Łodzianin, który złamał sowieckie szyfry, czyli historia Jana Kowalewskiego

Anna Gronczewska
Rok 2020 ogłoszono rokiem Jana Kowalewskiego. Może gdyby nie ten skromny łodzianin, Józef Piłsudski i jego żołnierze nie wygraliby Bitwy Warszawskiej i nikt nie mówiłby o „cudzie nad Wisłą”?

Na pewno praca Jan Nie wygrywa się wojny wyłącznie poprzez nasłuch korespondencji przeciwnika i jej dekryptaż - mówił nam w wywiadzie dr hab. Grzegorz Nowik, historyk, którego uważa się za odkrywcę postaci Jana Kowalewskiego. - To zaledwie jeden z ważnych elementów sukcesu. Ale gdyby nie dokonania Jana Kowalewskiego, który złamał rosyjskie szyfry, byłoby nam znacznie trudniej wygrać Bitwę Warszawską. To dawało polskim sztabom możliwość podejmowania racjonalnych decyzji opartych na wiedzy. I działania naszych dowództw były przez to bardzo skuteczne.

Jan Kowalewski urodził się w Łodzi 23 października 1892 roku. Mieszkał w jednej z kamienic przy ul. Nawrot. O jego łódzkim życiu niewiele wiadomo. Ojciec miał na imię Józef, a matka Zdzisława, z domu Kowalska. Jego rodzina na pewno nie należała do ubogich. Jan Kowalewski uczył się bowiem w renomowanym w Łodzi gimnazjum, Szkole Handlowej Kupiectwa Łódzkiego. Można więc przypuszczać, że rodzina Kowalewskiego miała kupieckie korzenie.

W tej szkole, w 1909 roku, Jan Kowalewski zdał maturę. Niedługo po tym wyjechał do Belgii. Znalazł się w Liege, gdzie rozpoczął studia na tamtejszym uniwersytecie. Studiował chemię przemysłu. W 1912 roku uzyskał tzw. pół dyplom. Został inżynierem, a ukończył studia będące odpowiednikiem dzisiejszego licencjatu.

- Jan Kowalewski wybrał kierunek Karola Borowieckiego, jednego z bohaterów „Ziemi obiecanej” - wyjaśniał nam Andrzej Rosiński, łódzki historyk zajmujący się życiem Jana Kowalewskiego. - Został chemikiem, kolorystą.

Po studiach Jan Kowalewski wrócił do Łodzi. Miał 20 lat i myślał o karierze inżyniera chemika. Zawodową praktykę odbywał w Zgierzu, w fabrykach przetworów chemicznych. Ale jeszcze przed wybuchem wojny wyjechał z Łodzi. Dostał angaż na inżyniera w Białej Cerkwi na Ukrainie. Być może wtedy na zawsze pożegnał się z rodzinnym miastem.

- Jego późniejsze losy sprawiły, że niewiele mówił o swoim życiu - tłumaczył nam Andrzej Rosiński.

W Białej Cerkwi Kowalewskiego zastała wojna. W 1915 roku został zmobilizowany i jako inżynier skierowany do szkoły oficerskiej w Kijowie. Rok później ukończył ją w stopniu chorążego. Dostał przydział do tzw. zapasowego pułku w Teodozji. Potem walczył na froncie rumuńskim, w Bukowinie i Mołdawii. Podczas jednego z ataków gazowych został ranny. W styczniu 1917 roku otrzymał awans na podporucznika. Po obaleniu caratu brał udział w organizowani Związku Wojskowego Polaków. Kiedy w 1917 roku sformowano w Besarabii II Korpus Polski na Ukrainie, został komisarzem frontu rumuńskiego, a potem oficerem operacyjnym sztabu korpusu.

Po bitwie pod Kijowem, w maju 1918 roku, Jan Kowalewski dostał się do niemieckiej niewoli. Ale udało mu się z niej uciec; przy okazji zabrał ze sobą dokumenty korpusu. Znalazł się z nimi w ogarniętą rewolucją Moskwie. Potem pojechał do Kijowa. Należał już wtedy do Polskiej Organizacji Wojskowej. Brał udział w organizacji 4 Dywizji Strzelców Polskich generała Lucjana Żeligowskiego. Został w niej szefem wywiadu, otrzymując stopień porucznika. Przez Odessę, Besarabię, Bukowinę i Pokucie w maju 1919 znalazł się w niepodległej Polsce.

Tu zaczyna się jeden z najciekawszych epizodów życia Jana Kowalewskiego. Zostaje oddelegowany do Biura Wywiadu Oddziału II Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego. Organizuje Wydział II Radiowywiadu Biura Szyfrów Oddziału II Sztabu Generalnego Naczelnego Dowództwa. Doskonale sprawdza się w tej roli. Ma zresztą ku temu wspaniałe kwalifikacje. Ścisły, matematyczny umysł, znajomość kilku języków obcych. Jako oficer służb inżynierskich znał dobrze organizację armii rosyjskiej. A Armia Czerwona odtwarzała schematy armii carskiej, służyli w niej przecież carscy oficerowie.

Co najważniejsze, Jan Kowalewski miał talent do łamania szyfrów. Jak sam potem wspominał w Radiu Wolna Europa, szyfrantem został przez przypadek. Kolega, porucznik Stanisław Sroka, miał akurat wesele siostry. Poprosił Kowalewskiego, by zastąpił go na dyżurze w sztabie generalnym. Miał segregować depesze, które napływały z nasłuchu radiowego i wysyłać w odpowiednie miejsce. Wtedy w ręce wpadła mu sterta nierozszyfrowanych depesz bolszewickich. I zaczął się bawić w jej rozszyfrowanie.

- Wcześniej jedynym źródłem moich wiadomości o szyfrach były jedynie nowelki Allana Edgara Poe - wspominał w Wolnej Europie Jan Kowalewski. - Spędziłem całą noc na tej pracy. Udało mi się rozszyfrować depesze wysłane przez tzw. „Grupę Mozyrską”. Zapełniała ona lukę między Armią Północną dowodzoną przez Tuchaczewskiego a Armią Południową, której głównym politrukiem był Stalin. W deszyfracji pomogły mi dwie rzeczy - słowo „dywizja”, które w języku rosyjskim zawierało w sobie trzy litery „i” oraz to, że depesze były podpisywane szyfrem, a raz pełnym tekstem.

Na drugi dzień po sztabie rozeszła wieść, że jest osoba, które potrafi rozszyfrowywać bolszewickie depesze. Janowi Kowalewskiemu kazano utworzyć komórkę deszyfracyjną przy sztabie generalnym. Założył całą sieć stacji nasłuchowych, które przy pomocy telegrafu były połączone ze sztabem głównym.

Jednocześnie przy rozszyfrowywaniu depesz zatrudnił znakomitych matematyków z Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu Lwowskiego. Byli to późniejsi profesorowie Wacław Sierpiński, Stanisław Leśniewski i Stefan Mazurkiewicz. Już w sierpniu 1919 roku udało się im przełamać klucze szyfrowe Armii Czerwonej. Polskie dowództwo otrzymało m.in. informacje co do koncentracji wojsk sowieckich, przebiegu linii frontu podczas wojny domowej na Ukrainie, na Kaukazie i w południowej Rosji. Kowalewski złamał też szyfry armii Antona Denikina, białej Floty Czarnomorskiej, a także Armii Ukraińskiej Republiki Ludowej.

- Pozwoliło to na śledzenie wydarzeń w Rosji - mówił nam Andrzej Rosiński. - A już w styczniu 1920 roku Kowalewski rozpoczął łamanie szyfrów niemieckich.

Jak twierdzi prof. Grzegorz Nowik, to właśnie dzięki Kowalewskiemu i jego grupie Józef Piłsudski oraz polskie dowództwo otrzymało niesamowitą broń. Przydała się ona podczas wo

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Łodzianin, który złamał sowieckie szyfry, czyli historia Jana Kowalewskiego - Dziennik Łódzki

Komentarze 3

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

G
Gość

Bardzo ciekawa postać, warta przypominania.

Szkoda tylko że artykuł niechlujnie napisany.

Zaczyna się od "Na pewno praca Jan Nie wygrywa się wojny..."

a kończy zdaniem "Kowalewskiego, polskiego oficera i szyfranta, walnie przyczyniła się do zwycięstwa nad bolszewikami."

Kawałek ostatniego zdania wkleił się na początku?

G
Gość

Smród nad Wisłą raczej.

Ł
Łodzianin

A czy wiemy, że w Łodzi nie ma ulicy ani placu, skweru Jego imienia?

Wróć na i.pl Portal i.pl