Lublinianin w "House of Cards". Na co dzień profesor, od czasu do czasu aktor

paf
Dębicki (w środku) obok Kevina Spaceya
Dębicki (w środku) obok Kevina Spaceya materiały dystrybutora/netflix
Na co dzień jest profesorem zarządzania na amerykańskim Towson University. Ale czasem lublinianin Bartosz Dębicki oddaje się aktorstwu. Grał, na przykład, w serialu „House of Cards”.

Wyobraźcie sobie taki przebieg kariery: wasz ojciec jest profesorem na uniwersytecie (w tym wypadku chodzi o Ryszarda Dębickiego, profesora UMCS), więc wy sami idziecie w jego ślady. Studia - ekonomia na UMCS, potem praca w zagranicznej firmie, wyjazd do Stanów Zjednoczonych, doktorat z zarządzania strategicznego na uniwersytecie stanowym w Missisipi, w końcu: profesura na Uniwersytecie Towson w stanie Maryland. Nic, tylko czekać na emeryturę, wyjeżdżać na wakacje, żyć spokojnie i dostatnio. Ale to nie dla Bartosza Dębickiego. Dotarło to do niego podczas pisania doktoratu, kiedy przeżywał ogromny stres związany z pisaniem. Niektórzy rozładowują się na siłowni, na korcie, pieląc grządki lub grając w gry komputerowe, ale znów: to nie dla Dębickiego. Jego odpręża aktorstwo.

- Najfajniejsze w aktorstwie jest to, że przez jakiś czas - w przypadku teatru kilka miesięcy, w przypadku filmu - krócej, człowiek staje się kimś innym - mówi Dębicki. - Dla mnie była to wspaniała odskocznia od codziennych problemów. Zauważyłem to przy pierwszej roli, teatralnej, którą zagrałem w USA. Odciąłem się psychicznie od problemów znakomicie i doktorat poszedł jak z płatka.

Zaczynał w amatorskim Starkville Community Theatre. Potem przyszły role telewizyjne. Dla polskiego aktora taka praca to nie lada gratka, ale Bart - jak nazywa sam siebie na potrzeby show-businessu - tłumaczy, że w USA dostęp do przemysłu filmowo-telewizyjnego jest dużo, dużo łatwiejszy. Po roku grania w teatrach w Baltimore dostał namiary na agencje castingowe i tak zaczęła się jego przygoda przed kamerą.

Tą największą przygodą był występ w „House of Cards”, jednym z najlepszych seriali w historii, produkowanym przez Davida Finchera dla sieci Netflix. Rola była mikroskopijna - w drugim sezonie „House of Cards” Dębicki zagrał mężczyznę, który prosi Francisa Underwooda, granego przez Kevina Spaceya, o autograf. „Thank You”, to jedyne słowa wypowiadane przez jego postać, więc specjalnie się tym nie chwali. Ale przygodę na planie serialu Bart ocenia znakomicie. W końcu kto z nas miał szansę podpatrywać przy pracy jednego z największych żyjących aktorów, jakim jest Kevin Spacey? Kto miał w życiu szansę partnerować mu w zakulisowym odczytaniu dialogu? I zobaczyć, jak wygląda profesjonalna praca na planie gigantycznej produkcji.

- Rozmach przedsięwzięcia był imponujący - opowiada Dębicki. - Na planie tak dużego dzieła trzeba zadbać o każdy detal, nie ma mowy o niedociągnięciach, bo każda godzina kręcenia kosztuje producenta setki tysięcy dolarów.

Weźmy choćby tak błahą, wydawałoby się, sprawę, jak jedzenie. Czas na planie biegnie nieco inaczej niż poza nim. Najpierw aktorzy przychodzą bardzo wcześnie, by przygotować makijaż, kostium itd. Potem są długie godziny oczekiwania, podczas których ktoś rozwiązuje krzyżówki, ktoś przygotowuje się do innej roli, ktoś pracuje z laptopem. W końcu kręcenie: czasem tylko kilka sekund lub minut. I znów czekanie na następną scenę lub fajrant. Ponieważ to ostatnie ma miejsce czasem o 20.00, czasem o 4.00 rano, związki zawodowe aktorów wywalczyły, by co sześć godzin na planie podawano lunch. Jeśli zaś większy posiłek nie jest możliwy - co kwadrans serwowane mają być przekąski.

Takich ciekawych detali jest więcej. Na przykład to, że do roli z kwestią pierwszeństwo mają tylko aktorzy zjednoczeni w gildii aktorskiej, albo to, że zasadą na planie jest: nie rozmawiamy z aktorami, którzy przygotowują się do wejścia przed kamerę.

- Czasem ta zasada jest zapisywana w kontrakcie, czasem niepisana. Chodzi o to, by nie dekoncentrować kolegów po fachu. Pogadać można po pracy, chyba że rola była zbyt wyczerpująca - mówi Dębicki.

A co z samym Spaceyem?

Lublinianin twierdzi, że nie jest człowiekiem duszą, kipiącym humorem. Wręcz odwrotnie: to nieco wyniosły profesjonalista w każdym calu.

- Pamiętam sytuację, kiedy w wielkiej sali produkcyjnej imitującej wnętrza Białego Domu i innych budynków z „HoC” znajdowało się setki statystów, aktorów i obsługi technicznej. Z drugiego końca sali wszedł Spacey, niczym król, w towarzystwie swojego asystenta. Morze aktorów rozstąpiło się przed nim, a on, może by pokazać, jaka jest jego pozycja w tym towarzystwie, może dla żartu, oddał swojemu asystentowi kubek z kawą, by ten niósł go za nim jak paź za królem - mówi Bart.

Zresztą, Dębicki też doczekał się swojego asystenta. Na planie filmu „Zabić Kennedy’ego” grał Maksa, Rosjanina, który spotkał Oswalda, zabójcę prezydenta USA, w rosyjskiej fabryce. A że produkcja dla Discovery kosztowała ponad 100 mln dolarów, nie oszczędzano tam na niczym.

Dębicki ma za sobą role uzależnionego od narkotyków przestępcy, policjanta w horrorze „The Holy Sound”, a nawet asystenta Adolfa Hitlera. Czy zostanie aktorem na pełen etat?

- Zastanawiam się nad tym, choć muszę przyznać, że lubię mieć równowagę. Wykłady dają mi stałą pensję, bezpieczeństwo, aktorstwo to pasja i kontakt z ekscytującymi ludźmi - tłumaczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Lublinianin w "House of Cards". Na co dzień profesor, od czasu do czasu aktor - Kurier Lubelski

Wróć na i.pl Portal i.pl