Małgorzata Zarzeczna: Paweł nie przegrał ze śmiercią. On zremisował

Kacper Rogacin
Kacper Rogacin
"Paweł był chory i to bardzo poważnie. Ale nie chciał martwić tym innych. Nigdy się nie żalił, chociaż bardzo cierpiał"
"Paweł był chory i to bardzo poważnie. Ale nie chciał martwić tym innych. Nigdy się nie żalił, chociaż bardzo cierpiał" Fot. Andrzej Wiktor
- Nikt nie wie, jaki naprawdę był Paweł, bo nikt go nie znał. Chciałabym, żeby ludzie poznali prawdziwego Pawła - mówi Małgorzata Zarzeczna, była żona zmarłego w marcu Pawła Zarzecznego

Była Pani na ostatnim meczu sezonu, kiedy Legia zdobywała mistrzostwo Polski. Mistrzostwo, którego Paweł Zarzeczny już nie doczekał.
Poszłam na trybunę prasową, siedziałam na miejscu, gdzie po śmierci Pawła leżała jego koszulka. Ja nie jestem fanką, kibicką. Legia, piłka nożna, to była miłość Pawła. Ale czułam, że to jest tak ważny mecz, że Paweł zrobiłby wszystko, żeby na nim być. A ponieważ nie mógł, to szukałam możliwości, żeby mógł zobaczyć ten mecz przeze mnie, moimi oczami. No i pan Zbigniew Boniek taką możliwość mi dał, za co jestem bardzo wdzięczna.

Wcześniej, tuż po śmierci Pawła był mecz z Pogonią i minuta ciszy przed spotkaniem.
Było nam bardzo miło, że zostałyśmy zaproszone. Postawa kibiców… To było bardzo wzruszające. Stadion pięknie podziękował Pawłowi za te wszystkie lata, a ja miałam poczucie, że Paweł tam jest. Zszedł do nas pan Mioduski, też miał łzy w oczach. Powiedział, jak jest mu bardzo przykro.

Czytaj także: Pogrzeb Pawła Zarzecznego. Dziennikarz spoczął na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie [ZDJĘCIA]

Paweł w ogóle jeszcze przeżywał te mecze? Po tylu latach bycia dziennikarzem sportowym, po zobaczeniu, jak to środowisko wygląda od środka, człowiek się na to uodparnia.
Przeżywał to bardzo. Miał 56 lat, a gdy słyszał „Sen o Warszawie”, to łzy się lały ciurkiem. Można mu to było puścić w każdym momencie i też by płakał. Oglądał wszystkie oprawy meczowe, to go zawsze wzruszało. Był takim kibicem na sto procent. I za takimi kibicami się wstawiał.

Byliśmy dziś na grobie Pawła i po liczbie zniczów widać, że jest bardzo często odwiedzany.
Jestem na cmentarzu, kiedy tylko mogę i zawsze kogoś u Pawła spotykam. Ostatnio spotkałam pana z Niemiec, który podobno był już wcześniej, ale nie znalazł grobu. Powiedział, że widocznie tak miało być, że miał przyjść, jak ja będę. Porozmawialiśmy o Pawle, był bardzo wzruszony. Zawsze ktoś tam jest. Nie wiem dlaczego, ale bardzo dużo jest osób z Lublina. Teraz były dwie starsze panie. Jedna powiedziała, że jej mama nie może się pogodzić ze śmiercią Pawła. Była jego wielką fanką.

Paweł był pracoholikiem? Jak udawało mu się znaleźć czas na pracę w kilku redakcjach naraz, a przy tym na czytanie książek, gazet?
To jest dla mnie w ogóle jakiś fenomen. Paweł przez większość czasu leżał. Po prostu leżał. Często mówiłam: „A ty znowu leżysz”. On wtedy odwracał się na łóżku, podnosił okulary i mówił: „Bo ja pracuję leżąc. Tak się wykształciłem, taką mam pracę, że płacą mi za to, że leżę”. Paweł już w nocy pisał artykuły, rano pisał, cały czas pisał i mógł sobie leżeć. Później wstawał, jechaliśmy załatwiać sprawy. Ale generalnie to on pracował leżąc.

Czytaj także: MAGAZYN SPORTOWY24. Wydanie specjalne poświęcone Pawłowi Zarzecznemu

Wcześniej mi się cały czas wydawało, że on leży i nic nie robi. Dopiero później, kiedy umarł, zaczęli kontaktować się z nami ludzie z miejsc, w których Paweł pracował. Tych miejsc było tyle, że zdałam sobie sprawę, ile on musiał tego wszystkiego wymyślać właśnie leżąc. Gdzie ja, niezależnie czy leżąc, czy chodząc, w życiu bym nawet jednej takiej rzeczy nie wymyśliła, do jednej pracy. Skąd on to brał? Nie wiem. Te pomysły, to wszystko. Nie bez powodu nazywał się najlepszym.

Życie z kimś, kto był najlepszy, paradoksalnie musiało być bardzo trudne. Nie czuła się Pani w jakiś sposób tym przytłoczona?
Nie, bo ja jestem skromna, zwykła, szara mysz. My mieliśmy z Pawłem podział ról. On miał swoje ułomności, ja swoje i w tych miejscach się uzupełnialiśmy. Trudno mówić, że byłam w cieniu, bo ja bardziej korzystałam na tym, że on jest moim mężem. Spotykałam się bardzo często z wieloma fajnymi sytuacjami. Z resztą on mi zawsze mówił: „Skorzystasz, dlatego że jesteś Zarzeczna”. I tak było. Często wystarczyło właśnie powiedzieć, że jestem żoną Pawła i to rozwiązywało problemy. Więc czego sobie życzyć więcej? Zawsze mówił: „Ciesz się, że jesteś Zarzeczna”. Cieszę się, że jestem Zarzeczna.

„Chciałabym, żeby ludzie poznali prawdziwego Pawła” - napisała mi Pani, kiedy umawialiśmy się na rozmowę.
Mam wrażenie, że ludzie nie wiedzą, jaki on naprawdę był. Znam wielu facetów z polityki, z mediów, z show biznesu. Nikt nie mógł się równać z Zarzecznym. Ja miałam z nim masę problemów, ale miałam to tak zrekompensowane sercem, że chciałabym, żeby ludzie się o tym dowiedzieli. To były drobne sprawy, ale ich było mnóstwo, na każdym kroku. Np. jest zima, wychodzę spod prysznica, a tu suszarka nie działa. A Paweł bierze taksówkę i jedzie po suszarkę. Mimo że już ciężko mu było samemu się ruszać, to nawet się nie zastanawiał, nie pytał, tylko wsiadł w taksówkę, pojechał i kupił.

Zawsze, gdy wracał, przywoził coś dla mnie. Po drodze gdzieś się zatrzymał i kupił szarlotkę czy sernik. Zawsze pamiętał, że jest ta baba w domu. Niezależnie czy byliśmy pokłóceni, czy cokolwiek się nie działo. Myślał cały czas o tym, żeby było mi dobrze. Mimo różnych niefajnych sytuacji, potrafił przejść nad nimi do porządku dziennego w taki sposób, że po minucie wszystko było w porządku. Nigdy nie krzyczał, nie podnosił głosu. Nie był zawistny, złośliwy. Mogę życzyć takiego faceta każdej kobiecie, a przede wszystkim takiego ojca każdej córce. Mimo tych minusów, które były w życiu codziennym, bo życie z Pawłem było bardzo trudne. Ale jak nikt potrafił sprawić, że ja w tym domu byłam najważniejsza. Ja i nasza córka, Paula.

Nikt nie wie, że Zarzeczny zanim nawet się napił, to załatwił ze mną wszystkie sprawy, obskoczył wszystkie sklepy, zadbał o dziecko. Wszystko ogarnął. Nie było tak, że miał w dupie wszystko i nic się nie liczyło. Dużo czasu nam zajęło dojście do tego, co tworzyliśmy w domu przez ostatnich kilka lat. Nie zwracanie uwagi na pierdoły. Sprawdzaliśmy się w rzeczach ważniejszych, w poleganiu na sobie. Wiedzieliśmy, że jak się posprzeczamy, to za chwilę nie będzie tematu. Ja byłam w ogródku, a on z okna krzyczał: „Czesia, no to co? Jedziemy to pozałatwiać?”. No i jechaliśmy pozałatwiać.

A dlaczego Czesia?
Najpierw byłam Ptysia, Ptynia. Mam różne karteczki, liściki, tam jestem Ptysia. Później była Czesia, to miało być takie słodkie, ale mnie na początku bardzo wkurzało. Byliśmy w Auchan, robię zakupy, a Paweł idzie przez sklep całą swoją szerokością, widzi mnie gdzieś daleko i krzyczy: „Czesia, no chodź już! Ile można?!”. Podchodziłam do niego, wózek był wypakowany do połowy, a on: „No co ty robiłaś przez te dwie godziny, jak tu nic nie ma?”. I trzeba było wózek dopakować. Nie można nam było z Paulą wyjść z pustym koszykiem. Paweł sobie brał produkty takie niewymagające, ale nie dlatego, że oszczędzał. Jego rzeczy było niewiele. Koszyk był wypakowany rzeczami dla mnie i dla Pauli.

vivi24/x-news

Życie z Pawłem było chyba tak inne od zwykłego, jak tylko mogło być?
Nigdy nie zmieniłabym Pawła na kogoś innego. Nie zmieniłabym swojego życia. Mimo że inaczej wyobrażałam sobie rodzinę. Byłam młodą dziewczyną, jak wyszłam za mąż, bardzo chciałam mieć dziecko, Paweł też. Wyobrażałam sobie, że mąż będzie wracał o 16, obiad na stole, potem spacer. Nigdy tak nie było. Miałam o to żal, ale trzeba było wielu wojen, wielu łez, żeby przez to przejść.

W międzyczasie był rozwód. Jak Paweł to przeżył?
Dla niego to był szok. Nigdy się z tym nie pogodził. Zawsze byłam „żoną”. Nigdy nie pozwolił mi odejść, zresztą ja nigdy nie próbowałam. Ale miałam różnych „doradców” i z Pawłem żeśmy się śmiali, bo słyszałam: „Ty się rozwodzisz i zostawiasz mu konto?! Przecież możesz wszystko wypłacić!”. Ja mówiłam, że przecież nie okradam własnego domu. „To chociaż połowę wypłać!”.

Do końca żyliśmy z Pawłem jak mąż z żoną. Ten rozwód miał być nauczką, a nie końcem związku. Myslałam, że jak dostanie pozew, to będzie miał ze trzy miesiące na „ogarnięcie się”, takie gruntowne. Nie wyszło. Ale byłam z nim cały czas. Ja byłam jedyną miłością jego życia, mogę to mówić głośno, bo tak było. Po prostu gdzieś się przerwał papier.

Czytaj także: O Pawełku, co kazał mi pokochać Hłaskę

Ale kościelny ślub też był, tak?
No a jak? Ja jestem jedyną żoną Pawła. Czekaj, pokażę ci zdjęcia.

(Zarzeczna idzie do pokoju. Wraca z plikiem zdjęć)

No powiedz, że był przystojny. Czy nie?

Ja chyba nie powinienem się wypowiadać. Ale nie kłamał, mówiąc, że poderwał najładniejszą dziewczynę w „Super Expressie”.
Ja się tak przy nim czułam. Wiedziałam, że jestem tą jedyną, w każdej sytuacji. Były momenty bardzo trudne, ale Paweł zawsze miał tak ogromne serce, że tym sercem potrafił wynagrodzić wszystko inne.

Nawet, kiedy kogoś chwalił, to musiał zawsze wsadzić gdzieś szpilkę. Taki miał styl. W domu było tak samo?
Paweł nie potrafił być dobry w sposób prosty. Zawsze jak dawał, to było coś dobrego z czymś gorzkim. Nie chciał się odkrywać do końca. Zawsze wmuszał we mnie słodycze, może sam miał jakiś niedosyt z racji cukrzycy. Wpychał mi te słodycze, czasami stawałam i mówiłam: „Kurczę, już jestem taka gruba, a ty mnie jeszcze bardziej upasiesz”. A on mówił: „I tak jesteś najpiękniejsza w całym tym Auchan”. Ja już cała w skowronkach, a on dodał: „Tylko w Auchan”. Nawet jak chwalił, to musiał dodać coś kwaśnego.

Wychodziło z niego trudne dzieciństwo?
To było widać, ale on się nigdy nie uskarżał. Ale od dziecka robił wszystko, żeby być najlepszym, żeby jego dzieci mogły wychowywać się w normalnych warunkach. Jeśli jako dziecko nie mógł mieć najlepszej rodziny, to chciał ją zapewnić swoim dzieciom.

Na grób taty nigdy nie chciał pójść. Nigdy mu nie wybaczył. Chciałam mu zrobić taką psychoterapię. Myślałam, że jak stanie nad tym grobem, jak się skonfrontuje z tym tatą, to skończą się jego problemy. Ja te groby obrabiałam i raz udało mi się go zaciągnąć. Jeden jedyny raz. Myślę sobie - kurczę, skoro już dał się przekonać, to będzie dobrze! Ale już za chwilę wiedziałam, że nie będzie. Paweł miał kilka swoich postaw. Np. jak skrobał się po uchu, to było wiadomo, że się czegoś krępuje, wstydzi. Wiesz, ja go znałam tak, jak on siebie sam nie znał. A jak trzymał ręce za plecami, to wiedziałam, że nie jest dobrze. No i nie było. Podeszliśmy do grobu, ja nie chciałam mu przeszkadzać, więc tylko kątem oka spojrzałam na niego. A on stanął, wziął ręce za plecy i powiedział: „Nigdy ci nie wybaczę, że zabiłeś moją mamę”. Odwrócił się i poszedł. I nigdy w życiu już więcej nie próbowałam go tam zaprowadzić. Zawsze, jak byliśmy na cmentarzu, to zostawał u mamy.

Czytaj także: No i nie zadzwoniłam do Pawła

Paweł został pochowany na Cmentarzu Bródnowskim, ale była rozważana kwestia pochówku na Powązkach.
Tak, zgłosili się do nas ludzie z Kancelarii Prezydenta, chodziło o kwestię odznaczenia Pawła Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. W trakcie rozmowy zapytali, czy chcemy, by Paweł spoczął na Powązkach. On jednak zawsze powtarzał, że chce z mamą, zawsze z mamą, a dopiero jeśli by się nie dało, to na Powązkach.

vivi24/x-news

Sam mówił o tym w ostatnim odcinku „One Man Show”. W porównaniu z pierwszymi widać było zmianę w jego wyglądzie i zachowaniu.
Dwa dni przed śmiercią wiozłam go pod Narodowy na ten pięćsetny odcinek. Mieliśmy w samochodzie dziwną rozmowę. Ale naprawdę bardzo dziwną. Znałam Zarzecznego od 1993 roku i nigdy go takiego nie widziałam. Później, po jego śmierci ryczałam jak bóbr, jak do tego wracałam, jak opowiadałam Pauli. Serce mi po prostu pękało.

Paweł zawsze siadał z tyłu - ja kierowałam, a on siedział za miejscem pasażera. W związku z tym widziałam go w lusterku. I wtedy Paweł miał taką... taką bardzo dziwną minę. To była mina jakiegoś rozanielenia. Na jego twarzy było widać coś tak dobrego, ciepłego, jakąś błogość, ale z natchnieniem. Ja takiego Zarzecznego nie znałam. Zawsze był raczej mocno stąpający po ziemi, a tutaj uśmiechał się jakby sam do siebie.

I w takiej euforii zapytał mnie, czy jak Paulinka przyleci na święta, to wypada mu Paulę przytulić. No więc to podziałało na mnie jak płachta na byka. „Człowieku, ty jesteś jej ojcem! Ty się mnie pytasz, czy tobie wypada własną córkę przytulić? Każda córka czeka na to, żeby tata ją przytulił!”.

Staliśmy na światłach, ja się do niego odwróciłam, a Paweł zacisnął pięści, zacisnął powieki...

(Zarzeczna ma łzy w oczach)

...i powiedział: „Bo ja bym chciał ją tak mocno przytulić! Tak z całej siły!”.

Może coś czuł... Nie wiem... Powiedział, że jak Paula przyleci, to ją przytuli... Miała przylecieć w środę. Nie zdążył jej przytulić, bo umarł w sobotę...

Na początku odcinka powiedział, że to może już jeden z ostatnich. Coś przeczuwał?
Chciałabym przerwać opinie, że Paweł może planował śmierć. Nie chcę, żeby przypięto mu taką łatkę, że popełniał powolne samobójstwo. Tak nie było. Mieliśmy masę planów... Dwa dni przed śmiercią, dzień przed śmiercią, noc przed śmiercią robiliśmy plany. I to były takie plany, z których Paweł by nie zrezygnował. Dla kogoś może to być abstrakcja, głupota, ale dla niego ziemniaki młode z koperkiem to były szalenie istotne rzeczy. Mieliśmy plany na całą wiosnę, na krzaki, które kupimy i posadzimy...

Paweł nie planował swojej śmierci. On po prostu bardzo źle się czuł. Ale planował pójść do szpitala, był już umówiony z panią kardiolog. To nie było tak, że nie chciał się leczyć. Chciał i się leczył. Oczywiście szkodził sobie też innymi rzeczami, ale zawsze pilnował mierzenia cukru, brania leków, co było też fenomenem, bo nawet jak wypił alkohol, to zawsze pamiętał, że musi je wziąć. Nigdy tego nie lekceważył. Zawsze miał naszykowane kupki leków, jedną, drugą. Insulinę tak samo. Zawsze pilnował, żeby mieć coś słodkiego, jak za bardzo mu spadnie ten cukier.

Jak bardzo był chory?
Miał bardzo zaawansowaną cukrzycę, chorobę wieńcową, nie miał siły chodzić. Miał martwicę, palce wygięte pod stopy. O tym nikt nie wiedział. Ludzie się dziwili, że Paweł chodzi tylko w tych swoich starych adidasach… On miał znacznie więcej innych butów, setki razy byłam z nim w sklepach. Tylko zawsze, po dwóch minutach potulnie wracał do tych adidasów, bo w nich czuby już były wyrobione i było miejsce na palce, które miał zawinięte pod stopy. Przez to chodził jak kaczka, przewracał się, co mogło wyglądać jakby był pijany. To jest taka znieczulica - ktoś leży, czyli pijany. A Paweł mógł wypić jedno piwo, dwa piwa, a po prostu przez chorobę chodził jak na szczudłach, nie miał przyczepności. Nie czuł że chodzi. Każdy krok sprawiał mu ogromny ból, później doszedł brak czucia w różnych miejscach. Potrafił iść i zgubić but. Ale nie dlatego, że był pijany, tylko po prostu nie czuł.

Paweł o tym nie mówił. Nie chciał żalu?
Tak myślę. Ale bywało z nim bardzo źle. Gdyby nie opieka, to... nie żyłby już dawno. On zapadał w mikrośpiączki cukrzycowe. Kiedyś miałam go zawieźć gdzieś na godzinę 15. Słyszałam, że już się kąpał, ale nagle cisza. No to wpadam do niego do pokoju, widzę leży. Szarpię. „O Jezu, dobrze, że mnie budzisz!”.

Do tego bezdechy. Miałam niejedną noc przewarowaną u Pawła pod pokojem. Przestawał po prostu oddychać i trzeba było go szarpać, żeby złapał powietrze. A te stany, to już były naprawdę groźne. Zawsze nosił strzykawkę, leki, coś na podbicie cukru. Teraz chce mi się wyć, ilekroć piorę jego stare rzeczy i wyjmuję, a to czekoladkę, a to batonik...

Czytaj także: O koniu zrobionym w konia

Nie chciał położyć się do szpitala?
Ponad rok temu kardiolog chciała zrobić mu koronarografię, żeby udrożnić żyły. Wtedy mi powiedział: „Wiesz, ja teraz zaczynam zyskiwać pracę. Teraz nie mogę się położyć”. Faktycznie, dostał jedną pracę, drugą, miał inne propozycje. I powiedział: „Słuchaj, jak ja się w tym momencie położę do szpitala, to na moje miejsce jest pełno chętnych. I mimo że jestem najlepszy, to jak wezmą teraz kogoś innego, to może im się opłacać ich trzymać”. Wtedy jeszcze jakoś się czuł, jeszcze wyglądał inaczej. „Przyjdzie taki moment, że pójdę do szpitala”. I teraz w lutym po wizycie był umówiony, że po Wielkanocy idzie do szpitala na koronarografię. „Teraz już mogę sobie pozwolić” - powiedział. Nie zdążył. Myślał, że ma jeszcze czas, a już nie miał...

Zawsze powtarzał, że chce umrzeć na swój sposób. Bez różnych eksperymentalnych terapii, bez szpitali, bo tak by się te jego choroby potoczyły. Więc umarł, tak jak chciał, spokojnie, w swoim pokoju, w swoim łóżku. Spokojnie zasnął. Nie wygrał. Ale przez to, że umarł tak jak chciał, to też nie przegrał. On zremisował.

Potrafił zrezygnować z alkoholu?
Robił sobie takie miesiące, że nie pił sam z siebie. Bez przymusu. Są alkoholicy, którzy piją, bo muszą, a są tacy, którzy piją, bo chcą. U Pawła może faktycznie było tak, że chciał, bo lubił. Ja lubię papierosy i palę. Obiecam sobie, że nie zapalę, ale wieczorem już tak mi się chce palić, że mówię - innym razem. A Paweł sobie mówił - trzy miesiące nie piję. I kurczę nie było siły, żeby się napił przez te trzy miesiące. W tamtym roku przez październik, listopad i grudzień Paweł nie pił. Nie zrobił się bardziej nerwowy, czy coś. Sam sobie to narzucał, czyli umiał z tego zrezygnować. I jego osobowość się przy tym nie zmieniała. Czyli może faktycznie pił, bo lubił.

Jak w tym wszystkim udało się wychować córkę?
Jak Paula była mała, to nie umiał się odnaleźć. Starał się jak mógł, ale nie potrafił nawiązać kontaktu z małym dzieckiem. Natomiast później, jak była starsza, to sama wszystko rozumiała. Znała tatę. Byli takimi kumplami, że często rozumieli się bez słów. Oni w ogóle spędzali ze sobą masę czasu.

vivi24/x-news

Był bardzo dumny z osiągnięć Pauli. I w pewien sposób sam wszystko zapoczątkował. Popchnął ją do tego, by się rozwijała. „Tata wiedział, zawsze wiedział - dziesięć lat naprzód” - powiedziała mi.
Edukacja, wiedza Pauliny była dla niego priorytetem. Zawsze najlepsza szkoła językowa, najlepsze wyjazdy w różne miejsca, zawsze jej to umożliwiał od strony finansowej. Było szukanie języków, przechodziłyśmy przez francuski, hiszpański. Ona mogła po prostu wybierać co chciała, żeby odnaleźć swoje miejsce. Po gimnazjum chciała iść do liceum do Sióstr Nazaretanek, bo chciała zrobić maturę międzynarodową. Bałyśmy się powiedzieć Pawłowi, bo tam się za to dużo płaciło. A Paweł powiedział, że na edukację nigdy nie będzie skąpił. Nawet, jak nie będzie miał, to wydobędzie spod ziemi. I tak było. Na szkołę było zawsze.

Był tatą-przyjacielem, czy tatą-autorytetem?
Jednym i drugim. On Pauli dawał ciągle natchnienie, wiedzę i coś do myślenia, żeby sama dochodziła do różnych rzeczy. Dawał narzędzia, a ona musiała nauczyć się z nich korzystać. Potrafili ze sobą dyskutować godzinami, było ich słychać tu na dole z pokoju na górze. To było dla Pawła ważne, ale niczego nie wpychał na siłę. Umiał jej różne rzeczy wytłumaczyć, ale nie nachalnie. Miał ten dar. A później tylko patrzył, że jest tak, jak mówił. Był dla niej bardzo dużym autorytetem. Natomiast nie było mówienia, że „córeczka tatusia”. Ona wiedziała, że jest córeczką tatusia, ale wiedziała to poprzez inne rzeczy.

Wspominał swoje dzieciństwo? Dom dziecka?
Przez to, że sam to przeżył, dzieci z domu dziecka były dla niego bardzo ważne. Chciał w nich zaszczepić bakcyla, żeby nie poszli w alkohol, nie w narkotyki. Paweł lubił i pił alkohol, ale najważniejsze były obowiązki, odpowiedzialność za pracę. I chciał pokazać dzieciom z domu dziecka, że też mają szansę. Pamiętam, jak zebrałam trochę swoich ubrań, ale nie zużytych, dla dziewczynki z biednej rodziny. Pawła bardzo to zabolało. „Nie rób z dziecka dziada. Ja byłem biedny, dostawałem za krótkie spodnie i jeszcze musiałem za to dziękować i się cieszyć. Pojedziemy do H&M i kupisz jej nowe ubrania”.

Wśród czytelników, ale i w środowisku Paweł miał przypiętą łatkę mitomana.
Był na każdym kroku pomawiany o mitomanię. Ciągle mu zarzucano, że mówi nieprawdę. Wiesz, Paweł lubił podkoloryzować, ale nigdy nie kłamał! Kiedyś powiedział, że ma w domu książkę „Zmęczony Amerykanin” Arta Buchwalda. Po jego śmierci ktoś zapytał mnie, czy Zarzeczny faktycznie miał tę książkę, która jest nie do zdobycia. Skoro mówił, że ją ma, to wiedziałam, że tak było. Znalazłam. Potwierdziłam. I mogę tak obalić każde pomówienie Pawła o mitomanię.

„Bywały czasem lata, gdy ze znalezieniem pracy miał ogromne trudności, a w tylnej kieszeni wcale nie nosił miliona dolarów, tylko bilet na tramwaj” - napisał w swoim pożegnaniu Pawła Krzysztof Stanowski.
Muszę przyznać, że to mnie zabolało... Paweł nie jeździł tramwajem dlatego, że nie miał auta. Miał, nawet kilka. Zresztą kiedy czuł się już bardzo źle, to ja go woziłam, byłam jego szoferem. Tylko widzisz, on miał inne priorytety, nie takie powierzchowne. Jeździł tramwajem, autobusem, pociągiem, bo tam mógł porozmawiać z ludźmi, poczytać książkę, gazetę. To było dla niego szalenie istotne. Niby nic wielkiego, ale dla niego to było bardzo ważne. Prowadząc samochód czuł, że traci czas, który mógłby spożytkować o wiele lepiej. Ludzie dziwią się, skąd miał tak obszerną wiedzę. A on rozmawiając z ludźmi w autobusie dowiadywał się ciągle czegoś nowego. Uwielbiał to.

Przejmował się płynącym zewsząd hejtem?
Nie. Mówił, że nie można się takimi rzeczami przejmować, bo byłby wtedy taki jak wszyscy. O nic nie miał żalu, nigdy niczego nie oczekiwał. A spotykały go naprawdę wielkie zawody... A z drugiej strony jak nikt potrafił się odwdzięczać. Gdy ktoś mu pomógł, widział, że może na niego liczyć, to takiej osobie Paweł wynagradzał po tysiąckroć. Można go było zawieść tylko w jeden sposób. Lekceważyć go, nie zauważać. On oczekiwał od ludzi rozmowy. Musiał cały czas rozmawiać. I nie lubił się czuć odsunięty, bo to odbierało mu możliwość prowokacji. W momencie, kiedy mówił A, to czekał na reakcję, żeby móc powiedzieć B.

W domu też tak dużo mówił? Nigdy nie siedział wyciszony?
Mówił zawsze. Trzeba było umieć sobie z nim radzić, bo czasem to było nie do zniesienia. Ale on zawsze powtarzał: „Mnie za to mówienie płacą”. Paweł niczego nie narzucał, do niczego nie zmuszał, a starał się te swoją ogromną wiedzę przekazać w taki sposób, żeby ktoś sam miał jakieś refleksje na ten temat. I mimo że ja się często z nim nie zgadzałam i sobie „popyszczyliśmy”, to on mówił: „Ja i tak wiem, że ty zrozumiesz”. I faktycznie później, jak człowiek tak siadał i nachodziły refleksje, to... Kurczę no. Zarzeczny byłeś najlepszy.

„Ja wiem, co wy powiecie, jeszcze zanim otworzycie usta” - mówił.
Tak było. Już po pierwszym zdaniu wiedział, jaka będzie puenta tego wszystkiego. On kierował rozmową.

To nie było przytłaczające? Że on co chwila pokazywał, że wie...
Ale on nie robił tego w sposób taki, że „Ja wiem, a ty jesteś debilem i się jeszcze dowiesz o tym, że jesteś debilem”. To nie było tak. Po prostu miał przeogromną wiedzę i z niej korzystał. Często zakładałyśmy się z Paulą, czy tata coś wie. Ja mówiłam, że tego to na pewno nie wie, a ona, że na bank wie. Ale to dotyczyło takich rzeczy, jak np. oznaczenia na oponach samochodowych. No nie wierzyłam, że wie co one dokładnie znaczą, bo niby skąd? Przecież nigdy czymś takim się nie zajmował. Zakładałyśmy się, Paula dzwoniła i pytała, a on od razu, od niechcenia wyjaśniał dokładnie co te symbole oznaczają.

Dziś na cmentarzu na pożegnanie puściła mu Pani „Sen o Warszawie”. Czuje Pani jego obecność?
Ja po prostu wiem, że on tu jest. Że czuwa nad Paulą, nade mną. Niektóre rzeczy bez jego pomocy nie poukładałyby się tak, jak się ułożyły. Są momenty, że nie wiem, co zrobić i czuję, że Paweł pomaga, rozwiązanie znajduje się w moment. Kto, jak nie on? On nawet tam musi wszystko móc.

vivi24/x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl