Listonosze są jak detektywi, wiedzą o nas więcej, niż nam się wydaje

Dorota Kowalska
Dorota Kowalska
fot. lukasz kaczanowski/polska press
fot. lukasz kaczanowski/polska press Fot. Lukasz Kaczanowski/Polska Press
Trochę przez przypadek znaleźli się w samym środku politycznej wojny i pewnie dlatego wielu z nas przypomniało sobie o listonoszach. Mijamy ich na ulicach, czasami zagadamy, czasami tylko wymienimy grzeczności. Oni sami częściej słuchają, niż opowiadają o sobie, bo ich praca to nie tylko roznoszenie listów czy przesyłek.

Pieszo, na rowerze, coraz częściej samochodem - wciąż trudno wyobrazić sobie świat bez listonoszy. Ci przedwojenni dobrze zarabiali, cieszyli się szacunkiem, przy pasie nosili pałkę - byli wszak funkcjonariuszami państwowymi, musi się bronić, gdyby ktoś napadł ich podczas pracy.

Dzisiaj z tym szacunkiem jest gorzej, chociaż na wielu wsiach czy w małych miasteczkach listonosz to wciąż osoba zaufana, której można zdradzić domowe sekrety, wyżalić się, wypłakać, a czasami po prostu zapytać o radę.

Świat ma co najmniej tysiąc wiosek i miast
list w życiu człowiek pisze co najmniej raz
- śpiewali ponad 50 lat temu Skaldowie.

Piotr Saugut, 47 lat, przewodniczący NSZZ Listonoszy Poczty Polskiej. Na poczcie od 1996 roku. - Mówiąc szczerze, zostałem listonoszem trochę przez przypadek - opowiada. Wrócił właśnie z wojska, na poczcie przyjmowano wówczas na tak zwane zastępstwa. Był okres urlopowy, listonosze brali wolne, a listy i przesyłki trzeba było roznosić. Zaproponowano mu, żeby trochę popracował. Ludzie mieli do niego zaufanie, bo - jak mówi - do tego zawodu biorą tylko takich. Pracował w gminie Stare Kurowo i Strzelce Krajeńskie, a na wsiach listonosz jest drugi po księdzu.

- Jest nawet tym pierwszym - śmieje się - bo księdza nie wszyscy przyjmą, listonosza do domu wpuści każdy.

Wszyscy go znali, on znał wszystkich. Wiedział, co dzieje się w każdym domu, kto ma kłopoty, kto z kim sypia, kto do kogo chodzi. Ale tę wiedzę zostawiał dla siebie. To żelazna zasada w tym zawodzie: nie plotkować.

- Listonosz musi być trochę psychologiem, przynajmniej w małych miejscowościach. Ludzie chcą się wygadać, porozmawiać - tłumaczy.

Pamięta, wchodzi raz do jednego z obejść, a tu w progu trumna. Na wsiach taki był zwyczaj, że przed pogrzebem zmarli leżeli w domach, przychodziła rodzina, sąsiedzi - wszyscy się ze zmarłym żegnali. „Żona mi odeszła” - przywitał go gospodarz, zaprosił do stołu i opowiadał. Broda mu drżała.

- Wcześniej nie było takich podziałów politycznych jak dzisiaj, ale jednak były. W jednym domu psioczyli na lewicę, w drugim na prawicę, w trzecim na ludowców. Trzeba było zawsze tego pomstowania wysłuchać i przytaknąć, niezależnie od tego, jakie się miało poglądy - tłumaczy. Szedł do domu, w którym młodzi mieszkali ze starymi, nasłuchał się od starych, jaki to zięć leń, a śpioch, a nierób. Od zięcia, jacy to teściowe upierdliwi, a jacy chytrzy, a jacy ciekawscy.

- Samo życie - mówi.

Kiedy pracował jako listonosz, poczta była też takim małym sklepem. Można było kupić na poczcie papierosy, gazety, proszek do prania. Pewnego razu zawiózł do jednego z domów, w którym starsza kobieta mieszkała ze swoją córką i zięciem, list i karton papierosów dla mężczyzny. Zamieszanie się nagle zrobiło, ktoś jeszcze wszedł do sieni, zaczęła się dyskusja. Koniec końców, wrócił na pocztę i zorientował się, że nie wziął za te papierosy pieniędzy. Musiał zapłacić ze swoich, takie są zasady, a to było jakieś 50 złotych. Wrócił pod ten sam adres, ale zięć zarzekał się, że za karton zapłacił. Wszystkiemu przysłuchiwała się starsza pani. Wiedziała, jaka jest prawda. Babuleńka biegiem pognała do pobliskiego sklepu wszystkim po podłodze opowiadając, jak jej zięć listonosza oszukał. Następnego dnia, kiedy jechał przez wioskę, mężczyzna stał już przy drodze ściskając w dłoni 50-złotowy banknot.

- Przeprosił, opowiadał, że pieniądze spadły z łóżka, porwał je pies, jakąś śmieszną bajeczkę wymyślił, ale gotówkę oddał. Gdyby tego nie zrobił, wieś by mu żyć nie dała - wspomina Piotr Saugut. Bo na wsiach listonosz to człowiek powszechnie szanowany, poważany.

Innym razem przesyłki rozwoził motorem. Była wczesna wiosna, Noteć wylała, na polach stała woda. Drogę, którą jechał, przysypał lekki śnieżek, wpadł w poślizg, motor się przewrócił, wpadł do wody po pas. Wszystko zamokło: on sam i torba z listami. Doszedł jakoś do pierwszego domu. Ludzie dali mu ciepłe ubrania, listy, gazety, pieniądze powywieszali na sznurach, jak pranie.

- Mógłbym tak opowiadać cały dzień. Ta praca to codzienne kontakty z ludźmi, więc takich historii jest naprawdę sporo - przekonuje.

Każdy listonosz rano melduje się na poczcie, tu odbiera wszystkie listy i przesyłki, które wymagają pokwitowania, pieniądze do przekazów, które musi dostarczyć danego dnia. Potem segreguje je według adresów i rusza w teren. Kiedy zakończy pracę, wraca do urzędu pocztowego i rozlicza się ze swojej pracy. Pisze raporty.

Podstawa miesięcznego wynagrodzenia listonoszy to 2470 zł brutto. 25 procent najlepiej zarabiających doręczycieli pocztowych osiąga pensję powyżej 2700 zł brutto. Miesięczna płaca jednej czwartej listonoszy jest niższa od 2310 zł brutto.

Jeden z listonoszy pisze na forum: „Pracowałem w wielu miejscach i nawet z tych „najgorszych” po czasie potrafiłem wyciągnąć jakieś lepsze wspomnienie, po półroczu spędzonym jako listonosz odkryłem, że tu nie mogę znaleźć żadnego (jedynie niektórych ludzi z rejonu wspominam ciepło). Poczta to nadal twór archaiczny, zatęchły minionym systemem, który mógłby być lepszy, ale mu się nie chce. Gdy odejdą listonosze, którym już niedużo brakuje do emerytury, a takich jest 90 procent, wtedy poczta zapłacze rzewnymi łzami, bo nie robi nic, by tamci mieli następców. Ludzie uciekali po miesiącu, przerażeni nawałem pracy i obowiązków, i tym, jak nędzne za to wszystko dostaje się pieniądze. Ogromne rejony, naręcza listów i paczek poleconych, setki zwykłych, przekazy pieniężne, przesyłki z Chin, ulotki i sławna karma dla psów i kotów - trzeba to wszystko roznieść w parę godzin, jeśli chce się wrócić do domu wcześniej niż na kolację. Ludzie w większości na rejonie byli okej, ale znalazło się kilka osób, które tylko czekały, by zmieszać cię z błotem, bo omyłkowo źle wrzuciłeś rachunek na prąd. Wieczne problemy z tabletami i sprzętem. Jestem akurat na emigracji i widzę tu postmana pracującego z uśmiechem, wyposażonego jak profesjonalista, gdy przypomnę sobie znerwicowanego, wyglądającego jak łachmaniarz polskiego listonosza, to czuję odrazę do Poczty Polskiej, że na takie coś pozwala”.

Inny listonosz na tym samym forum: „Jestem osobą sumienną, odpowiedzialną, nie boję się ciężkiej pracy, ale praca na poczcie to kołchoz. Poczta to obóz pracy, a nie firma z uśmiechniętym listonoszem w reklamie. Na odzież ochronną nie licz, bo dostaniesz ją po dwóch latach, więc zdzierasz swoje buty, kurtki, spodnie, bluzki, bo w pracy musisz wyglądać schludnie (…) Idziesz w rewir bez przeszkolenia, nie masz nawigacji czy choćby mapy, więc wyczerpujesz swój internet i baterie w swoim prywatnym telefonie na szukanie trasy. Dziennie po 100 listów poleconych, paczki polecone, listy zwykłe, gazety, przekazy, reklamy (…). Praca od godz. 7.00, nie wiadomo do której, bo jest nielimitowana: rozdasz przesyłki, listy, to wracasz i jak się rozliczysz z tabletu to jeszcze przekazy, sprzedaż i możesz spokojnie około godz. 18.00 wyjść do domu. Zjesz coś, umyjesz się i spać bo na nic innego po 11 godzinach pracy nie masz siły, a rano znowu trzeba iść do obozu pracy za 1700 zł miesięcznie. Tyrasz jakieś 250 godzin miesięcznie, dostajesz 6,80 zł na godzinę. PRACA GODNA POLECENIA”.

Marek (imię zmienione, bo szeregowi listonosze dostali zakaz wypowiadania się w mediach) - 21 lat pracy w zawodzie. Był tak zwaną „osobą z polecenia”, bo za jego czasów przyjmowali do pracy tylko sprawdzonych ludzi. Każdy listonosz miał w pokoiku na poczcie swoje biurko, na nim mógł leżeć list, którego wartość nadawca wycenił na 20 tys. złotych. Nie miał prawa zniknąć z tego biurka.

- Trafiłem na pocztę dosłownie na chwilę, no i ta chwilą przeciągnęła się trochę - wzrusza ramionami, bo to „trochę” trwa już ponad 20 lat. Lubi swoją robotę: jest gadułą, cieszy go kontakt z ludźmi, dobrze się czuje w terenie, na świeżym powietrzu.

Dokładnie zna swoich klientów, wie, że pani Zosia zawsze wychodzi na zakupy o godz. 9.30, że starszy pan spod czwórki lubi się przed południem przespacerować, a Witek, nastolatek z drugiego piętra około godz. 10.00 wyprowadza swojego psa. Pamięta małżeństwo, które odwiedzał z pocztą i przesyłkami. Starszy pan był przekonany, że umrze przed żoną, śmiał się. „Panie Marku, tylko niech pan potem Jadzi nie robi kłopotów z moją emeryturą”. Stało się inaczej - to żona umarła pierwsza. Przychodził co miesiąc na pocztę po swoją emeryturę, posmutniały, skulony w sobie. Pewnego razu nie przyszedł. Minął dzień, drugi, potem trzeci.

- Zaniepokoiłem się, bo to było do starszego pana niepodobne. Powiedziałem naczelniczce poczty, że coś się musiało stać, że coś jest nie tak. Naczelniczka zadzwoniła na policję, policjanci wyważyli drzwi i weszli do domu tych państwa. Starszy pan nie żył, po prostu zmarł. Nikt się nie zorientował, nawet sąsiedzi, którzy mieszkali tuż obok - opowiada.

Lubi wszystkich swoich klientów: nawet tych złośliwych, uszczypliwych.

- Ludzie mają różne problemy, a my musimy być jak ta studnia. Nawet z żoną nie rozmawiam o swojej pracy, o tym, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami domów, a wiemy i widzimy sporo - wyznaje. - Wyrosło przy mnie jedno pokolenie, bo pamiętam, jak niektórzy się rodzili, a dzisiaj sami zakładają rodziny - dodaje.

Mówi, że w ich pracy najważniejszy jest czas i pogoda. Ma zegar w głowie. Wie, ile ma przesyłek, listów do rozwiezienia, wie, ile mu na to potrzeba czasu - raz może zatrzymać swój rower i porozmawiać z panem Wojtkiem, innym razem tylko pomacha mu ręką. Pogoda też naznacza jego dzień pracy: wiadomo, że kiedy pada deszcz, sypie śnieg - trudniej się przemieszczać, zawsze musi to brać pod uwagę.

- Zauważyłem, ale wszyscy listonosze to dostrzegają, że ludzie coraz mniej interesują się innymi, coraz mniej ze sobą rozmawiają. Kiedyś można było zostawić kilka przesyłek w jednym miejscu, sąsiedzi przyszli do danej osoby i pozabierali, co ich. Dzisiaj to praktycznie niemożliwe. Zdarza się, że na pocztę przymaszeruje człowiek wkurzony o to, że zostawiłem coś dla niego u sąsiada, mimo że odebrał od niego nienaruszoną przesyłkę - Marek zapala papierosa.

Nie tylko to go irytuje. Nie lubi w tej pracy improwizacji, nie lubi braku decyzyjności, nie lubi chaosu.

- Takiego jak teraz, z tymi wyborami - macha tylko ręką.

Poczta ma kłopot. Wciąż nie wiadomo, kiedy dokładnie odbędą się wybory prezydenckie. Kiedy by nie były, Sejm przyjął projekt, który umożliwia przeprowadzenie wyborów korespondencyjnych i to listonosze mają dostarczać pakiety wyborcze do naszych domów. Nie są zachwyceni. Szaleje pandemia koronowirusa - oni też mają rodziny.

- Pamiętajmy, że listonosze to też są Polacy, którzy boją się o swoje zdrowie - mówił przewodniczący prezydium Związku Zawodowego Pracowników Poczty Sławomir Redmer.

I tłumaczył, że Poczta Polska nie jest w stanie dostarczyć wszystkim pracownikom środków zabezpieczających, pomimo „wielkich wysiłków i starań służb zaopatrzeniowych”.

- Dzisiaj listonosze operują takim terminem, że „ja mam w rejonie 1400 klamek”. Oni nie liczą, ile mają ludzi, mieszkań, klientów, tylko ile mają klamek. Liczą po prostu miejsca, w których muszą coś dotykać, czy z czymś się stykać - mówił Redmer. Pozostaje też pytanie, ile czasu będą mieli listonosze, aby dostarczyć wszystkim wyborcom karty do głosowania. Marek, który pracuje w zawodzie ponad 21 lat, w ciągu ośmiu godzin pracy jest w stanie w dzielnicy domków jednorodzinnych rozdać około dwustu listów poleconych, a ma doświadczenie, zna ludzi.

- Kiedy słucham polityków, mam wrażenie, że wielu z nich nie wie, o czym mówi - konstatuje.

Darek (imię zmienione), w zawodzie od ponad 20 lat. Szalało bezrobocie, szukał jakiejś roboty i wtedy spotkał kolegę, z którym chodził do szkoły. Mężczyzna pracował jako listonosz, powiedział mu, że na poczcie szukają ludzi do pracy.

- Zgłosiłem się, przeszedłem rozmowę kwalifikacyjną, wszystkie szkolenia i ruszyłem w teren - opowiada Darek. Ceni sobie swój zawód. Kiedy pracował w zakładzie, to brygadzista organizował mu dzień, teraz sam sobie jest panem. Wie, ile ma pracy, wie, ile ma czasu - wszystko zależy od niego.

- Poza tym, mam kontakt z drugim człowiekiem i to mi odpowiada - mówi to, co wszyscy listonosze, bo w tym zawodzie trudno znaleźć takich, którzy nie lubią ludzi. Zawsze próbuje znaleźć czas na rozmowę, oczywiście, jeśli klient ma na nią ochotę, jeśli trzeba pocieszy, a przynajmniej wysłucha.

- To ciężki zawód, a bywa i niebezpieczny - mówi.

Pamięta, to były jego początki w zawodzie - musiał zanosić pocztę do domu, wokół którego biegało stado psów. Posesja nie była ogrodzona. Przez pierwsze dni chodził w terenie ze starszym listonoszem, ten pokazał mu, gdzie mają przygotowane drewniane drągi do obrony. W ogóle z psami miał przynajmniej kilka przygód, bo innym razem wszedł na podwórko z paczką, wejście do domu było z innej strony, obszedł więc posesję i wtedy zobaczył leżącego na progu ogromnego owczarka niemieckiego.

- Zamarłem. Mamy szkolenia, podczas których uczą nas, jak się w takiej sytuacji zachowywać. Stałem bez ruchu, przez głowę przechodziło mi tysiące myśli. Dostrzegłem samochód właściciela, który stał tuż obok. Pomyślałem, że na niego wskoczę. Ale kolega, kierowca, zobaczył, co się dzieje i powolutku otworzył mi furtkę, którą za sobą zamknąłem. Krok po kroku, bez zbędnych ruchów zacząłem wycofywać się do tyłu - opowiada. Udało się, pies był zresztą łagodny. Ale innym razem znalazł się pod domem emerytowanego policjanta, który miał policyjnego psa. Starego druha - razem ścigali kiedyś przestępców. Nim się zorientował, leżał na ziemi, bo pies przewrócił go przednimi łapami, nad twarzą widział tylko jego oczy i pysk. Na szczęście owczarek miał założony kaganiec. Właściciel zauważył, co się dzieje, natychmiast wybiegł na zewnątrz i odciągnął psa. Przepraszał, był przekonany, że zwierzak jest w domu.

- Takie historie się zdarzają i trzeba być na nie przygotowanym - mówi Darek.

Jak wszyscy listonosze, czasami musi rzucić wszystko i ruszyć klientowi na pomoc. Tak było, kiedy przyniósł paczkę do jednego z domów w swoim rejonie. Gospodarzowi w zimie zamarzła woda w grzejniku, grzejnik pękł, ale dopóki było zimno, nic się nie działo. Tyle, że przyszła wiosna i grzejnik zaczął przeciekać.

- Kiedy wszedłem do domu, pokoje pływały, bo mężczyzna próbował ten grzejnik odkręcić i trysnęła woda. Nie miał mu kto pomóc. Odłożyłem torbę i zaczęliśmy razem naprawiać usterkę - wspomina.

Kilka tygodni później naprzeciw tego właśnie domu zepsuł mu się samochód, którym jeździli w pracy. Wyszedł mężczyzna od grzejnika i powiedział: „Kiedyś pan mi pomógł, teraz ja pomogę”. Okazało się, że jest mechanikiem samochodowym. Mówią, że dobro wraca.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najlepsze atrakcje Krakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Listonosze są jak detektywi, wiedzą o nas więcej, niż nam się wydaje - Plus Polska Times

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl