Maciej Nowak: Seks i jedzenie to sprzyjające sobie żywioły

Anita Czupryn
Anita Czupryn
Maciej Nowak: W każdej restauracji szukam przygody lokalnej
Maciej Nowak: W każdej restauracji szukam przygody lokalnej Lukasz Gdak/polska press
Dziś w klasę średnią wstąpiła ogromna siła i to klasa średnia, zgodnie ze swoją naturą, chce realizować pewne ideały, swoje wyobrażenia o lepszym życiu, o tym, co należy jeść, co wypada, a co nie - mówi Maciej Nowak, krytyk kulinarny i dyrektor artystyczny Teatru Polskiego w Poznaniu.

Co smakowitego jadł Pan ostatnio?
Więcej czasu spędzam teraz w Poznaniu, gdzie prowadzę tutejszy Teatr Polski i z przyjemnością rozpoznaję kuchnię wielkopolską. Bardzo fajne jest to, że nasz kraj jest zróżnicowany pod względem kulinarnym i ludzie mieszkający w poszczególnych regionach są przywiązani do swoich lokalnych tradycji. W Poznaniu akurat mocno trzyma się tradycja gęsi świętomarcińskiej, czyli faszerowana podrobami i kaszą gęś przygotowywana w okolicach 11 listopada. W ostatnich latach danie to wypłynęło poza Wielkopolskę, ale takiego przywiązania, jak w tym regionie, do gęsiny, gdzie indziej nie ma. Drugi specjał związany z listopadowymi świętami, z jesienią, to rogal świętego Marcina, wymyślony pod koniec XIX wieku przez jednego z proboszczów poznańskich, jako sposób na wyciąganie pieniędzy na cele dobroczynne od bogatych poznaniaków. Dziś zwyczaj ten przekształcił się w silną lokalną tradycję. Rogal z ciasta półfrancuskiego wypełniony jest białym makiem, wymieszanym z bakaliami. Strasznie słodkie, formalnie przesadzone, dla mnie za słodkie, ale podoba mi się, że Poznań i Wielkopolska o tę swoją tradycję dba.

Na bankietach w Poznaniu też Pan bywa?
Teatralnych? Bywam, a jakże! Teatr bez bankietów nie istnieje!

Chyba to, co podaje się na bankietach, różni się od tego, czego zwykle oczekujemy, idąc do restauracji?
Bankiety mają swoją specyfikę. To zazwyczaj przyjęcia na stojąco, więc wymagają szczególnych potraw. Formalnie, zgodnie z protokołem, to są koktajle, więc dania koktajlowe to małe porcje, które można roznieść szybko na tacach i elegancko połknąć jednym hapsem.

Na bankietach nie chodzi o to, żeby zaspokoić głód?
Tu nie ma miejsca na obżarstwo. Serwuje się przekąski, które towarzyszą rozmowie, prowokują do small talku, mają stworzyć wrażenie poczęstunku, ale przede wszystkim szybko serwowanego, który można wziąć do ręki. Ale są i takie koktajle, na których dania bywają już bardziej rozbudowane. Wtedy potrzebne są bardziej skomplikowane urządzenia.

Jak podgrzewacze.
Również, ale mówię o tych, które dotyczą samego konsumującego, trzymającego talerz. Pojawiły się specjalne klipsy przyczepiane do talerza, które pozwalają na to, aby na tym klipsie zaczepić kieliszek z winem.

O, na takim bankiecie jeszcze nie byłam! A na stojących przyjęciach to rzeczywiście problem, aby jeść i popijać jednocześnie.
Zwłaszcza kiedy się podaje nóż i widelec, co wydaje mi się już zupełnym absurdem. Trzeba by mieć cztery ręce, a to nie wszystkim się zdarza. Bankiety na stojąco są jednak formą życia biznesowego, protokolarnego. To nie jest przestrzeń do tego, żeby tam jeść. Choć widać wyraźne zmiany. Nie wiem, co myśleć o malutkich daniach podawanych w naczynkach z plastiku. Mają ładną formę, design jest wyrafinowany, plastik jest dobrej jakości, przezroczysty, a w środku rozmaite musy, pianki, co sprawia, że nie trzeba tego gryźć. W związku z tym nie zostaje nic na zębach i dla eleganckich pań, które przychodzą wytwornie ubrane…

…w pełnym makijażu.
Tak, z wymalowanymi ustami i mocno podkreśloną talią. Wtedy takie małe dania są wygodne, ale wydaje mi się, że bardziej są funkcjonalne niż smaczne.

Opiniotwórcze czasopismo zachodnie uznało Warszawę za jeden z głównych ośrodków restauracji wegańskich w Europie

Po czym dzisiaj poznać dobrą restaurację?
W restauracjach szukam przede wszystkim specyfików lokalnych. Wydaje mi się, że istnieje dziś bardzo poważny problem nie tylko estetyczny czy kulinarny, ale też polityczny, czy wręcz egzystencjalny. Akurat dziś jesteśmy w momencie, kiedy w Polsce odbywa się szczyt klimatyczny, kiedy zagrożenia, które dla ludzkości wywołuje nasz nowoczesny styl życia, są coraz bardziej uświadamiane. I już na pewno wiemy o tym, że nieposkromiony apetyt na to, aby mieć na stole wszystko z całego świata, jest dla naszej planety, naszego domu - zabójcze. Od pewnego czasu najmądrzejsi szefowie kuchni, ludzie, którzy się zajmują się gastronomią, wprowadzili termin Food Miles, czyli żywnościowych kilometrów. Należy zwracać uwagę na to, jak daleko podróżował produkt, który stał się podstawą dania, jakie konsumujemy. Przywożenie z końca świata rozmaitych, wyrafinowanych delikatesów może być oczywiście ekscytujące, ale jednocześnie odbywa się kosztem straszliwych spustoszeń dla naszego środowiska. Przywożenie z najdalszych zakątków mięs, ryb, warzyw pozostawia zniszczenia. Dlatego dziś głośno mówi się o tym, że należy jeść to, co się znajduje w promieniu stu mil czy stu kilometrów wokół nas. To ma swój wymiar ekologiczny, ale też powinno nam dawać do myślenia, bo powinniśmy być odpowiedzialni za świat, za naszą ziemię. A jednocześnie to skupienie się na własnych produktach z najbliższej okolicy sprawia, że świat staje się ciekawszy i bardziej smakowity.

Jak to?
Ponieważ, w rezultacie, w dużym stopniu straciliśmy dzisiaj przyjemność z podróżowania, skoro wszędzie na świecie jest mniej więcej to samo. I tak naprawdę modna restauracja w Warszawie nie za bardzo się różni od modnej restauracji w Madrycie czy w Buenos Aires. Wszędzie są mniej więcej podobne produkty. Skoro więc wszędzie jest to samo, to podróżowanie trochę traci sens. A to, że wszędzie jest to samo, odbywa się kosztem straszliwych spustoszeń dla naszej planety.

Od kogo właściwie zależy dobre jedzenie w restauracji - od właściciela czy od szefa kuchni?
Uważam, że powinniśmy inwestować dużo uwagi i oddawać honory szefom kuchni. Wielokrotnie byłem świadkiem i doświadczałem tego, że właścicielami restauracji mogą zostać dowolni ludzie. Często osoby, które zarobiły pieniądze gdzieś w innej branży i mają taki kaprys, bo prowadzenie restauracji jest modne, bo fajnie jest się popisać przed znajomymi bliższymi, dalszymi, że ma się restaurację, że prowadzi się taki gastronomiczny styl życia i w ten sposób się zarabia pieniądze. Ale ja szukam zawsze ludzi, którzy gotują. Nie interesują mnie eleganckie panie i wytworni panowie, którzy się popisują przed restauracyjną publicznością. Prawdziwymi bohaterami restauracji są ludzie, którzy pracują na zapleczu lub, co ostatnio jest bardzo fajne - w otwartych kuchniach. Ci ludzie, którzy rzeczywiście pracują w kuchni, w bardzo trudnych warunkach, gdzie jest gorąco, ciasno, w tych warunkach potrafią się wykazać umiejętnościami kulinarnymi, wielką wiedzą technologiczną, jak dany produkt należy obrabiać, żeby wydobyć jego najwspanialsze cechy. Dla mnie najważniejsi są ludzie pracujący w kuchni, na zapleczu. I to ma też wymiar polityczny, bo właśnie tę grupę zawodową należy szczególnie dowartościowywać, i to nawet kosztem pań i panów właścicieli, którzy często strasznie się szarogęszą. Prawdziwymi bohaterami polskiej, światowej gastronomii są te bezimienne postaci pracujące w kuchniach.

Pani Magda Gessler uważa, że właściciel restauracji powinien być i kucharzem, i psychologiem, matematykiem, logistykiem oraz dekoratorem.
Nie śmiem z Magdą polemizować, bo ona jest przykładem idealnej właścicielki, restauratorki, która wszystkie umiejętności posiadła, a jeszcze przy okazji jest artystką. Ale osób tak wyjątkowych jak Magda nie spotyka się często. Ja to się trochę boję tych prowincjonalnych „Magd Gessler”. A spotkałem się już ze sporą liczbą pań i panów, bo to nie zależy od płci, którzy udają Magdę Gessler, pozują na artystów kuchni, dusze towarzystwa, próbujące pouczać wszystkich dookoła, tworzyć własny styl, a efekty tego często są żałosne. A najbardziej żałośnie wypada to w oczach pracowników, których ci ludzie zatrudniają. Ponieważ, jak już mówiłem wcześniej, ludzie pracujący na zapleczu zazwyczaj znają się na fachu. Ich żadne bajery, żadne fajerwerki nie omamią. Oni wiedzą, czy ktoś rzeczywiście umie gotować, potrafi dobrze rozebrać kaczkę, gęś, czy umie fachowo wyfiletować rybę.

Jedzenie jest zawsze pewną opowieścią o naszym statusie społecznym, aspiracjach, o tym, kim chcielibyśmy być

Wracając jeszcze do pani Gessler - ona sama mówiła w wywiadach, że wszystkie jej restauracje powstały z miłości do mężczyzn. Ale też miłość w kuchni jest ważna.
Od zawsze wiemy, że gotowanie jest rzeczą niesłychanie erotyczną. Wszystkie aspekty bliskości ludzkiej są bardzo ważnym czynnikiem naszego funkcjonowania. O afrodyzjakach można mówić i doświadczać ich bez końca; od czasów starożytnych mądrzy ludzie, zarówno ci, którzy się zajmują kuchnią, jak i pisarze, artyści na ten erotyczny aspekt jedzenia zwracali uwagę. W starożytności spotkania towarzyskie, ale i miłosne były zawsze związane z jedzeniem. Wszystkie te orgie, które sobie wyobrażamy pod wpływem literatury czy sztuki, łączyły w sobie harmonijnie seks, bliskość z jedzeniem. Ze wzajemnym podawaniem sobie jedzenia do ust. To są żywioły, które bardzo sobie sprzyjają.

Co Pan kocha w restauracjach? Co kochają Polacy?
Jak mówiłem, w każdej restauracji szukam przygody lokalnej, czegoś, czego nie zjem w innym miejscu. Jest jakieś 10 potraw, które są w każdej restauracji. Mnie nie chce się zamawiać tego samego żurku czy barszczu, schabowego czy fileta z kurczaka. Tego typu propozycje zawsze omijam; szukam rzeczy specyficznych. A jeśli chodzi o Polaków, to na pewno lubimy, jak jest dużo na talerzu. Owszem, jest cała masa restauracji, których właściciele czy szefowie kuchni napatrzyli się na to, co często robimy w telewizji, czyli na talerze z pojedynczymi płatkami kwiatuszków, z malutkimi porcyjkami, ułożonymi w wyrafinowany sposób skrzydełkami motyla w panierce z porannej mgły. To jest fajne, to jest drogie, ale generalnie rodacy, i ja też, lubimy jedzenie bardziej ludowe. Jesteśmy społeczeństwem chłopskim, agrarnym, widać zresztą na przestrzeni ostatnich 20 lat tę karierę jedzenia w guście chłopskim, jedzenia jak u mamy…

…obiady domowe.
Właśnie. To odwołanie się do sentymentów, które są dla nas bardzo intymne. Uważam, że najlepsza na świecie jest kuchnia mojego taty. I myślę, że każdy uważa podobnie, że pierogi mamy, babci, taty, żony…

… rosół mojej mamy (śmiech).
No tak. Każdy tak myśli. Jedzenie jest rzeczą tak bardzo intymną. Jest czynnością, którą wykonujemy najczęściej, przynajmniej trzy razy dziennie przez całe życie coś pochłaniamy. Wobec tego to, co najczęściej jest nam oferowane, co zazwyczaj przygotowują nam bliscy, siłą rzeczy nas kształtuje, tworzy nasze podstawowe gusta i ideały kulinarne.

Gdy dziś wchodzi Pan do restauracji, kelnerom nadal zaczynają trząść się ręce i wpadają w popłoch?
Myślę, że jestem już traktowany jako zdziwaczały staruszek.

Akurat!
Na temat gastronomii wypowiadam się i pisałem 25 lat i kiedy zaczynałem, to byłem jedną z niewielu osób. To było ekscentryczne dziwactwo, żeby w ogóle zaprzęgać jakieś narzędzia intelektualne czy literackie do wypowiedzi na temat kulinariów. Dzisiaj wydawaniem opinii na temat restauracji zajmuje się setki, jeśli nie tysiące ludzi. Jeżeli chodzi o krytykę kulinarną w tradycyjnych mediach, to ona praktycznie zanikła, ale jedziemy na tym samym wózku, pani również wie, że tradycyjne media stopniowo ograniczają swój zasięg. Natomiast krytyka kulinarna kwitnie w internecie, jest mnóstwo autorek, autorów, którzy mają swoje ambicje i którzy są też lokalnymi gwiazdami internetowymi. Jeżeli 25 lat temu, gdy zaczynałem pisać, moja obecność w restauracji była jakimś powodem do ekscytacji, to dzisiaj krytyków, krytyczek czy kulinarnych blogerek jest cała armia i myślę, że są osoby bardziej wpływowe niż ja.

Po 25 latach widzi Pan, że kultura smaku się zmieniła. Na ile dziś, wybierając dania w restauracji, kierujemy się modą?
Jeśli chodzi o kulinaria, to tu są takie same mody jak w ciuchach, butach, fryzurach czy makijażu. To, co zamawiamy do jedzenia, co gotujemy, jest takim samym sposobem komunikacji społecznej jak te aspekty, które wcześniej wymieniłem. Fascynujące jest obserwować, jak to się zmienia. Co kilka sezonów modny jest inny produkt, inne danie. Dziś bardzo ważny u modnej publiczności jest aspekt zdrowotności, nawet myślę, że ważniejszy niż to, czy to jest smaczne. Przychodzą mody na produkty kojarzące się z regionami, w których publiczność lubi bywać. To jest też cała opowieść o aspiracjach klasowych. Dziś w klasę średnią wstąpiła ogromna siła i to klasa średnia, zgodnie ze swoją naturą, chce realizować pewne ideały, swoje wyobrażenia o lepszym życiu, o tym, co należy jeść, co wypada, a co nie. Jedzenie jest zawsze opowieścią o naszym statusie społecznym, aspiracjach, o tym, kim chcielibyśmy być.

Jakie danie dzisiaj jest bohaterem w restauracjach? Molekularna futurologia w kuchni nadal jest modna, czy może się od tego odchodzi?
Kuchnia molekularna bardzo działa na wyobraźnię i ciągle się o niej mówi, ale ani w zachodniej Europie, gdzie powstała, ani w Polsce nie miała specjalnego znaczenia. Raczej funkcjonowała w mediach i opowieściach. Teraz, myślę, czas minął. Na pewno w Polsce modna jest kuchnia wegańska i wegetariańska. Nawet rok temu któreś z opiniotwórczych czasopism zachodnich uznało Warszawę za jeden z głównych ośrodków restauracji wegańskich w Europie. To wiąże się z aspiracjami naszej klasy średniej, z wyobrażeniami, co jest zdrowe, co jest właściwe w życiu. Z pewnością ważnym aspektem współczesnej polskiej gastronomii są wschodnie nurty. Mamy wyjątkową kuchnię polskich Wietnamczyków, którzy założyli mnóstwo wspaniałych restauracji i dzisiaj jest to kuchnia wietnamska 2.0 albo i 3.0. Ci, którzy dziś prowadzą te restauracje, to często dzieci tych Wietnamczyków, którzy przyjechali do Polski w latach 80., na studia, które państwo polskie wtedy im finansowało. Część z nich została. Wietnamczycy z tego pierwszego pokolenia prowadzili budy wietnamskie w wielu miejscach w kraju, w Warszawie na placu Konstytucji. Dzisiaj ich dzieci, wychowane w Polsce, świetnie mówiące po polsku i rozumiejące wymagania polskiej publiczności, założyły restauracje. Takich lokali w Warszawie i w kraju znam bardzo dużo; restauracji, w których jest kuchnia indochińska, często wymieszana z tajską. Ale to już nie jest estetyka niegdysiejszych bud. To są często wykwintnie, estetycznie urządzone lokale, gdzie nie śmierdzi fryturą, jest bardzo dużo świeżych warzyw, świeżych produktów, gdzie się bardzo dba o jakość. Te lokale to na pewno polska wyjątkowość.

Chyba podobnie jest z ukraińskimi?
To kolejna rzecz, która się rozwija, ku mojej ogromnej radości - lokale z kuchnią ukraińską. Mamy w Polsce rzesze Ukraińców, mowa o 2-3 milionach ludzi z Ukrainy, i oni również zaczęli zakładać restauracje. Jest to kuchnia, która z całą pewnością bardzo nam smakuje, bo kojarzy się ze smakami domowymi. Lubimy polski barszcz, ale przecież barszcz ukraiński jest jeszcze lepszy. To jest kuchnia sprzyjająca naszemu podniebieniu, bo zabielana, z dużą ilością śmietany, kremowa. Mięsna, ale też warzywna. To jest kuchnia z cudownymi kiszonkami, które Polacy doceniają.

Już nie tylko kiszone ogórki i kapusta?
Tak naprawdę my wyłącznie kisimy ogórki i kapustę, a Ukraińcy, ponieważ są bliżej źródła kiszenia, którym jest Daleki Wschód, bo tam ta technologia powstała, kiszą wszystko. To wielka radość wejść dzisiaj do ukraińskiej restauracji, a tam są kiszone pomidory, jabłka, czosnek, arbuzy - szczególnie latem.

Nie miałam pojęcia, że arbuzy też można kisić.
Proszę spróbować choćby kiszonych jabłek. To jest słodko-kwaśne, orzeźwiające szaleństwo. Ale kuchnia ukraińska to jest też kuchnia ziemniaczana, w której jest bardzo dużo fajnego nabiału. Mój absolutnie ukochany deser to serniczki, czyli placuszki z twarogu smażone na patelni. A do tego dochodzą konfitury z mnóstwa owoców. Jest to kuchnia, która kojarzy nam się z domowymi smakami, z potrawami naszych babć. To z pewnością fenomen współczesnej polskiej gastronomii. Polubiliśmy też, co bardzo mi się podoba, kuchnię Dalekiego Wschodu. To z kolei coś, co przyjechało do Polski wraz z Polakami, którzy spędzili ostatnie lata w wielkich centrach zachodnich. Przyjechały na przykład ramen-bary. Widzę je w Poznaniu, w Gdańsku. Kuchnia Dalekiego Wschodu - japońska czy koreańska, w bardzo fajnie wystylizowanych malutkich barach, gdzie rameny czy inne makarony są robione na miejscu, w bardzo dobrych, zawiesistych bulionach. Jedzenie tego to też fajna przygoda, szczególnie teraz, w zimniejszej porze roku.

Czy warszawski gust kulinarny różni się od poznańskiego, gdańskiego czy z innych miast?
Warszawa paradoksalnie jest dość zachowawcza. Warszawska gastronomia, dzięki również działalności Magdy Gessler, Artura Jarczyńskiego, rodzeństwa Kręglickich, tych wielkich kulinarnych firm, swój rozmach i wielkość zaczęła rozkręcać w latach 90. Od tamtego czasu funkcjonuje kilkanaście wielkich, można rzec, koncernów gastronomicznych. To bardzo dobra gastronomia, ale jednak konserwatywna. Natomiast kiedy weszliśmy do Unii Europejskiej i pojawiła się możliwość wyjazdów za pracą, z Polski wyjechała ogromna liczba młodych ludzi. Duża część z nich trafiła na zaplecza restauracji, do pracy w gastronomii. Część z tych ludzi postanowiła wrócić do swoich rodzinnych miast, żeby założyć rodziny, wychować dzieci, do pozostawionych rodziców i oni stamtąd, z europejskich stolic przywieźli pomysły na prowadzenie restauracji, które tam podpatrzyli. W efekcie jest tak, że w Krakowie, Poznaniu czy w Gdańsku są lokale bardziej awangardowe niż w Warszawie. Jak na przykład ramen-bary, które w Poznaniu są na absolutnie takim poziomie, jakie znam z Berlina czy Londynu. W Warszawie takich lokali nie ma. W miastach poza Warszawą pojawiają się pomysły niekoniecznie związane z etniczną tożsamością, ale lokale wyspecjalizowane w specyficznych produktach, lokale poświęcone jednej potrawie, zupełnie wykraczające poza nasze standardowe wyobrażenia o restauracjach.

Co na przykład?
Brytyjskie kanapki z duszoną wieprzowiną. W naszym kraju wieprzowina jest produktem doskonale znanym i kochanym, ale tak duszonej wieprzowiny, rozpadającej się na pojedyncze włókna, do tej pory nie jadaliśmy.

Jakie dania dzisiaj są luksusowe? Kiedyś taką potrawą był łosoś, którego dziś można kupić w każdym markecie, podobnie jak sushi, frutti di mare czy dziczyznę.
Mnie się wydaje, że najbardziej luksusowe są wyjątkowe polskie produkty. Sery korycińskie, sery grądzkie, takie rzeczy, których nie można dostać w hurtowniach. Potrawy oparte na takich właśnie produktach, których się nie znajdzie w wielkich hurtowniach, trzeba mieć swojego dostawcę, albo wiedzieć, gdzie szukać wyjątkowego surowca, wyjątkowego miodu, wyjątkowych odmian jabłek czy ziemniaków. To jest najbardziej sexy - produkty wyjątkowe, dostępne tylko w określonym miejscu. Dlatego jedziemy do jakiejś małej miejscowości, bo wiemy, że tam jest niezrównana piekarnia, która piecze jak przed półwieczem, chleb na zakwasie. Gdzieś jest malutka spółdzielnia mleczarska, która robi wyjątkowy twaróg, jakiego się nie zje nigdzie na świecie. To są rzeczy najbardziej cenione i wyrafinowane.

Czy Paweł Okrasa, Pascal Brodnicki to nadal ci, którzy dzierżą palmę pierwszeństwa, jeśli chodzi o kulinarne królestwa w Polsce, czy może pojawił się ktoś nowy?
To wciąż jeszcze są młodzi ludzie.

Wiem. Ale gonią ich coraz młodsi. Jan Paszkowski, najmłodszy uczestnik pierwszej edycji programu „MasterChef”, właśnie otwiera swoją restaurację na Wilanowie.
Janek jest bardzo zdolnym młodym człowiekiem. To niezwykłe, że na przestrzeni tych lat mojej pracy, czyli komentowania gastronomii, zdarzyło się coś tak cudownego. Zawód kucharza kiedyś nie należał do bardzo prestiżowych, a zawodówki gastronomiczne były przeważnie szkołami ostatniego wyboru. Dzisiaj to się odmieniło, między innymi dzięki tym nazwiskom, jakie pani wymieniła. Niesłychanie podniósł się prestiż tego zawodu. To ważne i społecznie rewolucyjne. Nie jest już tak, że trzeba być księdzem, dziennikarzem czy artystą i zajmować się kulturą wysoką czy formułowaniem skomplikowanych teorii filozoficznych, ale można być po prostu fachowcem, który ma talent do gotowania, i być autorytetem dla dziesiątek ludzi. To coś, co się zmieniło w ostatnich dwóch-trzech dekadach w Polsce. Jeżeli mam jakąś satysfakcję z zajmowania się tym przez ćwierć wieku, to właśnie taką, że mam w tym swój udział. Żeby ich wyciągnąć z zaplecza kuchni, żeby przestali być jakimiś kocmołuchami, ale stali się godnymi, budzącymi respekt zawodowcami.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Maciej Nowak: Seks i jedzenie to sprzyjające sobie żywioły - Plus Polska Times

Wróć na i.pl Portal i.pl