Marek Grechuta. Romantyk i artysta do końca wierny sobie

Fragment książki
adam wojnar / polskapress
Przyczyną większości problemów Marka Grechuty była nękająca go całe życie choroba afektywna dwubiegunowa. Cyklicznie pojawiały się u niego stany depresyjne, nad którymi nie panował - pisze Sławomir Koper.

W składzie kabaretu pojawił się natomiast student architektury, gitarzysta, Tadeusz Dziedzic. Sukcesem zakończyły się też przeprowadzone przez Marka poszukiwania wśród uczniów liceów muzycznych - dzięki nim do zespołu dołączyli skrzypek Zbigniew Wodecki i wiolonczelistka Ania Wójtowicz.

„Mieliśmy akurat próbę w sali perkusyjnej - wspominał Wodecki. - Przyszedł student w płaszczyku, gdy paliliśmy papieroska przy piecu na dole, i powiedział, że szuka skrzypka i wiolonczelisty. […] I żeby oderwać się od trudnego Bacha, poszliśmy [z Anią] do kabaretu studenckiego. To była Anawa”.

Wodecki przeszedł później do zespołu towarzyszącego Ewie Demarczyk, natomiast Ania Wójtowicz związała się z Anawą na dłużej. Wyszła za mąż za jednego z braci Jana Kantego, a jej niezwykła uroda spowodowała, że stała się tytułową bohaterką piosenki Skaldów Prześliczna wiolonczelistka.

W repertuarze kabaretu pojawiało się coraz więcej aranżowanych przez Pawluśkiewicza piosenek w wykonaniu Grechuty. Było to zupełnie nowe zjawisko na polskiej scenie muzycznej - poetyckie teksty wykonywane z „barokowo-jazzowym” zestawem instrumentów.

Wprawdzie krytycy narzekali, że taki repertuar jest bardzo odległy od popularnego bigbitu, ale słuchaczom to nie przeszkadzało. Pawluśkiewicz nie zawsze był zachwycony interpretacjami Grechuty i podobno namawiał go nawet na lekcje śpiewu. Inni członkowie grupy też czasem grymasili, twierdząc, że Marek powinien iść „na zajęcia z choreografii, bo teraz króluje bigbit, trzeba się jakoś ruszać”. Grechuta był jednak uparty, a jego oszczędne zachowanie sceniczne działało wręcz hipnotyzująco na dziewczyny.

„Ja tam nie wiem, co one w nim widziały! - nie mógł się nadziwić kompozytor Zygmunt Konieczny. - Przecież on taki wycofany, nie był duszą towarzystwa, nie bywał na bankietach. No sam nie wiem...”.

Podobno żaden facet nie miał szans, aby wcisnąć się do pierwszych dwóch rzędów okupowanych przez wierne wielbicielki. W tej sytuacji pozostali członkowie Anawy zrozumieli, kto jest największą gwiazdą ich grupy.

„[…] wychodził na scenę, nie ruszał się prawie w ogóle - komentował Pawluśkiewicz. - Nieruchome miał ręce, nogi, nie wykonywał żadnych gestów, a wszystkie się w niego wpatrywały. Na początku to jeszcze się łudziliśmy, że one dla kogo innego przychodzą, ale szybko pozbyliśmy się złudzeń”.

Kolegom z zespołu zdarzało się na Marka narzekać, jednak znaleźli się wybitni artyści, którzy przepowiadali mu wielką przyszłość. Ewa Demarczyk, jedna z największych ówczesnych gwiazd polskiej piosenki, z miejsca dostrzegła w nim ogromny talent.

„[…] pojawiła się na przedstawieniu - wspominał Grechuta. - Ze sceny dojrzałem w trzecim rzędzie jej postać - czarne oczy, czarne włosy… Śpiewałem z ogromną tremą, a po koncercie podeszła do mnie i powiedziała: »Bardzo mi się podoba to, co pan robi, proszę nie zmieniać stylu i dalej iść swą drogą«. To była dla mnie wielka zachęta”.

W 1967 roku Marek wystartował w eliminacjach do Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenkarzy Studenckich, ale jego występ nie rzucił jurorów na kolana. Z trudem przebrnął przez eliminacje wewnętrzne na Politechnice (zajął drugie miejsce), a jeszcze większe problemy miał podczas regionalnego etapu rywalizacji. Preferowano wówczas studentów szkół aktorskich, a wyjątkowo oszczędna interpretacja Grechuty nie zrobiła na nikim większego wrażenia. O jego losach zadecydowała Ewa Demarczyk, która przekonała jury, że Grechuta zasługuje na występ w finale.

Koncert galowy odbył się w październiku 1967 roku w sali Filharmonii Krakowskiej. Transmitowała go telewizja, a że były to czasy jednego jedynego programu, to Marka zobaczyła cała Polska. Wykonał trzy piosenki: Serce, Tango Anawa oraz Pomarańcze i mandarynki. To w zupełności wystarczyło, by na jego punkcie oszalały wszystkie słuchaczki i to bez względu na ich wiek.

„Pamiętam ten jego występ i zachwyt mojej babci - relacjonowała Anna Szałapak. - Była Markiem oczarowana. Mówiła o nim: »anielski cherubinek z aureolą blond loków wokół głowy«. Cała Polska oszalała, gdy śpiewał: »będziesz moją panią« i »dam ci serce szczerozłote, dam konika cukrowego«”.

Grechuta zajął drugie miejsce (pierwszą nagrodę zdobyła Maryla Rodowicz), ale Serce zdobyło Grand Prix. Marek z dnia na dzień stał się gwiazdą, a to był dopiero początek jego drogi na szczyt. Laureatów przeglądu studenckiego zapraszano bowiem na festiwal w Opolu, co oznaczało, że drzwi do wielkiej kariery stoją przed nim otworem…

Grechuta chyba nie był przygotowany na tak wielki sukces. Nigdy nie lubił zamieszania i szumu wokół swojej osoby, chciał być artystą, a nie celebrytą. Tymczasem jego popularność rosła w zawrotnym tempie.

„Plotkowało się o Grechucie albo o mistrzach jazdy figurowej - wspominała aktorka Iwona Bielska. - Spełniał wszystkie warunki ideału dla lekko egzaltowanych

dziewcząt. Był przystojny, inteligentny, poetycki, tajemniczy. Na scenie zawsze z takim fascynującym dystansem. […] Jak słyszałyśmy: »będziesz moją panią«, no to która nie chciałaby nią być? Wszystkie o tym marzyłyśmy”

Dodatkowym problemem było rozstanie z Haliną. Prawdopodobnie jeszcze sylwestra 1967 roku spędzili razem, ale później przyszły dla Marka ciężkie dni - załamanie nerwowe, pobyt w szpitalu, zwątpienie w siebie. Ostatecznie zwyciężył w nim profesjonalista i pod koniec czerwca 1968 roku wraz zespołem Anawa pojawił się w Opolu. Mieli zaprezentować Serce, gdyż uznali, że „była to niezła piosenka, dobrze skomponowana, zaaranżowana i miała znamiona przeboju”.

„Przed występem w Opolu przez pięć dni po dwie, trzy godziny na okrągło ćwiczyliśmy Serce - opowiadał Pawluśkiewicz - każdy detal był wyćwiczony tak, że całość brzmiała perfekcyjnie”.

Po pierwszym występie zakwalifikowano ich do koncertu Mikrofon i Ekran, co członków zespołu wprawiło w stan nerwowej gorączki. Sytuację pogarszał fakt, że ze względu na rozmiary sceny nie słyszeli się wzajemnie, a zdarzyło im się to po raz pierwszy w karierze.

„[…] lekko nie było - kontynuował Pawluśkiewicz. - Altowiolista z nerwów zjadł jajecznicę z dwudziestu pięciu jajek, Tadzio Dziedzic po występie w amfiteatrze był tak rozdygotany, że wracając na bani, próbował roztrzaskać o krawężnik swoją gitarę Jolana, powtarzając: »Kurwa, dość tego, nigdy więcej w życiu«. Ale nie roztrzaskał, bo to była porządna czechosłowacka decha”.

Było jednak lepiej, niż muzycy się spodziewali - Grechuta dostał nagrodę dziennikarzy, posypały się też oferty koncertów. Zespół nie zaniedbywał również swojej działalności kabaretowej i w tym samym roku zajął drugie miejsce na Festiwalu Artystycznym Młodzieży Akademickiej (FAMA) w Świnoujściu (Marek dołożył do tego pierwszą nagrodę jako piosenkarz), zwyciężył też na cieszyńskim przeglądzie zespołów kabaretowych. Jednak prawdziwy sukces nadszedł podczas kolejnego opolskiego festiwalu, na którym Grechuta otrzymał (wraz z zespołem) nagrodę Telewizji Polskiej za piosenkę Wesele.

W ciągu kolejnych festiwalowych dni grupa kilka razy pojawiała się na scenie i zawsze była gorąco witana. Triumfy estradowe sprawiły, że liderzy Anawy zdecydowali się nie kończyć studiów. Według ówczesnych przepisów po zdobyciu dyplomów musieliby przez trzy lata pracować w wyuczonym zawodzie, a do tego w miejscu wyznaczonym przez władze. W praktyce mogło to oznaczać przeniesienie na drugi koniec kraju, zresztą praca na etacie uniemożliwiałaby regularne próby i koncerty. Gdy po latach te przepisy uchylono, Grechuta zmobilizował się i w 1976 roku ostatecznie ukończył studia. Tematem jego pracy dyplomowej była „adaptacja kamieniczki w rynku zamojskim na dom muzyki”, a otwarta obrona magisterium wzbudziła duże zainteresowanie. Przyszło na nią wielu widzów, którzy chcieli zobaczyć, jak słynny Grechuta zdobywa uprawnienia architekta.

Łatwiej poszło z wojskiem, bo ze względu na stan zdrowia Marek miał kategorię „D”, co oznaczało, że w warunkach pokoju jest niezdolny do pełnienia służby wojskowej. Ominęły go zatem różnego rodzaju problemy związane z „zaszczytnym obowiązkiem”, w tym intensywne szkolenie ideologiczne i praktyka w jednostce wojskowej. W efekcie swoją karierę militarną zakończył na stopniu szeregowego. Jan Kanty Pawluśkiewicz również planował poświęcić swoją pracę dyplomową miastu rodzinnemu, nie miał jednak w sobie tyle determinacji co kolega. Wprawdzie postanowił zająć się pewną karczmą w Nowym Targu, ale zanim przystąpił do pracy, budynek się zawalił, co Jan uznał „za rozstrzygający” dowód na to, że dyplom architekta nie był mu pisany…

„Marek nie był typem faceta, który jest w stanie poderwać dziewczynę i iść z nią do łóżka - wspominał Zbigniew Wodecki. - […] Był człowiekiem wstydliwym, nieśmiałym. Rumienił się. Znałem go w jego najlepszym okresie. To romantyk, a nie facet, który czerpie z życia pełnymi garściami. Rumiany blondynek, uroczy, błękitnooki cherubinek, wrażliwiec…”.

Chociaż stał się idolem dziewczyn i gdyby chciał, to mógłby przebierać jak w ulęgałkach − nigdy nie był tym zainteresowany. Ciężko przeżył zawód miłosny z Haliną, ale jak przystało na romantyka, nigdy nie wymazał jej z pamięci. Skutecznie natomiast zrobiły to matka i późniejsza żona artysty, w których świecie panna Marmurowska nigdy nie istniała. Ale czy można się temu dziwić?

„Moja przyjaciółka Urszula zaprosiła mnie na sylwestra - wspominała Danuta Grechuta. - […] To był dokładnie 31 grudnia 1967 roku. Impreza odbywała się w mieszkaniu przy ulicy Karmelickiej w Krakowie. Marek pojawił się z panią, a ja z panem. […] Tamto spotkanie niczego by nie przesądziło, gdyby nie sytuacja, dzięk której okazało się, że mieszkamy na jednym osiedlu studenckim. […] Nad ranem każde z nas poszło wraz z partnerem w swoją stronę. Bodaj Marek wyszedł z dziewczyną wcześniej. Zaś mój towarzysz wyraźnie nadużył i musiałam odholować go do mieszkania, zlokalizowanego obok mojego akademika”.

Podczas całej imprezy raczej nie zamienili ze sobą słowa, co było bardzo podobne do Grechuty, tym bardziej że przyszedł tam z inną dziewczyną. Rankiem przypadkowo spotkał Danutę na osiedlu studenckim i wówczas zaczęli rozmowę. Marek chciał się dowiedzieć, gdzie dziewczyna mieszka, na co ona nie udzieliła mu odpowiedzi.

Czy była to prawda? Niewykluczone. Zapewne Marek po imprezie odprowadził Halinę do pociągu, którym wracała do Lublina lub Zamościa, a gdy później spotkał Danutę, a ona się do niego uśmiechnęła, podjął rozmowę.

Po feriach zaczął jej szukać, ustalił numer jej pokoju i pewnego dnia pojawił się u niej. „Przywitałam Marka uśmiechem - kontynuowała pani Danuta - on zaś zastygł w drzwiach, bo akurat w radiowęźle studenckim leciała śpiewana przez niego piosenka, czyli Serce. […] Albowiem podówczas jeszcze publikacje Markowych pieśni robiły na artyście Grechucie wrażenie. […] Marek chwilę posłuchał piosenki, po czym usiadł i zaczął nawijać. Urządził mały, prywatny występ kabaretowy”. Zaprosił Danutę na wieczór do Bambuko, a ona miała wrażenie, że wtedy śpiewał tylko dla niej. Czasami się spotykali, a potem Marek wyjechał do Zamościa, bo „chyba przeżywał kryzys”. Prawdopodobnie chodziło o to załamanie nerwowe, które przeszedł po rozstaniu z Haliną.

Regularnie zaczęli spotykać się w maju 1968 roku, a w czerwcu już jako para pojechali na festiwal opolski. Dwa lata później się pobrali. Danuta Bednarczyk pochodziła z Oświęcimia i była o kilkanaście miesięcy starsza od Marka. Studiowała w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie, chciała zostać nauczycielką. Poznanie Grechuty całkowicie odmieniło te plany, gdyż artysta dość szybko ją poinformował, że „to jest sprawa szybciutko do realizacji i zakontraktowania”. Nie było formalnych, romantycznych oświadczyn - w życiu osobistym Grechuta najwyraźniej nie hołdował poetyckim schematom.

Koniec studiów oznaczał zarazem koniec zakwaterowania w akademikach, toteż Danuta i Marek wspólnie wynajęli mieszkanie. Natomiast o przyspieszeniu sformalizowania ich związku zadecydowała socjalistyczna ekonomia.

„[…] po kolejnej nagrodzie w Opolu - tłumaczyła Danuta - tym razem za Wesele, Rada Miasta Krakowa pozwoliła swemu coraz sławniejszemu mieszkańcowi wykupić bez kolejki […] mieszkanie w spółdzielni. Jednakże żeby je dostać, artysta Grechuta musiał być żonaty! Wymóg związany był z powierzchnią lokalu. […] Bez małżonki pan Grechuta też dostałby mieszkanie, ale już zupełnie maleńkie”. Marek potrafił myśleć bardzo pragmatycznie, toteż poinformował Danutę, że ze względów lokalowych powinni się pobrać. Nie brał pod uwagę możliwości odmowy i od razu przystąpił do załatwiania formalności.

Ślub odbył się w lipcu 1970 roku, a rodziny obojga dowiedziały się o tym dopiero po fakcie.

Grechuta odnosił sukcesy jako piosenkarz, wciąż jednak działał w kabarecie Anawa. Wprawdzie zespół został wyrzucony z Bambuko, gdyż „władze akademika doszły do wniosku, że z ich powodu odbywają się tam przesadne brewerie”, jednak szybko znalazł nową siedzibę. Był nim Teatr 38 przy Rynku Głównym, gdzie kabaret występował przez kilka miesięcy.

Ostatecznie także i z tej siedziby ich usunięto, jako że „próby odbywały się nieustająco”, a do tego członkowie Anawy „za bardzo zaczęli się panoszyć”. Przez pewien czas działali, krążąc po klubach studenckich na terenie kraju, ale to były już ostatnie chwile istnienia kabaretu. Jego członkowie kończyli studia i rozjeżdżali się po Polsce, a Grechutę i Pawluśkiewicza coraz bardziej wciągała kariera muzyczna. Zmieniał się również skład grupy akompaniującej Markowi - do zespołu Ewy Demarczyk odszedł Zbigniew Wodecki, natomiast pojawili się nowi muzycy - gitarzysta Marek Jackowski (późniejszy lider Maanamu) oraz basista i flecista Jacek Ostaszewski (mający za sobą współpracę z Krzysztofem Komedą). W tym składzie nagrano dwie płyty: Anawa i Korowód.

„Wyglądaliśmy też oryginalnie - wspominał Pawluśkiewicz. - Zbyszek Paleta [skrzypek - S.K.], wykwintny światowiec, zawsze z muszką i w znakomicie uszytym przez ojca - świetnego krawca - fraku. Zjawiskowa wiolonczelistka Ania w pięknej sukni, Marek Grechuta również wytworny, romantyczny, w świetnie skrojonym na miarę surducie. Długowłosy Marek Jackowski był za to w podkoszulku i spodniach wyraźnie zagranicznych (bez gatek, bo mówił, że to niehigieniczne), obok niego Jacek Ostaszewski na biało, wychudzony buddysta, Tadek Kożuch [altowiolista - S.K.] o intrygującej urodzie krwistego Cygana i ja, w przedwojennym wyświechtanym smokingu”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl