Marcin Kydryński: Afryka to pretekst, żeby rozmawiać o tym co ludzkie [WYWIAD]

Anita Czupryn
Marcin Kydryński: Dla mnie Zanzibar, Sahara, czy zielone wzgórza Ugandy, niestety, wołają o barwę
Marcin Kydryński: Dla mnie Zanzibar, Sahara, czy zielone wzgórza Ugandy, niestety, wołają o barwę Fot. Bartek Syta
Ciekawi mnie, jak daleko można zajść w pragnieniu zadawania drugiemu człowiekowi cierpienia. Jak pogodzić okrucieństwo z deklaracją wiary? To ważne pytania dzisiaj, w Polsce - Marcin Kydryński opowiada o swojej książce „Biel”.

Czy to ów gen szaleństwa, jaki Pan w sobie ma, spowodował, że przez 25 lat przemierzał Pan Afrykę?
Raczej ciekawość świata i lektury, jakie mnie ukształtowały. Takie jak „Odkrycie Afryki” Tadeusza Szafara i bardzo ważny tom, wydany w latach 70., na którym się wychowałem - Alana Mooreheada „Nad Nilem Błękitnym i Białym”. To były książki, które znaczyły dla mnie więcej niż wszystkie przygodowe fikcje. Od samego początku ceniłem sobie reportaż, który dzisiaj jest mi tak drogą formą literatury.

Zanim porozmawiamy o lekturach, zatrzymajmy się u źródła - przy Pana dzieciństwie. Obrazowo pisze Pan w swojej najnowszej książce: „Biel. Notatki z Afryki”, o ścianie w dziecięcym pokoju, na której wisiała mapa, a jej centralnym punktem była Afryka. I te wszystkie nazwy krajów, które wtedy brzmiały dla Pana jak muzyka.
Jak włoska aria, bo miały tak dużo samogłosek: Somalia, Kenia, Sahara... Wszystkie te nazwy do dzisiaj zresztą brzmią pięknie, jak słowa, którym pozwala się oddychać.

W książce, która jest podsumowaniem Pana 25-letnich podróży, znajdziemy fragmenty, kiedy to przemierza Pan afrykańską pustynię i puszczę śladami Stasia i Nel. A z drugiej strony - śladami Ryszarda Kapuścińskiego.
To prawda. „W pustyni i w puszczy” była dla mnie ważną lekturą wczesnego dzieciństwa. Myślę, że patrząc z perspektywy czasu, uznamy, że jest ona jednak powieścią dla dzieci. Oczywiście możemy się zastanowić, czy na pewno jest właściwą dla dzieci dzisiaj, nawiasem mówiąc w roku Sienkiewicza, ale ponad sto lat po jej powstaniu.

No właśnie, jest, Pana zdaniem?
Jak najbardziej, natomiast powinna być pretekstem do rozmowy. O tym, jak zmieniała się nasza moralność, jak zmieniało się postrzeganie innego człowieka, przybysza z daleka, jak zmieniała się historia i nasze jej rozumienie. W żadnym wypadku nie należy dzieci zostawiać samych z książką „W pustyni i w puszczy”, bo dzisiaj mogłaby być ona niewłaściwie odczytana. Ale jako temat do dyskusji wydaje mi się bezcenna. W książce „Biel” jest tylko jeden rozdział, który nosi tytuł „Strony dzieciństwa” - strony w sensie miejsca, w które się udajemy i strony w sensie kartki książki. To podróż, którą przedsięwziąłem prawie 20 lat temu dla pisma „National Geographic” . Poza tym, odwołań do Sienkiewicza nie ma.

W dzieciństwie nauczyłem się układać litery w wyrazy, a wyrazy w zdania; to jeszcze nie czyni mnie pisarzem

Ale to, które jest, jest bardzo mocne - spotyka się Pan z wnukiem „miecza Mahdiego”.
W tym samym rozdziale. Podczas kiedy, jak Pani słusznie zauważyła, jest wiele nawiązań do Ryszarda Kapuścińskiego, który pozostaje dla mnie najważniejszym punktem odniesienia w pisarstwie reporterskim i w rozumieniu Afryki. W przybliżaniu nam odległych kultur. Także dlatego, co nie jest bez znaczenia, moja książka nosi tytuł „Biel”. Oczywiście, jest tak zatytułowana, żeby podkreślić moją odrębność, moją obcość na tym kontynencie mimo 25 lat tam spędzonych. Ale jest także formą rozmowy z tytułem „Heban”. Jest jego odwróceniem, jego negatywem.

„Żeby zrozumieć Afrykę, trzeba czytać Szekspira” - mówił Ryszard Kapuściński, co cytuje Pan w swojej książce. Jak Pan to rozumie?
Jak mniemam, Kapuściński nie miał tu na myśli „Romea i Julii”, choć i tam przecież zwaśnione rody mogły być i są znakomitym przykładem choćby klanów w Somalii, czy sąsiadów Tutsi i Hutu w Rwandzie. Myślał o kronikach królewskich. O „Tytusie Andronikusie”, jak sądzę. Kapuścińskiemu chodziło przede wszystkim o te ludzkie namiętności w grze o władzę, które bez względu na punkt w historii i punkt na mapie, pozostają stałe. A to, co u Szekspira stanowiło atrakcję dla widowni, a więc niewyobrażalne wprost okrucieństwo, zawsze było wyjątkowo charakterystyczne dla rozgrywek afrykańskich.
Pierwsza podróż to było zachłyśnięcie, czy Afryka szybko sprowadziła Pana do parteru?
W moich spotkaniach z Afryką zawsze była i jest dwoistość. One się odbywają na krawędzi zachwycenia i lęku. Często się zdarza, że ląduję w jakimś afrykańskim molochu; wszystkie te miasta są potworne. Powstały, napęczniały, napuchły na przestrzeni ostatnich kilkunastu, kilkudziesięciu lat. To nie są miasta takie jak Rzym, Wenecja czy Paryż, które mają swoją historię. Sto lat temu Nairobi było osadą robotników budujących kolej z wybrzeża do Wielkich Jezior. To miasta wyjątkowo dynamiczne i w tej dynamice bezlitosne, okrutne dla wędrowca. Bywam w nich udręczony i myślę: „Co ja tu u licha robię?”, ale potem wyjeżdżam dalej, w interior, siadam na pustyni, która jest moim spowiednikiem...

… bo pustynia to duchowa rzeczywistość.
Tak, to cytat z Tomáša Halíka. Rzeczywiście dużo czytałem Tomáša Halíka, paradoksalnie nie na pustyni, tylko w dżungli, w Kamerunie. Siłą rzeczy, pustynia, to już z Nowego Testamentu wiemy, gdy Chrystus udał się tam na 40 dni dumania, jest idealnym miejscem, żeby wejrzeć w głąb siebie i zastanowić się nad podstawowymi sprawami w życiu.

Co Pan wtedy w sobie zobaczył?
To zbyt intymne pytanie.

Ważne.
Na pustyni pogodziłem się ze swoją nieistotnością. Ogromna przestrzeń zawsze w tym pomaga. Byłem człowiekiem z poważnym problemem ambicjonalnym. Wychowałem się wśród ludzi, którzy byli zauważalni, byli w swoim czasie lubiani, cenieni, popularni, wielbieni. Mówię tutaj nie tylko o swoich rodzicach, ale o całym środowisku, w jakim się obracali, a w którym, siłą rzeczy, wyrosłem. Wówczas było dla mnie naturalne, podskórne, że ja też kimś takim powinienem zostać. Kimś, kto będzie ceniony, wielbiony, popularny, ważny, kto będzie mógł zmieniać, nie mówię, że od razu świat, ale przynajmniej ten drobny wycinek rzeczywistości wokół siebie. Ponieważ tak się nie działo przez lata, cierpiałem.

Pana ego cierpiało.
Jeśli człowiek łka nocą w poduszkę, bo wydaje się sobie doskonale nieistotny, to już się nie zastanawia, czy to ego, czy romantyczne serce, czy głowa, czy śledziona. Tylko, po prostu, cierpi. Potrzeba więc mi było tych przestrzeni, potrzeba mi było tego czasu w Afryce. Odwrócenia perspektywy. Żeby spojrzeć na siebie łagodniej i żeby zrozumieć, że jestem częścią przyrody, co powinno mi w zupełności wystarczyć. A, owszem, świat mogę zmieniać na lepsze, ale bardzo małymi krokami, zaczynając od siebie. Bez wątpienia, te afrykańskie wędrówki ogromnie mi w tym pomogły. Wie pani, nie przeżyłem tam pojedynczego olśnienia. To był proces.

Szokujące były dla mnie niektóre Pana wyznania, ale też zdarzenia, jakie Pan opisuje w książce. Fragment, który spowodował u mnie wyostrzenie podczas czytania, to ten, kiedy pisze Pan, że fascynuje go krawędź człowieczeństwa, okrucieństwo i w tym próbuje znaleźć piękno.
To chyba skrót myślowy, ja tak bym tego nie ujął, ale ciekawe, że wszyscy bez wyjątku pytają mnie o to jedno zdanie ze wstępu. To mi się wydaje nawet dziwne, bo dla mnie nie ma w tym nic zaskakującego. Żyjąc w Polsce powojennej, w znacznej odległości od koszmaru, jaki nam się przez całe pokolenia przytrafiał, człowiek nie jest w stanie sobie wyobrazić skali potworności, do jakiej zdolny jest rodzaj ludzki. Samo czytanie o tym nie wystarcza. Trzeba tego doświadczyć. Wędrując po Afryce, w momentach ekstremalnych, czasach wielkich przemian na tym kontynencie, kiedy kończyły się wielkie wojny, zaczynały rzezie plemienne, kiedy kończył się apartheid w RPA i z tej okazji, codziennie, na każdej ulicy wybuchały bomby i palono ludzi w oponach, naoglądałem się rzeczy niewyobrażalnych i rozmawiałem z ludźmi, którzy przeżyli potworność. Ogromnie mnie to ciekawi w człowieku. To, jak daleko można zajść w pragnieniu zadawania drugiemu człowiekowi cierpienia, czy to fizycznego, czy psychicznego. Jak pogodzić okrucieństwo z deklaracją wiary? To ważne pytania dzisiaj, w Polsce.
Jest jakaś granica w tym zadawaniu cierpienia?
Nie ma żadnej. Do tego nie trzeba Afryki, wystarczy wspomnieć Jedwabne, które jest wszak symbolem szerszej historii, rzucić okiem na Bałkany lat 90. Tyle tylko, że Afryka jest niejako soczewką, w której zdarzenia ogromnieją. W Afryce wszystko jest jakby trochę bardziej. Być może jest to kwestia bezlitosnego klimatu, być może szczególnie przejrzystego powietrza; tam wszystko widać wyraźniej. Stąd Afryka w tej książce jest dla mnie tak naprawdę pretekstem do tego, żeby rozmawiać o różnych kwestiach. To nie jest książka o Afryce, to książka, za co wszystkich bardzo przepraszam, o mnie. O rozmowach z ludźmi, o przemyśleniach dotyczących przemijania, mechanizmów historii, człowieczeństwa. Są tam rozmowy o religii, o muzyce, o miłości, o pożądaniu, o sprawach, które wcale nie muszą rozgrywać się w Afryce, ale akurat tam się zdarzyły spotkania i rozmowy. Tam dyskutuję z czytelnikiem. Ale równie dobrze to mogłoby się dziać tu, na ulicy Wiejskiej, gdzie właśnie się znajdujemy. Zawsze ogromnie podziwiałem autorów, którzy potrafią pisać o sprawach ostatecznych z perspektywy własnej ulicy.

Zgodnie z arystotelesowską zasadą: wyjdź przed swój dom i opisz to, co widzisz. Ale jednak miał Pan dylemat. Zastanawiał się , czy warto pisać o tym, gdzie się było i czy za tym nie stoi ta chęć pokazania się, gdzież to ja nie byłem, czegoż to nie doświadczyłem.
Oczywiście, tak jest. Nie można tutaj oddzielić kwestii tego sprytnie przez panią przywołanego ego. Na pewno to ego jest obecne i krygowałby się każdy autor i każdy fotograf publikując swoje ulubione prace z miejsc egzotycznych i niebezpiecznych, gdyby twierdził, że nie chce wywrzeć na nikim wrażenia. Jasne, ja też lubię, kiedy przychodzą ładne dziewczyny i mówią: „Ależ ty musisz być dzielny, że wszystko to przetrwałeś”. To bywa miłe. Natomiast ta książka naprawdę nie po to powstała. Ona miała w sobie nieuchronność, która wynika z mojej słabej pamięci. Tak naprawdę - i tutaj nie ma krygowania się - ja ją napisałem dla siebie. Żeby wszystko to, co przeżyłem, cały ten ogrom szczęścia i zachwycenia, a także rozpaczy i strachu, nie zatarło się w mojej pamięci. Co już się dzieje. Są to teksty zebrane i zredagowane na nowo, ale z 25 lat. Do niektórych sięgałem, nie rozpoznając się w nich, nie pamiętając tych sytuacji. Opublikowałem „Biel” głównie po to, aby te lata, których było tak wiele i były tak intensywne, nie umknęły bezpowrotnie.

Intencją autora zwykle jest to, aby książka była czymś pożytecznym. Pana książka jest źródłem inspiracji, bogactwem wiedzy i przepięknych fotografii.
To jest też książka, przepraszam za wyrażenie - eseistyczna. Eseistyczna, więc czerpiąca pełnymi garściami z książek, które w podróży miałem pod ręką. To - jak lubię powtarzać - rozmowy z mądrzejszymi od siebie. Sprawiłoby mi przyjemność, gdyby stała się nie tyle przewodnikiem po Afryce, co po osiedlowej bibliotece. Bo czytanie jest potrzebne. Z tym, że eseiści - jak Bieńczyk, czy niegdyś Stempowski, są oczywiście pisarzami naprawdę wielkiego formatu, do którego to rozmiaru ja nie pretenduję.

Ne rozumiem, dlaczego podkreśla Pan to, że nie należy do grona pisarzy. W końcu przecież, nie jest to Pana pierwsza książka.
W dzieciństwie nauczyłem się układać litery w wyrazy, a wyrazy w zdania; to jeszcze nie czyni mnie pisarzem. Pisarz w moim pojęciu musi być myślicielem. A jeśli już nim nie jest, to powinien mieć nadzwyczajny wprost dar takiego działania na czytelnika, żeby ten wprost fizycznie odbierał literaturę. Nabokov mawiał, że dobry tekst jest wtedy, kiedy czytelnik czuje dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Ja nie odnajduję się w gronie takich pisarzy, aczkolwiek, jeśli zdarzą się w tej książce frazy, które ludziom zapadną w pamięć, spowodują ten błogi dreszcz, to będę szczęśliwy. Kłamałbym mówiąc, że nie dbałem o to, jak opowiadam historię. „Biel” jest książką z literackimi ambicjami. Natomiast, tak jak w moim piosenkopisaniu, muzykowaniu czy fotografowaniu, mam dosyć wysoko postawioną poprzeczkę. Nie wydaje mi się, że wystarczy zarejestrować jakiś obraz na matrycy cyfrowej, żeby stać się fotografem, jeśli uczyłem się od Tomasza Tomaszewskiego. Nie wystarczy ułożyć trzech akordów na gitarze, jeżeli miałem szczęście pracować z Patem Metheny. Nie wystarczy ułożyć paru słów, żeby stać się tekściarzem, jeżeli bardzo bliskim mi człowiekiem przez całe życie jest Wojciech Młynarski i miałem szczęście poznać Wisławę Szymborską. To są moje punkty odniesienia. Ja z nimi się mierzę i... na ich tle nie wypadam najlepiej (śmiech). Ale też nie o to chodzi. Zależy mi aby podzielić się przemyśleniami na rozmaite tematy z ludźmi, którzy są mi bliscy. Są to moi słuchacze „Trójkowi”, z którymi, siłą rzeczy, nie mam szans na spotkanie. To ogromna rzesza ludzi, już od 27 lat. Z każdym z nich nie porozmawiam. A wiem, bo dostaję sporo mejli z całego świata, że są to ludzie ciekawi nie tylko muzyki, jaką prezentuję, ale także mnie. Tak sobie zatem spacerujemy po Afryce i rozmawiamy.
Mówiąc o tym, co w Afryce jest potworne, przywołuje Pan też takie piękno, którego, w pewnym momencie pisze Pan, nie uniesie, stąd też postanowił robić zdjęcia czarno-białe.
Rzeczywiście była próba opowiedzenia o Afryce w konwencji monochromatycznej, ale to zły pomysł. Powinien być zabroniony pod karą grzywny. Afryka, podobnie jak Indie nie przekłada się na monochrom, bez względu na to, jak wielkie fotografie czarno-białe przywiózł stamtąd Sebastião Salgado. Dla mnie Afryka mówi kolorem. Są oczywiście miejsca na świecie, jak Manhattan, Paryż, czy zapewne Śląsk, które dogadują się z odbiorcą, mówiąc jedynie odcieniami szarości. Dla mnie Zanzibar, Sahara, czy zielone wzgórza Ugandy, niestety, wołają o barwę. Stąd wszystkie zdjęcia w tej książce są w kolorze. Stawiają wyzwania. Wplecenie koloru do opowieści fotograficznej to jest dodatkowy element, nad którym trzeba panować. Powstaje zagrożenie, że gdy wyzbywamy się umowności, odbiorca może odnieść wrażenie, że obcuje wyłącznie z odzwierciedleniem rzeczywistości, a nie jej interpretacją.

Myślę, że to interpretowanie rzeczywistości zależy też od kadrów, a Pana sposób kadrowania tych zdjęć jest dla mnie naprawdę niezwykły.
Dziękuję. Nauczyłem się od mojego mistrza Tomasza Tomaszewskiego, że w fotografii, zwłaszcza dzisiaj, kiedy, z grubsza rzecz biorąc wiemy, jak świat wygląda, często wolelibyśmy dowiedzieć się więcej o fotografie, o jego postrzeganiu rzeczywistości, niż o nagich faktach. Czego ja poszukiwałem w tych zdjęciach, to własny język, indywidualizm, próba intymnej rozmowy z odbiorcą. Paradoksalnie, raczej opowiadanie o sobie, niż o Afryce.

Porozmawiajmy teraz o tych sytuacjach, jakie Pan przeżył, a w których, jak to powiedział raz Pana syn Franek, „warto by powiedzieć ‚kurwa’ ”.
(Śmiech). Ktoś już mi mówił, że bardzo go rozbawił ten fragment, a ja nie pamiętam, w jakim kontekście on się znalazł.

Widzę człowieka, który wśród stosu zmasakrowanych zwłok próbuje się za wszelką cenę wydostać z wraku. Myśli jak zwierzę

Mógłby być użyty w wielu drastycznych momentach, jakie Pan opisuje, ale został użyty, kiedy był Pan w Liberii. Gdzie nie ma wody, prądu, jest żar i wilgotność, karaluchy i wspólne defekacje. Ale były też momenty grozy, kiedy to był Pan o włos od śmierci.
Także i one były okazją do rozmowy o sprawach ostatecznych. Nigdy nie zapomnę reportażu Wojciecha Tochmana o maturzystach, którzy rozbili się w autobusie, pielgrzymując z Białegostoku na Jasną Górę. Przeżyłem dokładnie to samo akurat w Afryce, ale te doświadczenia, doznania, ekstremalne przeżycia są podobne. Raz jeszcze Afryka tutaj jest tylko pretekstem do tego, żeby rozmawiać o tym, co ludzkie.

Dla mnie w tym momencie bardzo szczególne jest to, że przyznał się Pan do tego, że nie był bohaterem, nie rzucił się do ratowania ludzi z tego strasznego wypadku.
Minęło od tamtej chwili blisko ćwierć wieku. Patrzę na siebie z tamtego dnia, jakbym oglądał film. Widzę człowieka, który wśród stosu zmasakrowanych zwłok próbuje się za wszelką cenę wydostać z wraku. Nie pochyla nad tymi, którzy dają jeszcze oznaki życia. Myśli, jak zwierzę, o własnym przetrwaniu i o przyjacielu, z którym podróżuje. To, widzi Pani, kolejna ważna lekcja dla mnie, na szczęście dawno odrobiona: nie oceniaj postaw ludzi, w których sytuacji nigdy się nie znalazłeś. Jakże wygodnie byłoby nam teraz, przy kawce w luksusowym hotelu, powiedzieć o bohaterze jakiejś drastycznej historii: jak on mógł wydać, nie pomóc, uciec, poddać się, skłamać… „ja bym tak nie postąpił”. Życzę, by nikt z czytelników nie został tak sprawdzony przez los.

Jednak chyba najbardziej drastyczny moment to ten, kiedy wraz z Marcinem Mellerem i Olgą Stanisławską padacie ofiarami ataku afrykańskich dzieci, które próbują was ukamienować.
To rzeczywiście było dramatyczne. Dzieci było z pięćdziesiąt, może więcej, nas było troje. Ale to z kolei daje mi pretekst do rozważania nad istotą okrucieństwa w ogóle, ale i jego źródłach w sobie samym, jeśli pamięta Pani historię o żuczku. Skąd zło się bierze w człowieku, na ile jest instynktowne, a na ile przemyślane, na ile jest wynikiem zaplanowanych działań; jaka jest istota okrucieństwa u dzieci. Wiliam Golding napisał o tym całą książkę.
„Władcę much”. O okrucieństwie dzieci pisał też Dostojewski.
Zmierzam do tego, że cała ta moja książka jest po to, żebyśmy porozmawiali właściwie na każdy temat, tylko w atrakcyjnych wizualnie dekoracjach.

Pokazuje Pan ogromną rozpiętość emocji - z jednej strony niewyobrażalna agresja, a z drugiej takie momenty, jak herbata podarowana na pustyni przez pana Omara, człowieka, który nie zna języka, żeby porozmawiać, ale komunikuje się sercem.
Cieszę się, że zwróciła pani na to uwagę, bo „Biel”, w moim rozumieniu miała być bardzo wyważona, to znaczy, mówić o tym co straszne, jak i o tym, co piękne, i raczej ku tej urodzie życia i świata się skłaniać. Już inni opowiedzieli za mnie o potworności i sfotografowali ją precyzyjniej, lepiej, a przede wszystkim szybciej, będąc na miejscu, dzięki działaniom swoich bogatych agencji. Ja przyjeżdżałem w te rejony, tak boleśnie doświadczone przez historię lub żywioł i robiłem to w momencie, kiedy wszyscy już stamtąd wyjeżdżali. Tylko że mieszkańcy, zostawieni sami sobie musieli wciąż tam żyć. I w tym ich życiu musiało być też miejsce na to co czułe, piękne i dobre. Przyglądałem się temu. Emanacji dobra. Darowi wybaczania. To mnie fascynowało w równym stopniu, co zdolność człowieka do zadawania cierpienia.

„Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, kiedy pojmie, że ma tylko jedno” - taki cytat w pewnym momencie przywołuje Pan w książce. W którym momencie Pan to pojął?
Bardzo przełomowym dla mnie momentem, dość szczegółowo opisanym, była moja choroba w Kongu. Kiedy byłem sam w środku puszczy w obcym kraju, nie znałem języka, a nikt nie mógł i nie chciał mi pomóc.

Zachorował Pan na malarię i tyfus jednocześnie.
Miałem w sobie dwie śmiertelne choroby i rzeczywiście wybierałem się już na drugą stronę. Po szczęśliwym powrocie stamtąd bardzo wiele w sobie przewartościowałem. To był ten moment kluczowy i od tamtej pory nie wyjechałem już na żadną wyprawę z prawdziwego zdarzenia. To, co teraz robię, to fotoekspedycje dla kilku, kilkunastu osób, które chcą ze mną oglądać Afrykę, porozmawiać o fotografii. Ale to nie są wyprawy, raczej wycieczki. Zanzibar, Etiopia, Namibia, Uganda, Rwanda… zapraszam.

Wypraw do Afryki już nie będzie?
Na razie nic nie wskazuje na to, żebym miał się samotnie wybrać na wiele miesięcy w nieznane, bo tak pojmuję istotę wyprawy.

Jest Pan podróżnikiem, fotografem, prowadzi audycję w radiu, organizuje festiwale muzyczne, wydaje płyty. Czym jest w Panu to spoiwo, które to wszystko łączy?
Chyba pragnieniem intensywnego, niejako wielokrotnego życia. W momencie, kiedy człowiek zajmuje się cały czas tym samym, ma wrażenie, że coś go omija, że życie jest zawsze „gdzie indziej”. A jego los zdaje się być uboższy, skazany na pewną pojedynczość. Kiedy zajmuję się wieloma, częstokroć może wykluczającymi się sprawami, wówczas czuję się trochę jak aktor, wcielający się w różne role. Mam wrażenie, jakbym żył wielokrotnie, życiem wielu osób. Co w tej naszej egzystencji, krótkiej i zazwyczaj bolesnej jest niektórym ludziom potrzebne. Ja do nich należę.

Można powiedzieć o Panu - człowiek w czepku urodzony. Syn sławnych rodziców, mąż sławnej żony, życie się Panu udało. Ale przecież nie ma ludzi, którym wszystko się udaje.
I ja z pewnością do takich ludzi nie należę.

To co się Panu nie udało, jakie oczekiwania się nie spełniły?
Jest parę talentów, których w sobie nie odnalazłem i tego żałuję. Na przykład talentu do bycia dobrym ojcem. To najważniejszy dar, a jego akurat nie posiadam.

Może jest Pan zbyt surowy dla siebie? A jeśli chodzi o to, co jeszcze chciałby Pan przeżyć?
Rozmawiamy w dzień po zakończeniu mojego „Siesta Festivalu” w Gdańsku. Jest książka. Trzeba przygotować coroczną płytę dla słuchaczy mojego programu, a to zawsze też mini książeczka/album. Mam w planach liczne warsztaty fotograficzne w wielu krajach. W samej Afryce będę jeszcze w tym roku przynajmniej trzykrotnie. Na półce stoi wiele nieprzeczytanych lub nie przemyślanych tomów mądrych autorów. Jest wiosna, muszę zająć się moją farmą. Lubiłbym nauczyć się przygotowania paru nowych dań. Uwielbiam organizować kolacje dla przyjaciół. Zaniedbałem saksofon. Nie narzekam na brak doznań i wyzwań. Ale jestem, jak ci chińscy poeci, po których sięgam w finale „Bieli”, na innym już etapie życia. Mam blisko 48 lat. Doznaniami mógłbym obdzielić ze dwie drużyny piłkarskie. Nie spieszno mi do nowych, ekstremalnych przeżyć. Przez lata, jeśli czegoś pragnąłem, sięgałem po to. Kosztem wyrzeczeń, intensywnej pracy, ryzyka, serii porażek. Jeśli teraz żyję spokojniej, to znaczy zapewne że jestem spełniony. Przynajmniej na chwilę.

***

„Biel. Notatki z Afryki” to najnowsza książka Marcina Kydryńskiego. Dla jednych przewodnik, dla innych album fotograficzny, a dla jeszcze innych - może być osobistą spowiedzią autora. Wydawnictwo: Edipresse Polska 2016

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl