Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Luke Oldfield i Victoria romantycznie

Paweł Gzyl
Syn Mike’a Oldfielda i jego partnerka Victoria 18 listopada zagrają w Starym Sączu, 21 listopada w Wolbromiu  oraz 23 w Oświęcimskim Centrum Kultury
Syn Mike’a Oldfielda i jego partnerka Victoria 18 listopada zagrają w Starym Sączu, 21 listopada w Wolbromiu oraz 23 w Oświęcimskim Centrum Kultury Anna Kaczmarz / Polska Press
Pod nazwą GypsyFingers ukrywa się zespół syna słynnego Mike’a Oldfielda - Luke’a. Wokalistką jest urocza Victoria Coghlan. Rozmawiamy z parą młodych Anglików w przededniu ich tournee po Polsce

Przyjeżdżacie do Polski na kilkanaście koncertów. Nawet najpopularniejsze polskie zespoły nie grają obecnie tak dużych tras. Skąd taki rozmach?
Victoria: Byliśmy w zeszłym roku pierwszy raz w Polsce, grając w Warszawie przed Jamesem Bluntem. Widzowie wcześniej nigdy nie słyszeli naszych piosenek, zgotowali nam fantastyczne przyjęcie.

Luke: Potem na naszym Facebooku pojawiło się mnóstwo wiadomości z Polski. Ludzie spontanicznie zapraszali nas na kolejne koncerty nad Wisłą.

Victoria: Jesteśmy razem od czterech lat, a występujemy od dwóch. Dopiero uczymy się jak wychodzić do ludzi i wciągać ich do wspólnej zabawy. Tymczasem Polacy okazali nam wielkie wsparcie, chociaż był to nasz pierwszy duży koncert z pełnym składem. To sprawiło, że poczuliśmy się pewni, że robimy to, co powinniśmy.

Jak doszło do Waszego spotkania i założenia zespołu?

Victoria: Spotkaliśmy się na imprezie w Londynie w Notting Hill. Szybko nawiązaliśmy porozumienie.

Luke: Otrzymałem od ojca jego stare studio nagraniowe. Pracuję w nim realizując jako inżynier dźwięku nagrania różnych zespołów. Kiedy usłyszałem demo Victorii, zrozumiałem, że to dla mnie szansa na coś nowego - współpracę przy pisaniu i wykonywaniu piosenek. Tak też się stało.

Jak wyglądała praca nad materiałem, który znalazł się na Waszej debiutanckiej płycie?

Victoria: Jeszcze zanim spotkałam Luke’a, miałam na swoim komputerze szkice mnóstwa piosenek. Szukałam kogoś, kto pomoże mi je dopracować. Kiedy poznałam Luke’a, zaczęliśmy spędzać nad tym materiałem każdą wolną chwilę. Początkowo każde osobno, a potem - wspólnie.

Luke: W końcu sam zacząłem też pisać piosenki. Zagrałem kilka swoich utworów Victorii i zapytałem: „Co o nich myślisz?”. Spodobały się jej - więc też wykorzystaliśmy je na płycie.

Luke - nie masz problemów z odnalezieniem się w kobiecych tekstach Victorii?

Luke: Victoria opowiada własne historie. Daję jej pełną niezależność i nie chcę się w nic wtrącać, bo brzmią świetnie.

Większość Waszych nagrań ma akustyczne brzmienie i nawiązuje do folku z lat 60. Co Was ciągnie w tak odległe czasy?

Luke: Moje studio ma analogowy charakter. Większość znajdującego się w nim sprzętu pochodzi z lat 60. Uwielbiam takie brzmienia, autentyczne i naturalne. Analogowa rejestracja dźwięku wymaga, aby być dobrym muzykiem, żeby dobrze zabrzmieć. Dlatego tak bardzo lubię muzykę z lat 60. i 70. Led Zeppelin, The Beatles, Pink Floyd. Oni po prostu potrafili świetnie grać!

Nie lubisz współczesnych brzmień o elektronicznym charakterze?

Lubię. Ale to analogowa technika sprawia, że słychać czy ktoś jest naprawdę utalentowany. Kiedy prawdziwi ludzie grają na prawdziwych instrumentach - to dla mnie wielkie wyzwanie jako dla producenta, żeby uchwycić tę energię i magię grania na żywo. I taka muzyka nigdy się ludziom nie znudzi. To tak jak z zachodem słońca. Co w nim jest tak szczególnego? Co dzień to samo. A od wieków każdy uwielbia oglądać ten moment (śmiech).

To ojcu zawdzięczasz zainteresowanie się muzyką?

Luke: Na pewno. Mam muzykę w genach. Ponieważ moi rodzice rozstali się, kiedy byłem młody, zawsze gdy widywałem ojca, był w studiu (śmiech). Nic więc dziwnego, że zająłem się tym samym.

Pierwszy koncert, na jakim byłeś w życiu, to był koncert Twojego ojca?

- Zgadłeś (śmiech). To było w Royal Albert Hall podczas trasy promującej płytę „Tubular Bells II” chyba w 1992 roku. Miałem jakieś 7 lat. Najbardziej zapamiętałem postać Jaskiniowca, który skakał po scenie. Co ciekawe - gdy dwa lata temu występowałem z tatą w jego zespole podczas otwarcia igrzysk olimpijskich w Londynie, Alice DeMaloy, który grał na perkusji, powiedział, że to on odtwarzał wtedy tę postać. „O! Poznałem wreszcie Jaskiniowca osobiście!” - ucieszyłem się (śmiech).

Miałeś okres nastoletniego buntu wobec ojca i na przekór jego gustowi słuchałeś na przykład punka lub metalu?

Luke: Pierwszym gatunkiem, jaki pokochałem jako świadomy młody człowiek, był grunge. Miałem szesnaście lat i uwielbiałem Nirvanę, a potem Queens of The Stone Age. Z czasem odkryłem klasykę z lat 60. i 70. - choćby hard rock, przede wszystkim Led Zeppelin. Nigdy nie buntowałem się wobec taty czy jego muzycznego gustu.

Często współpracujesz z ojcem?

Luke: Nie. On mieszka teraz na Bahamach, a ja w Londynie. Nie ma więc zbyt wielu okazji.

Ojciec służy Ci radami?

Luke: Niekoniecznie. Owszem - podoba mu się muzyka naszego zespołu. Odstąpił mi studio, podarował kilka cennych instrumentów, głównie gitary. Teraz pracuje nad drugą częścią swej suity „Ommadawn” - i niewykluczone, że coś zrobimy razem. Staram się przede wszystkim, aby nasza relacja polegała na relacji ojca i syna, a nie na relacji dwóch muzyków czy producentów.

Trudniej zrobić karierę w show-biznesie, będąc dzieckiem gwiazdy rocka?

Luke: To zależy. Gypsy Fingers to nie tylko ja, ale przede wszystkim Victoria i jej głos. Dlatego te skojarzenia z moim tatą nie są tutaj oczywiste. Oczywiście czasem zdarza się, że niektórzy podkreślają za bardzo mój udział w tym projekcie - ze względu na ojca. Ale już przyzwyczailiśmy się do tego. To nic dziwnego - w końcu muzykę taty lubią miliony fanów na całym świecie.

Victoria - kiedy pierwszy raz spotkałaś Luke’a, pomyślałaś: „Wow! To syn tego Oldfielda!”?

Victoria: Nie, bo kiedy poznałam Luke’a, w ogóle nie wiedziałam kim jest Mike Oldfield (śmiech). Dla naszego pokolenia to wcale nie jest takie oczywiste. To pewnie dlatego, że wywodzę się z zupełnie innego środowiska muzycznego. Dopiero potem ktoś powiedział mi: „Jego ojcem jest Mike Oldfield”. W szkole uczyłam się klasyki, potem zafascynowałam się reggae i muzyką klubową. Nie interesowałam się gwiazdami z przeszłości. Dlatego musiałam poszperać w internecie. Poznałam „Tubular Bells”, muzykę do „Egzorcysty”, no i oczywiście piosenkę „Moonlight Shadow”. Dzięki temu, kiedy spotkałam Mike’a, mogłam powiedzieć: „Oh, uwielbiam twoją muzykę!” (śmiech).

Co zaprezentujecie na koncertach w Polsce?

Victoria: Piosenki z debiutanckiego albumu „Circus Life”, ale też dużo nowej muzyki. Ponieważ brzmi ona nieco inaczej niż te pierwsze nagrania, musieliśmy je nieco przearanżować.

W którą stronę zwróciliście się w nowych kompozycjach?

Luke: Na „Circus Life” graliśmy sami prawie na wszystkich instrumentach. Teraz mamy zespół. To znaczy, że nasze brzmienie jest mniej folkowe, a bardziej rockowe. Dzięki temu możemy dawać dwa rodzaje koncertów - intymne, akustyczne, ale też mocniejsze, zespołowe.

***
Mike Oldfield
62 l., brytyjski muzyk, multiinstrumentalista znany ze swych solowych, instrumentalnych albumów. Twórca Tubular Bells - albumu, który okazał się sukcesem artystycznym i komercyjnym. Dwuczęściowa suita stała się jedną z klasycznych pozycji rocka progresywnego. Podsumowaniem sukcesu albumu było wykorzystanie początkowej części Part One jako motywu muzycznego filmu Egzorcysta.
W maju 1983, 10 lat po wydaniu Tubular Bells, ukazał się album Crises. Największym sukcesem tego albumu jest Moonlight Shadow - rytmiczna piosenka śpiewana przez Maggie Reilly, która osiągnęła szczyty list przebojów i do dziś jest najbardziej rozpoznawalnym utworem Oldfielda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska