Maciej Łopiński: Pewnie, że irytują mnie błędy popełniane przez PiS

Anita Czupryn
Maciej Łopiński - były dziennikarz, działacz opozyvji w czasach PRL, obecnie polityk.  Był ministrem w Kancelarii Prezydenta RP w czasach Lecha Kaczyńskiego. Pełnił też tę funkcję w latach 2015-2016 w kancelarii Andrzeja Dudy, co spowodowało wygaśnięcie jego mandatu poselskiego.
Maciej Łopiński - były dziennikarz, działacz opozyvji w czasach PRL, obecnie polityk. Był ministrem w Kancelarii Prezydenta RP w czasach Lecha Kaczyńskiego. Pełnił też tę funkcję w latach 2015-2016 w kancelarii Andrzeja Dudy, co spowodowało wygaśnięcie jego mandatu poselskiego. Piotr Smolinski
- Katastrofa smoleńska to niestety dla mnie nadal bolesna, niezagojona rana. Na pokładzie tego samolotu było bardzo wielu moich przyjaciół - mówi Maciej Łopiński w rozmowie z Anitą Czupryn.

Spotkałam byłego premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego, kiedy do Pana szłam.
Też się do mnie wybiera? (śmiech).

Przypomniało mi się, że w podziemiu mówiliście na niego „Małoczarny”.
Tak, tak. Raz żona mówi do mnie: „ Słuchaj, był u ciebie jakiś facet. Jakże on się nazywa… Już wiem! Czarnomordy!”

(Śmiech). Co się stało z tą przyjaźnią facetów z brodami, z czasów konspiracji?
Trochę się pozmieniało. Nie jesteśmy w podziemiu.

Razem też już nie jesteście.
Kiedyś jeden z moich przyjaciół, gdy z pewnym rozrzewnieniem wspominałem czasy solidarnościowej partyzantki, powiedział: „No, co ty! Teraz? W naszym wieku? Po krzakach gonić!?” (śmiech).

No tak. Teraz są inne czasy i inne rzeczy się dzieją. Nie był Pan zaskoczony dymisją pana Wacława Berczyńskiego?
Hmm. Byłem zaskoczony. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, że pan doktor Berczyński jest przewodniczącym rady nadzorczej Wojskowych Zakładów Lotniczych. Zresztą, jak czytałem jego wypowiedź na temat kontraktu na śmigłowce, to ona jednak brzmiała nieco inaczej, niż w skrócie przez media cytowana.

Nie powiedział, że to on wykończył karakale?
Tak dosłownie tego nie powiedział.

Bardzo dobrze się Pan wyrażał o pracach podkomisji smoleńskiej, której przewodniczył doktor Berczyński.
Sporo rzeczy się dowiedziałem. Ciągle mam nadzieję, że dowiemy się, jak doszło do tej katastrofy, co się działo wcześniej, co się działo po niej; dlaczego Donald Tusk oddał śledztwo w ręce Rosjan. Pewnie gdyby odpowiednie działania zostały podjęte od razu po 10 kwietnia, to moglibyśmy wiedzieć więcej, niż w tej chwili.

CZYTAJ TAKŻE: PiS w defensywie, czyli seria niefortunnych zdarzeń

Był wybuch w samolocie, czy go nie było?
Działalność podkomisji, czy wcześniej zespołu parlamentarnego były ważne, natomiast dla mnie bardzo istotne były też konferencje smoleńskie, w których uczestniczyło prawie stu wybitnych polskich uczonych, którzy nie bacząc na kłopoty, jakie były z tym związane, bardzo ofiarnie i dość skutecznie odsłaniali kolejne ciekawe rzeczy.

Jaką prawdę odsłoniono?
Nie umiem z całą jasnością odpowiedzieć, dlaczego doszło do tej katastrofy, ale jedno wydaje mi się zupełnie pewne: działanie komisji Jerzego Millera, a wcześniej pani generał Anodiny nie miało nic wspólnego z rzeczywistością. Nie wierzę w pancerne brzozy. Całkiem niedawno byłem na rowerze w Lesie Kabackim. Przypomniałem sobie, jak Ił-62 skosił ładny kawał lasu swoimi skrzydłami. Trudno mi uwierzyć w to, że brzoza mogła mieć taki wpływ na prezydencki samolot, na Tu-154, który nie był słabszej konstrukcji niż Ił-62.

W kampanii wyborczej były zapowiedzi, że jeśli to PiS wygra wybory, to katastrofa smoleńska zostanie wyjaśniona i wrak tupolewa wróci do Polski. I co?
Powtórzę jeszcze raz: mam nadzieję, że uda się dojść prawdziwych przyczyn tej wielkiej tragedii, w której zginęła polska elita. Gdyby polski rząd bardziej energicznie i z większą determinacją, i z większą ochotą zajął się wyjaśnianiem tej katastrofy od razu, kiedy jeszcze Rosjanie sprawiali wrażenie…

… przynajmniej.
Przynajmniej stwarzali takie wrażenie, bo nie jestem w stanie pani powiedzieć, jakby było rzeczywiście, gdyby Donald Tusk chciał skorzystać wtedy z ofert Rosjan.

Prócz Donalda Tuska była też polska prokuratura, był prokurator generalny pan Andrzej Seremet.
I to wszystko było zbyt mało. W niewielkim stopniu determinację okazywał nie tylko rząd, ale w ogóle władze Rzeczpospolitej.

Co z tym wrakiem? Ma Pan jakieś wieści na ten temat?
Żadnej tajemnej wiedzy na ten temat nie mam. Nie uczestniczę w staraniach o jego odzyskanie.
Musi Pan jednak przyznać, że długo czekamy na tę prawdę.
Przyznaję. Tak. Chciałbym wiedzieć.

Wiedza przyniesie spokój?
Nie umiem tego tak generalnie stwierdzić. Ale gdybym miał tę wiedzę, to, tak sobie myślę, mógłbym odbyć normalnie żałobę, mógłbym odpłakać, przeboleć. A tak, jest to niestety dla mnie nadal bolesna, niezagojona rana. Oprócz pary prezydenckiej, Marii I Lecha Kaczyńskich, na pokładzie tego samolotu było bardzo wielu moich kolegów, koleżanek, przyjaciół. Prawie wszystkich z tych 96 osób znałem.

Wśród nich pan Gosiewski, który znalazł się w samolocie, bo wpisał go Pan na listę.
Poznałem go jeszcze, jak był młodym, dzielnym studentem. Przedstawił mi go Lech Kaczyński, w 1987 czy 1988 roku. Bardzo lubiłem Przemka. Uważałem go za wybitnego polityka. Byłem pełen podziwu dla jego samozaparcia, pracowitości. Potrafił po 12 godzinach pracy w Kancelarii Premiera wsiąść w samochód i pojechać w Świętokrzyskie na spotkania z wyborcami.

Sama czekałam kiedyś na wywiad kilka godzin, siedząc w jego sekretariacie. Było już po godzinie 23, myślałam, że ta rozmowa się nie odbędzie; po tylu godzinach pracy Przemysław Gosiewski będzie zbyt zmęczony. Kiedy w końcu otworzył drzwi, ściągnął marynarkę, zatarł ręce i powiedział: „Zaczynamy”, to w głosie miał taki entuzjazm, w który trudno by było uwierzyć, gdybym nie zobaczyła tego na własne oczy.
To prawda, miał niezwykle dużo siły i… Chciało mu się. Godne podziwu było to, że miał taką, jak to młodzież mówi, parę, żeby o coś zabiegać, o coś walczyć, przeprowadzać swoje pomysły.

7 lat temu, 9 kwietnia, w przeddzień katastrofy smoleńskiej jechał Pan już do Gdańska, ale zawrócił, żeby jeszcze raz się spotkać z prezydentem Lechem Kaczyńskim.
Byłem w okolicach Łomianek. Zadzwonił telefon. Prezydent. Zapytał: „Możemy jeszcze pogadać?” Przestraszyłem się, bo jak się rozstawaliśmy, to jechał do szpitala. Stan pani Jadwigi Kaczyńskiej raz się polepszał, innym razem pogarszał. Pomyślałem więc, że może dzieje się coś złego, ale Leszek mnie uspokoił, że chciałby tylko pogadać. Spotkaliśmy się w tej samej willi, w której dziś rozmawiamy, mieszkałem wtedy na parterze. Rozmawialiśmy chyba do 11 wieczorem.

O czym?
To nie była polityczna rozmowa. Bardzo często rozmawialiśmy o życiu, o książkach, które czytaliśmy, o filmach, które obejrzeliśmy, o muzyce, której słuchaliśmy. Lubiłem z nim rozmawiać. Był bardzo ciekawym rozmówcą, bardzo ciekawym ludzi. Lubił ludzi. Wtedy też rozmawialiśmy o życiu.

Jeśli zawrócił Pana z trasy, to musiało być coś ważnego.
No, właśnie nie było nic takiego ważnego. Chyba po prostu miał ochotę jeszcze się spotkać. A ja znowu tak daleko nie ujechałem od Warszawy, więc wróciłem z ochotą. Podkreślam, że rozstaliśmy się o godzinie 23, bo po katastrofie pojawiły się paskudne plotki, że biesiadowaliśmy do trzeciej nad ranem i z tego powodu 10 kwietnia miał się opóźnić wylot do Smoleńska. To nieprawda. O trzeciej nad ranem ja byłem owszem, w domu, ale w Gdańsku.

CZYTAJ TAKŻE: PiS w defensywie, czyli seria niefortunnych zdarzeń

Kto rozsiewał te plotki?
Jedna z osób z Biura Ochrony Rządu. Musiała to robić z dużym nasileniem złej woli, dlatego, że zgodnie z procedurą, ekipa, która chroni prezydenta, zanim pójdzie do domu, składa raport, o której zakończyła służbę. Dobrze więc wiedziano, że prezydent musiał być w Pałacu kilkanaście minut po 23-ciej.

Dlaczego właściwie nie pojechał Pan wtedy z prezydentem do Smoleńska?
Z kilku powodów. Po pierwsze spodziewałem się, że będzie wielu chętnych i rzeczywiście tak było. W sensie organizacyjnym, nie zajmowałem się tym wyjazdem, ale wiadomo było, że jak przyjdzie co do czego, to będę musiał wziąć ten ołówek do ręki i…

… wykreślać, albo dopisywać nazwiska.
Raczej wykreślać.

Kogo?
Wolałbym o tym nie mówić.

Muzealnicy nie polecieli. Jaki był kolejny powód, że Pan też nie wsiadł do tego samolotu?
Byłem już z Leszkiem w Katyniu. We wrześniu 2007 roku. Bardzo przeżyłem tę wizytę. Pamiętam żołnierzy armii rosyjskiej, którzy nieśli wieniec.

Czytam teraz, że 7 rocznica smoleńskiej tragedii przykryła tragedię katyńską.
Przecież to jest nieprawdopodobnie wręcz symboliczne. Lecieli do Smoleńska po to, żeby się pokłonić nad grobami polskich pomordowanych przez Sowietów oficerów. Dla Lecha Kaczyńskiego Katyń był ważny, a warto pamiętać też o tym, jak wcześniej 1 września 2009 roku przemawiał na Westerplatte.
Przemówienie, jakie przygotował wówczas do Katynia na 10 kwietnia, poznał Pan dzień wcześniej.
Żałowałem, że tego wtedy nie nagrałem. Jeszcze w piątek 9 kwietnia pracował nad swoim wystąpieniem. Przygotowywaliśmy mu oczywiście jakieś materiały, jakieś tezy, ale on zawsze sam pracował nad swoimi wystąpieniami i rzadko czytał z kartki. Tego dnia pojechał z Pałacu do Belwederu, żeby się w spokoju przygotować; potem zadzwonił do mnie, zapytał, czy mogę przyjechać. Pojechałem z Zofią Gust, dyrektorką jego sekretariatu, do Belwederu. Prezydent skończył, a myśmy siedzieli na krzesłach jak zamurowani. Zapytał: „Co? Nie podoba wam się?” Wręcz przeciwnie, było to wspaniałe wystąpienie. Do dziś pamiętam, jak wtedy mówił, że racje nie są podzielone po równo między wszystkie narody. Że rację mają ci, którzy walczą o wolność. A on też należał do tych ludzi, którzy walczyli o wolność. Poznaliśmy się…

W 1984 roku, chociaż już wcześniej Panów ścieżki się przenikały.
No tak. Został internowany, bardzo długo siedział w tym „internacie”, potem mnie zamknęli do aresztu, a jak z niego wyszedłem, trafiłem do szpitala. Poznaliśmy się dopiero, jak pojechałem spotkać się ze Zbigniewem Bujakiem. Był też Bogdan Lis, było już późno, ale Bujak mówi: „Może zostałbyś do jutra, bo rano przyjedzie Leszek Kaczyński, on ma bardzo fajne analizy, warto, żebyś posłuchał”. I zostałem. Już dawno chciałem go poznać. Pierwszy raz zetknąłem się z nim nie bezpośrednio, tylko w 1980 roku. Jeden ze współpracowników tygodnika „Czas”, w którym pracowałem, przyniósł wywiad z młodym prawnikiem.

Prawnikiem z wąsikiem.
Tak, tak, z wąsikiem. Ja co prawda, co Pani przypomniała, miałem brodę, ale nosiłem taką samą półwojskową kurtkę, zieloną, w jaką Leszek był ubrany na zdjęciach do tego wywiadu. Już wtedy myślałem, że chciałbym poznać tego chłopaka.

Co takiego Panów połączyło?
Od razu się polubiliśmy. Obaj lubiliśmy historię, z tym że Leszek był lepszy ode mnie. Poza jednym wyjątkiem - jeśli chodzi o XVIII wiek, to ja wiedziałem sporo. Ale XIX, XX - tu Leszek był niewątpliwie lepszy ode mnie. Miał świetną pamięć do szczegółów i dużą umiejętność budowania syntez na ich podstawie. Pamiętam, jak jednym z tematów seminariów lucieńskich był prezentyzm i historyzm. W ogóle ten Lucień to był cały Leszek. Spotykali się tam wybitni polscy intelektualiści. Mówiło się o sprawach ważnych, ale niekoniecznie związanych z bieżącą polityką. Lucień był dla Leszka ważny, ale o tym mało kto wiedział. Nie chciał, aby to było nagłaśniane medialnie. Uważał, że debaty w świetle kamer byłyby zafałszowane. A jemu zależało na autentyzmie.

CZYTAJ TAKŻE: PiS w defensywie, czyli seria niefortunnych zdarzeń

Jak dzisiaj wygląda dziedzictwo pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego w PiS? Nie rozmywa się?
Mam wrażenie, że formacja, z którą jestem od lat związany, w pełni korzysta z tej spuścizny. Bardzo bogatej, którą Lech Kaczyński zostawił i to zarówno jeśli chodzi o ujęcie obowiązków państwa, jego roli, jak i jeśli chodzi o politykę zagraniczną, sprawy społeczne, czy wreszcie o wszystkie te kwestie dotyczące tożsamości, patriotyzmu. Byłem w Gdańsku na mszy i potem przemarszu na cmentarz, kiedy zidentyfikowano zwłoki „Inki” i „Zagończyka”. Przeważali młodzi ludzie. To jest zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego, że dla tych młodych, którym po 1989 roku mówiono, że przeszłość nie ma znaczenia, tożsamość narodowa nie ma znaczenia, polityka historyczna to anachroniczna rekwizytornia pełna nieboszczyków i nieaktualnych wzniosłych haseł, okazało się, że żołnierze wyklęci, żołnierze niezłomni są aktualnymi bohaterami naszej współczesności. To testament Lecha Kaczyńskiego.

Kiedy był Pan sekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy, to mówił, że widzi tę kontynuację. Nie zmienił Pan zdania? Pan prezydent Lech Kaczyński był, przepraszam za kolokwializm, aktywnym facetem, który nie dawał sobie w kaszę dmuchać.
Jeśli chce mnie Pani namówić do krytyki prezydenta Andrzeja Dudy, to mnie pani nie namówi.

A ja właśnie chciałam zapytać o to, dlaczego Pan odszedł?
Głównie z powodu stanu zdrowia, ale nie płaczę i nie narzekam. W ciągu ostatnich dwóch lat miałem trzy poważne operacje kręgosłupa. Nie da się być ministrem na pół etatu. No, ale poza wszystkim, Leszek, to był Leszek.

Prezydent Duda ma szansę wybić się na niepodległość?
Niewątpliwie ma ogromny potencjał, dużą zdolność pozyskiwania ludzi, jest empatyczny. Czuje emocje ludzi. Jest popularny, bardzo lubiany. To go niesie. Ma szanse być zapamiętany jako dobry prezydent. Mam nadzieję, że ma szansę być prezydentem przez dwie kadencje. O, zrobiła pani minę, jakby w to nie wierzyła.
Pomyślałam, czy pan Andrzej Duda też, jak prezydent Komorowski wynajął swoje mieszkanie od razu na dwie kadencje.
(Śmiech). On ciągle ma w Krakowie to małe mieszkanie, jakie miał przed objęciem urzędu.

Zanim porozmawiamy o kolejnej kadencji prezydenta Dudy, chciałam zapytać, czy takie samo zdanie, jeśli chodzi o kontynuowanie dzieła Lecha Kaczyńskiego, ma Pan o panu ministrze Waszczykowskim?
W głównych zarysach zgadzam się i w pełni akceptuję politykę zagraniczną pani premier Beaty Szydło, a jej realizatorem jest Witold Waszczykowski.

Jest jednym z najczęściej wymienianych ministrów…
Pozwoli pani, że nie będę się wdawał w dyskusję na temat rekonstrukcji rządu.

Pewnie też nie namówię Pana, żeby porozmawiać o tym, co by można w tej rzeczywistości rządzonej przez Prawo i Sprawiedliwość poprawić.
Jak pani słusznie zauważyła, nie namówi mnie pani (śmiech).

To co się Panu w polskiej polityce dziś podoba?
Podoba mi się polityka gospodarcza rządu. Generalnie podoba mi się polityka zagraniczna, to, co zarówno pani premier, pan prezydent, jak i pan minister spraw zagranicznych mówią o Międzymorzu. Jest to realizacja testamentu Lecha Kaczyńskiego, który bardzo dbał o to, żeby wytworzyć cały łańcuch krajów, począwszy od najbliższej nas Ukrainy, poprzez Gruzję, Azerbejdżan, ale myślał szerzej, o Kazachstanie. Jeśli pamięta pani konferencje energetyczne, w Krakowie, potem w Wilnie, byli tam również reprezentowani politycy z Kazachstanu. Bezpieczeństwo energetyczne dla Lecha Kaczyńskiego było istotnym elementem bezpieczeństwa Polski. Przecież Rosja używała energetyki jako broni. Nie chcę już przypominać tej nocy w Tbilisi, oby to nie okazało się proroctwem, ale w części się spełniło - wtedy Gruzja, teraz Ukraina, prawda? Dalej nie będę sięgał, mam nadzieję, że będziemy mądrzy przed szkodą. Bardzo źle oceniałem politykę zagraniczną Donalda Tuska, potem Ewy Kopacz; mówienie o resecie w sytuacji, kiedy było już po agresji na Gruzję, to było dla mnie kompletnie niezrozumiałe.

Wracając do przyszłej kadencji Andrzeja Dudy, to wygląda na to, że rośnie mu rywal. Sondaże pokazują, że ten rywal nawet wygrywa. Z jakimi uczuciami oglądał Pan ostatni przyjazd do Warszawy Donalda Tuska?
Nie, no, przepraszam, nie jestem w stanie traktować tego serio. Jak powiedziałem chwilę temu, dla Lecha Kaczyńskiego niezwykle ważny był autentyzm. Zawsze mi mówił: „Warto uprawiać realną politykę, a nie tylko wizerunek i narrację”. Otóż dla mnie to, co prezentuje Donald Tusk, to polityka wizerunkowa, narracyjna. Nie jestem naiwny, żeby lekceważyć to, co przedstawiają media, co się dzieje w internecie, ale z drugiej strony, polityka powinna czemuś służyć. Za tym musi iść wizja, cele. Naprawdę nie jest tak, że piastuje się władzę dla władzy.

Nie myśli Pan, że to mógł być początek kampanii pana Donalda Tuska?
Być może.

Ale sondaże od razu poszły w górę.
Nie lekceważę sondaży, ale też pamiętam, że Lech Kaczyński przegrywał w sondażach z Donaldem Tuskiem i wygrał. Pamiętam też, co Donald Tusk mówił o prezydenturze.

Pan ma bardzo ładny żyrandol (śmiech).
Mam ładny, ale porównania z żyrandolem w Sali Kolumnowej nie ma żadnego. Do wyborów prezydenckich pozostały 3 lata. Bardzo wiele rzeczy może się jeszcze zmienić. Ale autentyzm, o którym mówił mi Lech Kaczyński to jest wartość.

Znajduje Pan ten autentyzm u prezydenta Dudy?
Obserwuję go, jak mówi i jak słucha tego, co ludzie mają do powiedzenia. Widzę autentyzm. Wierzę, że ludzie to docenią. Pani ma wątpliwości? Bo sądząc po minie…

Moje miny nie mają znaczenia, choć ta akurat dotyczyła kolejnego pytania. Moim zadaniem jest sprawić, aby to Pan mógł się wypowiedzieć i żebym ja w tym nie przeszkadzała. Jestem ciekawa, co się Panu w tej naszej rzeczywistości nie podoba. Co drażni, irytuje, spędza sen z powiek?
Pewnie, że irytują mnie błędy popełniane przez moja formację.

Błędów nie popełnia ten, kto nic nie robi.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że nie ma ludzi, którzy nie popełniają błędów, jak chcą coś robić. Zdaję sobie też sprawę z tego, jak ważną wartością dla opinii publicznej jest w tej chwili spokój. Chciałbym, żeby niektóre rzeczy załatwić szybciej, żeby można było pójść dalej. Ale z drugiej strony patrząc, to PiS jest chlubnym wyjątkiem na scenie politycznej, bo jakbyśmy prześledzili , to mało która formacja w takim stopniu realizowała swoje zapowiedzi wyborcze, jak Prawo i Sprawiedliwość.
A frankowicze? Był Pan przedstawicielem ze strony pana prezydenta w ich sprawie.
To jedna z tych spraw, która mi leży na sercu. Jak pani pewnie pamięta, pierwsza przymiarka do rozwiązania problemu kredytów denominowanych albo waloryzowanych do franka szwajcarskiego, i pierwszy projekt, który wyszedł z Kancelarii Prezydenta, odnosił się do całości problemu. Była mowa o przewalutowaniu, o rozwiązaniu sprawy mieszkanie za dług i była mowa o spreadach.

Z tej propozycji zostały tylko spready.
Przypominam, że zgodnie z naszymi założeniami, to miał być wstęp. NBP, KNF i minister finansów zobowiązali się, że podejmą działania, które spowodują, że bankom będzie zależeć na dobrowolnym przewalutowaniu, że to będzie w ich interesie. Z tego, co wiem, Komitet Stabilności Finansowej podjął takie działania. Czy będzie skuteczne, zobaczymy. Pani ma kredyt we frankach?

Nie mam. Ale mieszkania też nie (śmiech). Podoba się Panu to, co robi pan minister Macierewicz?
Antoni Macierewicz jest bardzo silną osobowością i wprowadza bardzo wiele zmian w armii. Doktryna militarna Polski nie była do końca spójna z realiami geopolitycznymi. Trzeba ministrowi dać trochę czasu, aby te zmiany wprowadził.

Tymczasem słyszę takie głosy, że zarówno pan Berczyński, jak i wcześniej pan Misiewicz musieli odejść, aby mógł zostać pan Macierewicz.
Nie posunąłbym się do takiego stwierdzenia. Oczywiście, Bartłomiej Misiewicz popełnił sporo błędów jako młody człowiek, ale stał się też ofiarą zmasowanej akcji medialnej. Nie chcę go usprawiedliwiać, też mi się nie podobały wyjazdy do klubów służbowym samochodem, jeżeli to prawda, choć nie czytałem sprostowania.

Bo nie było. Istotne było to, że nie miał potrzebnych kompetencji, że otrzymał medal „Za zasługi dla Obronności Kraju”, a wcześniej pracował w aptece. Że przed nim salutowali żołnierze.
Pytanie, czy musieli? Być może błędem tego młodego człowieka było to, że pozwolił trzymać nad sobą parasol. Ale jeżeli miał obydwie ręce zajęte przypinaniem żołnierzom odznaczeń? Nie miał trzeciej ręki, żeby ten parasol trzymać. Niewątpliwie popełnił sporo błędów, ale czy ta zmasowana krytyka była słuszna? Pewnie tylko częściowo. Prawdopodobnie, gdyby nie był współpracownikiem Antoniego Macierewicza, to ten atak byłby słabszy. A jak rozumiem, to sam Antoni Macierewicz i jego reformy powodowały, że ten atak na Misiewicza był tak radykalny, ostry i zmasowany.

Panu Macierewiczowi, co wynika z sondaży, nie ufa prawie 80 procent Polaków.
Nie jestem przekonany, żeby głównym zadaniem ministra obrony było podobanie się opinii publicznej. To nie jest konkurs piękności. Wolę, żeby minister obrony był skuteczny w swoich działaniach. Chociaż ja mam do niego zaufanie i go cenię.

Jak Pan się czuje teraz, stojąc jednak z boku polityki?
Chciała pani zapytać, czy mam wyrzuty sumienia?

A ma je Pan?
Chyba nie. Ale znów - nie chcę się użalać, ale nie jestem w pełni sprawny.

Wygląda Pan, jakby dopiero wrócił z siłowni.
Super. Za 4 miesiące kończę 70 lat. Bardzo długo, właściwie do katastrofy smoleńskiej, wydawało mi się, że mam 40 lat. Po katastrofie nagle doświadczyłem, że mam 70 i w tym samopoczuciu pozostaję. Jest we mnie takie irracjonalne przeświadczenie, że gdybym 10 kwietnia poleciał do Smoleńska, to może wszystko potoczyłoby się inaczej. Wiem, że to absurdalne myślenie, ale ono we mnie tkwi.

Efekt motyla.
Tak, tak, znana teoria. Ale ja się do dzisiaj z tego uczucia nie mogę wyzwolić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl