Marek Oramus: Cywilizacja znalazła się na rozdrożu

Anita Czupryn
Anita Czupryn
Marek Oramus, pisarz fantastyki, publicysta. Debiutował w 1982 roku książką „Senni zwycięzcy”. W ubiegłym roku wydał „Wszechświat jako nadmiar” – opowieści o kosmosie.
Marek Oramus, pisarz fantastyki, publicysta. Debiutował w 1982 roku książką „Senni zwycięzcy”. W ubiegłym roku wydał „Wszechświat jako nadmiar” – opowieści o kosmosie. Fot. Andrzej Wiktor / Polskapresse
Ludzkość niczego się nie uczy, nie wyciąga wniosków z tego, co ją spotyka. Musi nastąpić dopiero ciężkie tąpnięcie, które wybije dwie trzecie populacji, a pozostali obudzą się z letargu w świecie tak już zmienionym, że do poprzedniej rzeczywistości się nie da wrócić – mówi Marek Oramus, pisarz fantastyki, publicysta.

Szkoły, usługi, kina, teatry. Granice. Wszystko zamknięte. Ludzie mają zostać w domu. Przeżył Pan coś podobnego w swoim życiu?

Pamiętam jeden przypadek z dzieciństwa, kiedy zapanowała ostra zima i zamknęli szkołę. To była wtedy wielka sensacja. Ale żeby całe państwa były sparaliżowane – a do tego się to teraz sprowadza – tego jeszcze nie było. I to właściwie z niczego. Parę lat temu mieliśmy epidemię SARS; wirus HIV, z którego wziął się AIDS, właściwie rozszedł się po kościach. Dziś się o nim nie wspomina, mimo że wirus istnieje nadal i swoje żniwo zbiera. Natomiast koronawirus jest specyficzny dlatego, że bardzo szybko się rozprzestrzenia i że jest zjadliwy. O ile śmiertelność w przypadku grypy wynosi bodaj 0,1 procenta, to w przypadku koronawirusa mamy 3 procent; pochłania dużo więcej ofiar.

Jako ludzkość mamy teraz przekichane?

Za wcześnie, żeby tak mówić. Natomiast to wydarzenie wpisuje się w ciąg katastrof, z którym mamy do czynienia od dłuższego czasu. W latach 70. czytałem felieton Macieja Iłowieckiego o katastrofach, który powstał na podstawie zachodnich publikacji, jakie wtedy do nas nie docierały. Iłowiecki wywodził, że katastrofy, które nękają cywilizację, są coraz częstsze, coraz większe, o coraz większym natężeniu, dotyczą coraz większej liczby ludzi, przynoszą coraz większe szkody, obejmują coraz większe obszary. Krótko mówiąc, stężenie tych katastrof stale rośnie – czy one są epidemiami, czy trzęsieniami ziemi, czy cywilizacyjnymi katastrofami, bo na przykład wybuch w Czarnobylu był katastrofą cywilizacyjną, zawinioną przez człowieka…

… czy pożary buszu w Australii.

Do tych pożarów grunt przygotował człowiek; resztę zrobiła przyroda. Wracając do felietonu Iłowieckiego: ja się z jego wymową zgadzam. Jego aktualność się utrzymuje. Ostatnia katastrofa, czyli epidemia koronawirusa, jest najlepszym dowodem. Obejmuje całą planetę; nie wiem, czy jakieś państwo na uboczu jeszcze się uchowało.

Wniosek z tego, że takiej epidemii powinniśmy się spodziewać. Ale czy się jej spodziewaliśmy? Czy mogliśmy się przygotować?

Ani się nie spodziewaliśmy, ani nikt się do tego nie przygotowywał. Ponieważ ludzkość niczego się nie uczy na tym, co ją spotkało. W przypadku, z jakim teraz mamy do czynienia, istotne jest jedno: przetrwać. Jakoś przetrzymać, przeczekać. A potem zapomnimy o tym, co się nam przydarzyło i wrócimy do tego, co było przed wirusem. Nie wyciągamy żadnych wniosków. A przynajmniej żadnych radykalnych. Uważamy, że jakiś incydent przytrafił się nam na słusznej drodze, po której idziemy; wobec tego nie zmieniamy ani kierunku, ani tempa, ani innych parametrów pochodu cywilizacyjnego. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że do rozwoju koronawirusa walnie przyczynił się model cywilizacji, jaki panuje w tej chwili.

Czyli?

Religia oparta na tym, że ma być szybki, a nawet gwałtowny przyrost; że dobry i godny podziwu jest ten, kto się rozwija szybko. Kto produkuje i sprzedaje coraz więcej, i oczywiście bardzo się przy tym bogaci. Ale właśnie wirus działa wedle tej zasady: bardzo szybko się rozwija, anektuje coraz to nowych klientów.

Zastanawiam się tylko, czy po tym, jak epidemia się skończy, bo przecież każda kiedyś się kończy, rzeczywiście wrócimy do tego samego świata, który znaliśmy. Czy może już szansy powrotu do tego świata nie będzie, bo tego świata nie będzie.

Na razie się na to nie zanosi, jesteśmy w początkowej fazie zjawiska i nie wiadomo, jak ono się dalej potoczy. W Chinach podobno wirusa opanowali. Nie bardzo w to wierzę. Z jednej strony Chińczycy nie ujawniają całej prawdy, z drugiej mają niebagatelny atut, taki mianowicie, że jest to państwo komunistyczne, w którym można wziąć ludzi za twarz i naprawdę zmusić ich do dyscypliny. U nas niby się nakaże kwarantannę, a ludzie i tak sobie wychodzą, robią co chcą i choroba się roznosi. Zatem w przypadku takiego kryzysu forma władzy sprawowana w Chinach sprawdza się lepiej. Dyktatura jest formą rządów, która skuteczniej daje sobie radę w sytuacjach kryzysowych. Natomiast demokracja nadaje się na czasy stabilizacji, kiedy nie trzeba podejmować i egzekwować drastycznych decyzji.

Świat już się zmienił. Wystarczy wyjść z domu – puste ulice, puste autobusy, tramwaje, raczej pusto w sklepach. Sporo ludzi straciło pracę. Sporo stanowisk pracy okazuje się niepotrzebnych. Samoloty nie latają.

To wszystko są zmiany odwracalne. Nie nastąpiły zmiany jakościowe. Puste ulice? Wystarczy komunikat w telewizji i ludzie z powrotem na nie wylegną. Kawiarnie i restauracje się zapełnią. Zapełnią się przybytki uciech. Nie nastąpiły jeszcze żadne zmiany, które byłyby nowymi jakościami, które byłyby nieodwracalne. Owszem, wirus trochę ludzi wybije. Ale ludzi i tak jest za dużo, więc ludzkość sobie z tym uszczerbkiem poradzi. Moim zdaniem trzeba by zmienić model cywilizacji na mniej agresywny, w którym ludzie mogliby pokojowo współistnieć z przyrodą. Nie chcę snuć utopijnych wizji, bo sam wiem z literatury, że utopia to rzecz, którą najłatwiej potem obśmiać, jak się obróci we własne przeciwieństwo. Niemniej mam wrażenie, że tak dalej, jak do tej pory, ciągnąć tego nie można. Cywilizacja doszła do ściany.

Ludzie przyzwyczaili się do wygody, do życia hedonistycznego i do konsumpcjonizmu. Usłyszałam wczoraj reklamę płynu piorącego, czy do płukania odzieży. Męski aksamitny głos podał: „Średnio używasz siedem razy jednego ubrania, zanim się go nie pozbędziesz”. A ja jedną kurtkę noszę siódmy rok (śmiech). Kto po siedmiokrotnym użyciu wyrzuca ubranie? No, ale jeśli są ludzie, którzy raz do roku zmieniają samochód, to mogą i ubrania szybciej wyrzucać.

Model cywilizacji, który obowiązuje, polega na tym, że wszystko trzeba mieć nowe i w dużej ilości, a człowiek powinien być zamożny, młody i zdrowy. Nikt nie pyta, co się dzieje z tymi, którzy nie są zamożni, którzy nie są już w młodym wieku albo nie są ludźmi sukcesu. A przecież takich ludzi chyba jest większość? Model cywilizacji, który się wykształcił, narzuca pewne ideały, do których powinniśmy dążyć, przede wszystkim dotyczące posiadania rzeczy, czy jesteśmy młodzi, czy starzy. Powinniśmy starać się wyglądać młodo, dobrze się odżywiać, mieć samochód, a najlepiej dwa, zmieniać często nie tylko ubrania, ale nawet męża, żonę czy partnerów. Nikt nie pyta, jakim i czyim kosztem to się dzieje. Taki model wiąże się ze stałą nadprodukcją dóbr, a więc i z marnowaniem gigantycznych ilości wszystkiego, od żywności po urządzenia elektroniczne. Zauważmy, że dziś niczego się nie naprawia, bo to nie generuje zysku dla producentów. Zepsuty sprzęt wyrzucamy i kupujemy nowy. Producenci specjalnie robią rzeczy tandetne, które wytrzymują do gwarancji, a potem odmawiają posłuszeństwa. Ten wielki strumień dóbr powstaje kosztem środowiska, kosztem planety i kosztem innych ludzi, którzy nigdy nie spełnią parametrów ideału, który nam nakreślają producenci tych wszystkich gadżetów. Człowiek właściwie żyje w klatce utkanej z zachęt, z namów, a właściwie z obligacji: „To jest śliczne, musisz to mieć, powinieneś to mieć”. Myślę, że duża część społecznej frustracji bierze się z tego, że reklamy pokazują świat nierealny, a każdemu wydaje się, że powinien te dobra natychmiast posiadać. Jeśli ich nie posiada, to jest nieudacznikiem, nie nadaje się do tej rzeczywistości, albo jest traktowany niesprawiedliwie, bo to mu się przecież należy. Wobec tego jedni popadają we frustrację, inni się imają czynów gwałtownych.

Przecież już różne drastyczne wydarzenia miały miejsce. Były wojny, były akty terroru. Czym to się różni od tego, co doświadczamy teraz?

Weźmy jako przykład II wojnę światową, po której społeczeństwa się ocknęły z ciężkiego szoku, do czego pewne wydarzenia, które z początku tego nie zapowiadały, doprowadziły. Po II wojnie światowej był taki nurt, że trzeba tę cywilizację naprostować, żeby takich wojen więcej nie było. Proszę zobaczyć: w krótkim czasie sytuacja wróciła do normy, tak jakby wojna nikogo nic nie nauczyła. Kilkanaście lat później stanęliśmy na krawędzi zagłady, nastąpił w 1962 roku kryzys kubański, grożący wybuchem III wojny światowej. Mam wrażenie, że ludzkość niczego się nie uczy, nie wyciąga wniosków z tego, co ją spotyka. Musi nastąpić dopiero ciężkie tąpnięcie, które wybije dwie trzecie populacji, a pozostali obudzą się z letargu w świecie tak już zmienionym, że do poprzedniej rzeczywistości się nie da wrócić.

Jaki ten świat mógłby po takim tąpnięciu być? Jak może wyglądać?

Zależy o który świat pani pyta. Jeżeli nasz świat wyjdzie z formy, jak mówił Szekspir, to będzie to ruina. Cała działalność człowieka obfituje w efekty uboczne, słynne zaburzenia klimatu to przecież niszczenie życia, biosfery, na dużą skalę. Tego się potem nie da odbudować. Jeżeli jakieś gatunki zwierząt czy roślin wyginą, to bezpowrotnie. To, na co ewolucja pracowała miliony czy nawet miliardy lat, my zlikwidujemy w przeciągu paru wieków, bo tyle z grubsza trwa ten proces cywilizacyjny, jeżeli liczyć od rewolucji przemysłowej. Mam wrażenie, że katastrofy, w tym obecna epidemia, są skutkami ubocznymi rozwoju cywilizacji – takiego, z jakim mamy do czynienia w tej chwili. Powiem za Lemem, że wspólnym mianownikiem tych plag jest przeludnienie. Myśliciele w rodzaju Szymona Hołowni czy Tomasza Terlikowskiego wołają wielkim głosem, że żadnego przeludnienia nie ma i jeszcze więcej ludzi zmieści się na Ziemi, bo podzieliwszy obszary lądu przez liczbę ludzi widzimy, że jest bardzo luźno. Nie biorą pod uwagę, że to są na przykład góry, pustynie, albo że ziemia musi odpoczywać, bo działalność cywilizacyjna doprowadziła ją do zupełnej ruiny. Co się dziś dzieje ze śmieciami? Nie ma ich już gdzie wyrzucać. Co się dzieje z plastikiem, którym zawaliliśmy planetę? Pamiętam, jak planeta wyglądała, gdy żyło na niej 4 miliardy ludzi. W tej chwili jest prawie osiem. Czyli tak, jakby koło każdego z nas postawić drugą osobę. Tak się zmienił świat. Taka liczba ludzi, w dodatku szczuta przez środki masowego przekazu, przez reklamy, zużywa nie tyle, ile potrzebuje, tylko o wiele więcej, bo część tego, co się dla nich wyprodukuje, idzie na zniszczenie. Doprowadziliśmy do sytuacji, kiedy przy tym sposobie gospodarowania jedna planeta przestaje nam wystarczać, staje się za ciasna, a jej zasoby zbyt skąpe. W perspektywie bliskiej przyszłości tragedia wydaje się nieuchronna. Przez to, że jest za dużo ludzi, a model cywilizacji opiera się na wiecznym ruchu, na wymianie gigantycznych rzesz ludzi, gigantycznych ilości towarów, koronawirus łatwo się przenosi w populacji i epidemia osiąga rozmiary globalne.

Nie da się temu zaradzić?

Wirus jest ślepą formą biologiczną, która wyewoluowała do obecnego stanu; nie możemy podejrzewać, że robi nam specjalnie na złość. Jeśli dostanie się do organizmu, to chory musi go zwalczyć własnymi siłami odporności. Jeżeli tej odporności nie ma, jak w przypadku osób starszych czy chorych na coś dodatkowo, to wtedy wirus dominuje i takiego człowieka nie da się uratować. W tej chwili jesteśmy na etapie szukania antidotum przeciwko temu wirusowi: szczepionki albo leku. Nie jest to proste, a może były inne priorytety, skoro trudno nam poradzić sobie z grypą, obecną przecież wśród nas od tylu lat.

Trwa wyścig po szczepionkę i pewnie ją wynajdą.

Szczepionka ma być tym razem w nowej formule; nie podaje się osłabionej wersji wirusa, z którą organizm sobie poradzi i wyprodukuje przeciwko niej przeciwciała. Podobno już trwają próby tej szczepionki na ochotnikach, więc jest szansa na sukces szybciej niż się wydawało. Jeśli jednak się nie uda, to będziemy musieli poświęcić pewną część populacji, która, mówiąc brzydko, pójdzie pod nóż, bo koronawirus w swoim działaniu jest bardzo skuteczny.

Może jednak ludzie nabiorą rozumu. No, bo co jeszcze musi nastąpić, abyśmy się obudzili i zaczęli inaczej żyć?

Myślę, że musi nastąpić przeoranie cywilizacji, zmiana modelu. Ale na jaki, boję się mówić.

Wrócimy do takiego życia, jak nasi przodkowie?

Nie, to jest już niemożliwe. Uważam, że trzeba opanować przeludnienie; ten przeraźliwy przyrost naturalny, który powoduje, że mamy np. kłopoty z przegrzaniem planety. Ponieważ dotyczy to sfery rozrodczości człowieka, którą każda nacja czy religia uważa za świętą i nie pozwala się do niej wtrącać, to będzie trudna sprawa. Nawet Lem pisał kiedyś, że dojdzie do wojen demograficznych. Opisał to w zbiorze felietonów pod tytułem „Sex Wars”. Wojny miały się brać stąd, że jedne państwa będą ograniczać drugim przyrost naturalny przez rozsiewanie zakamuflowanych, na przykład w deszczu, środków antykoncepcyjnych o długotrwałym działaniu, co zostanie wykryte i tak dojdzie do wojen. Można rozpatrywać coś takiego, co nazywam rozbrojeniem demograficznym: w wyniku umowy ogólnoświatowej zatrzymujemy przyrost naturalny człowieka na obecnym poziomie. Dotyczy to głównie krajów byłego Trzeciego Świata i krajów arabskich. Nikt się na to nie zgodzi. Potraktują to jako próbę ingerowania w ich model rozwoju.

I w ich religię.

I w religię, która każe im się rozmnażać bez opamiętania. Zresztą ten sam kierunek postuluje chrześcijaństwo: „Czyńcie sobie ziemię poddaną”. Niektóry rozumieją to jako przyzwolenie Boga na eksploatację planety na wielką skalę.

W grę wchodzi też system emerytalny, który mają utrzymywać młodzi.

To jest model oparty o ekonomiczne piramidy. Dopóki przybywa ludzi, wszystko jest w porządku. Jak przestanie przybywać, albo jak zostaną nieefektywnie wykorzystani, albo nastąpi katastrofa, jaką teraz obserwujemy, to wtedy te piramidy ekonomiczne po prostu się zawalą. Mam wrażenie, że w tej chwili o coś takiego się ocieramy. Model gospodarki, który obowiązywał w epoce przedwirusowej, przestaje być aktualny.

Wirus już w tej chwili pokazał, że niektóre prace nie są konieczne.

Tak, jest masa ludzi zbędnych, np. tak zwanych celebrytów, którzy nic nie robią, tylko reprezentują. Skądś się biorą dla nich pieniądze, które ktoś musiał wcześniej wypracować. Ktoś im te pieniądze wręcza. W tym modelu ekonomicznym, jaki w tej chwili obserwujemy, tkwi masa absurdów. Jeżeli wpływ wirusa byłby długotrwały, to wtedy cywilizacja zostanie przeorana. Jeżeli zaś szybko się go zlikwiduje, to znów się będzie mówić, że nic się nie stało, wirus opanowany, więc następnego też pokonamy. No, nie. W końcu przyjdzie taki czynnik, który przewróci ten model cywilizacji na plecy. Niestety, musi nastąpić katastrofa, żeby przez tę katastrofę dokonał się zwrot w innym kierunku. Żeby zwrotnice tego rozwoju przestawiły się w inną stronę.

Jakie wnioski powinniśmy teraz wyciągnąć z tej sytuacji?

Moim zdaniem, powinno dojść do uskromnienia aspiracji. Nie muszę mieć najnowszego samochodu, tych wszystkich cudeniek, które cywilizacja oferuje. Powinienem mieć to, co jest mi niezbędne, a rozkosz czerpać z obcowania z płodami myśli ludzkiej. Z książkami, z wytworami kultury. Staram się tak zachowywać. Ale zdaję sobie sprawę, że dla większości ludzi jest to oferta nie do przyjęcia. Widzę, co w czasie dość głębokiego jednak kryzysu oferuje choćby telewizja.

Ja nie widzę; nie mam telewizora.

Zachwala się audycje, na których podkasane panienki tańczą, błyskając golizną, jakby się nic nie stało. Nie mam nic przeciwko goliźnie ani przeciwko panienkom, tylko wydaje mi się, że ten model rozrywki, telewizji, ten model życia umysłowego, jaki się wykształcił, też należy do przyczyn, dla których cywilizacja robi bokami. Gdyby ludzie inaczej myśleli, gdyby byli mądrzejsi, to by mieli inne aspiracje, inne dążenia, inaczej by wychowywali dzieci i ta cywilizacja byłaby in gremio rozumniejsza. Niestety, ludzkość w dzisiejszych czasach w 90 procentach składa się z idiotów. Narzucili oni całej reszcie swój model cywilizacji. To dla nich jest ta oferta przemysłowa, rozrywkowa, ponieważ oni są masowym odbiorcą. Dla nich psuje się planetę, żeby produkować tony g… Oni zmuszają, żeby rujnować Ziemię po to, żeby to g… było cały czas dostępne w szerokiej ofercie. Czytelnik może pomyśleć, że w tej rozmowie daleko odeszliśmy od koronawirusa. Ale nie aż tak daleko.

Też mi się wydaje, że nie.

Koronawirus, jego udane wejście w populację, jest jednym ze skutków ubocznych rozwoju cywilizacji - takiego właśnie, z jakim mieliśmy do czynienia do tej pory. Choć na razie wszystko wygląda bardziej na zabawę w tragedię niż samą tragedię.

Zależy od tego, jak długo to potrwa. Jak ludzie zaczną tracić pracę, oszczędności, jeśli są tacy, co je w ogóle mają, to już tak zabawowo nie będzie.

Wirus rozwija się według krzywej wykładniczej; walka toczy się o to, żeby ta krzywa wykładnicza miała taki wykładnik, że przebiega ona względnie płasko. Żeby przyrost ludzi chorych i umierających był niski. Ale nie wiadomo, czy to się uda; ponad tysiąc osób zakażonych wirusem w Polsce to już nie jest tak mało. Słucham, co mówią wirusolodzy, to jedyni ludzie, którzy w tej chwili coś wiedzą.

Co mówią?

Że problemy w społeczeństwie zaczną się wtedy, jak liczba zakażeń przekroczy sto na milion. Czyli w naszym przypadku byłoby to jakieś 4 tysiące zakażeń, poziom włoski, hiszpański. Choć prawdę mówiąc, wciąż nie wiemy, ilu mamy zakażonych, ponieważ cały czas obejmuje się pomiarami podejrzanych, a powinno się zbadać całą populację. A to jest niemożliwe, bo to miliony ludzi. Na dobrą sprawę nie wiemy nawet, w jakim miejscu tej epidemii jesteśmy; czy jutro nie zwali się na nas wodospad zachorowań.

To może spowodować, że na przykład upadnie rząd?
Nie sądzę. Żaden rząd w tej sytuacji nie zrobiłby więcej. Oni nawet, podejrzewam, bardziej się starają, bo w bliskiej perspektywie są wybory prezydenckie, do których prą z podejrzaną zaciekłością. A wybory w tej chwili zupełnie nie są istotne. Mam wrażenie, że my wciąż nie zdajemy sobie sprawy z powagi zagrożenia. Za mało wiemy i o samym wirusie, i o zjawisku, jakim jest ogólnoplanetarna epidemia, bo nie mieliśmy z nimi w takiej formie do czynienia. Duński filozof Kierkegaard powiedział kiedyś, że koniec świata nastąpi przy ogólnym śmiechu i oklaskach dowcipnisiów, którzy będą myśleli, że to żarty. Ale coś w tej konwencji rozgrywa się na naszych oczach.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl