„Mamma Mia: Here We Go Again!”: pomyślny powrót na wyspę miłości [RECENZJA]

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
United International Pictures
Czysta przyjemność! Podczas oglądania filmu „Mamma Mia!” sprzed dziesięciu lat radowaliście się i płakaliście jak pułkownik Kwiatkowski na widok piersi Krysi? Będziecie się więc również doskonale bawić na kontynuacji, która jest udanym powrotem na wyspę miłości, gdzie należy spełniać swoje pragnienia, a zbyt długie rozmyślanie okazuje się błędem...

Lato przywraca chęć do życia i swoim słonecznym entuzjazmem sugeruje, że wszystko jest możliwe. Oferuje możliwość zaspokojenia niewygórowanych, ale przecież najwspanialszych pragnień, zawartych w jedzeniu, winie, miłości i niespiesznym przepędzaniu czasu. Latem można uwierzyć, że życie da się zmienić w wakacje, a roztrząsanie niepowodzeń przerwie śpiew połączony z tańcem. Pod szerokością geograficzną, gdzie słońcu pozwala się rozbestwić jedna pora roku, łatwo wzbudzić przekonanie, że ową filozofię nietrudno wprowadzić w życie tam, gdzie lato trwa cały rok. Nawet gdy prawda - jak tegoroczne lato w Grecji - bywa tragiczna...

„Mamma Mia!” jednak nie zajmowała się rzeczywistością, tylko urodą istnienia, marzenia, kochania się i bycia razem. „Mamma Mia: Here We Go Again!” powtarza ten patent, unikając niebezpieczeństwa wtórności. Choć uczestnicy święta są dojrzalsi, nie przeszkadza im to, by na pozór niedojrzale cieszyć się z codzienności i zrozumienia, co jest najważniejsze. Musicalowa konwencja, którą przybrały obie produkcje, pozwala nie oczekiwać pogłębionej psychologii, zasadności motywacji, bezwzględnej logiki. Mamy naładować się wiarą w szczęśliwe zakończenia i odświeżyć przekonanie, iż nie ma przeciwności, których nie pokonamy. Starszy film Phyllidy Lloyd i nowe dzieło Ola Parkera czynią to perfekcyjnie, pozostając doskonałą letnią rozrywką z budującym przesłaniem.

Powrót na grecką wyspę Kalokairi oparty jest na pretekście, który nie wywołuje kpiącego uśmieszku skierowanego w stronę księgowego, pozwala na bezkrytyczne „kupienie” opowieści, w której teraźniejszość przenikają retrospekcje, a zarazem daje nam jeszcze więcej elementów, które złożyły się na sukces pierwszej części. Sophie (Amanda Seyfried) realizuje marzenie swojej matki, Donny (Meryl Streep), doprowadza hotel do świetności i przygotowuje jego uroczyste otwarcie. Z tej okazji na wyspie zjawia się stara gwardia aktorskich gwiazd: od uroczych przyjaciółek Donny, w wykonaniu świetnych Christine Baranski i Julie Walters, po trzech ojców Sophie - granych przez Pierce’a Brosnana, Colina Firtha oraz Stellana Skarsgårda- którym pozwala się tu po prostu być i bawić na ekranie, wzbogacona przed dwie mocne postaci. Pierwsza to niespodziewana na przyjęciu babka Sophie, w którą absolutnie zjawiskowo wcieliła się Cher, drugim nowym bohaterem jest z energią i uciechą grany przez Andy’ego Garcię tajemniczy menedżer hotelu, który nie na darmo nosi imię Fernando. Do weteranów dołączają młodzi, których obdarowano niełatwym zadaniem przywołania przeszłości dobrze znanej drużyny. Z wdziękiem oraz młodocianą bezczelnością i naturalnością poradziła sobie z rolą młodej Donny Lily James, niczego nie brakuje też występom Jessici Keenan Wynn (Tanya) i Alexi Davies (Rosie). Mniej wyraziści są chłopcy, czyli Jeremy Irvine (Sam), Hugh Skinner (Harry), Josh Dylan (Bill), ale też i trochę o to chodziło. No i nie należało się obawiać, że w pierwszej części wybrzmiały już wszystkie największe przeboje grupy ABBA. Benny Andersson i Björn Ulvaeus (obaj pojawiają się w epizodzikach) napisali jeszcze sporo dobrych piosenek (uwaga, w listopadzie mają ogłosić dwie nowe!) i ponownie było co znakomicie zaaranżować i wzbogacić efektowną choreografią. Młodzi z pasją śpiewają oddane im utwory, ci, którym słabiej to wychodzi, mają fragmenty, a już tylko, by usłyszeć i zobaczyć jak Cher wykonuje „Fernando”, należało zrobić ten film. I dla finału z całą obsadą.

Pierwsza i druga „Mamma Mia” to wielki pokłon złożony macierzyńskości, szczególnej formie rodzicielstwa, z którego mężczyzna czasem się sam wyłącza, czasem bywa drastycznie wyrzucany. Miłość bezwarunkowa jest jedynym zwycięstwem. I co istotne, na rozśpiewanej Kalokairi możemy się przekonać, że zdarzyć się ona może i w partnerstwie, w dodatku niezależnie od wieku.

Na tym świecie zatem naprawdę wszystko jest jeszcze możliwe. Trzeba tylko znaleźć swoją wyspę.

Mamma Mia: Here We Go Again! USA musical, reż. Ol Parker, wyst. Amanda Seyfried, Lily James, Pierce Brosnan, Cher
OCENA: 4/6

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: „Mamma Mia: Here We Go Again!”: pomyślny powrót na wyspę miłości [RECENZJA] - Dziennik Łódzki

Wróć na i.pl Portal i.pl