Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mali wolontariusze o dużych sercach ofiarowują uśmiech i... racuchy [WIDEO, ZDJĘCIA]

Marzena Rogozik
Marzena Rogozik
Maciek (w środku) to najmłodszy wolontariusz Domu Ronalda McDonalda. Lubi pracować z mamą i kolegami
Maciek (w środku) to najmłodszy wolontariusz Domu Ronalda McDonalda. Lubi pracować z mamą i kolegami fot. Marzena Rogozik
Ludzie. Gotują, sprzątają i zarażają optymizmem mieszkańców wyjątkowego „domu poza domem”. Kilkuletni wolontariusze Domu Ronalda McDonalda rwą się do pomocy i czasem, zamiast zabawy lalkami czy samochodami, wolą zrobić coś miłego dla małych pacjentów szpitala w Prokocimiu i ich rodziców.

Gdy wchodzi się do Domu Ronalda McDonalda od progu czuć zapach gorących racuchów. To smakołyki, które dla rodziców chorych maluchów przygotowują… mali wolontariusze. Choć są jeszcze dziećmi na kilka godzin w tygodniu porzucają beztroską zabawę i pomagają tak, jak potrafią.

Pierwszoklasista bohater

Mali wolontariusze mają często zaledwie kilka lat - najmłodszy z nich jest sześciolatkiem. Maciek Janusz do Domu Ronalda McDonalda, gdzie mieszkają rodzice chorych dzieci leczonych w szpitalu w Prokocimiu, trafił niespełna rok temu dzięki swojej mamie, która również jest wolontariuszem.

WIDEO: Mali wolontariusze o wielkich sercach...

Autor: Marzena Rogozik

Pani Marta już jako nastolatka sama bardzo angażowała się w pomoc innych. Wzorem swojego taty, który był honorowym dawcą krwi brała udział w akcjach krwiodawstwa. Potem ta chęć dawania przerodziła się w coś więcej - działalność na rzecz fundacji poszukującej dawców szpiku kostnego.

- Dla mnie wolontariat jest zupełnie naturalny i taki też chyba będzie dla Maćka, bo staram się go wychować w tym duchu - mówi Marta Fuk, mama 6-letniego wolontariusza Domu Ronalda McDonalda.

Pani Marta uwrażliwia syna na to, co dzieje się wokół niego. Nie chce, by miał postawę roszczeniową wobec życia, ale by widział, że wokół są też inni, którzy potrzebują pomocy i wsparcia, mają gorszą sytuację zdrowotną czy życiową albo są chorzy. Dzięki temu Maciek swoją wrażliwość i empatię okazuje nie tylko w Domu Ronalda McDonalda, ale, mimo tak młodego wieku, potrafi swoim zachowaniem wprawić w zdumienie swoją szkolną wychowawczynię.

- Gdy w szkole jednemu z kolegów Maćka zginęła karta do gry i bardzo z tego powodu płakał, mój syn… wyciągnął swoją kartę i po prostu oddał ją chłopcu - wspomina pani Marta. Ma powody, by być dumną z syna i cieszy się, że taką postawą daje przykład innym dzieciom w swojej grupie. Podobnie jest także w innych sytuacjach, np. na placu zabaw dzieli się kanapkami.

- Zawsze do torebki zabieram trochę więcej jedzenia, bo wiem, że Maciek będzie częstował inne dzieci - śmieje się pani Marta. 6-latek na pierwsze spotkanie w Domu Ronalda McDonalda zabrał ze sobą kilka zabawek, które bardzo lubił i zostawił je dla dzieci, którym jak twierdzi „bardziej się przydadzą”.

Mały Maciek nie jest zwykłym wolontariuszem, ale na równi z innymi sprząta i gotuje, układa, smaży naleśniki i grabi liście, a wszystkie te zajęcia sprawiają mu niesamowitą frajdę. To prawdopodobnie najmłodszy wolontariusz w Polsce.

Maciek szybko nawiązuje kontakty i jest otwarty na innych, a w to co robi, angażuje się w pełni. Kiedy próbowaliśmy z nim porozmawiać nie miał na to chwili, bo właśnie przygotowywał pizzę wraz z innymi małymi wolontariuszami. Bo do pomagania nikt nie musi go gonić. Sam dopytuje, kiedy pojedzie do Domu Ronalda McDonalda i nawet kiedy nie czuje się najlepiej - nie rezygnuje z odwiedzin.

Pani Marta dla syna stara się być wzorem i autorytetem, ale przede wszystkim przyjacielem. Chce mu pokazać, że życie ma różne oblicza, pisze różne scenariusze, że warto i trzeba być uważnym na to, co jest wokół nas.

- Pomyślałam, że wolontariat to bardzo dobry sposób, by uświadomić Maćkowi, że jest inny świat, nie zawsze jak w bajce i że warto być wrażliwym człowiekiem - mówi mama chłopca. Nie martwi się, że syn przez styczność z cierpieniem straci beztroskę dzieciństwa. - Dzieci są często bardziej dojrzałe, wrażliwe, mądre, spostrzegawcze niż my dorośli, dlatego, że pojmują świat w sposób prosty i nieskomplikowany - podkreśla. Tak jak w książce Érica-Emmanuela Schmitta „Oskar i pani Róża”.

Uczą się pomagania i życia

Maciek w Domu Ronalda McDonalda nie jest sam. Małych pomocników mu nie brakuje. Placówka ma to szczęście, że za płotem są naprawdę dobrzy sąsiedzi - uczniowie Zespołu Szkolno-Wychowawczego nr 11 przy ul. Aleksandry. Kiedy tylko dom otworzył swoje podwoje z chęcią zaangażowali się w pomoc jego mieszkańcom. Nic dziwnego, bo to szkoła, której patronuje Straż Pożarna, więc oni do pomagania wyrywają się pierwsi.

- Podchwyciliśmy inicjatywę, bo temat nie był nam obcy: jedna z naszych uczennic trafiła nie tak dawno do szpitala w Prokocimiu i już wtedy próbowaliśmy wspierać ją i jej rodziców - wspomina dyrektor Marta Pszczoła, dyrektorka szkoły. - Teraz pomagamy innym rodzicom w tych trudnych dla nich chwilach - dodaje. Ona sama od 16 lat pomagała domom dziecka, a kiedy jeden z nich zlikwidowano, szukała dla siebie kolejnego miejsca, w którym mogłaby zrobić coś dobrego. W szkole z inicjatywy dyrekcji i nauczycieli powstał młody wolontariat, w który angażują się głównie uczniowie klas IV-VI, ale do pomagania rwą się także młodsze dzieci z II a nawet I klasy. - Zainteresowanie zajęciami z wolontariatu jest bardzo duże, wciąż dopisują się kolejni mali pomocnicy - z potrzeby serca, albo zachęceni przez rówieśników - przekonuje Małgorzata Fyda, nauczyciel z zespołu szkół nr 11 i jedna ze szkolnych opiekunek wolontariatu.

- Nie możemy tu przychodzić jednocześnie, dlatego kilkuosobowe grupy co tydzień się wymieniają, ale niektórzy uczniowie najchętniej przychodziliby tu codziennie - śmieje się Małgorzata Fyda.

Mali uczniowie, których w Domu Ronalda McDonalda jest blisko 20 wykonują proste, ale potrzebne zajęcia - grabią liście w ogrodzie, pielęgnują go, w kuchni pieką smakołyki dla rodziców, którzy głodni wracają z wizyt przy szpitalnych łóżeczkach swoich pociech. Pyszne racuszki w wykonaniu małych wolontariuszy stały się już legendą w Domu Ronalda McDonalda.

- Uczymy dzieci od najmłodszych lat, że warto pomagać, kujemy żelazo póki gorące - twierdzi Dominika Mikołajczyk, koordynatorka wolontariuszy w Domu Ronalda McDonalda. - A dzieci mają niespożytą energię, bardzo chętnie do nas przychodzą, nawet ich opiekunowie muszą hamować trochę ich zapędy - mówi.

Dzieci wnoszą do tego wyjątkowego „domu poza domem” bardzo dużo ciepła i pozytywnej energii. Ich optymizm i zapał jest zaraźliwy. Często kiedy zabierają się za prace ogrodowe czy sprzątanie dołączają do nich rodzice przebywający w domu i wspólnie szybciej mogą uporać się z obowiązkami.

- Przez takie zaangażowanie uczymy szacunku i tolerancji dla drugiego człowieka - podkreśla Małgorzata Fyda.

Zarażają innych dobrem

Dyrektor Marta Pszczoła jest bardzo dumna ze swoich uczniów, twierdzi, że ich potrzeba zaangażowania to naturalny odruch. - One nie liczą czasu, który muszą poświęcić na pomaganie innym, może nawet do końca nie rozumieją, jak ważne jest to co robią, najważniejsze, że szczerze tego chcą - dodaje.

Tymczasem dzieci mają własne wyobrażenie o tym, co robią w Domu Ronalda McDonalda i chętnie się tym dzielą.

- Pomaganie jest fajne - stwierdza rezolutnie 7- letnia Natalka Oleksy. - Jestem wolontariuszką, bo lubię inne dzieci i chcę, żeby one wszystkie, chociaż raz się uśmiechnęły i żeby zapomniały o swojej chorobie - dodaje. Jest małym wulkanem energii i swoim ciepłym uśmiechem topi serca nie tylko opiekunów, ale i rodziców mieszkających w przyszpitalnym domu. Z kolei 11-letnia Aniela Kupiec przyznaje, że prace porządkowe, w których pomaga ją relaksują, a najbardziej lubi... myć stoliki. - Chętnie tu przychodzę, bo atmosfera jest miła i nawet jeśli mam zły nastrój szybko mi przechodzi - zapewnia Aniela. Już wie, że nawet po skończeniu szkoły wciąż będzie tu wolontariuszem. - Gdybym mogła, przychodziłabym tu częściej - podsumowuje.

Również jej rówieśniczki myślą o tym, by się zaangażować także w inne formy wolontariatu. 10-letnia Nikola Wróbel także chciałaby pomagać kiedyś w schronisku.

W Domu Ronalda McDonalda nie brakuje też dzielnych licealistów, którzy podczas każdej wizyty przyprowadzają kolejne osoby i zarażają pomaganiem. Uzależnionych od dobra dzieci i młodzieży jest coraz więcej.

***

Dom poza domem, który jednoczy rodzinę

Dom Ronalda Mcdonalda - placówka przy Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Prokocimiu to pierwszy w Polsce komfortowy hotel dla osób, których pociechy są w trakcie leczenia. W tych trudnych chwilach rodzina może więc być razem. W każdym z 20 pokoi na czas leczenia dzieci mogą za darmo zamieszkać ich rodzice, dziadkowie czy rodzeństwo. To namiastka normalnego domu, w którym po wyczerpującym dniu przy łóżku chorego malucha mogą zrobić pranie, coś ugotować i odpocząć. Budowa domu pochłonęła 7,5 mln zł, większość tej sumy pokryli darczyńcy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski