miały uznania, więc wrócił do podrabiania pieniędzy.
Policjanci z CBŚ zaczęli na swoim terenie odkrywać olbrzymie liczby fałszywek - szły w tysiące. Ruszyli tropem dystrybutorów, którzy puszczali podrobione banknoty na bazarach, placach targowych, jarmarkach. Kupowali za nie jabłka, ser, kaczki, znicze na Wszystkich Świętych. Rolnicy nie zauważali, że za swój towar dostają fałszywki. Dopiero, gdy dochodziło do większych transakcji, oszustwo wychodziło na jaw. Policjanci z CBŚ nie dotarli, jak się spodziewali, do przemysłowej wytwórni fałszywek, ale do zwykłego chałupnika: "Matejki". Otworzył im siwy starszy pan, ubrany jak rockman w czarną skórzaną kurtkę, takież spodnie i kaszkiet. - Zapraszam do środka - uchylił drzwi.

Iwona Śmigielska -Kowalska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Płocku, potwierdza, że postawiono zarzut podrobienia kilku tysięcy banknotów między 2006 a 2008 r. Pieniądze robił na drukarce, ale wszystkie zabezpieczenia sam nanosił ręcznie. Na każdy banknot. Prokuratura posadziła na ławie oskarżonych kilku dystrybutorów podróbek, oni są już po wyroku. Na ich procesie "Matejko" był tylko świadkiem.

Czytaj też: Na Wybrzeżu grasuje szajka fałszerzy znanych marynistów

Sąd w uzasadnieniu nie zostawił na nim suchej nitki. Jego zdaniem Zdzisław N. okazał się niewiarygodny. Podpisywał weksle bez pokrycia, mamił ludzi rzekomym milionowym spadkiem i perspektywą krociowych interesów.

- Nie miał w zwyczaju płacić za wynajem kolejnych mieszkań, nie regulował rachunków za prąd, nie okazywał wdzięczności osobom, które mu pomogły - zauważył sąd. Jeden z oskarżonych, zwykły zbieracz złomu, miał "Matejce" złożyć zamówienie na 3 tys. banknotów, które Zdzisław N. sprzedawał mu po 30 zł. - Zleceniodawca musiałby dysponować kwotą 90 tys. zł w gotówce, a to nie było możliwe - zauważył sąd. "Matejko" te uwagi przyjął ze spokojem. - Dwa razy w życiu dorobiłem się majątku. I dwa razy wszystko straciłem - mówił przed laty w programie TVN "Cela nr".

Powrót do Małopolski

Proces samego "Matejki" przed płockim sądem ruszy w połowie lutego, ale on na wolności wrócił z rodziną do Małopolski. Tu znowu wpadka. Na początku 2012 r. najpierw zatrzymano pod Olkuszem trzy dziewczyny, które rozprowadzały jego fałszywe banknoty.

Zdzisław N. został namierzony w wynajętym domu w Zabierzowie Bocheńskim koło Niepołomic. Fałszywek przy nim nie znaleziono, ale w budynku było wszystko, co potrzebne do ich produkcji: papier, kolorowa drukarka, akcesoria drukarskie. - Jestem plastykiem. Owszem, byłem karany za fałszerstwa, ale od dawna już się tym nie zajmuję. To zatrzymanie jest pomyłką - zarzekał się Zdzisław N. Policjanci tylko się uśmiechnęli. Po kilku dniach dołączył do niego w areszcie wspólnik z Krakowa, 31-letni Michał K. "Matejko" znów ma czas w celi, czekając w Krakowie na 16. proces w życiu. Tam wspomina dokonania przestępcze i artystyczne.

Monte już czeka

A i sukcesów w dziedzinie sztuki było kilka. W 1996 r. stworzył cykl "Twarze kryminału" pokazany w krakowskim Śródmiejskim Ośrodku Kultury. Cztery lata później zwyciężył w konkursie dla więźniów "Anioł na nowe tysiąclecie". Był też autorem "Drogi Krzyżowej" i fresku w Areszcie Śledczym Montelupich. Kaplicę poświęcił kard. Macharski.

- To piękne, artystyczne dzieło. Unikalne, tak mówią fachowcy - zapewnia ks. Antoni Stachura, od 16 lat kapelan więzienny na Monte. Pamięta "Matejkę", jego pracę w 1997 r. przy malowidle w kaplicy, gdzie wcześniej był tzw. sieczkarnik, czyli miejsce gdzie osadzeni czekali na przyjęcie na oddział. Zdzisław N. dostał farby, pędzle, rusztowanie i wiele miesięcy tworzył dzieło. 75-letni duchowny słyszał, że "Matejko" za kilka dni przyjedzie na Monte z innego więzienia. - Farby na dziele w kaplicy wyblakły, więc może się zgodzi podmalować ubytki. A to przecież taki życzliwy człowiek, bardzo uczynny i rozmodlony. Ma talent i złote ręce - zauważa. Szkoda, że nie tylko do świętych postaci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl