Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Listy z Wehrmachtu: Feliks Sobczyk czuł się Polakiem i Ślązakiem wcielonym do armii przymusowo

Magdalena Nowacka - Goik
Listy z Wehrmachtu. Bytomianka przez lata przechowała listy, które pisał jej wuj, wcielony do niemieckiej armii. Feliks Sobczyk, niezależnie od okoliczności, zawsze czuł się Polakiem. Ranny, zmarł w szpitalu.
Listy z Wehrmachtu. Bytomianka przez lata przechowała listy, które pisał jej wuj, wcielony do niemieckiej armii. Feliks Sobczyk, niezależnie od okoliczności, zawsze czuł się Polakiem. Ranny, zmarł w szpitalu. Dziennik Zachodni
Listy z Wehrmachtu. Bytomianka przez lata przechowała listy, które pisał jej wuj, wcielony do niemieckiej armii. Feliks Sobczyk, niezależnie od okoliczności, zawsze czuł się Polakiem. Ranny, zmarł w szpitalu.

Listy z Wehrmachtu

Pani Helena (nazwisko do wiadomości redakcji) mieszka w Bytomiu od lat. Jej rodzina mocno jest związana ze Śląskiem. Do naszej redakcji przyniosła niezwykłe listy. Ich autorem jest jej wuj, brat mamy.

Na pożółkłych kartkach, Feliks Sobczyk pisze do swoich rodziców i rodzeństwa, którzy w czasach wojennej pożogi mieszkają w siemianowickich Michałkowicach. Jest żołnierzem, przymusowo wcielonym do Wehrmachtu. Przebywa na froncie w Rosji i Francji. Ranny, trafia do szpitala w Lublinie.

- Polska historia wojenna, także w kontekście Śląska, łatwa nie jest. Nie znając jej dobrze, łatwo kogoś źle ocenić i taką oceną skrzywdzić. Przodują w tym młodzi ludzie. Historię znają pobieżnie, niezbyt się nią interesują. Może jednak, jeśli spojrzą na nią przez pryzmat konkretnej osoby, takiej zwyczajnej, nie wielkiego bohatera z podręcznika, inaczej do tego podejdą - zastanawia się pani Helena.

Listy, chociaż czytała je wiele razy, przegląda nie mogąc ukryć wzruszenia. Dzisiaj pani Helena nawet nie wie, gdzie dokładnie spoczywają szczątki jej wuja. Na miejscu, gdzie go pochowano, grobu już nie ma.

Za mówienie po polsku - wcielony do armii

Feliks Sobczyk urodził się w 1910 roku. Miał braci i siostrę (mamę pani Heleny). Był rolnikiem, razem z ojcem Antonim prowadził gospodarstwo rolne. Mama zajmowała się domem. Mieszkali całą rodziną w Michałkowicach.

- Do armii wuj został wcielony przez zemstę niemieckiego policjanta. To był 1942 rok. W domu u dziadków mówiło się oczywiście po polsku. Patriotyzm był czymś oczywistym i przejawiał się również w tej formie. Wuj i jego rodzeństwo nie tylko mówili poprawną polszczyzną, ale też pisali praktycznie bez błędów - opowiada pani Helena.

Któregoś dnia Feliks z kolegami stał w bramie i rozmawiali po polsku.

- To zdenerwowało przechodzącego policjanta. Pogonił ostro chłopaków, jak opowiadał wuj, spuścił im niezłe manto. Ale na tym się nie skończyło. Wkrótce wuj dostał wezwanie do niemieckiej armii. Okazało się, że dalsza część "kary" za to, że mówił po polsku - opowiada pani Helena.
Cała rodzina była zaskoczona i przerażona. - W tej sytuacji wyboru nie było. Gdyby odmówił, wydałby na siebie automatycznie wyrok śmierci - opowiada pani Helena.

"Ta wojna dobrze się dla nas skończy"

List Feliksa do brata, datowanego na wrzesień 1942 roku, tchnie optymizmem:

"Dzień 1 września był ukończeniem trzech lat ciężkiej i straszliwej wojny (...) ta wojna się dobrze dla nas skończy, tę wojnę mamy wygraną, ja ci to gwarantuję stuprocentowo". Z listu wynika też, że pod pieczą Feliksa znajdowały się wojskowe konie. Da się odczuć tęsknotę za domem, Feliks pyta o prace w polu " jak tam pszenica i żyto?". Mamie dziękuje za paczki z tabaką (ale dodaje też, że brak papierosów sprawia, iż trzeba oduczyć się kurzyć). Dopytuje też, czy przesyłka od niego - "dwie tabliczki szokolady" - doszła.

W liście z 13 grudnia 1942 roku, wysłanym z Francji, Feliks pisze do siostry : "I chcemy ufać, że się ta wojna prędko skończy, a grunt, że ją wygramy". Osobno, w tym samym dniu pisze do brata : "Tu jest jeszcze bardzo pięknie, nawet jeszcze można ptaki widzieć, kwiaty". Kończy jednak wymownym: "Ino nadziei nie tracić". Kolejny list pisze już z Lublina. Jest marzec 1943. Feliks trafia do szpitala, ranny w nogi. "Przy mnie padło dużo ludzi (...) kule leciały jak deszcz z nieba, zdawało się, że żaden żywy już nie wyjdzie. A dopiero jak my dostali ognia od granatników jeszcze (...) to już się zdało koniec świata (...).Na własne oczy widziałem jak przyszła taka granata trafiła działo to wszystkie osiem koni i cała załoga była martwa. Najlepiej nie pisać dalej z tych groźnych rzeczy które człowiek widział " - kończy list Feliks i prosi domowników o... przysłanie jabłek.

Ostatni list do rodziny, 26 kwietnia 1943 roku, pisze pielęgniarka , Stefania Pawułow. Opisuje w nim stan zdrowia Feliksa, prosi, aby do niego często pisać wesołe listy.

"Syn państwa jest nie tylko ranny w ciało, ale także na duszy. Trzeba w nim podtrzymać wiarę w lepsze jutro, wyrwać go z przygnębienia, dodać mu ochoty do życia".

Feliks umiera 10 maja 1943 roku.

- Na pogrzeb mogły pojechać tylko dwie osoby z rodziny. Pojechał mój dziadek z jednym ze swoich braci. Stąd mam zdjęcie grobu. Ale wiem, że już go tam nie ma. Po wojnie na tym terenie wybudowano osiedle. Próbowałam ustalić to przez Czerwony Krzyż, IPN, nie udało się. Wiem, że nie leży na cmentarzu w Puławach. Pewnie jego szczątki trafiły do jakiejś zbiorowej mogiły - wzdycha pani Helena.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!