Łódzcy księża pomagają bezdomnym i ubogim. Ale czasem tego żałują...

Matylda Witkowska
Matylda Witkowska
Ks. Andrzej Partyka, dyrektor Caritas, spotyka się czasem z pomocą oferowaną od serca, ale niekoniecznie rozsądną
Ks. Andrzej Partyka, dyrektor Caritas, spotyka się czasem z pomocą oferowaną od serca, ale niekoniecznie rozsądną Grzegorz Gałasiński
W każdej parafii w naszym regionie żyją księża i świeccy pełni dobrej woli, którzy chętnie ruszą na pomoc bezdomnym, samotnym i biednym. Ale czasem mimo najlepszych chęci i porywów serca coś po drodze pójdzie nie tak. I zamiast dającej nadzieję historii wyjdzie z tej pomocy kompletna klapa.

Niech ja tylko dorwę tego człowieka, to chyba coś mu zrobię - proboszczowi jednej z łódzkich parafii na wspomnienie pewnego bezdomnego do tej pory podnosi się ciśnienie. Bo ogromne zaangażowanie i wysiłek włożony w pomoc poszły na marne.

Jakiś czas temu proboszcz oddał pokój na plebanii człowiekowi bez dachu nad głową. Kiedy się poznali, bezdomny nie był jeszcze bezdomnym, ale jednym z wielu ludzi, którzy kręcili się blisko parafii. Działał w jednej z grup religijnych, czasem wykonywał drobne prace gospodarcze. Nie opowiadał dużo o sobie. I nie przyznawał się, że ma poważne problemy.

- Pewnego dnia potrzebowałem zabrać coś z komórki i nie mogłem znaleźć kluczy - wspomina proboszcz. - Byłem pewien, że gdzieś zaginęły, ale później w oknie komórki pojawiło się światło - wspomina.

Okazało się, że mężczyzna skorzystał z dostępu do kluczy i bez zgody parafii wprowadził się do schowka. - Była zima. Nie mogłem go tak zostawić - mówi proboszcz. - Zaprosiłem go do zamieszkania na plebanii, a ponieważ nie był obcy, nie miałem żadnych obaw.

Przez kilka miesięcy mężczyzna miał na plebanii wikt i opierunek zapewniany przez gosposię. Nie za darmo, bo odwdzięczał się wykonując prace gospodarcze. Proboszcz postanowił wyprowadzić go na prostą. Okazało się, że mężczyzna stracił mieszkanie za długi. Pewnego dnia wrócił do domu i zastał je zaplombowane. Nie miał gdzie wrócić. - Znaleźliśmy mu pokój do wynajęcia i pracę. Miałem nadzieję, że wszystko się ułoży - wspomina proboszcz.

I wtedy się zawaliło. Najpierw właścicielka mieszkania zaczęła narzekać na lokatora i wymówiła mu pokój, potem mężczyzna stracił także pracę.

- Myślałem, że nauczyliśmy go nosić się czysto i szanować pracę. Ale to było pozorne. W kilka miesięcy człowiekowi nie da się pomóc - wspomina proboszcz, a zdenerwowanie zastępuje bezsilność i smutek.

Poszedł spać na ulicę

Łódzki proboszcz nie jest jedynym księdzem z regionu, który chciał czynić dobro, ale mu nie wyszło. Ks. Adam Pasik, salezjanin i dyrektor oratorium św. Dominika Savio w Łodzi kilka lat temu postanowił wyciągnąć rękę do bezdomnych i spać z nimi na ulicy. - Skończyło się to katastrofą - przyznaje dziś ks. Pasik.

Duchowny mieszkał wtedy w Rzymie i chciał zrozumieć drugiego człowieka. - Bo coś przecież trzyma go w zimnie na ulicy, choć mógłby spać w cieple w noclegowni - mówi ks. Pasik.

W pewną listopadową noc ubrał się ciepło, wziął śpiwór i poszedł spać na ulicach Wiecznego Miasta. - Miałem ze sobą mało pieniędzy. Nie wziąłem też dokumentów, żeby mi nie ukradli. Założyłem normalne, ciepłe ubranie - wspomina.

Listopad w Rzymie jest cieplejszy niż w Polsce, ale tej nocy mżyło i wieczorem zrobiło się naprawdę chłodno. Ks. Pasik postanowił poszukać miejsca noclegowego w pobliżu bezdomnych. Zaczął od głównego dworca kolejowego Roma Termini. Niestety, przegoniła go policja.

Szukając spokojnego zakątka na nocleg, trafił pod kościół Santa Maria Maggiore. Tam za osłaniającym od deszczu i wiatru załomkiem muru położył się obok koczującej na kartonach bezdomnej kobiety. Nie ucieszyła się wcale. - Klęła na mnie, dopóki sobie nie poszedłem. To było jej miejsce i nie chciała się nim dzielić. A tylko tam nie padało mi na głowę - wspomina duchowny.

Trzecią próbę podjął kawałek dalej. Rozłożył się koło grupy bezdomnych Rosjan. - Już po kilku minutach widziałem, że będą z nimi kłopoty. Bałem się, że mi przyłożą i uciekłem - wspomina salezjanin. Więcej prób nie podejmował.

Gdy pomoc jest nietrafiona

Ks. Andrzej Partyka, dyrektor Caritas Archidiecezji Łódzkiej, przytacza przykład rodziny pana Tomasza i Joanny z Tuszyna Lasu, którym wiosną spalił się dom z dobytkiem. Z trzyletnim dzieckiem i kolejnym w drodze musieli zacząć niemal od zera. Sąsiedzi szybko ruszyli z pomocą, przynosząc sprzęty potrzebne przy dzieciach.

- Wkrótce rodzina miała kilka dziecięcych łóżeczek i wózków, nie mając przy tym domu, w którym mogłaby te sprzęty trzymać - mówi ks. Partyka. - Na szczęście lokalna straż pożarna udostępniła im pomieszczenie w remizie, a dla dodatkowych wózków i łóżeczek udało się znaleźć innych potrzebujących - wspomina ksiądz.

Pomoc rzeczowa, zwłaszcza jeśli jest nietrafiona, to także duży problem organizacji charytatywnych.

- Ostatnio odbieram dużo telefonów od osób, które chcą oddać potrzebującym meble - mówi ks. Partyka.

Duchowny podejrzewa, że jest to raczej sposób na pozbycie się kłopotów niż dar serca. - Coraz trudniej jest tak po prostu wyrzucić niepotrzebne rzeczy, bo za wywóz śmieci coraz więcej się płaci. A my, niestety, nie mamy, gdzie tego magazynować - dyrektor Caritas.

Ale wierni chcą w ramach dobroczynności pozbyć się też innych rzeczy. Prawdziwym utrapieniem kościelnych organizacji są przynoszone w darze obrazy.

- Przychodzę kiedyś do pracy, a przy wejściu stoi obraz Pana Jezusa w Ogrójcu o wymiarach metr na półtora. Na szczęście znaleźliśmy mu miejsce na korytarzu - mówi dyrektor Caritas.

Jeden z łódzkich proboszczów przyznaje, że rocznie do parafii przynoszonych jest nawet kilkadziesiąt „świętych” obrazów. - Umiera babcia. Nie wiadomo, co z tymi obrazami, więc ludzie przynoszą je do kościoła. Ale wszystkie w kościele się nie zmieszczą - mówi. - Tak samo jak meble i palmy ofiarowane przez odnawiających domy parafian.

Do działalności charytatywnej może też zniechęcić kombinatorstwo obdarowywanych.

- Gdy przyszedłem na parafię, panowała tu plaga cukrzycy, bo poprzedni proboszcz chętnie dawał na wykup insuliny. Ja nie daję, więc domofon przestał dzwonić - mówi proboszcz. Czy jest bez serca?

- Kiedyś wykupiłem kobiecie maść na receptę. Po kilku godzinach wróciła do apteki ją zwrócić - mówi.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE...

Ale czasem serce rośnie

Sytuacja byłaby przygnębiająca, gdyby nie osoby, którym naprawdę udało się pomóc. Bo wtedy proboszcz widzi, że jego praca ma sens. Np. parafianka, która z powodu utraty pracy miała przejściowe kłopoty finansowe, znalazła doraźną pomoc. Gdy udało jej się znaleźć nową pracę, przyszła do kancelarii i powiedziała, że teraz ona będzie pomagać. Zaangażowała się w wolontariat.

Innym razem działająca w jednym z kół parafialnych kobieta z dnia na dzień zniknęła. Parafia wysłała wolontariusza, by sprawdził, co się stało. Okazało się, że leży ze złamaną nogą praktycznie unieruchomiona w domu i nie ma właściwej opieki. - Udało jej się kupić balkonik, by mogła chociaż poruszać się po mieszkaniu - mówi ksiądz.

Ale najbardziej zachęca do pracy historia starszego, samotnego pana, który od pięciu lat nie miał w domu prądu, ogrzewania i gazu, co odkryli przez przypadek wolontariusze.

- Nie wyobrażam sobie, jak można przez kilka lat nie móc sobie zrobić ciepłej herbaty - mówi proboszcz. - Nie chcę, by ten człowiek spędził kolejną zimę bez prądu i zamarzł - mówi. Udało się pozałatwiać formalności i zamontować licznik wrzutowy. Ktoś podarował grzejnik, ktoś inny czajnik. Tej zimy staruszek będzie miał ciepło.

W działalność charytatywną w tej parafii angażuje ok. 200 osób. - Badamy sytuację wiernych podczas kolędy. Jeśli widzimy jakieś problemy, wysyłamy parafialnych wolontariuszy. - Wody, jedzenia i ognia nigdy nie odmawiam. Wyniosłem to z domu i tego się trzymam - podkreśla łódzki proboszcz.

Ks. Adam Pasik zrezygnował ze spania z bezdomnymi, ale z kandydatami do bierzmowania regularnie odwiedza jadłodajnię Sióstr Misjonarek Miłości. U kalkutek młodzież obiera ziemniaki, podaje jedzenie bezdomnym. - Każdy, kto chce przystąpić do bierzmowania, przynajmniej raz musi tam pojechać - mówi ks. Pasik.

Jak więc pomagać dobrze?

- Najpierw zapytajmy, co jest drugiemu człowiekowi potrzebne. Poznajmy jego sytuację i wtedy pomóżmy - mówi ks. Partyka. Jako pozytywny przykład podaje łodziankę, która podeszła do autobusu kursującego w listopadzie z pomocą dla bezdomnych po Łodzi. - Tam kobieta poznała zmarzniętą dziewczynę. Poszła do domu, przyniosła kurtkę swojej córki i sprezentowała dziewczynie. A gdy usłyszała, że ktoś ukradł jej zegarek, zdjęła swój własny i jej oddała - mówi dyrektor Caritas.

Sposobów na pomoc jest dużo. Można wspierać organizacje pozarządowe, które zapewnią pomoc profesjonalnie. Ale jeśli widzimy, że ktoś bezdomny zamarza na dworze, działamy sami i to szybko. Organizatorzy ogólnopolskiej akcji charytatywnej Okruszek mają jeszcze jedno rozwiązanie: prewencja.

„Jeśli zauważysz, że ktoś z twojego otoczenia ma kłopoty z płaceniem czynszu, stracił pracę, a ma kredyt - zapytaj, co się dzieje, wesprzyj, zaproponuj pomoc”. Można to zrobić przy okazji świątecznych spotkań z bliskimi i sąsiadami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Łódzcy księża pomagają bezdomnym i ubogim. Ale czasem tego żałują... - Plus Dziennik Łódzki

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl