List z kwarantanny, czyli zderzenie pacjenta ze szpitalem przy Koszarowej

Marcin Rybak
Marcin Rybak
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Pawe£ Relikowski / Polskapress
Ryszard Dzielendziak z Wrocławia od 6 kwietnia próbuje się dowiedzieć czy jest chory na koronawirusa, czy po prostu przeziębiony. Gdy wybrał się do szpitala przy ulicy Koszarowej, liczył na badanie w namiocie, by nie spotkać innych zakażonych osób. Na próżno. Musiał wybrać się do poczekalni i czekać wśród innych podejrzewających u siebie zakażenie. Zbadano go i odesłano do domu. Tam, w izolacji, miał czekać na wyniki. - Przez sześć dni nikt nie zainteresował się ani czy żyję, ani czy przestrzegam kwarantanny - mówi rozżalony. Napisał wreszcie list do wojewody i marszałka Dolnego Śląska, a także do naszej redakcji. Opisuje w nim zderzenie pacjenta z urzędniczo-lekarsko-biurokratyczną machiną. Przeczytajcie!

Rano 6 kwietnia, ze względu na niepokojące objawy (kaszel, „świszczący” oddech) udałem się do Szpitala przy ul. Koszarowej. Najpierw wypełniłem ankietę, potem telefonicznie przeprowadzono ze mną wywiad. Następnie poproszono abym udał się do wejścia nr 2, na Izbę Przyjęć.
Przed szpitalem stały rozstawione, puste namioty. Zaproponowałem osobie, która przeprowadzała ze mną wywiad, aby w którymś z namiotów pobrać ode mnie wymaz, co zapewne pozwoliłoby mi uniknąć 14-dniowej kwarantanny, gdyby okazało się, że jednak nie jestem zarażony. Usłyszałem, że to niemożliwe. Po co zatem te namioty?
Udałem się do wejścia nr 2, zostałem zaproszony do środka. W poczekalni była jedna osoba. Za mną – w kolejce na Izbę Przyjęć – również czekała (w bezpiecznej odległości) jedna osoba. Trudno mówić o sytuacji „kryzysowej”. Ale temperaturę i ciśnienie mierzono mi w poczekalni (?)
Następnie poproszono mnie do gabinetu (nie więcej niż 10 metrów kwadratowych, brak wieszaka na ubranie pacjenta), gdzie zbadał mnie lekarz i zrobiono mi test na COVID-19. Lekarz nie stwierdził potrzeby hospitalizacji, więc zabrałem wypis i opuściłem izbę, poinformowany że mam się odizolować przez kolejne 14 dni.
W organizacji ruchu w szpitalu (ustawione barierki) brak drogi dla osób jak ja, opuszczających Izbę Przyjęć… w W tym momencie czekały już 3 osoby i powinienem przejść obok nich! Przeszedłem zatem dookoła, rozsunąłem barierki i w taki sposób opuściłem szpital.
W ciągu kolejnych 2 godzin udało mi się wynająć mieszkanie, w którym przebywam do teraz (przeszło 6 dni). Poprzez adres e-mail zgłosiłem miejsce swojego pobytu do sanepidu.
Na wypisie ze szpitala mam informację, że wyniki testu dostępne będą do 48 godzin… Ale lekarz na Izbie Przyjęć uprzedził mnie, że to taki żart i żebym spodziewał się telefonu około czwartej doby.
Ponieważ przez sześć dni nikt (NIKT!) nie zainteresował się ani czy żyję, ani czy przestrzegam kwarantanny – zadzwoniłem do szpitala, na numer podany na wypisie. Pani wysłuchała mnie i poprosiła, abym zadzwonił za 10 minut, a ona w tym czasie sprawdzi w systemie. Tak uczyniłem. Niestety – dzwoniąc ponownie – trafiłem na inną panią. Jeszcze raz wytłumaczyłem o co mi chodzi, na co usłyszałem, że oni (szpital) nie podają wyników przez telefon… Poprosiłem aby oddała słuchawkę koleżance, która wydawała się bardziej rozsądna… Kazano mi czekać na linii dobrych kilka minut. Po wznowieniu rozmowy pani poinformowała mnie, że mój wynik jest w systemie - wyniki wysyłają panie sekretarki – ale ponieważ jest święto, wynik zostanie wysłany pocztą polską we wtorek!
Przeczytałem Pani fragment mojego wypisu, mówiący: "prosimy o OCZEKIWANIE NA KONTAKT TELEFONICZNY ZE STRONY SZPITALA – wyniki dostępne będą do 48 godzin” (pisownia oryginalna) i zaproponowałem, że ja się rozłączę, a Pani w systemie ma mój numer telefonu, więc niech do mnie zadzwoni i poinformuje mnie o wyniku testu. Pani przemyślała w ciszy tę propozycję i…odmówiła. Na tym skończyła się ta pouczająca konwersacja.
Na ankiecie wypełnianej przed Izbą Przyjęć jest miejsce na wpisanie adresu e-mail. Podałem ten adres. Dlaczego szpital wysyła wyniki pocztą polską!? Poczta obecnie dociera nawet z 2-tygodniowym opóźnieniem. List polecony trzeba odebrać w placówce poczty, wychodząc i narażając siebie i pracowników poczty. Jak mam to zrobić, będąc w stanie kwarantanny!?
Po kilku chwilach (musiałem dojść do siebie) zadzwoniłem na numer „weekendowy” sanepidu… raz, drugi, trzeci… cały czas zajęte. Po kilkunastu minutach – ku mojemu bezgranicznemu zdumieniu – numer sanepidu do mnie oddzwonił! Miła pani spytała jak może mi pomóc. Wyjawiłem jej swój problem – na co poinformowała mnie, że dostęp do bazy będzie miała o godz. 18, pobrała moje dane i poinformowała, że oddzwoni po 18. Zadzwoniła o 18.30 – zadała dwa pytania (nr pesel, adres) a następnie podała mi wynik testu. Można? – można!
Jak widać ,ani profesor Simon (zajęty jak widzę przede wszystkim wywiadami dla mediów), ani dyrekcja szpitala nie radzi sobie z organizacją „walki z wirusem”.
Oczekuję Waszego, bezzwłocznego działania!
Ryszard Dzielendziak

Przeczytaj także

Co na to szpital?

- Autor listu ma pretensje, że nie został obsłużony w namiocie, ale sam pisze, że na izbie przyjęć były tylko dwie osoby. To jest odpowiedź dlaczego nie w namiocie. Wykorzystujemy je do wstępnej selekcji pacjentów, kiedy jest ich znacznie więcej – mówi rzeczniczka szpitala z ul. Koszarowej Urszula Małecka. - Żeby uniknąć zarażenia na izbie przyjęć, każdy pacjent powinien mieć maseczkę – dodaje. - Poza tym obsłużenie kogoś w namiocie, wbrew temu co napisał autor listu, nie oznacza, ze nie będzie kwarantanny.

Urszula Małecka tłumaczy też, że od początku epidemii obowiązuje zasada, że osoby dyżurujące na szpitalnej infolinii nie udzielają informacji o wynikach testów. Ich zadanie jest inne. One mają rozmawiać z osobami, które rozpoznają u siebie objawy choroby i decydować czy powinny się zjawić na izbie przyjęć. O wynikach informują sekretarki. - Przykład z dzisiaj – cztery sekretarki i 120 wyników, o których trzeba poinformować.

Autor listu – przyznaje pani rzecznik – nie jest jedynym pacjentem, który kilka dni czeka na wynik badania. Ale czas oczekiwania zależny jest przede wszystkim od tego, jak szybko informacja o wynikach przyjdzie z laboratorium sanepidu. Co prawda od niedawna również w szpitalu przy Koszarowej uruchomiono urządzenie, umożliwiające wykonywanie testów na koronawirusa, ale potrzeby szpitala są znacznie większe stąd wysyłanie próbek też do sanepidu.

Nie przegap tych informacji

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: List z kwarantanny, czyli zderzenie pacjenta ze szpitalem przy Koszarowej - Gazeta Wrocławska

Wróć na i.pl Portal i.pl