Marta Żmuda Trzebiatowska: Stęskniłam się za kamerą i widzami

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Marta Żmuda-Trzebiatowska
Marta Żmuda-Trzebiatowska Materiały prasowe
Marta Żmuda Trzebiatowska jest jedną z najpiękniejszych polskich aktorek. Na pewno wielu widzów ucieszyło, że właśnie powróciła po urlopie macierzyńskim na mały ekran. Nam gwiazda opowiada o swych teatralnych, filmowych i telewizyjnych doświadczeniach.

- Dlaczego zdecydowała się pani na udział w serialu „Na dobre i na złe”.

- Sama postać i jej wątek zostały bardzo ciekawie napisane, więc mam bardzo dużo przyjemności z odkrywania losów Hani Sikorki. W jakimś sensie spełniam też swoje marzenie zawodowe, bo zawsze chciałam zagrać lekarkę, a nigdy wcześniej nie było mi dane. Konsultant medyczny na planie śmieje się, że jestem z tego typu aktorów, którzy zadają dużo pytań. Muszę przyznać, że tematyka medyczna od zawsze bardzo mnie interesowała. Nawet przez moment, w liceum, zastanawiałam się czy nie zdawać na studia medyczne. Przyznaję, że jestem więc bardzo zaaferowana i szalenie się cieszę zwłaszcza na zdjęcia przy stole operacyjnym. Myślę, że przy okazji tego serialu mogę się sporo dowiedzieć i nauczyć.

- Występ w „Na dobre i na złe” to pani pierwsza rola po dłuższej przerwie spowodowanej urodzeniem dziecka. Jakie emocje towarzyszą pani podczas tego powrotu?

- Szczerze mówiąc stęskniłam się za kamerą i widzami. Mam też cichą nadzieję, że działa to również w drugą stronę. Zwłaszcza, że jak słusznie pan zauważył, od seriali miałam dłuższą przerwę. Niemniej jednak rola, która została mi zaproponowana jest na tyle interesująca, że przyjęłam propozycję z radością. Ostatnie lata poświęciłam głównie pracy w teatrze, a w serialach pojawiałam się rzadko, raczej w rolach drugoplanowych. Mam teraz w sobie dużo nowych sił, energii i radości.

Tym bardziej, że jest to też mój powrót na plan „Na dobre i na złe”. Podobnie, jak chyba większość aktorów w Polsce, również i ja, miałam już okazję w nim wystąpić. Byłam wtedy studentką warszawskiej Akademii Teatralnej – i rola w „Na dobre i na złe” w 2005 roku była jedną z moich pierwszych. Niesamowite jest to, że wracam po trzynastu latach – a część ekipy nadal pracuje przy serialu i pamięta ten odcinek w którym zagrałam.

- Obsada pracująca przy takiej wieloletniej produkcji zamienia się czasem w jedną rodzinę. Jak została przyjęta pani jako osoba z zewnątrz przez ten zgrany zespół?

- Zawsze pierwszy dzień zdjęciowy w nowym miejscu wiąże się z lekką tremą i tak było w tym przypadku, ale zarówno aktorzy jak i ekipa pracująca przy serialu, tak ciepło mnie przyjęli, że szybko zapomniałam o stresie. Od razu poczułam się więc częścią tej serialowej rodzinki. Zresztą ta praca przypomina mi trochę pracę w teatrze. Tu i tu ludzie spotykają się kilka razy w tygodniu i z czasem pojawiają się bardzo zażyłe relacje.

- Pani mąż gra w „Na dobre i na złe” już trzy lata. Jakie opinie przekazywał Pani o tym serialu?

- Bardzo ceni sobie pracę na planie, więc szczerze rekomendował mi rozważenie tej propozycji. Przekonał mnie też zespół reżyserów realizujących serial, to bardzo ciekawe nazwiska, z którymi praca jest wielką nauką i przyjemnością. Podobnie rzecz się ma z aktorami – spotykam się w serialu z takimi kolegami i koleżankami, z którymi wcześniej nie miałam okazji grać, jak choćby z Michałem Żebrowskim czy Iloną Ostrowską. Zawsze byłam ciekawa jak pracują i teraz mogę to podejrzeć.

- Czy losy postaci granych przez panią i pani męża przetną się w serialu?

- Na razie nie wiemy czy scenarzyści coś takiego planują.

- A zdarzało się już państwu razem pracować?

- Pierwszy raz przy spektaklu „Ciotka Karola 3.0” w 2013 roku, a rok później w „Przez park na bosaka”. Mąż udowodnił mi też niedawno, bo ja tego nie pamiętam, że kiedyś zagraliśmy razem w jednej scenie, w jednym z odcinków serialu „Hotel 52”, w którym on grał jedną z głównych.

- Jak pani wspomina te wspólne występy teatralne?

- Bardzo lubię grać z mężem. Czuję się z nim bezpiecznie i pewnie na scenie, może dlatego, że bardzo dobrze go znam. Wiem też, że mogę na nim polegać w każdej sytuacji. Teatr to żywa materia i każdy spektakl jest inny. Czasem zdarzają się sytuacje podbramkowe, kiedy ucieknie tekst albo ktoś nie wejdzie na scenę. Dobrze mieć wtedy kogoś zaufanego u boku.

- Mieliście państwo takie przygody?

- Pamiętam szczególnie jeden wieczór, graliśmy spektakl „Przez park na bosaka”. Zmierzaliśmy już do finału, zostały raptem dwie sceny, a tu na widowni jakieś poruszenie. Grałam wówczas przedostatnią scenę z panią Ewą Ziętek, Kamil był za kulisami i czekał na ostatnie wejście. W pewnym momencie poczułam dym. Widzowie też musieli go poczuć, stąd ten rozgardiasz. Najpierw zaczęli szeptać, potem coraz głośniej rozmawiać i w pewnym momencie część publiczności zaczęła wstawać i w pośpiechu wychodzić z sali, zapewne myśląc, że się pali. My grałyśmy dalej, pani Ewa patrzyła mi głęboko w oczy i dawała znaki, abyśmy i my się ewakuowały, a ja uparcie zmierzałam do finału.

Mając za sobą zajęcia BHP, wiedziałam, że mamy w teatrze sprawny system przeciwpożarowy i w przypadku realnego zagrożenia, musi pójść komunikat, że wykryto zagrożenie i żeby opuścić budynek. Z czasem dym zrobił się nie do zniesienia, gryzł w oczy i gardło. Pani Ewa zeszła ze sceny, a wszedł na nią Kamil. Wiedział już co się stało i puścił mi oczko. Zrozumiałam, że mam być spokojna, że wszystko w porządku i gramy dalej. Zagraliśmy więc finał dla garstki widzów. Kiedy zeszliśmy ze sceny, dowiedziałam się, że paliły się opony jakiegoś samochodu na zewnątrz budynku i dym zaciągnęło na salę. (śmiech) Dzięki porozumieniu z Kamilem nie spanikowałam jednak i dograliśmy spektakl do końca.

- Teatr daje pani to, czego nie dało kino i telewizja?

- Z racji tego, że gramy repertuar komediowy, ludzie chętnie do nas przychodzą, aby choć na chwilę oderwać się od codziennych problemów. Poza tym, praca w teatrze jest spokojniejsza niż w kinie czy w telewizji, przynajmniej jeśli chodzi o całą jej otoczkę. Może teraz to się trochę już zmieniło, ale kiedy zaczynałam przygodę z filmem i serialem to kładziono duży nacisk na promocję, przez co od razu wpadało się w machinę show-biznesu. W teatrze wygląda to inaczej. Bardzo sobie również cenię bliski kontakt z widzem, jaki daje scena. Ta wymiana energii między aktorem a publicznością sprawia, że każdy wieczór jest inny. Lubię też teatr za takie niespodzianki jak wspominany „pożar”. (śmiech) Suflerka z wieloletnim stażem powiedziała mi kiedyś, że jestem jedną z niewielu aktorek z którymi pracowała, która potrafi na takie rzeczy reagować z zimną krwią.

- Kiedy przyszła Pani do Teatru Kwadrat była Pani znana głównie z telewizyjnych seriali i filmów kinowych. Jak Panią przyjęto?

- Kwadrat to teatr, który powstał wiele lat temu przy Telewizji Polskiej. Założył go Edward Dziewoński z myślą o gwiazdach małego ekranu. Na jego deskach pojawiali się choćby popularni aktorzy z Kabaretu Dudek. Dziś coraz częściej obsadza się w spektaklach teatralnych „twarze” znane z telewizji i kina, bo to pomaga w promocji i sprzedaży biletów. I nie ma w tym nic złego, ale to właśnie Kwadrat był pierwszym teatrem, którego ideą był zespół złożony z gwiazd telewizji. I do dzisiaj jest to jednym z warunków angażu w tym miejscu. Pierwszym spektaklem, który zrobiłam w Teatrze Kwadrat, był „Kiedy Harry poznał Sally” z Pawłem Małaszyńskim, a on wtedy też dużo grał w telewizji.

- Pracuje pani również w Teatrze Polskiego Radia. To nie jest już archaiczna sztuka?

- Teatr Polskiego Radia ma stałe grono słuchaczy. Może jestem jakaś „oldskulowa", ale kocham to miejsce. Kiedy się tam wchodzi, czuć ducha dawnego teatru. Przed jego mikrofonem występowali przecież najwięksi. W Teatrze Polskiego Radia zakochałam się już na studiach. Na trzecim roku mieliśmy zajęcia z panem Januszem Kukułą, reżyserem i dyrektorem tej sceny. Jakiś czas temu zaprosił mnie do nagrań „Króla Leara”. Za rolę Regany dostałam nagrodę Arete, za najlepszy debiut w sezonie. To mnie otworzyło i ośmieliło do pracy w tym miejscu. Bardzo chętnie przyjeżdżam dzisiaj do radia, bo tam czas się trochę zatrzymuje. Ta praca jest w pewnym sensie magiczna. Teatr stwarza się w wyobraźni widza, a aktor musi wyczarować go głosem.

- Ze względu na swoją urodę w kinie od razu zaczęto panią obsadzać w rolach amantek. Kiedy uznała pani, że to zaszufladkowanie może być niedobre dla Pani kariery?

- Teraz moje życie mocno się zmieniło, więc myślę, że reżyserzy i producenci zaczną na mnie inaczej patrzeć. Dzisiaj, starsza i mądrzejsza o kilka lat doświadczenia, nie gniewam się na komedie romantyczne i chętnie bym sobie jeszcze w nich pograła. Choć może już za późno? (śmiech) Jednak moja ulubiona aktorka - Julia Roberts - gra w nich do dziś. Zatem może i dla mnie jest jeszcze szansa.

- Grała też pani w innego rodzaju kinie – choćby w „Wygranym” Saniewskiego, „Sercu na dłoni” Zanussiego czy „Ślubach panieńskich” Bajona. Jak się pracowało z reżyserami tego formatu?

- Każde spotkanie było dla mnie bardzo cenne. Praca z Filipem Bajonem była spełnieniem moich zawodowych marzeń. Po pierwsze dlatego, że lubię jego filmy, a po drugie – że zaproponował mi rolę Klary w „Ślubach panieńskich”, a od czasów liceum była to moja ulubiona fredrowska bohaterka. Gdyby zaproponował mi Anielę, byłabym niepocieszona. (śmiech) Również z Wiesławem Saniewskim wspaniale mi się pracowało.

Dzięki „Wygranemu” mogłam się spotkać na planie z panem Januszem Gajosem. Pospełniało mi się więc już trochę tych zawodowych marzeń, choć oczywiście wciąż mam apetyt na więcej.

- Dwa lata temu zagrała pani jedną z głównych ról w filmie „Gejsza”, który próbował nawiązać do amerykańskiego kina w stylu „Drive”. Wystąpiła tam Pani jako... striptizerka. To było ciekawe doświadczenie?

- Bardzo trzymałam kciuki za ten film, ale niestety nie zebrał on zbyt wielu pochlebnych recenzji. To było kino niskobudżetowe. Szkoda, że nie wyszło, ale trzeba było to przyjąć z pokorą. Cóż - każda rola niesie ze sobą ryzyko porażki.

- Z pani telewizyjnego dorobku najcieplej wspominamy serial „Julia”, ponieważ kręciła go pani w Krakowie.

- Kraków jest dla mnie zawsze bardzo szczęśliwy i życzliwy. Mój pierwszy film w życiu, „Nie kłam kochanie” też był kręcony pod Wawelem. Pracując przy „Julii” spędziłam w tym mieście prawie dwa lata. Grałam postać drugoplanową, więc miałam się pojawiać na planie tylko kilka razy w miesiącu, ale wątek, który grałam z Aldoną Jankowską, bardzo się spodobał, więc okazało się nagle, że byłam częściej pod Wawelem niż pod kolumną Zygmunta. (śmiech) Początkowo czułam się trochę jak na wakacjach, ale z czasem było mi w Krakowie jak w domu. Mam, związanych z tym miastem dużo ciepłych wspomnień, mam tu swoje ulubione miejsca. Podoba mi się też jak ludzie tu żyją: w Warszawie, żeby się z kimś spotkać, trzeba się specjalnie umawiać, a w Krakowie wystarczy wyjść i usiąść na Kazimierzu, zawsze kogoś się spotka lub pozna.

- A jak często bywa Pani dziś w swoim rodzinnym Przechlewie?

- Rzadko. Ubolewam nad tym, choć będąc na urlopie macierzyńskim udało mi się trochę więcej pobyć na Kaszubach. Przechlewo jest jakby ukryte i nikt tam nie trafia przypadkiem, dlatego mogę tam trochę odetchnąć od pracy. Cudownie, że mam taki swój azyl.

- Nie bała się Pani założyć rodziny? Że coś Pani przegapi lub coś Pani przepadnie w tym czasie?

- Nie! Praca jest tylko dodatkiem do życia, a rodzina jest jej sensem, przynajmniej dla mnie. Daje siłę i motywację, a w trudnych chwilach jest oparciem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Marta Żmuda Trzebiatowska: Stęskniłam się za kamerą i widzami - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl