Magdalena Kula: Naukowcy tkwią w marazmie

Magdalena Kula dziennikarka działu kraj "Polski"
Co zrobić, by zdobyć profesurę na polskiej uczelni? Nic, wystarczy czekać. Ta ponura anegdota wyjątkowo celnie oddaje stan naszej nauki.

Nobla z fizyki zgarnął w tym roku Amerykanin i dwaj Japończycy, z chemii - trzej Amerykanie, z medycyny - Niemiec i dwóch Francuzów. Znowu noblowski komitet nie wymienił żadnego swojsko brzmiącego nazwiska. A przecież mamy potencjał. W Polsce działa ponad 450 uczelni - najwięcej w Europie. Mamy też ponad 300 jednostek badawczo-rozwojowych, silną znanymi nazwiskami Polską Akademię Nauk i działające od niedawna Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. Dlaczego to wciąż potencjał tylko pozorny? Może dlatego, że polska nauka i szkolnictwo wyższe - w odróżnieniu na przykład od oświaty - nie doczekały się tak gruntownych reform.

Po 1989 roku utonęliśmy w narzekaniach o dramatycznym niedofinansowaniu nauki polskiej. Tego argumentu pomijać oczywiście nie wolno, bo nakłady Polski na naukę są naprawdę mizerne (na poziomie 0,3 proc. PKB) - nawet o połowę mniejsze niż budżet tylko jednej czołowej amerykańskiej uczelni. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że te pieniądze, które mamy, wcale dobrze wydatkowane nie są. Bo czy kraj w gruncie rzeczy nie aż tak wielki potrzebuje aż 300 instytutów badawczych? Czy budżet państwa powinien topić pieniądze w badaniach, które bardzo często nie są ani nowatorskie, ani przełomowe? I dlaczego uczeni, którzy jako nieliczni Polacy zdołali się przedrzeć do prestiżowych naukowych pism, często ze wstydem muszą prosić o zwolnienie z opłat, by wziąć udział w światowych konferencjach naukowych? Ale nie tylko w pieniądzach rzecz. Na świecie wykorzystywanie naukowych opracowań i odkryć w przemyśle czy biznesie jest postrzegane nie tylko jako frajda, ale i ogromny prestiż.

W Polsce ciągle pokutuje myślenie, że badania na rzecz komercyjnej firmy, biznesowych grubych ryb, to chałturzenie, rzecz niegodna uczonego. Takie myślenie jest dla gospodarki zabójcze. Polski przemysł wykłada na badania naukowe najmniej w Unii Europejskiej - około 30 proc. środków (średnia dla Unii Europejskiej to 54 proc.). Tymczasem imponujące całemu światu amerykańskie badania aż w 60 proc. są opłacane właśnie przez sektor prywatny. Odwołam się do danych resortu nauki. W rankingu tysiąca firm inwestujących najwięcej w badania i rozwój były tylko dwie z naszego kraju - w dodatku obie dopiero w szóstej setce. Polska nauka koncentruje się na publikacjach i szlifowaniu kolejnych naukowych tytułów - to aż 87 proc. dorobku uczelni. Ta papierkowa nauka dominuje nawet w... jednostkach badawczych (stanowi 55 proc. ich dorobku). Najgorsze, że taki dorobek zbyt często odbiega od światowych trendów i najwyższych standardów.

Udział polskich prac w puli cytowań w prestiżowych, znanych na świecie pismach naukowych to najwyżej 0,5 procent. Wsród czterech tysięcy najbardziej gorących w nauce i najczęściej cytowanych nazwisk, pojawiły się ledwie dwa polskie (dane ministerstwa). Na świecie większość uczonych nie tylko pracuje dla wielkiego przemysłu i biznesu, ale szuka tam również głównego miejsca zatrudnienia. W Unii Europejskiej połowa uczonych pracuje w prywatnym sektorze. W Polsce - zaledwie 8 proc. To jedna z głównych przyczyn naszej naukowej zapaści. Państwowych uczelni i finansowanych przez państwo instytutów nigdy nie będzie stać na opłacenie badań inżynieryjnych i stosowanych w takim zakresie, jak prywatnych koncernów. A tracą na tym nie tylko te konkretne firmy, które chciałyby otworzyć laboratoria naukowe i brakuje im chętnych do pracy. Traci cała gospodarka. Jeśli tej sytuacji nie zmienimy, na dobre utkniemy we wstydliwych statystykach. Na jednego polskiego badacza mamy dzisiaj 10 tysięcy euro, a w Unii Europejskiej - średnio piętnaście razy więcej!

Być może właśnie strach polskich uczonych przed współpracą z gospodarką sprawia, że pod względem rejestrowania patentów Polacy są dziś w europejskim ogonie. W 2006 roku Europejski Urząd Patentowy zarejestrował ledwie 22 polskie rozwiązania, Hiszpanie w tym czasie opatentowali grubo ponad 400 wynalazków. Co gorsze, wielu uczonych alarmuje dziś, że ochrona prawna patentów jest w Polsce dużo gorsza niż choćby ochrona utworów Dody czy Budki Suflera. Profesorowie narzekali na to podczas październikowego spotkania z premierem na Zamku Królewskim. Może rewolucyjnych patentów byłoby więcej, gdyby w polską naukę tchnąć młodego ducha. Bo nie ma co ukrywać, że nasza kadra starzeje się i coraz większy dystans dzieli ją od wielkich, światowych sukcesów badawczych. Zasiedziali w swoich katedrach profesorowie i doktorzy habilitowani niechętnie wyjeżdżają, by choć na kilka miesięcy włączyć się w prace naukowe za granicą.

I niestety - zbyt często podobnego przywiązania do katedry oczekują od doktorantów, doktorów. Profesor Jan Woleński w swoich "Uwagach o kondycji nauki polskiej" przypomniał starą anegdotę, że uniwersytet jest dzisiaj ciągle grubą rurą: z jednej strony wchodzi się magistrem, z drugiej wychodzi profesorem. Dlaczego gdy cała światowa nauka stawia na mobilność kadry, u nas ta anegdota nadal jest zatrważająco prawdziwa? W tym roku rząd przeznaczył aż 6 milionów złotych na zagraniczne staże na młodych naukowców (do siedmiu lat po doktoracie). Choć sumy były jak na polskie warunki imponujące, wyjechało tylko trzynastu badaczy. Chętnych było niewiele więcej (27 osób), połowa wniosków była źle wypełniona albo merytorycznie zbyt słaba. Tomasz Perkowski, wiceprezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, tłumaczy, że nasi uczeni boją się zagranicznych wyjazdów jak ognia, bo nie mają pewności, że będzie do czego wracać. Do tego dochodzą trudności językowe i niezrozumiałe gdzie indziej na świecie myślenie, że idealny naukowiec to ten wierny macierzystej uczelni od magistra do profesury.

W Wielkiej Brytanii, Niemczech i we Francji naukowiec bez zagranicznego doświadczenia nie miałby szansy na kierownicze stanowisko i awans. Bez krótkiego zagranicznego stażu po doktoracie, na zachodzie o profesurze nie ma mowy. A u nas? Kolejna anegdota profesora Woleńskiego: Co zrobić, by zdobyć profesurę? Nic, wystarczy czekać. Jeśli nie doczekasz się jej na państwowym uniwersytecie, to może na pobliskiej prywatnej uczelni. Uczeni dorabiający na dwóch, trzech etatach to zmora polskiej nauki. Dzielący dobę między wykłady w kilku czasem odległych ośrodkach nie mają czasu na prowadzenie badań, opiekę nad doktorantami i magistrantami. Tego problemu nie rozwiążą konieczne skądinąd podwyżki w nauce i szkolnictwie wyższym. Trzeba wreszcie, po blisko 20 latach od założenia pierwszej prywatnej uczelni (dziś mamy ich ponad 350), uporządkować kulejące, wykoślawione relacje między państwowymi i prywatnymi szkołami. Dziś na nierównych warunkach walczą o tego samego klienta: studenta.

W dodatku ciągle pogarszają się warunki. Trzy lata temu Tadeusz Szulc, który był wtedy sekretarzem stanu w Ministerstwie Edukacji, ostrzegał, że za kilka lat gwałtownie skurczy się liczba maturzystów. Dziś jego słowa to fakt. W obliczu tego potężnego niżu demograficznego prywatne uczelnie muszą walczyć między sobą o życie. Bank Światowy, Komisja Europejska, OECD co rusz wytykają Polsce dziwaczny i niesprawiedliwy system finansowania studiów. Część młodzieży (zwykle dzieci lepiej wykształconych i sytuowanych rodziców) załapała się na studia dzienne na publicznych uniwersytetach, które finansuje budżet państwa. Pozostali suto płacą za naukę na studiach zaocznych, wieczorowych lub w prywatnych szkołach - choć ich rodzice przecież też odprowadzają podatki.

Rząd Marka Belki próbował się przebić do opinii publicznej z argumentem, że przepaść między prywatnymi i publicznymi uczelniami trzeba zasypać. W 2005 roku Anna Radziwiłł, ówczesna wiceminister edukacji, napomknęła o płatnych studiach dla wszystkich i wywołała natychmiast burzę, której nie ugasiły zapewnienia, że najbiedniejsi i najzdolniejsi dostaliby kredyty i stypendia tak wysokie, że pokryłyby koszt nauki.

Platforma Obywatelska przed wyborami na nowo zaczęła wspominać o zasypywaniu tej symbolicznej przepaści. Po wyborach - znów cisza. Minister nauki Barbara Kudrycka opracowała jedynie projekt rozporządzenia o dopłatach państwa do dziennych studiów w najlepszych prywatnych uczelniach. Trudno pozbyć się wrażenia, że to tylko działanie zastępcze. Nie rozwiąże w pełni problemu i co gorsze - może być przyczyną wykopania kolejnych przepaści. Tym razem w środowisku uczelni niepaństwowych. Bo znów pojawiliby się równi i równiejsi.

Szansą na odbicie się polskiej nauki od dna miało być nasze wejście do Unii Europejskiej. Dziś już odpowiedzialnie można powiedzieć, że to szansa zaprzepaszczona. Nasi naukowcy ani nie wykorzystali szansy na włączenie się w wielkie badawcze projekty, ani na pozyskanie lawiny euro, która pozwoliłaby zrealizować nowatorskie projekty czy kupić nowoczesną aparaturę. Polskie grupy badawcze zdobywają najmniej unijnych pieniędzy w przeliczeniu na PKB. Z naszego proporcjonalnego wkładu odzyskaliśmy zaledwie 53,6 proc. Ministerstwo Nauki z zazdrością podaje przykłady Czechów (odzyskali 75 proc.), Węgrów (96 proc.) i Słoweńców (155 proc.). Europejska Rada Badań (European Research Council) nie zdecydowała się finansować żadnego z polskich projektów.

Odpadły nawet wnioski czołowych uniwersytetów: Warszawskiego i Jagiellońskiego. Nauka jest w aż tak głębokiej zapaści czy tylko nie potrafi się promować? Niestety i jedno, i drugie. I żadnej z tych dziedzin nie obudzimy, jeśli nie damy szansy przyszłym naukowcom - dzisiaj doktorantom. Pewien znany mi młody człowiek właśnie rozpoczął studia doktoranckie, z zapałem i głową pełną ambitnych marzeń. Przykro patrzeć, gdy jego entuzjazm gaśnie w miarę niepowodzeń w poszukiwaniu pracy. Wprawdzie przyszły pracodawca podpisałby umowę z miejsca, słysząc, jaki inżynierski kierunek skończył. Ale zapał każdego potencjalnego przedsiębiorcy ostyga, gdy słyszy o planowanym doktoracie kandydata. Czy to nie powód, dla którego średnio tylko co piąty doktorant dociera do wyczekiwanej, publicznej obrony tytułu doktora? Jeśli tego błędnego koła skutecznie nie zatrzymamy, z polską nauką będzie już tylko gorzej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl