Losy Żołnierzy Wyklętych. Zdrajcą okazywał się przyjaciel, nawet brat

Małgorzata Szlachetka
Dr Sławomir Poleszak jest pracownikiem Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Lublinie.
Dr Sławomir Poleszak jest pracownikiem Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Lublinie. Małgorzata Genca
Z dr. Sławomirem Poleszakiem, historykiem z IPN w Lublinie, o losach Żołnierzy Wyklętych rozmawia Małgorzata Szlachetka.

Po 1989 r. historycy zrobili wiele, aby zapełnić wyrwę w pamięci i wiedzy o dziejach powojennego podziemia niepodległościowego. Czy termin Żołnierze Wyklęci ma nadal swoje uzasadnienie?
Termin Żołnierze Wyklęci został ukuty na początku lat 90. ub. wieku przez środowisko Ligi Republikańskiej, której działacze nie akceptowali tego, że mimo odzyskania niepodległości ówczesne władze III RP w sposób dalece niedostateczny promowały przywracanie pamięci o ludziach walczących z narzuconą siłą władzą komunistyczną. Termin został rozpropagowany przez Jerzego Ślaskiego, który tak zatytułował swoją książkę poświęconą głównie losom żołnierzy zgrupowania kpt. Mariana Bernaciaka „Orlika”. Jednak dopiero po uchwaleniu ustawy ustanawiającej 1 marca Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych ów termin zaczął być odmieniany przez wszystkie możliwe przypadki. Nie należę do jego zwolenników. Przede wszystkim dlatego, że obecnie jest on dalece nieprecyzyjny, wywołuje mylne przekonanie, że polskie podziemie niepodległościowe było monolitem reprezentującym te same wizje i poglądy. Tak nie było. Podziemie było poważnie zróżnicowane nie tylko pod względem sposobu działania, ale przede wszystkim wizji przyszłej wolnej Polski. Zupełnie inaczej chcieli ją urządzić konspiratorzy nurtu poakowskiego, a inaczej narodowego. Używając tego pojęcia, gubimy nazwy głównych organizacji konspiracyjnych: Delegatury Sił Zbrojnych, Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, Narodowego Zjednoczenia Wojskowego czy Konspiracyjnego Wojska Polskiego. Dodatkowo jest to pojęcie zupełnie ahistoryczne.

Jak wielu mieszkańców regionu nie złożyło broni po wojnie?
To pytanie, na które niezmiernie trudno udzielić precyzyjnej odpowiedzi. Latem 1944 r. w przededniu akcji „Burza” lubelski okręg AK liczył około 60 tys. członków. Jednak po upływie roku, jesienią 1945 r., pozostała połowa z tego stanu. Wtedy w zdecydowanej większości byli to członkowie Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”. Na zmniejszenie liczebności złożyło się wiele czynników, m.in. wyjście z konspiracji Stronnictwa Ludowego, a tym samym zakończenie działalności konspiracyjnej przez członków Batalionów Chłopskich; terror NKWD i UB oraz letnia amnestia z 1945 r. W połowie 1945 r. w kilkudziesięciu oddziałach partyzanckich w lubelskich lasach walczyło ok. 2-2,5 tys. partyzantów. Wiosną 1947 r., po kolejnym półtorarocznym okresie działalności, a przede wszystkim zmagania się z represjami UB i KBW w lubelskim podziemiu pozostało 12-18 tys. ludzi. Po amnestii z wiosny 1947 r. kilkuset.

Jakie powody nimi kierowały?
Dla tych, którzy pozostali w podziemiu po 1944 r., dalsza działalność była prostą kontynuacją walki z czasów okupacji niemieckiej. Polska zależna od Związku Sowieckiego i rządzona przez komunistów była nie do przyjęcia. Nie o taką walczyli przez poprzednie pięć lat. Podjęcie walki zbrojnej było aktem samoobrony.

Gdzie były największe skupiska oporu w naszym regionie?
Patrząc na mapę powojennego podziemia na Lubelszczyźnie, widzimy, że praktycznie na całym jej obszarze występowało ono równomiernie. Warto podkreślić, że zdecydowaną palmę pierwszeństwa dzierżyło podziemie poakowskie (DSZ, WiN). Stosunek sił między podziemiem poakowskim a narodowym wynosił 5 do 1.

Żołnierze Wyklęci często mieli oparcie w osobach, które ich znały. Np. z rodzinnych wsi.
Bez oparcia w polskiej wsi działalność oddziałów partyzanckich na dłuższą metę nie miałaby żadnych szans. To zagrody polskich chłopów były partyzanckimi domami. Tu mogli liczyć na kwaterę, odpoczynek, strawę, przepranie bielizny czy leczenie rannych. Ludność wiejska, ta będąca w siatce konspiracyjnej i ta niezorganizowana, była swego rodzaju okiem i uchem żołnierzy podziemia. Dostarczała wiadomości na temat ruchów NKWD, UB i KBW, informowała o zachowaniu miejscowego MO, działaczach PPR czy osobach, które podejmowały współpracę z nową władzą. W zdecydowanej większości dowódcy oddziałów podziemia byli doskonale znani miejscowej społeczności, zazwyczaj jeszcze z okresu okupacji niemieckiej. W tych oddziałach służyli ich znajomi, krewni czy synowie. Milicja powołana do ochrony porządku publicznego wykorzystywana była do zwalczania podziemia, posterunki, które walczyły z partyzantami, były rozbrajane, a porządku w okolicy pilnowali żołnierze podziemia. To oni bardzo często byli jedynymi obrońcami miejscowej ludności przed pospolitym bandytyzmem, który był istną plagą powojennej rzeczywistości. Dowódcy rozsądzali sąsiedzkie spory.

Do jakich zasad konspiracji Żołnierze Wyklęci musieli się stosować, żeby nie wpaść w ręce UB?
Kanonu zasad konspiracyjnych, który został wypracowany jeszcze za czasów okupacji niemieckiej. Oczywiście konspiracja miejska różniła się znacząco od tej na wsi, gdzie trudniej było ukryć pewne nici wzajemnych powiązań czy więzy krwi. Jeśli chodzi o oddziały partyzanckie, to główne zasady opierały się na tym, aby w danej miejscowości zatrzymywać się na jeden nocleg. Maszerowano nocą, w dzień odpoczywano na kwaterach we wsi (zazwyczaj na koloniach) lub w lesie. W czasie nocnych marszów przemierzano nawet 30 km, aby zmylić tropiących. W rozkazach z epoki czytamy, że szczególnie zalecano tępienie gadulstwa i spożywania alkoholu, bo to je uważano za największych wrogów konspiratora.

Jak wiele osób z aparatu bezpieczeństwa i MO zostało zaangażowanych w zwalczanie podziemia niepodległościowego w Polsce?
Na samym początku sprawowania władzy przez komunistów uważali oni, że należy aresztować bądź zlikwidować przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, a wtedy reszta, pozbawiona kierownictwa, będzie łatwa do zneutralizowania. Zresztą z dużym prawdopodobieństwem możemy stwierdzić, że taki zamysł przyświecał funkcjonariuszom sowieckiego NKWD, którzy w wyniku prowokacji doprowadzili pod koniec marca 1945 r. do schwytania 16 przywódców Polskiego Państwa Podziemnego w Pruszkowie, których następnie przewieziono do Moskwy i postawiono przed sowieckim sądem. To założenie się nie sprawdziło, a szeregi podziemia na przestrzeni kolejnych lat wykazały się bardzo dużą zdolnością odradzania. Zabitych, aresztowanych czy zdekonspirowanych zastępowali inni, a działalność kontynuowano. Oczywiście ta zdolność miała swoje granice. Aparat represji, którego celem było spacyfikowanie polskiego społeczeństwa, rozrastał się lawinowo. Pod koniec 1944 r. w ówczesnej Polsce Lubelskiej te siły liczyły ok. 20 tys. (UB, MO i żołnierze Wojsk Wewnętrznych). W rok później, w całej Polsce, było to już ok. 110 tys. osób skupionych we wspomnianych formacjach. Oczywiście tylko część z nich była wykorzystywana do zwalczania podziemia. Pamiętajmy ponadto, że w połowie 1945 r. na ziemiach „wolnej” Polski - członka antyniemieckiej koalicji - stacjonowało 35 tys. żołnierzy NKWD, co stanowiło 43 proc. wszystkich sił NKWD obecnych w Europie Środkowej.

Jakie metody stosowano do rozpracowywania tego środowiska?
Jednostki NKWD, KBW, a nawet jednostki WP, które wracały z frontu, przeprowadzały obławy i pacyfikacje poszczególnych miejscowości. Otaczano je i przeprowadzano aresztowania, przesłuchiwano na miejscu, aby jak najszybciej wydobyć informacje na temat miejscowych działaczy niepodległościowych bądź operującego w pobliżu oddziału partyzanckiego. Przesłuchania te miały brutalny przebieg. Uzyskawszy informację, aresztowano kolejnych lub rozpoczynano „pościg za bandą”, jak to mówiono w resortowej nomenklaturze. Nierzadko zdarzało się, że strzelano do uciekających, rozbierano zabudowania gospodarskie w poszukiwaniu broni, doszczętnie niszczono wyposażenie mieszkań, palono też zabudowania gospodarskie. Skrajnym przypadkiem były wydarzenia w Wąwolnicy, gdzie w wyniku takich działań 2 maja 1946 r. w 90 proc. spłonęła zabudowa miejscowości (blisko 450 budynków). Aresztowanych zabierano, a przesłuchania kontynuowano w aresztach śledczych. Wielu pozyskiwano do współpracy i zwalniano. Ceną za wolność było donoszenie na swoich sąsiadów, znajomych, krewnych. Nieprzejednanych stawiano przed sądem. Niejednokrotnie pokazowe „procesy” odbywały się w wioskach, których mieszkańcy pomagali partyzantom, a skazanego rozstrzeliwano na miejscu, aby zastraszyć miejscową ludność. W szeregi organizacji konspiracyjnych, czy oddziałów partyzanckich funkcjonariusze UB wprowadzali tajnych współpracowników i prowokatorów i przy ich pomocy je rozbijali. W miastach, w mieszkaniach zakładano kilkudniowe „kotły”, a w ich efekcie aresztowano po kilkadziesiąt osób. Taka „wsypa” miała miejsce w szeregach Komendy Okręgu WiN w Lublinie w styczniu 1946 r.

Czasami to osoby z najbliższego środowiska przyczyniały się do wydania walczących.
Niestety, bywały takie przypadki, gdy zdrajcą okazywał się bliski znajomy, przyjaciel, krewny, a nawet brat. Badając dzieje konspiracji okolic Łomży i Grajewa, natknąłem się na przypadek, że aby zlikwidować kilkunastoosobowy oddział podziemia, UB pozyskał do współpracy brata dowódcy oddziału, odbywającego służbę w WP. Obiecano mu, że jeśli doprowadzi do rozbicia oddziału, to z aresztu zostaną zwolnieni rodzice, aresztowani za działalność syna. Zgodził się, a jego brat poległ.

Propaganda PRL nazywała Żołnierzy Wyklętych „bandytami”, dyskredytując ich motywacje i chętnie podnosząc wątek tzw. napadów, np. na sklepy i posterunki milicji. Jak było w rzeczywistości?
Określenie „bandyci” miało na celu zdyskredytowanie ich działalności i zrównanie jej z pospolitym bandytyzmem, który - o czym zresztą już wcześniej wspominałem - był w powojennej rzeczywistości prawdziwą plagą, ale nie za sprawą podziemia. Składało się na to wiele czynników: ogromne zniszczenia wojenne, wszechogarniająca bieda, niemal powszechny dostęp do broni, a przede wszystkim niska wartość ludzkiego życia. Przeprowadzanie rekwizycji jest wpisane w działalność partyzancką. Oddziały partyzanckie działające w strukturach organizacyjnych przeprowadzały je według określonych zasad. Były zobowiązane do prowadzenia buchalterii. Wystawiania pokwitowań rekwizycyjnych, a następnie rozliczania się przed swoimi przełożonymi. Partyzanci starali w pierwszej kolejności przeprowadzać rekwizycje w instytucjach państwowych i spółdzielczych. U osób prywatnych robiono to wg pewnego klucza. W pierwszym rzędzie u tych, których znano z przychylnego nastawienia do władzy komunistycznej, członków PPR, rodzin funkcjonariuszy UB i milicjantów, osób negatywnie wypowiadających się o podziemiu itp. Były też przypadki, że na złą drogę schodzili żołnierze podziemia. Zachowały się rozkazy, z których jasno wynika, że po schwytaniu miano ich traktować jak pospolitych bandytów. Wraz z upływającym czasem i słabnięciem podziemia ten proces samooczyszczania jego szeregów był trudniejszy. Pamiętać też należy, że pospolici bandyci, dokonując rabunków, podszywali się pod oddziały podziemia. Komuniści tworzyli też oddziały pozorowane, który dokonywały skrytobójczych mordów i napadów, aby odciąć podziemie od poparcia społecznego.

Opowiedzmy o największych starciach na Lubelszczyźnie pomiędzy oddziałami podziemia antykomunistycznego a milicją.
Opór wobec komunistycznej władzy na Lubelszczyźnie był jednym z najsilniejszych i najdłużej trwających w Polsce. Operowały tu liczne oddziały partyzanckie, wspomnę jedynie dwa zgrupowania: majora Hieronima Dekutowskiego „Zapory” i kapitana Mariana Bernaciaka „Orlika”. To drugie zgrupowanie stoczyło największą bitwę w dziejach powojennego podziemia. Doszło do niej 24 maja 1945 r. w Lesie Stockim, niedaleko Kazimierza Dolnego. Około stuosobowa grupa operacyjna NKWD i UB wyposażona w wozy opancerzone chciała zaskoczyć oddział „Orlika”. Doszło do kilkugodzinnej bitwy, w wyniku której to napastnicy zostali rozbici, tracąc w walce 20 enkawudzistów i dziewięciu funkcjonariuszy MO i UB, czyli 30 proc. stanu. Z kolei pododdział mjr. „Zapory” 24 września 1946 r. rozbił w Krężnicy Okrągłej koło Bełżyc około pięćdziesięcioosobową grupę operacyjną UB i KBW. W walce poległo czternastu żołnierzy KBW i czterech milicjantów. Pewną specjalnością oddziałów podziemia było opanowywanie miast powiatowych, rozbijanie miejscowych instytucji i uwalnianie działaczy niepodległościowych więzionych w miejscowych aresztach. W latach 1944-1946 takie akcje miały miejsce w Biłgoraju, Janowie Lubelskim, Łukowie, Puławach, Tomaszowie Lubelskim, Włodawie, Zamościu i Błudku, gdzie rozbito obóz.

Józef Franczak, ps. Laluś, to chyba najbardziej znany Żołnierz Wyklęty z Lubelszczyzny. Dlaczego stał się symbolem?
Dla mnie najważniejszą postacią lubelskiego podziemia jest oczywiście major Hieronim Dekutowski „Zapora”, jeden z najlepszych dowódców polowych całego polskiego podziemia powojennego. Wspaniała, a zarazem bardzo tragiczna postać. Tragizm był wpisany w życiorysy tych ludzi. „Zapora” dowodził w latach 1945-1947 ponad dwustuosobowym zgrupowaniem, które było postrachem dla władzy komunistycznej na znacznych obszarach centralnej i południowej Lubelszczyzny. Działalność jego zgrupowania miała duże znaczenie w dziejach lubelskiej konspiracji. Postać sierż. Józefa Franczaka „Lalusia” była zdecydowanie mniej ważna dla lubelskiego podziemia. Niewątpliwie stał się jednym z symboli jako ten, który rozpoczął swoją walkę w 1939 r. i z małymi przerwami kontynuował ją aż do 1963 r., przez wiele lat wodząc UB i SB za nos. Jest symbolem tragizmu całego pokolenia - rocznik 1918 - można by rzec „Kolumbów”. Można też powiedzieć, że jest niemal podręcznikowym przykładem odkrywania i przywracania pamięci o ludziach, którzy stanęli do walki z komunistyczną władzą, ponosząc straszne konsekwencje. Wspomnę tylko o trwającym wiele lat poszukiwaniu jego czaszki.

Obecnie w całym kraju, także na cmentarzu przy Unickiej w Lublinie, trwają prace ekshumacyjne, których celem jest odnalezienie miejsc pochówków działaczy niepodległościowych. Dlaczego nawet tyle lat po wojnie jest to ważne?
Władze komunistyczne, niszcząc polskie podziemie niepodległościowe, nie ograniczyły się do jego unicestwienia organizacyjnego, fizycznej likwidacji jego działaczy. Przez następne kilkadziesiąt lat komunistyczna propaganda miała utrwalać w świadomości społecznej jego negatywny obraz. Zacieraniu pamięci służyć miał sposób grzebania osób, które zginęły w czasie pacyfikacji lub zostały zamordowane na podstawie wyroków sądowych - w bezimiennych mogiłach. Miało to uniemożliwić oddawanie hołdu i czci swoim bohaterom przez społeczności lokalne. Co więcej, nikt nigdy nie miał ich odnaleźć. Temu też służyło ubranie mjr. Hieronima Dekutowskiego „Zapory” i jego współtowarzyszach przed rozstrzelaniem w mundury żołnierzy niemieckich. Z jednej strony miało ich to dodatkowo upokorzyć, ale przede wszystkim chodziło o wymiar praktyczny. Gdyby ich szczątki kiedykolwiek zostały odnalezione, zachowane przedmioty (np. guziki) miały wprowadzić w błąd. Dzięki najnowocześniejszej technice po ponad sześćdziesięciu latach szczątki zamordowanych są identyfikowane i będą oni mogli zostać godnie pochowani. To jesteśmy im winni.

Jak wielu Żołnierzy Wyklętych z Lubelszczyzny poniosło śmierć w trakcie walk po II wojnie lub zostało skazanych przez komunistyczne sądy na karę więzienia. Ile wyroków ostatecznie wykonano? Czy dziś wszystkie te osoby zostały zrehabilitowane?
Ten problem wymaga dalszych dokładnych badań naukowych. Nie dysponujemy nawet danymi szacunkowymi. Badania pochodzące jeszcze sprzed 1989 r. wskazują, że podziemie niepodległościowe straciło w walce 8600 partyzantów (razem z partyzantami UPA). Mając na uwadze skalę oporu i jego długość, możemy przypuszczać, że znaczną część przywoływanych strat stanowili ludzie z Lubelszczyzny. Wiemy, że „za władzę ludową”, jak to ujęto w jednym z opracowań, poległo blisko 3 tys. osób. W dokumentach natknąłem się na informację, że w latach 1944-1948 na terenie ówczesnego województwa lubelskiego przez areszty i więzienia przeszło blisko 22 tys. osób, z czego ponad 10 tys. za „przynależność do nielegalnych organizacji i band”. Sądy wojskowe orzekły ponad trzysta wyroków śmierci, z czego ponad połowa została wykonana.

Więcej o Żołnierzach Wyklętych piszemy w specjalnym dodatku do poniedziałkowego wydania Kuriera Lubelskiego

Losy Żołnierzy Wyklętych. Zdrajcą okazywał się przyjaciel, nawet brat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl