Małgorzata Kożuchowska: Dojrzałość daje mi wiarę we własne siły

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Szymon Starnawski
Małgorzata Kożuchowska nie daje się zaszufladkować. Właśnie oglądamy ją w kinach w roli mistyczki Fulli Horak w filmie „Czyściec”. Z tej okazji gwiazda opowiada nam o tym, jak wiara wpływa na jej pracę i życie.

„Czyściec” to przykład kina z chrześcijańskim przesłaniem, które jako jedyny w Polsce stara się realizować Michał Kondrat. Tego rodzaju filmy są u nas potrzebne?
Nie tylko u nas, bo poprzedni film tego reżysera - „Miłość i miłosierdzie” - rok temu znalazł się na drugim miejscu w amerykańskim box office, przegrywając tylko ze słynnym „Jokerem”. „Czyściec” to fabularyzowany dokument, więc po przeczytaniu scenariusza, trudno mi było wyobrazić sobie, jaki będzie efekt końcowy. Zagrałam w nim dosłownie kilka scen i kiedy zobaczyłam zmontowaną całość, byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. To jest bardzo dobry i ciekawy film dla każdego. Nie jest łatwo zrobić dokument, który traktuje o rzeczach z gruntu trudnych tak, by utrzymać publiczność w napięciu przez półtorej godziny. Michałowi to się udało.

Co zainteresowało panią w postaci Fulli Horak, że zdecydowała się ją zagrać ją w „Czyśćcu”?
Na początku zainteresował mnie temat filmu. Każdy człowiek na różnych etapach swojego życia przecież myśli o śmierci i zastanawia się, co dzieje się z nami po tej drugiej stronie. Co tam na nas czeka. Piekło, niebo, czyściec? Co dzieje się z naszą duszą. Oczywiście nasze wyobrażenia zależą od tego, czy jesteśmy ludźmi wierzącymi czy nie. Ale na pewno każdy myślący i czujący człowiek zadaje sobie takie pytania. Dlatego stwierdziłam, że warto wziąć udział w tym przedsięwzięciu.

Zetknęła się pani wcześniej z postacią Fulli Horak?
Nie. Na początku już samo jej imię i nazwisko wydało mi się egzotyczne. Kiedy zaczęłam poznawać jej życiorys, już nie mogłam się od niego oderwać. Fulla Horak była fascynującą osobą. Zaskoczyło mnie, że mimo iż żyła współcześnie, zostawiła po sobie książki i świadectwa wielu ludzi, nie jest powszechnie znana. Okazało się, że ma bardzo ciekawy życiorys i wiele w życiu przeszła: studiowała filozofię, grała na fortepianie, pracowała jako nauczycielka muzyki, w czasie wojny była łączniczką w Armii Krajowej, potem przeżyła piekło zesłania do łagru, żeby po powrocie osiąść w Zakopanem i do śmierci pomagać ludziom, którzy licznie przyjeżdżali do niej z nadzieją na pomoc. Jako młoda osoba odeszła od wiary, ale modliła się o jakiś znak, dowód na istnienie Boga słowami: „Boże, jeśli istniejesz daj mi światło”. Któregoś dnia objawiła jej się święta Magdalena Zofia Barat – założycielka Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa. Opisała to bardzo precyzyjnie w książce „Święta Pani. Objawienia i wizje mistyczne”. To, co w niej opowiedziała, zgadza się z wizjami innych świętych, którzy na przestrzeni minionych wieków doznawali podobnych widzeń. Te relacje były zbieżne.

W środowisku aktorskim mówi się, że najtrudniej zagrać postać świętego czy świętej. Fulla Horak oczywiście nie jest świętą, ale mistyczką. Tu było więc podobnie?
Trudność polega na tym, że nie wolno przesadzić. Nie grać świętego „na kolanach”. Żeby zdarzenia nadprzyrodzone, o których opowiadamy, uwiarygodnić na ekranie i zagrać tak, by nie były one śmieszne czy pretensjonalne. Trzeba to wyważyć. Dla mnie w przypadku tego filmu pomocne było to, że Fulla Horak opisała swoje widzenia bardzo realistyczne.

Jak poznanie Fulli Horak wzbogaciło pani wiarę?
Przy okazji pracy nad tym filmem dowiedziałam się wielu nowych rzeczy, ale też ugruntowałam wiarę w to, o czym wiedziałam już do tej pory. Obejrzałam ten film dwukrotnie – i rozmawiałam z osobami, które go widziały lub pracowały przy nim. I okazuje się, że dla wszystkich najbardziej poruszające były sceny pogrzebu. Są to bowiem doświadczenia, które stanowią część życia każdego człowieka. Chodzimy na pogrzeby, uczestniczymy w mszach za dusze zmarłych. Wspominamy ich, opłakujemy, rozpaczamy. Tymczasem Fulla mówiła, że te dusze nie potrzebują naszych łez, ale potrzebują naszej modlitwy. Za bardzo skupiamy się na swoim bólu, zapominając lub nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo te dusze liczą na naszą pomoc. Od tego czasu staram się pamiętać nie tylko o bliskich mi osobach, które odeszły, ale także o tych, którzy byli samotni i nie mają nikogo, kto mógłby się za nich modlić oraz o tych, którzy w sposób deklaratywny mówili, że nie ma nic po śmierci, że śmierć jest definitywnym końcem wszystkiego. A znałam też takie osoby. Pamiętam o nich w modlitwie – nie tylko w czasie Wszystkich świętych i Zaduszek, ale także na co dzień.

Wiara całkowicie odmieniła życie Fulli. Jaki wpływ ma wiara na pani życie i pracę?
Nie da się tego oddzielić wyraźną kreską. Lubię mieć w swoim zawodzie poczucie sensu. I lubię angażować się w projekty, co do których mam poczucie, że dają coś więcej niż tylko rozrywkę. Naturalnie wszyscy potrzebujemy się zrelaksować, odpocząć, zapomnieć o swoich problemach i codzienności. Dlatego chętnie oglądamy komedie, lubimy się pośmiać. To też jest wartość. Cieszy mnie jednak, kiedy film czy serial, w którym gram, niesie jakieś głębsze przesłanie.

Czy to znaczy, że nie lubi pani grać złych postaci?
Lubię – i uważam, że granie takich postaci często wywołuje na widzach większe wrażenie i skłania do głębszych przemyśleń, niż granie kogoś, kto od początku do końca jest krystalicznie dobry, a jego wszystkie decyzje są przewidywalnie prawe. Wcielenie się w negatywną postać, a udział w filmie niosącym moralnie wątpliwe przesłanie, to są jednak dwie zupełnie różne rzeczy. Muszę mieć w sobie zgodę na przekaz, który niesie film, spektakl czy serial, w którym biorę udział.

Kiedyś powiedziała pani o show-biznesie, że jest w nim dużo nieszczerości i manipulacji. Trudno kierować się ewangelicznymi zasadami w takim środowisku?
Mam wrażenie, że w każdym środowisku jest dzisiaj podobnie. Z tą różnicą, że w show-biznesie każdy news jest błyskawicznie nagłaśniany w mediach i szybko dociera do szerokiej opinii publicznej. W świecie cynicznej walki o każdy „lajk” na Facebooku, gdzie zasady „fair play” już dawno poszły w zapomnienie, nie jest to rzecz prosta. Fakt. Ale wciąż nie czuję się w tym środowisku samotną wyspą, jeśli o to pan pyta.

Wyznała pani kiedyś, że opinia „katolki” sprawia, że niektóre drzwi są przed panią zamknięte. Dlaczego tak się dzieje?
To trzeba zapytać tych, którzy te drzwi zamykają. Kiedyś usłyszałam w rozmowie z pewnym reżyserem, że odradzano mu zaproszenie mnie na casting, mówiąc: „Czy ona zagra morderczynię dzieci? Nie sądzę”. Nie rozumiem, dlaczego ktoś decyduje za mnie. Przecież wystarczy zadzwonić i zapytać. Niestety, takie decyzje są często podejmowane za moimi plecami i bez mojej wiedzy. Mogę się tym zadręczać, albo robić swoje. Oczywiście wybieram to drugie. Zdarzało się jednak również tak, że ktoś unikał współpracy ze mną, a jednak dziwnym zrządzeniem losu nasze ścieżki się przecinały. I wtedy okazywało się, że zawsze były to ciekawe i wartościowe spotkania, a nawet długoletnie serdeczne relacje prywatne.

Ma pani duży wpływ na to, jak jest postrzegana przez opinię publiczną?
Nie zajmuję się kreowaniem swojego wizerunku. Świadczą o mnie moje wybory prywatne i zawodowe, tak jak świadczą o każdym innym człowieku. W ostatnich latach postrzeganie osób znanych zmieniły na szczęście media społecznościowe. Zmniejszyły bowiem dystans między nami a naszymi fanami. One dają nam narzędzia, dzięki którym możemy coś skomentować, zdementować czy nawet obśmiać.

Jak się ma ta Małgorzata Kożuchowska, którą znamy z mediów, do tej Małgorzaty Kożuchowskiej z domowego zacisza?
Nie wstaję rano z łóżka w pełnym makijażu i zrobionej fryzurze. A jak wychodzę na spacer z psami w dresie, to nie wszystko ze sobą kolorystycznie współgra. (śmiech) Ale rzeczywiście jestem estetką i cechuje mnie skłonność do perfekcji. Uważam, że to nie jest obojętne dla naszego samopoczucia. Dlatego lubię mieć porządek dokoła siebie. Ale pedantką też nie jestem.

W ostatnich latach gra pani bardzo różnorodne role: od mistyczki w „Czyśćcu”, przez policjantkę w „Plagach Breslau”, do wyrachowanej bizneswoman w „Banksterach”. Chce pani przez to uniknąć jednoznacznego zaszufladkowania?
Kieruję się często przekorą, lubię czasami zaryzykować i pójść pod prąd. Pamiętam jak zgodziłam się wziąć udział w „Plagach Breslau” u Patryka Vegi, podniosły się głosy: „Kożuchowska u Vegi? To będzie porażka!”. (śmiech) Pomyślałam wtedy: „Tak? To zobaczycie!”. To mnie kręci i napędza. Długi czas byłam upychania do szuflady „aktorka serialowa”. Przez dziewięć lat grałam Hankę Mostkowiak i równolegle pracowałam w Teatrze Dramatycznym, grając bardzo różne role, od Czechowa, przez Szekspira, po współczesnych brutalistów.

Mało tego – w międzyczasie zdążyłam zmienić miejsce pracy i przejść do Teatru Narodowego za namową Jerzego Jarockiego, grając w niemal wszystkich jego przedstawieniach. Teatr był zawsze niezwykle istotny w mojej karierze. Kiedy w końcu dojrzałam do decyzji, aby zaryzykować i zrezygnować z „M jak miłość” - a mówię zaryzykować, bo wydawało mi się, że widzowie są tak związani ze mną w roli Hanki, że kiedy odejdę z serialu, nigdy mi tego nie wybaczą - że gdy to się już stało, miałam ogromne poczucie uwolnienia. Staram się fundować sobie taki aktorski płodozmian, żeby mieć cały czas satysfakcję z grania. Żeby się nim cały czas cieszyć i nie popadać w rutynę. Żeby cały czas zaskakiwać widza.

No właśnie: jest pani w zawodzie już ponad 25 lat. To doświadczenie, które w tym czasie pani zgromadziła, pomaga w tworzeniu nowych ról, czy raczej grozi rutyną?
Myślę, że przede wszystkim pomaga. Odkąd pamiętam, zawsze bardzo się przejmowałam swoimi występami. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść. Podchodziłam do wszystkiego bardzo emocjonalnie. Teraz czuję, że dojrzałość i doświadczenie, które zdobyłam, dają mi wiarę we własne siły i umiejętności. Oczywiście odpowiedzialność jest większa – z biegiem lat rosną wymagania widzów i krytyków, nie ma żadnej taryfy ulgowej. To jest naturalne. Jest jednak też wielka satysfakcja i radość z tego, że mogę to wszystko, czego się nauczyłam, świadomie w swojej pracy wykorzystać. I to jest wielka frajda.

Jak przy takim doświadczeniu i dorobku zachować świeżość i entuzjazm, kiedy kolejny raz wchodzi się na plan czy na scenę?
Trzeba dobrze wybierać. Przemyśleć dokładnie każdą decyzję – każdą rolę i projekt, w który się angażuje. Ja zaczynam zawsze oczywiście od przeczytania scenariusza. Jeśli podoba mi się temat i wciąga opowiadana historia, to chcę być jej częścią. A jeśli nie, to po prostu odmawiam. Przyznaję też, że ważne jest dla mnie, z kim pracuję. Producent, reżyser, obsada – to wszystko jest ważne.

Z kim się pani grało najlepiej?
Taką wyjątkową obsadą była na pewno ta z serialu „Rodzinka.pl”. Nie znałam wcześniej osobiście Tomka Karolaka, nie pracowałam z nim. Dlatego kiedy dostałam tę propozycję, powiedziałam: „Musimy zrobić zdjęcia próbne”. „Po co? – usłyszałam od produkcji. „Jak to po co? Przecież ja go nie znam!” – odpowiedziałam. I zrobiliśmy zdjęcia próbne. Nie zdążyliśmy jednak dograć pierwszej sceny do końca, bo tak się wszyscy naokoło śmiali, iż nie byliśmy w stanie dalej grać. A potem wcielaliśmy się w Boskich aż przez dziesięć lat.

Teraz zagrała pani z Miśkiem Koterskim w „Gierku”. To też dosyć zaskakujące zestawienie. Jak było?
Wybór zarówno Miśka Koterskiego na Edwarda Gierka, jak i mnie na Stanisławę Gierek, był rzeczywiście daleki od stereotypu. Cieszę się jednak, że zaufałam intuicji producenta oraz reżysera, którzy przygotowywali ten projekt już dwa lata - i zaryzykowałam, bo okazało się, że to była wspaniała przygoda. Oczywiście nie wiem, jaki będzie końcowy efekt, bo tego nigdy się nie wie podczas realizacji filmu, ale pracowało się nam wspaniale.

W „Gierku” chyba ważna jest też charakteryzacja i fizyczna przemiana aktorów. Jaka będzie pani bohaterka?
Ta moja „oficjalna” Stasia będzie bardziej z Paryża niż z Peerelu, choćby przez te słynne fryzury, o których do dziś krążą legendy. A ta „domowa” - to będzie zwykła i troskliwa żona i matka, dbającą o dom i męża. Gierek za młodu przez wiele lat pracował w Belgii i Francji, stąd znał języki i poznał trochę inny świat. Kiedy wrócił do Polski i został pierwszym sekretarzem, starał się przeszczepiać te zachodnie wzorce na rodzimy grunt. Producenci chcieli, żeby Gierkowie byli właśnie taką kolorową parą na tle szarej i głębokiej komuny. Choć oczywiście wiadomo jak to się skończyło.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Małgorzata Kożuchowska: Dojrzałość daje mi wiarę we własne siły - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl