Małgorzata Wassermann: Chciałabym zapomnieć o dniu katastrofy [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Małgorzata Wassermann, Bogdan Rymanowski
Małgorzata Wassermann
Małgorzata Wassermann FOT. PIOTR SMOLINSKI / POLSKA PRESS
"Zamach na prawdę" to poruszająca rozmowa znanego dziennikarza TVN 24 Bogdana Rymanowskiego z Małgorzatą Wassermann. Publikujemy jej fragment.

Dziesiąty kwietnia…
… Boże, chciałabym o tym dniu zapomnieć. Obudziłam się wcześnie, bo w soboty miałam lekcję niemieckiego. Włączyłam RMF. Gdy przerwali program, wpadłam w histerię. Zadzwoniłam do znajomego dziennikarza. Powiedział, że wie niewiele więcej. "Ale w tym samolocie był mój ojciec!" - wykrzyczałam. "OK…!" - usłyszałam w odpowiedzi. Pomyślałam, że musi być bardzo źle.

Nie zadzwoniła pani do ojca?
Nie. Pierwsza myśl była taka, że trwa akcja ratownicza, więc nie mogę im przeszkadzać. Zadzwoniłam do kolegi, który miał znajomych w Warszawie. Powiedział, że sytuacja jest bardzo ciężka, ale nie powinnam się martwić, bo do katastrofy doszło przy lądowaniu. Na pewno nie wszyscy zginęli. Chodziłam od ściany do ściany, papieros za papierosem i telefony. Mnóstwo telefonów. Pocieszałam się, że jest sobota. Mama i siostra jeszcze śpią, więc zadzwonię później i powiem, że był wypadek, ale tata przeżył. Jednak to Agata zadzwoniła pierwsza. Płakała. Nie była w stanie nic powiedzieć. Kiedy pojechałam, żeby zabrać ją do domu rodziców na Bielanach, pogubiłam się na drodze, którą przemierzałam setki razy. Mama czekała z wnuczkami Asią i Mają. Była strasznie blada. Widać było, że powstrzymuje się od płaczu, by nie przestraszyć dziewczynek. "Nic już nie ma sensu. Nie mówcie nic. To już nie ma znaczenia" - powiedziała na powitanie. Jakby chciała dać nam do zrozumienia, że "skoro Zbysia nie ma, to nie ma już nic".

***

Do Moskwy polecieliście we troje.
Razem ze mną była bratowa Daria Wassermann i Mateusz Bochacik. Z lotniska udaliśmy się prosto do Instytutu Medycyny Sądowej. Umieścili nas w auli na parterze z innymi rodzinami czekającymi na identyfikację. Panował bałagan. Brakowało ludzi. Po godzinie podeszli do nas pani psycholog z Polski, rosyjska tłumaczka i prokurator. Zabrali nas do pokoju na pierwszym piętrze.

Zaczęły się pytania.
Wcześniej do pokoju weszła atrakcyjna blondynka. Wyglądała na czterdzieści parę lat. Usiadła i się nie odzywała. Byłam przekonana, że jest psychologiem. Za stołem siedziało dwóch prokuratorów. Jeden z nich palił papierosa i puszczał mi dym prosto w twarz. Zapytał o cechy charakterystyczne ojca i rzeczy, które miał przy sobie. Byłam przerażona. W głowie miałam pustkę. Nie pamiętałam nawet koloru jego oczu. Pokazałam zdjęcie taty z komórki. Po resztę informacji musiałam zadzwonić do mamy.

W jakim była stanie?
Była cała roztrzęsiona. Starałam się ją uspokoić. Poprosiłam, by poszukała zdjęć i opisała znaki szczególne ojca, zwłaszcza blizny po operacjach. Nasza przerywana płaczem rozmowa trwała może z pół godziny. Nie chciałam przeoczyć najmniejszego szczegółu. Kiedy zaczęłam to wszystko relacjonować prokuratorowi, nagle przestało go to interesować.

Kto identyfikował ciało?
Sama nie czułam się na siłach. Poprosiłam Darię i Mateusza. "W takim razie - mówi prokurator - protokół trzeba pisać od początku". I podarł go na naszych oczach. Powiedział, że mają ciało pasujące do naszego opisu, więc Daria i Mateusz zeszli do prosektorium. Wtedy podeszła do mnie blondynka. Świetnie mówiła po polsku, bez cienia akcentu. Byłam pewna, że jest Polką. Była miła i zaproponowała, że pomoże mi załatwić wszystkie formalności. Wyszłyśmy do drugiego budynku, gdzie przedstawiła mi kolejnego prokuratora. "To Sierioża, on tu jest najważniejszy". I ten Sierioża odczytał mi pierwsze zdanie protokołu: "Oświadczam, że rozpoznałam ciało swojego ojca". Zaprotestowałam. Powiedziałam, że zanim coś podpiszę, chciałabym porozmawiać z Darią i Mateuszem. Prokurator na to, że on zadzwoni. Nie zgodziłam się. Sama wykonałam telefon. Daria i Mateusz nie mieli wątpliwości. "Tak, to jest ojciec".
Poczuła pani ulgę?
Ogromne napięcie i stres przemieniły się w jednej sekundzie w euforię. Jakbym dostała wymarzony prezent. "W porządku - powiedziałam - teraz mogę podpisać. Wszystko podpiszę, tylko mnie stąd wypuśćcie".

Przesłuchanie trwało jednak dalej.
I nieprawdopodobnie się ciągnęło. Kiedy prokurator zapytał, ilu używam imion, odpowiedziałam, że jednego. Wyszłam na papierosa. Gdy wróciłam, okazało się, iż problemem jest, że w paszporcie są jednak dwa imiona. Zaproponowałam, żeby wpisać ogólną formułkę typu "z urzędu stwierdza się, że w dokumencie figuruje drugie imię". "Nielzia" - usłyszałam. Protokół trzeba pisać od nowa. Byłam zmęczona i wyczerpana. Od katastrofy praktycznie nie zmrużyłam oka.

Inne rodziny też były poirytowane powolnością urzędników. Tak wygląda rosyjska biurokracja.
Na początku też myślałam, że to zwykła nieporadność i urzędnicze procedury. Dalej było jednak gorzej. Pojawił się kłopot z długopisem. Jedną stronę protokołu podpisałam na niebiesko, drugą na czarno. "W porządku - mówię - złóżmy parafki i będzie po sprawie". "Nielzia". Procedura tego nie przewiduje. Piszemy więc od początku.

Mija kolejna godzina przesłuchania.
Zaczynają odczytywać pouczenia po rosyjsku i tłumaczą na polski. Słowo po słowie. Przerywam im. "Znam swoje prawa, jeśli w Rosji są inne, to mogę z nich zrezygnować". Nie pomaga, czytają mi dalej. Przez cały czas wydzwania do mnie Daria. Prosi, bym już kończyła, bo jest późno, a rodziny chcą jechać do hotelu. Czekają tylko na mnie. Proszę, żeby mnie nie zostawiali. Za 10-15 minut powinno być po wszystkim. Prokurator proponuje, że osobiście odwiezie mnie do hotelu, ale ja odmawiam. Nie próbuję już ukrywać zdenerwowania. Blondynka chwyta mnie za rękę. "Małgorzata, ty z nim nie dyskutuj, to najważniejszy prokurator". Wyciąga z torebki raphacholin. "O widzę, że ma pani nasze lekarstwo, jest pani Polką?" - pytam. "Nie, jestem Rosjanką". Po tych słowach jakbym ocknęła się z letargu. Zdałam sobie sprawę, że nie ma przy mnie nikogo z Polski. Pani psycholog i pracownik ambasady w Moskwie wyszli z pokoju.

Dlaczego panią przesłuchiwali, skoro było już dawno po identyfikacji?
Nie potrafiłam tego zrozumieć. Padają kolejne pytania. "Kim jest Daria? Czy mieszka z ojcem? Czy pani również z nim mieszkała?" Nie mam pojęcia, co to ma wspólnego z identyfikacją. Staram się być grzeczna. Myślę sobie, że im szybciej odpowiem, tym prędzej wyjdę.

Prokurator drąży: "Po co ojciec tu przyleciał?". "Aby uczcić pamięć zamordowanych Polaków" - odpowiadam. "A z kim?". "Czy mam wymienić wszystkie dziewięćdziesiąt pięć nazwisk?" - podnoszę głos. Wychodzę na papierosa. Za mną Rosjanka.
Obejmuje mnie ramieniem. "Małgorzata, ty się tak nie denerwuj. Dobrze rozumiem twój dramat. Mój ojciec był górnikiem i również zginął w strasznych okolicznościach. Kiedy był pod ziemią, doszło do wybuchu. Powinien być w domu, ale chciał zrobić koledze przysługę i wziął za niego szychtę". Byłam autentycznie poruszona. To sytuacja jak z moim ojcem.

Czy w Moskwie komuś pani wspominała o tych rodzinnych sprawach?
Nikomu. Oni wiedzieli o nas bardzo dużo. Prokurator nie pytał, ile wnuczek miał ojciec, tylko jak miała na imię druga wnuczka. Były inne pytania: gdzie pracuję, czy to moja własna kancelaria, jaki jest do niej numer telefonu. Zorientowałam się, że coś jest nie tak. Rosjanka nie odstępowała mnie na krok. Bez przerwy o coś wypytywała. Druga z kobiet, tłumaczka, dawała do zrozumienia, że widzi całą grę, ale sugerowała, że lepiej się nie stawiać. Następne pytania były jeszcze bardziej idiotyczne: kiedy ojciec przekroczył granicę z Rosją, czy przyleciałam razem z nim.
***

Kiedy w październiku 2010 roku złożyła pani wniosek o ekshumację, starano się panią od tego odwieść.
Umówiłam się w tamtym czasie z prokuratorem Szelągiem na przeglądanie tajnych akt śledztwa. Namawiał, bym wycofała wniosek, bo wkrótce Rosjanie przyślą nam pełną dokumentację medyczną. Twierdził, że wniosek nie ma sensu i nic nowego do sprawy nie wniesie. W pewnym momencie wyjął z teczki zdjęcia i zapytał, czy chciałabym zobaczyć. Gdy pokazał mi pierwsze z nich, odrzuciłam je jak poparzona. Popłakałam się.

Co na nim było?
Twarz taty. Była taka… ładna. Nie miała ani jednej zmarszczki. W tamtej jednej chwili zachwiał się świat, który zbudowałam sobie po 10 kwietnia. W którym tata nadal żył, tylko w innej przestrzeni. Pozostałe zdjęcia prokurator Szeląg już tylko mi opisywał, pomijając drastyczne szczegóły.

Żaden ze znanych prawników nie zadeklarował pomocy?
Wszyscy odmówili. Przed złożeniem wniosku konsultowałam się z kilkoma ekspertami. Dotarłam do opracowania nieżyjącego już profesora Treli, który jako szef Katedry Medycyny Sądowej zajmował się wypadkami lotniczymi. Pisał, że sekcja zwłok jest jednym z kluczowych dowodów i dzięki niej nie tylko można odczytać przyczynę zgonu, ale także odtworzyć przebieg katastrofy. Najwięcej pokazuje górny odcinek płuc: co, gdzie i jak zostało uszkodzone.

Kiedy zapraszałem do telewizji prokuratora Parulskiego, aby skomentował pani wniosek, odmówił. Powiedział, że "nie będzie zajmował się polityczną nekrofilią".
Poziom tej wypowiedzi zwalnia mnie od komentarza. Mogę powiedzieć tylko, że dla mnie na cmentarzu - poza ciałem - nie ma nic. Wierzę, że mój tata jest w niebie. Życie wieczne nie jest dla mnie fikcją i domaganie się ekshumacji nie oznacza, że nie szanuję miejsca spoczynku ojca. Dla mnie najważniejsza jest dusza człowieka.

Myśli pani, że ojciec byłby zadowolony?
Na moim miejscu zrobiłby to samo. Gdy zabierał się za jakąś sprawę był konsekwentny i starał się doprowadzić ją do końca. Nawet wtedy, kiedy wiedział, że musi zaboleć.

Małgorzata Wassermann, Bogdan Rymanowski, "Zamach na prawdę", Wydawnictwo M, kwiecień 2015

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl