Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maciej Maleńczuk: Doceniam głupiego Polaka [WYWIAD, VIDEO, ZDJĘCIA]

Marcin Mindykowski
Maciej Maleńczuk intensywnie koncertuje z programem z płyt "Psychodancing"
Maciej Maleńczuk intensywnie koncertuje z programem z płyt "Psychodancing" Grzegorz Mehring/Archiwum
O tym, czy się sprzedał i czemu gra dancingowe standardy, z Maciejem Maleńczukiem rozmawia Marcin Mindykowski

Często słyszy Pan ostatnio, że się sprzedał i zdradził dawne ideały?
Oczywiście, że tak. Ale tylko do pewnego stopnia. Całkowicie, ale niezupełnie (śmiech).

I takie głosy Pana obchodzą czy po Panu spływają?
Mam wrażenie, że dziennikarze i tak biorą za dobrą monetę wszystko, co się im powie, więc weryfikować musi to widownia. A koncertując z Psychodancingiem gdzieś między jednym a drugim chamskim disco sprzedajemy trochę poezji.

Wszystko na temat koncertu Macieja Maleńczuka w Teatrze Muzycznym w Gdyni

Za Psychodancing - klezmerski projekt, w którym wskrzesza Pan ducha potańcówek lat 60. i 70. - obrywa się Panu najbardziej, choć płyty pokrywają się platyną. Skąd w Panu, krakowskim bardzie ze sceny undergroundowej, słabość do takich piosenek?
To się zaczęło od piosenki "Cicha woda brzegi rwie". Ja oczywiście całe życie słuchałem jazzu, jestem fanem sztuki awangardowej, tzw. wysokiej. W Krakowie zawsze chodziło się na jazz. Ale kiedyś w jednym z klubów zamiast jazzu wyskoczył Święcicki i zaśpiewał "Cicha woda brzegi rwie". I coś mnie w tym uwiodło. To jest ładny kawałek. Pomyślałem sobie: dlaczego nie? Piosenka nie zna granic, nie ma się co obrażać na piosenkę. Ja naprawdę bardzo lubię ten numer. Jest świetny, ma w sobie jakiś rodzaj petardy.

I ta "Cicha woda" wróciła do Pana po ponad 20 latach, które spędził Pan na graniu bluesa na ulicy, potem awangardowego rocka z Püdelsami i hard rocka z Homo Twist?
W 2000 roku, kiedy grałem jeszcze z Püdelsami, wymyśliłem sobie ideę psychopopu. Doszedłem bowiem do wniosku, że jeżeli nie damy temu wszystkiemu odpowiedniej nazwy, otoczki, to nigdy nie wyjdziemy z undergroundu. A dla mnie było ważne, żeby wyjść z undergroundu.

Dlaczego?
Bo zależało mi na tym, żeby utrzymać zespół. Mnie nie wystarczy, że zarobię swoje parę groszy. Zawsze uważałem, że trzeba jeszcze dbać o kapelę, o ludzi. A niezależność w pełnym wymiarze powoduje, że nikomu na tobie nie zależy. Musiałem więc ich wziąć pod włos.

Ostatecznie z Püdelsami się Pan jednak rozstał.
Wymyśliliśmy sobie ten styl psychopop - i to już dobrze brzmiało. Gdyby tylko jeszcze Püdelsi zrozumieli mnie do końca... Niestety, nie zrozumieli. Zabrakło im też umiejętności technicznych. Bo nagle się okazało, że żeby zagrać dobry pop, trzeba umieć grać. Ideę psychopopu w pełni realizuję więc właściwie dopiero z Psychodancingiem. A Püdelsi niech sobie robią, co chcą.
Na koncertach gracie wiązankę tanecznych przebojów z lat 70., m.in. "Lasciatemi Cantare", "Stayin' Alive" Bee Gees, "Dianę" Paula Anki czy "Hafanana" i "Ramaya" Africa Simone'a...
To są wszystko fajne kawałki. Coś takiego, co wszyscy chcieliby usłyszeć, ale zawsze bali się o tym powiedzieć (śmiech).

Ale grając je w dyskotekowych wersjach, puszcza Pan do słuchacza oko. Jest Pan pewny, że Pańska dzisiejsza publiczność nie bawi się do tego na serio, jak na weselnej potańcówce? Że widzi ten nawias?
Absolutnie go nie widzi.

Czytaj także: Maleńczuk zaśpiewał Wysockiego w Krakowie [ZDJĘCIA]

I nie ma Pan wtedy poczucia zażenowania, takiego pytania w głowie: "Co ja tu robię? Kiedyś chciałem przecież grać jak Black Sabbath XXI wieku"?
Mam takie poczucie. Ale powiem szczerze: wciąż zależy mi na kapeli, na bandzie, na tym, żeby najzwyczajniej w świecie zarabiać pieniądze i żeby zespół też zarabiał. Spytaj muzyków Ani Dąbrowskiej, ile im płaci. Ja dobrze płacę moim muzykom. Dzielę się - może nie po równo, ale sprawiedliwie.

A wobec publiczności to jest uczciwe?
Oni są przekonani, że "Nigdy więcej nie patrz na mnie takim wzrokiem" to jest mój numer. I ja już ich nie wyprowadzam z błędu - niech sobie myślą, co chcą. Mam taką teorię na temat głupiego Polaka, ale wolałbym jej nie wyłuszczać. Nie twierdzę, że Niemcy czy Rosjanie są mądrzejsi, ale jest coś takiego jak głupi Polak. I jeśli chcesz mieć pełną salę, to do pewnego stopnia musisz tego głupiego Polaka docenić i go zrozumieć. Zrobić coś tak, żeby to do niego dotarło. Jeżeli chcesz mu coś sprzedać, to musisz to odpowiednio opakować. On po prostu nie zje samego pieprzu. Musisz mu jeszcze dać do tego całą kanapkę.

Ta kanapka nie mogłaby być lepszego sortu?
Oglądam telewizję, interesuję się polityką, widzę, co się dzieje. Jest kryzys, ludzie ledwo wiążą koniec z końcem. Polacy mają naprawdę dużo większe problemy niż to, czy interesują się sztuką wyższą czy niższą. Fajnie, że kupują bilety - a ja nie mogę ich zawieść. Może to wszystko jest dawaniem dupy? Niech i tak będzie. Byle dobrze płacili.

Nagrał Pan jednak ciekawą płytę z własnymi przekładami Włodzimierza Wysockiego. Tyle że prawie w ogóle nie gra jej Pan na koncertach.
Wysocki to jest całkiem inna bajka. Uparłem się, żeby to było ambitne, bo uważam, że takie są jego teksty. Ale gdybyśmy zagrali na koncercie Psychodancingu Wysockiego, ci ludzie by wyszli. Faktycznie jest tak, że ja już mam tego popu trochę dość. To jest coraz bardziej zimne, coraz bardziej sprzedajne... Ale jednocześnie gramy coraz większe sale. Marzę o powrocie do klubu, ale nie marzę o powrocie do tamtych stawek. Próbujemy więc to jakoś łatać i łączyć.
W poemacie "Chamstwo w państwie" pisał Pan jednak, że warto przyzwyczajać ludzi do trudniejszej twórczości...
"Sztuki niczym bata chamstwu nie żałować/ A wielki pożytek w kraju będzie z tego"! Oczywiście, cały czas tak uważam. Mam dzieci w wieku szkolnym. I nikt ich tam np. nie uczy rymować. A uważam, że proste rymowanki - taki głupi czterowiersz na imieniny babci - każdy powinien umieć ułożyć. Jeżeli są w stanie nauczyć się "Ojcze nasz", to równie dobrze mogłyby się nauczyć rymować albo grać jakąś kolędę. Ale zamiast tego uczy się ich całek, ułamków, jakichś bzdur...

Pana chyba też nie uczono w szkole rymować...
Kiedy ja miałem 20-25 lat, ten, kto nie przeczytał Dostojewskiego, był usuwany z towarzystwa: "Idź sobie przeczytaj «Zbrodnię i karę», a potem wróć i możemy pić dalej". Wydaje mi się, że dziś nawet całkiem mądre dwudziestoparoletnie dziewczyny i chłopaki nie są w stanie przegryźć się przez Dostojewskiego. Jest coraz gorzej... Ja jednak w dalszym ciągu uważam, że ten, kto nie "przeciął" Dostojewskiego, nie ma prawa siadać ze mną do kieliszka. A siadają!

W "Chamstwie w państwie" pisał Pan też o tym, że państwo nie dba o artystów, że dla władzy sztuka jest jak sprzedajna prostytutka...
Niedawno ustalono, że jednak nie odbierze się nam 50-procentowego prawa do uzysku. Przy tej okazji okazało się, że jest nas - ludzi związanych z pisaniem tekstów - 35 tysięcy. W ZAiKS-ie jest zarejestrowanych 2,5 tysiąca członków, a ochranianych - 10 tysięcy. Czyli mamy w Polsce około 10-15 tysięcy ludzi, którzy piszą piosenki lub krótkie utwory sceniczne.
Na 40-milionowy kraj? To bardzo mało! Jesteśmy w elicie. Zostawili więc nam te ulgi, bo nawet gdyby je podciąć, budżet niewiele by zyskał.

Jest Pan dumny z płyty "Wysocki Maleńczuka"? Ponoć pół roku spędził Pan na konsultacjach ze znawcami jego twórczości, wgłębiając się w konteksty i językowe niuanse.
Przekładanie Wysockiego to nie jest prosta sprawa. Ale bardzo bawią mnie przekłady. Zawsze miałem pewne zdolności lingwistyczne. Cierpię z tego powodu, że mój kraj był przez tyle lat zamknięty i nie byłem w stanie liznąć więcej języków.

Czytaj także: Maciej Maleńczuk wziął udział w dubbing filmu ''Jeż Jerzy''
Muzycznie odszedł Pan daleko od bardowskiej maniery...
Bo to było rzępolenie! Nadmiernie zaangażowany wokal i nadmiernie nienastrojona gitara. Nadinterpretacja oparta o prymitywny podkład muzyczny. Ja starałem się dopasować okres powstania utworu do muzyki, która w tym czasie była na topie. Jeżeli np. robiliśmy "Czerwone zielone" z 1961 roku - a wtedy modny był bluegrass i trochę szybsze country - to przerabialiśmy go na taką modłę. Z kolei kiedy braliśmy się za utwór z 1968 roku, to nagrywaliśmy go w stylu Jefferson Airplane, psychodelicznej muzyki amerykańskiej, długich utworów... Starałem się więc dostosować te klimaty do okresu, w którym Wysocki tworzył - choć nie miał oczywiście pojęcia, co się wtedy grało na świecie. Rosja była przecież wtedy odcięta.

O tym odcięciu przewrotnie mówi też utwór "Piesnja pro Dżejmsa Bonda agienta 007".
W latach 70. Sean Connery, który grał wtedy Bonda, przyleciał do ZSRR. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że tam nikt go nie zna, bo przecież w Rosji nie puszczano Bonda! To było tak, jakby wylądował na innej planecie. Mimo to, przekonany, że ludzie się na niego rzucą, wychodził z samolotu z prześcieradłem na głowie. Tym samym samolotem przyleciał jednak rosyjski mistrz olimpijski. I to na niego rzuciła się gawiedź - a Connery'ego nikt nie poznał. To dla mnie taka historia o gwieździe, która jest już tak zniechęcona swoją popularnością, że marzy tylko o tym, żeby znaleźć się w miejscu, w którym nikt jej nie rozpozna. Ale kiedy się w takim miejscu znajdzie, nagle rozumie, jak wiele straciła. Bo tak naprawdę traci wtedy wszystko. Uważam, że każda gwiazda powinna choć raz coś takiego przeżyć.

Pan coś takiego przeżył?
Kiedy jeszcze nie byłem rozpoznawany, robiłem wszystko, by tym rozpoznawalnym człowiekiem zostać. W tej chwili w Polsce nie ma dla mnie takiego miejsca, żeby mnie nie rozpoznano. Ale jestem tak bezczelny i agresywny, że paparazzi boją się robić mi zdjęcia. Bo jak zobaczę, że ktoś mi robi zdjęcie, to po prostu idę do niego. I proszę o wizytówkę (śmiech). Nie mam więc wielkiego problemu z paparazzi, bo wiedzą, że jestem w stanie podejść, walnąć w mordę i zabrać aparat. Dzięki temu mogę chodzić po mieście z dziewczyną - i niekoniecznie musi to być moja żona. Jeżeli już ktoś robi mi zdjęcie, to najczęściej jest to zdjęcie pleców. Bo face to face mało który się odważy.

Podobno chce Pan teraz wziąć na warsztat piosenki Johnny'ego Casha i "Pieśń o Rolandzie". Nie zamierza Pan już nigdy nagrywać nic autorskiego?
Sam sobie tak wybieram. Ale własne piosenki też cały czas piszę. Mam całą szufladę różnych tekstów, których w tej chwili nie ma sensu publikować. Na razie z tym czekam, bo dziś byłby to prawdziwy kij w mrowisko. Uważam, że to mrowisko musi teraz dojść do ładu same ze sobą. A te teksty są mocne do tego stopnia, że mógłbym sobie podciąć gałąź, na której siedzę. Nie chcecie ich słyszeć!

Kiedyś mówił Pan, że substytutem narkotyków jest dla Pana wolna muzyka...
Dziś substytutem narkotyków są dla mnie kobiety (śmiech).

I nie brakuje Panu grupy Homo Twist, w której, jak Pan mówił, grało się muzykę nie dla kasy, ale żeby było głośno?
Musiałbym konkurować z zespołami typu Rammstein, a nie mam na to ochoty. Homo Twist być może nagra jeszcze jakąś płytę, ale będzie to studyjny materiał. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek reaktywował band koncertowo. To nie ma sensu.

Przed Psychodancingiem mówił Pan, że chce wybielić swój wizerunek, pokazać, że Maleńczuk nie jest tylko strasznym, obrazoburczym skandalistą. Opowiadał Pan w mediach, że się ustatkował, a w domu na wsi odnalazł harmonię. Operacja się udała?
Udała się, choć po drodze trzeba było coś sprzedać, coś oddać. Ale dawniej na moje koncerty przychodziło trzysta osób. Dziś przychodzi trzy tysiące. Ja właściwie marzę o emeryturze. Chciałbym sobie zrobić dobre 10 lat przerwy albo w ogóle już umrzeć. Mnie już się nie chce. Ale prawda jest taka, że dopiero kiedy się komuś nie chce, wszyscy zaczynają to doceniać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki