Marcin Wolski: Całe życie przygotowuję się do podróży

Anna Piątkowska
Anna Piątkowska
Ponad kanionem Colca w Peru/ fot archiwum autora, wydawnictwo Biały Kruk
Ponad kanionem Colca w Peru/ fot archiwum autora, wydawnictwo Biały Kruk
Marcin Wolski znany jako pisarz, dziennikarz i satyryk okazuje się być także wytrawnym globtroterem, który przemierzył świat wzdłuż i wszerz, a o swoich wyprawach opowiedział w książce „W 80 podróży dookoła świata”, choć jak przyznaje, podróży było znacznie więcej.

Chińczycy mówią, że każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Gdzie pan skierował swój podróżniczy pierwszy krok?
Wyjazdy można podzielić na podróże przez małe „p” i duże „p”. We wczesnym PRL-u wydarzeniem była podróż klasowa do ówczesnej Czechosłowacji i wjazd kolejką linową na Śnieżkę, czy wyjazd z mamą do Bułgarii przez bratnie zniewolone „demoludy” w roku 1967. Prawdziwa duża podróż to był rejs „Batorym” na Morze Karaibskie w 1980 roku. Sześć tygodni na statku, kontakt z krajami, które wcześniej znałem z powieści mego dzieciństwa. Oczywiście nie był to pierwszy wyjazd na zachód, powoli, ostrożnie, czy to własnym samochodem do Grecji, czy z wycieczkami do Włoch ruszałem już wcześniej. Te pierwsze „zachodnie” wyjazdy były niezwykle ograniczone, albo były to grupy zorganizowane i trochę nas pilnowano albo „bieda-wyprawy”, kiedy się miało w samochodzie nawet własne ziemniaki, nie mówiąc o zapasach benzyny w kanistrach na całą drogę w tamtym kierunku.

Nieodłącznym elementem podróży w PRL-u był handel wymienny, który pozwalał na zdobycie rarytasów, o których w kraju można było pomarzyć. Ma pan na koncie jakieś spektakularne osiągnięcia w tej dziedzinie?
Jestem chyba jednym z niewielu, który nigdy w życiu nie handlował. No, poza wycieczką szkolną, kiedy sprzedałem pęto kiełbasy. Czasem nawet patrzyłem z zazdrością na tych, którzy to potrafią. Sam wprawdzie nie handlowałem, ale też nigdy nie potępiałem w czambuł tego rodzaju praktyk, w czasie, kiedy inni pisali artykuły pt. „Geografia wstydu”. Zdawałem sobie sprawę z tego, że to, jak władza sztucznie utrzymuje kursy walut i to, co u nas pozwala na w miarę dostatnie życie, tam pozwala na dobry obiad i było to zwyczajnie upokarzające. Z drugiej strony, oglądałem taką scenę w Bułgarii, gdy panie coś tam sprzedają na plaży nudystów, a gdzieś z boku przy wejściu stoi mąż, profesor renomowanego uniwersytetu i umiera ze wstydu. Ja najpierw oszczędzałem na wyjazd, a potem zaciskałem zęby, mając do wyboru kupno piwa czy załatwienie kolejnego biletu do muzeum.

W PRL-u podróżowanie w odległe zakątki nie było takie proste przecież, kiedy po raz pierwszy poczuł pan, że świat stoi otworem?
Doskonale pamiętam taki moment - to czas Balcerowicza, kiedy w mojej szufladzie wylądował na stałe paszport, który wcześniej komuna mogła dać albo nie. Drugi raz doznałem tego uczucia, kiedy złotówka stała się wymienialna. To były takie dwa dotyki wolności, kiedy sobie uświadomiłem, że mogę ruszać w świat. Dziś to jest tylko wybór, czy piąta plazma do domu, czy wakacje na Kanarach.

Wiele sytuacji związanych z podróżami w latach siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych dla dzisiejszego czytelnika zabrzmi kompletnie niezrozumiale.
Oczywiści, np. psy na granicy NRD i RFN - dziś nie tylko psów nie ma na granicach, ale i samej granicy nie ma. Czy kiedy opisuję scenę, kiedy na naszych oczach usiłował przebić się przez granicę młody Słowak i został z towarzyszeniem broni palnej aresztowany. Albo kiedy pojechałem do Ameryki, bo akurat kurs dolara wynosił 2 złote i wszystko było tańsze niż w Polsce. To są rzeczy trudne do wyobrażenia. Zawsze w podobnej sytuacji przytaczam opowieść o Marianie Opani, którego wysłano po odbiór Złotej Palmy do Cannes za „Człowieka z żelaza”. Siedząc na lotnisku przesiadkowym, chyba na paryskim Orly, zastanawiał się, czy przysługujące mu parę franków wydać na kawę czy na toaletę.

Petra. Z synem Mateuszem, bawiąc się w Indianę Jonesa/ fot. archiwum autora, wydawnictwo Biały Kruk
Petra. Z synem Mateuszem, bawiąc się w Indianę Jonesa/ fot. archiwum autora, wydawnictwo Biały Kruk

Dziś, gdy mamy do dyspozycji chociażby tanie linie lotnicze, podróżowanie nabrało innego wymiaru.
Tanimi liniami lotniczymi nie wszędzie można dotrzeć, natomiast przy odrobinie cierpliwości w dobie internetu można upolować atrakcyjne przejazdy, można sobie z domu zamówić hotele, noclegi, nawet bilety do muzeów. Na tych zasadach odbyłem swoje najfantastyczniejsze podróże, poleciałem tak przez całą Amerykę Południową na Wyspę Wielkanocną i ten wyjazd kosztował mnie tysiąc dolarów. Duża kwota, ale normalnie tyle kosztuje sam przelot z Chile na tę wyspę. Znalazłem okazję. Często można znaleźć atrakcyjny egzotyczny wyjazd za cenę urlopu w kraju.

Jak trzydzieści lat temu wyglądało takie podróżowanie?
We właściwym momencie trafiłem na odpowiedni kontakt, czyli pana Kafarskiego z Ostrowa Wielkopolskiego, który miał dobre biuro podróży, nauczył się działać z lokalnymi agencjami. On bardzo starannie przygotowywał mi podróże, tzn. przylatując do egzotycznego kraju mogłem być pewny, że na lotnisku czeka taksówkarz z tabliczką z moim nazwiskiem i dalej już mnie od punktu do punktu przeprowadzą. Raz mi się chyba zdarzyło, że biuro podróży nie okazało się dość skrupulatne i, gdyby nie moja zapobiegliwość i ostrożność, pewnie musiałbym zostać tam dłużej niż przewidywałem. Gdybym nie przyjechał na wcześniejszy samolot to pewnie bym nie wyleciał z wysepki i mogłyby być duże problemy z powrotem do kraju. Działo się to w Malezji.

Czy w podróży ważne jest towarzystwo?
Bardzo! Jeden zły towarzysz podróży może zepsuć cały wyjazd! Te pierwsze podróże to były przypadkowe zespoły ludzi, którzy po prostu wykupili bilet na daną wycieczkę. Potem albo byli to koledzy z mojego kabaretu, z którymi kilka wspaniałych podróży odbyłem albo rodzina, albo ludzie poznani przy okazji wcześniejszych wycieczek. Okazuje się, że ludzie się dobierają na zasadzie wspólnych zainteresowań. Przychodzą mi teraz do głowy co najmniej trzy zespoły utworzone ad hoc ludzi, których nigdy wcześniej bym nie poznał, gdyby nie to, że spotkaliśmy się gdzieś na szlaku i umówiliśmy się na następną podróż.

Wyspy Wielkanocne. Głowa przy głowie / fot. archiwum autora, wydawnictwo Biały Kruk
Wyspy Wielkanocne. Głowa przy głowie / fot. archiwum autora, wydawnictwo Biały Kruk

W tytule pana książki podróżniczej pada liczba 80. Tyle było ważnych wypraw?
Było ich ponad 130, a na ten rok musiałem wyłączyć licznik, ale jako miłośnik Juliusza Verne wybrałem taki tytuł. Nie liczę parodniowych wyjazdów do siostry mieszkającej w Szwajcarii, czy na jakiś koncert.

Wspomniał pan Juliusza Verne`a, a w opowieściach o podróżach często przywołuje pan kontekst literacki czy filmowy związany z miejscem. Odnajdywanie miejsc znanych z kultury sprawia panu frajdę?
Wielką! Wydaje mi się, że w ogóle niemożliwe jest właściwe przeżycie podróży, jeśli się nic nie wie o miejscu, a spotykam ludzi, którzy tak podróżują. Wydaje mi się, że oni nie są w stanie docenić tego, co widzą. Gigantyczne wrażenie zrobiło na mnie British Museum, kiedy pośrodku holu zobaczyłem niepozorny kamień stojący na sztorc - słynny kamień z Rosetty, dzięki któremu Champollion odczytał hieroglify i otworzyła się przed nami cała wiedza na temat starożytnego Egiptu. Dla mnie to było nieprawdopodobnie ważne, bo mając kilkanaście lat przeczytałem książkę „Bogowie, groby i uczeni” czy „Wieczność piramid i tragedia Pompei”. Moje podróże są jak odwiedziny w domu, o którym dużo słyszałem, ale nie miałem jeszcze szansy poznania osobiście. To jest bardzo ważne. Jestem człowiekiem odżywiającym się papierem i filmem, bardzo przyjemne jest dla mnie odnajdywanie miejsc, które w jakiś sposób odznaczyły się literacko albo które widziałem w filmie. Kiedy wjeżdżałem windą na Petronas Towers nie sposób, by nie stanęły mi przed oczami kadry z filmu z Seanem Connerym. Mój ciąg na Wyspę Wielkanocną był spowodowany przeczytaniem we wczesnym dzieciństwie „Aku-Aku” Thora Heyerdahla i kiedy czołgałem się przez jaskinie na wyspie to właśnie nawiązywałem do swoich wspomnień z dzieciństwa. Nie mówiąc już o rozlicznych wyspach Robinsona Cruzoe, pochylone palmy nad piaszczystą plażą zawsze wywołują u mnie rozkoszny skurcz w sercu. Ale, żeby było jasne, jestem człowiekiem wrażliwym na każde piękno, to może być też swego rodzaju dotknięcie tajemnicy, jak podczas podróży do Peru, to może być piękno przyrody, np. zwierząt w swoim naturalnym środowisku - taka była podróż po parkach narodowych Tanzanii. To również dzieła sztuki, bo staniecie twarzą w twarz z Dawidem Michała Anioła czy postaciami Goi w Muzeum Prado w Madrycie to są również wrażenia z najwyższej półki.

Da się wybrać z tego podróżniczego katalogu najważniejszą podróż?
Nie można ich porównywać. To jest jak próba porównania lodów bakaliowych ze średnio wysmażoną amerykańską polędwicą. Jedno i drugie - niebo w gębie, tylko uruchamiane są różne kubki smakowe. Trudno mi porównywać podróże do Włoch, Egiptu czy Peru, gdzie obcowałem ze wspaniałościami naszej przeszłości albo na polskie Kresy na Ukrainie z nurkowaniem w Morzu Karaibskim czy gonieniem goryli w Ugandzie.

Dialog z foką / fot. archiwum autora, wydawnictwo Biały Kruk
Dialog z foką / fot. archiwum autora, wydawnictwo Biały Kruk

Jaki dziś jest klucz do podróży? Sprawdza pan na mapie miejsca, w których nie był i czeka na okazję?
Tak. Mam mapę, na której zaznaczam chorągiewkami miejsca, w których nie byłem i spośród nich wybieram. Oczywiście, są miejsca, do których się pewnie nie wybiorę. Do nich należy Rosja Putina, kraje, w których szaleje fundamentalizm islamski lub bardzo niebezpieczne do zwiedzania, jak Libia, Algieria. Nie pojechałem tam we właściwym czasie i pewnie już nie pojadę. Natomiast podstawowym kluczem jest to, że tam jeszcze nie byłem. Nie chodzi o to, żeby zaliczać, bo mógłbym też wymienić dziesiątki miejsc, do których mnie nie ciągnie, mimo że tam nie byłem. Raczej staram się tak zwiedzać świat, żeby ten witraż był w miarę kompletny. Spacer pieszo przez Saharę na pewno dostarcza niezapomnianych wrażeń, ale sadzę, że jeden dzień by mi wystarczył. Amazonia - byłem w niej dwa razy, musnąłem wprawdzie, ale widziałem miejsce, w którym się łączy Rio Negros z Amazonką, łączenie się wód ciemnych i beżowych robi wrażenie nieprawdopodobne, ale przebywanie tam długo nie ma dla mnie sensu. Chcę posmakować, zobaczyć, skonfrontować to, co wiem. Czasem zasięgam rady i tak w którymś momencie zrezygnowałem z Madagaskaru, ponieważ ktoś mi powiedział, że poza bardzo przyjemną ale dość monotonną wycieczką wokół wyspy, niewiele można zobaczyć, zwłaszcza, gdy ktoś już bawił się z lemurami. No chyba, że człowiek zdecyduje się pojechać w jakieś miejsce, żeby tam pożyć ze dwa miesiące. Wtedy nawet niepozorne i nieciekawe miejsce może stać się szalenie ciekawym, ale na to jestem już za stary.

Wymienił pan miejsca, do których pana nie ciągnie, a te których jeszcze nie udało się odwiedzić?
Nie jest to długa agenda. Nie byłem w południowej Afryce, robi się tam coraz bardziej niebezpiecznie, ale trzeba będzie zaryzykować, przy okazji chciałbym zobaczyć bagniska Okawango i wodospady Wiktorii na rzece Zambezi. Nie byłem w południowych Indiach, podobnie w południowych Chinach. Nie wiem czy ze względów zdrowotnych uda mi się zobaczyć Tybet. W Australii bardzo chciałbym zobaczyć „czerwony kamień” i północne terytorium z parkami, z największymi krokodylami świata. Z bliższych miejsc - Islandia, może zrobić stamtąd wypad na Grenlandię. Chciałbym zobaczyć powtórnie Sierra Roraima na pograniczu Gujany i Wenezueli, czyli tajemniczy płaskowyż, który stał się motywem „Zaginionego świata” Conan Doyle`a. W Ameryce Środkowej pozostał jedyny kraj, w którym nie byłem - Kostaryka, obok Wyspa Kokosowa, na której toczy się akcja „Jurassic Park”. Nie liczę, że spotkam dinozaury, ale żyją tam chyba największe na świecie ryby. Chciałbym też poświęcić ze dwa tygodnie na szwendanie się po Paryżu - tego mi w życiu zabrakło. Wpadałem jak zgłodniały pies, pożerałem kilka galerii i pędziłem dalej.

Benares / fot. archiwum autora, wydawnictwo Biały Kruk
Benares / fot. archiwum autora, wydawnictwo Biały Kruk

Które z tych wszystkich miejsc trzeba zobaczyć koniecznie?
Na pewno należy obejrzeć miejsca będące kolebką cywilizacji, ale nie mówię, żeby od razu jechać w najważniejsze miejsca, czasem można znaleźć w Grecji czy Włoszech cudowne, urokliwe miejsca, w których jest mniej turystów. Jadąc do Toskanii, trzeba oczywiście pojechać do Florencji, ale smakoszom polecam San Gimignano, miasto bajecznych wież, które daje przedsmak tego, jak naprawdę wyglądało średniowieczne miasto. Na czele mojej listy jest na pewno Archipelag Galapagos, gdzie możemy zobaczyć wspaniałą przyrodę we wszystkich odmianach. Koniecznie trzeba zobaczyć jeszcze ocalałe parki narodowe Tanzanii i magiczne miejsca do nurkowania, które coraz bardziej się kurczą. Nikomu natomiast nie polecam pływania w Hurghadzie, bo więcej tam ludzi niż raf. Gdyby ktoś chciał prawdziwej przygody z dzikością, proponowałbym wyspę Paluan na Filipinach czy cudowną rafę przy Nowej Kaledonii.

Przed podróżą jakoś specjalnie się pan przygotowuje?
Całe życie się przygotowuję do tego podróżowania, przeważnie muszę tylko otworzyć szufladkę w pamięci, która ciągle jeszcze działa i wyciągnąć, co mi potrzeba. Nie studiuję godzinami map i baedekerów, mam ze sobą przewodniki, które oglądam tuż przed zwiedzaniem danego miejsca, czy też szukając najwłaściwszej trasy.

Czy aby zwiedzać świat trzeba mieć zasobny portfel?
Oczywiście nie jest to sport dla bardzo biednych ludzi, ale na moich podróżniczych szlakach spotkałem mnóstwo młodych Polaków, którzy podróżują, powiedziałbym nawet, z pewną beztroską. Są różne programy dla studentów pozwalające podróżować za półdarmo. Trzeba też umiejętnie i cierpliwie wyszukiwać ciekawych okazji pozwalających na podróż za czasem niezbyt wygórowane kwoty w bardzo atrakcyjne miejsca.

Kolejne punkty na mapie świata zaliczone, a jak prezentuje się mapa Polski?
Jest mnóstwo miejsc w Polsce, które chciałbym odwiedzić. Oczywiście, byłem wszędzie, znam każde miasto w Polsce, które ma 10 tys. ludności i dom kultury, ale jest to znajomość Polski lat 80. i to od strony zapleczy sal koncertowych oraz rzadkich lokali gastronomicznych. Jest mnóstwo rzeczy do zobaczenia pod warunkiem, że nie będzie się poruszało z tłumem, np. polskie zamki.

Dokąd zaplanował pan najbliższą podróż?
Mam w planach podróż na Zanzibar, gdzie czeka na mnie już opłacony domek, zdecyduję się więc jeżeli tylko odmrozi się to dalekie podróżowanie i nie będzie mi groziła kwarantanna. Myślę o Islandii w przyszłe lato. Najpierw jednak albo musi minąć pandemia albo pojawić się szczepionka.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiał oryginalny: Marcin Wolski: Całe życie przygotowuję się do podróży - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl