Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Malta dyktuje teatralne mody, które nie muszą się podobać każdemu

Stefan Drajewski
W roku 2010 na placu Wolności nurt plenerowy reprezentowała grupa Periplum, która pokazała spektakl zatytułowany "The Bell" o okrucieństwach wojny
W roku 2010 na placu Wolności nurt plenerowy reprezentowała grupa Periplum, która pokazała spektakl zatytułowany "The Bell" o okrucieństwach wojny J. Romaniszyn
Festiwal Malta przez wiele lat przypominał teatralny supermarket, w którym każdy mógł znaleźć coś dla siebie: plenerowe parady, teatr w dawnej ubojni świń... Dziś oferuje także dysputy, wspólne gotowanie...

W Poznaniu wszyscy znają się na pogodzie, piłce nożnej i... Malcie. Co mnie bardzo cieszy, bo to jest bardzo ważne - mówi Michał Merczyński.

I dlatego każdy ma swoją wizję festiwalu, która nie zawsze przystaje do tej, którą proponują organizatorzy. Profesor Waldemar Kuligowski, antropolog kultury, sugeruje, że „Malta stała się jedną z legend miejskich” i żyje swoim życiem.

Teatr na tacy

- Muszę przyznać, że Malta zaczęła się trochę przypadkowo. To było związane z polityką kulturalną miasta po oddaniu Toru Regatowego Malta. Jan Kaczmarek, ówczesny wiceprezydent odpowiedzialny za kulturę, przyszedł do Teatru Polskiego z pomysłem, żeby ożywić ten teren, prezentując spektakle poznańskich teatrów repertuarowych - opowiadał przed Laty Michał Merczyński, dyrektor Malta Festival. - Zaproponowałem, że może zamiast przenosić spektakle zrealizowane na tradycyjnej scenie, moglibyśmy prezentować takie, które zostały przygotowane specjalnie na plener. Od razu wiedzieliśmy też, że festiwal nie powinien być tylko nad Maltą, ale także w centrum miasta. Festiwal musi być widoczny, żeby funkcjonował. Chodziło więc o to, żeby wpuścić trochę życia na tereny wokół Jeziora Maltańskiego.

Ta pierwsza Malta była bardzo skromna: Teatr Ósmego Dnia, zaprzyjaźniony z nim Teatr Nucleo z Włoch, La Burbuja Teatro z Hiszpanii i Scena Plastyczna KUL-u. Następny był już bogatszy i ważny choćby dlatego, że Teatr Biuro Podróży dał premierę „Giordano” z legendarną kreacją Andrzeja Rzepeckiego. Odtąd festiwalowi przybyła nowa funkcja: stał się - obok prezentacji widowisk plenerowych - inkubatorem najpierw poznańskich, a z czasem polskich - offowych grup teatralnych.

- Działania jakiegokolwiek festiwalu nie zamykają się w ramach tych kilku dni jego trwania - mówi Paweł Szkotak. - Festiwal daje okazję, aby budować wspólnotę społeczną. Zmęczeni polityką, sytuacją społeczną i gospodarczą mieszkańcy miast pragną chwili wytchnienia. Malta w drugiej połowie lat 90. dała szansę młodym poznańskim teatrom, by wymienić tylko Teatr Usta Usta czy Strefę Ciszy.

W latach 90. ubiegłego stulecia Festiwal Malta przyciągał na swoje spektakle tysiące widzów. Dobrze wpisał się w czas przełomu politycznego i kulturowego w Polsce. Lech Raczak, ówczesny dyrektor artystyczny festiwalu, powiedział kiedyś, że „więcej osób przychodzi na spektakle maltańskie niż na mecze Lecha Poznań.” A Michał Merczyński rozwijał jego myśl: „Ludzie chcieli się spotykać i Malta była dobrym pretekstem. Nie było jeszcze tylu kanałów w telewizji, a docierająca do nas komercja ograniczała się do straganów z pończochami i mandarynkami przed blaszanymi supersamami. To nie była jeszcze masowa konsumpcja kultury.”

To był czas, który za Michałem Bachtinem moglibyśmy określić: „Karnawał nie zna podziału na wykonawców i widzów (...). Karnawału się nie ogląda - w nim się żyje”. Poznaniacy żyli Maltą. Czekali na nią rok jak dzieci na Gwiazdora. Uczestniczyli w niej całymi rodzinami. Festiwal był wszędzie: nad Jeziorem Maltańskim, na Starym Rynku, na ulicach, w salach. Z roku na rok festiwal rozrastał się, przybywało gwiazd, by wspomnieć tylko choćby Royal de Luxe, Générik Vapeur, Plasticiens Volants, Compagnia Pippo Delbono, La Fura dels Baus… czy Turbo Cacahuete. Ci ostatni maszerowali z trumną po mieście, weszli z nią do sklepu mięsnego, próbowali ją też wnieść do szpitala, co wywołało burzę w środowisku teatralnym i w mediach. „Dyskusja toczyła się chyba pół roku i wręcz postawiła pod znakiem zapytania dalsze losy festiwalu. Wtedy jednak poparło nas wielu ważnych ludzi z polskiego i międzynarodowego środowiska kulturalnego. To podbudowało nasze prawo do pokazywania pewnych rzeczy, które mogą budzić kontrowersje” - przypomina tamte wydarzenia Michał Merczyński.
Na Malcie przez prawie dekadę udawało się łączyć widowiska masowe, zabawowe z teatrem zaangażowanym, dotykającym ważnych problemów politycznych, społecznych. Wobec festiwalu nikt nie pozostawał obojętnym. Przez kilka, a nawet kilkanaście dni w czerwcu teatr „rządził” miastem. Ludzie umawiali się na wspólne oglądnie, ale nie tylko. Również na współuczestniczenie, ponieważ wiele z tych widowisk wciągało widza w grę. Trudno było być li tylko obserwatorem.

Festiwal był jak restauracja, w której kelnerzy roznosili teatr na tacy, najczęściej za darmo.

Na przełomie wieków teatr zaczął znikać z ulic i placów. Akcent położono na poszukiwanie - jak to określił Juliusz Tyszka - „teatru w miejscach nieteatralnych”.

- Zmiany są konieczne. To nie jest sztuka dla sztuki. Wynika to z dwóch rzeczy. Po pierwsze zmienia się teatr, jego język, znaczenie - mówi Michał Merczyński. Przechodziliśmy różne fascynacje. Malta stara się utrzymać puls teatru europejskiego. Dlatego wprowadziliśmy idiomy. Z drugiej strony zmienia się publiczność.

Nie tylko teatr

Malta zaczęła odkrywać dla sztuki nowe przestrzenie. Wielkie widowiska ograniczono do minimum, tłumacząc, że teatr plenerowy w Europie przeżywa kryzys. W 2006 roku program festiwalu podzielono na osobne nurty: teatr, taniec, muzyka i varia. Każdy z nich adresowany był do innego odbiorcy. Program był jednak tak skonfigurowany, że każdy uczestnik festiwalu mógł zaplanować osobistą ścieżkę uczestnictwa.

- To był dobry ruch - mówi jeden z liderów teatru alternatywnego spoza Poznania. - Nie zgadzam się tylko z tym, że w XXI wieku teatr plenerowy przeżywa kryzys. Wystarczy przejrzeć programy letnich festiwali w Europie i świecie. Jest go bardzo dużo, bo festiwali, które inspirują - przez zamówienia - powstawanie nowych spektakli nie brakuje. Plener musi konkurować z innymi formami. W pierwszej dekadzie XX wieku modne stały się przedstawienia typu site-specific, czyli takie, które powstają z myślą o konkretnym miejscu.

Z teatrem jest jak z modą. Malta należy do tych festiwali, które dyktują modę nie tylko w Polsce. Michał Merczyński nie ukrywa, że Malta ma coś takiego, że jest innowacyjna, że jest generatorem zmian.

Nie każdy te zmiany „kupuje”. Kiedy słyszę narzekania na kolejne edycje Malty, niezmiennie zadaję to samo pytanie: co widziałeś, co widziałaś? I wtedy najczęściej zapada cisza. Następnie pojawiają się wspomnienia sentymentalne z lat 90. Potem okazuje się najczęściej, że publiczność aktywna w ubiegłym wieku zestarzała się i woli oglądać filmy w telewizji, niż wyjść na spektakl, który bardzo często zrealizowany jest w nowej estetyce, w nowych technologiach...
Dwie nogi i nowa wspólnota

W 2010 roku Międzynarodowy Festiwal Teatralny Malta zmienił nazwę na Malta Festival. Pojawiły się idiomy, czyli tematy, wokół których budowany jest program. A teatr jest tylko fragmentem festiwalu, teatr plenerowy stał się wydarzeniem wyjątkowym, odświętnym.

- Z tego pierwszego nie zrezygnowałem. Wystarczy spojrzeć na program Generatora Malta. Oczywiście zmienił się teatr. Co jakiś czas mam też poczucie wspólnotowości znane z pierwszej dekady Malty i wtedy zapraszamy wielkie widowiska, na przykład kilka lat temu była La Fura dels Baus, a w tym roku będzie Artonik. Poczucie wspólnoty budujemy obecnie inaczej, w Generatorze Malta - twierdzi Michał Merczyński. - Szczególnie liczę na młodzież. Gdyby tylko budować festiwal na wielkich widowiskach, to nie miałoby wielkiego znaczenia. W sobotnim New York Times ukazał się artykuł o europejskich festiwalach i wymienia się: Edynburg, Avinion i Poznań.

Michał Merczyński nie ukrywa, że obecna formuła festiwalu opiera się na dwóch nogach: idiom i generator. Pierwszy adresowany jest do publiczności, która zainteresowana jest nowym teatrem lub nowymi technologiami w sztuce. Drugi ma charakter otwarty, bardziej ludyczny, zabawowy. Generator na placu Wolności jest demokratyczny. Można tu przyjść, podyskutować, pobyć w grupie, którą łączy jakiś temat, obejrzeć spektakl, posłuchać muzyki, potańczyć .

Juliusz Tyszka napisał kiedyś artykuł „Sztuka bycia razem”. Dotyczył on „starej” Malty. Obecna „Malta” sztukę bycia razem pojmuje inaczej. Próbuje ją na nowo zdefiniować profesor Waldemar Kuligowski: - Nie sądzę, by obecnie wystarczyła nam oferta ogólnodostępnych teatrów ulicznych, za czym się najczęściej wzdycha. Chcemy czegoś bardziej wyrafinowanego, odświętnego, niecodziennego. Bo każdy festiwal, w tym Malta, chce być świętem. Stąd pewnie są w jego programie zarówno propozycje dla wyrobionych odbiorców sztuki współczesnej, jak i proste przyjemności w postaci wspomnianych hamaków bądź wspólnych ćwiczeń jogi.

Bohaterem widz

Tematem tegorocznej Malty jest widz. Program przygotowała Lotte van den Berg. Jestem ciekaw, czy uda się znaleźć odpowiedź na pytanie, kim jest współczesny widz: bardziej świadkiem czy może bardziej uczestnikiem. Pytanie o widza jest poniekąd również pytaniem o to, jakiej Malty oczekuje współczesny odbiorca kultury.

Zastanawiam się, czy poznaniacy zaangażują się w wielką paradę, którą na otwarcie szykuje dobrze znany w Poznaniu Teatr Artonik, ponieważ „The Color of Time” to spektakl uliczny z udziałem muzyków, tancerzy i aktorów, odwołujący się do tradycji hinduistycznego święta Holi. Na znak radości wszyscy uczestnicy obrzucają się kolorowymi proszkami i oblewają wodą. Tęczowe kolory są symbolem wybaczenia i nowego początku, oznaczają różnorodność i pojednanie. W tym widowisku chodzi przede wszystkim o dobrą wspólną zabawę.
- Festiwal zamkniemy również wielkim, ale innym w klimacie widowiskiem w przestrzeni otwartej - mówi Michał Merczyński. - Z okazji 60. rocznicy obchodów Poznańskiego Czerwca Janek Komasa reżyseruje wielki koncert, widowisko. To jest dla nas jakieś ryzyko. Festiwal musi jednak podejmować ryzyka. Długo myślałem, zanim wybrałem realizatorów. Zależało mi, aby na Poznański Czerwiec spojrzał ktoś z nowego pokolenia. Komasa to z jednej strony „Sala samobójców”, w której zawarł diagnozę młodych ludzi, pokazał ich niepokoje, z drugiej - spojrzał na historię inaczej - „Miasto 44”. A poza tym to chłopak z Poznania.

Pomiędzy każdy będzie mógł budować zwój program festiwalu, wybierając taniec w Starym Browarze, teatr, muzykę, spotkania dyskusyjne w Generatorze Malta na placu Wolności albo wędrować za Lotte van den Berg, w poszukiwaniu odpowiedzi, na pytanie kim jest współczesny odbiorca teatru.

W którą stronę?

Malta zmienia się mniej więcej co dekadę. Idiomy „rządzą” nią już siódmy rok. Zapytałem kilka dni temu Michała Merczyńskiego, w jakim kierunku podąży festiwal.

- Nie wiem - odpowiedział. - Obiecuję, że niezmiennie Malta będzie się zmieniała. To nie jest tak, że siedzę i wymyślam. To jest między innymi wynik refleksji nad sposobem spędzania czasu. Dziś kanałów jest milion, ma je prawie każdy w smartfonie... Kiedyś były parady, dziś silent disco. Każdy czas ma inne potrzeby, każde pokolenie inne oczekiwania.

Dyrektor jednego z festiwali mówi, że Michał Merczyński ma wyczucie zmian w kulturze. - Jest zawsze kilka kroków do przodu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski