Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Likwidacja cenzury: Cenzor w PRL był wszechobecny, ingerował nawet w nekrologii i zdjęcia

Teresa Semik
To zdjęcie katastrofalnej powodzi w Beskidzie Żywieckim w 1957 r.  Zrobił je ówczesny fotoreporter DZ, Józef Makal. Cenzor wyrzucił je z gazety, bo przeszkadzał mu krzyż. Józek wysłał je na konkurs do ZSRR i dostał nagrodę. Zdjęcie opublikowano w moskiewskim magazynie "Foto".  Wtedy ukazało się i u nas
To zdjęcie katastrofalnej powodzi w Beskidzie Żywieckim w 1957 r. Zrobił je ówczesny fotoreporter DZ, Józef Makal. Cenzor wyrzucił je z gazety, bo przeszkadzał mu krzyż. Józek wysłał je na konkurs do ZSRR i dostał nagrodę. Zdjęcie opublikowano w moskiewskim magazynie "Foto". Wtedy ukazało się i u nas ARC/Józef Makal
Rocznica likwidacji cenzury: Ćwierć wieku temu Sejm zlikwidował Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk. W PRL nie wolno było krytykować ZSRR, partii i jej organów, a dobrze mówić o Kościele.

Żadna strona gazety czy książki nie miała prawa się ukazać bez akceptacji cenzora. Żadne słowo wypowiedziane czy wyśpiewane ze sceny nie było możliwe, jeśli on nie wyraził na to zgody. Władza cenzora była nieograniczona, a zakłamana rzeczywistość - codziennością.

Nie wolno było pisać, że w sklepach brakuje mięsa, choć braki w PRL były permanentne, ale można było sobie pozwolić na krytykę producentów musztardy. Do dzieci mógł przychodzić Mikołaj, ale broń Boże nie mógł to być Święty Mikołaj. Pilnowano, by kwestie religijne marginalizować.

Była to tak zwana cenzura prewencyjna, kontrola publikacji przed ich ukazaniem się w druku, na scenie, plakacie.
- Nigdy nie było wiadomo, jakie słowo, czy jaki kolor jest aktualnie na cenzurowanym - wspomina Jacek Łapot z kabaretu "Długi". - Z przepastnej szuflady cenzor wyciągał biuletyn i sprawdzał, bo sam wszystkiego nie pamiętał. Z powodu tej właśnie cenzury programy kabaretowe przeradzały się w grę intelektualną i z publicznością, i z cenzurą, by ominąć ustawiane przez nią zasieki.

Wielka sztuka aluzji

Na tej grze opierała się w programie "Długiego" zabawa ze słowem "pierwszy", kojarzonym na co dzień z pierwszym sekretarzem partii. W programie kabaretu "pierwszym" zostawał ten, który wyciągnął zapałkę bez łepka. Na konkluzję tej zabawy słownej, że "pierwszy jest zawsze bez łepka" mogli sobie pozwolić nie za długo, bo któryś z cenzorów się nie połapał i skreślił "pierwszego" z programu.

Zabawę z cenzurą najpiękniej widać było na koncertach rockowych, gdy, na przykład, Perfect śpiewał swoją piosenkę pt. "Nie bój się tego wszystkiego". Grzegorz Markowski zaczynał refren: "Nie bój się tego..." i tu zawieszał głos, a cały amfiteatr krzyczał: "Ja-ru-zel-skiego...".

Kiedyś Olga Lipińska wspominała swoją największą przygodę z cenzurą, którą zawsze próbowała wywieść w pole podrzucając jakiś smakowity kąsek, który usypiał czujność. Cenzor skupiał się na tym kąsku i przestawał być tak dociekliwy. Ku jej zdumieniu raz przyczepił się do błahego zdania pozostawiając podpuchę - słynną już wypowiedź Jana Kobuszewskiego. Na pytanie: "Kto zamawiał ruskie?", odpowiedział: "Nikt, same przyszły".
Cenzura jest charakterystyczna dla wszystkich systemów totalitarnych. W życiu codziennym władza nie używała słowa "cenzura". Nazwa: Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk - brzmiała przyjemniej.

Prasa miała kreować obraz Polski, która rośnie w siłę, a ludzie żyją dostatnio. Pewnie z tych powodów nie spodobał się cenzorowi rysunek naszego redakcyjnego kolegi Marka Michalskiego, za który otrzymał Grand Prix Satyrykonu 1981 w Legnicy. Marek pokazał, że każdy ma swoją Polskę, jaką sam sobie namaluje. Bywa niedoskonała, nietrwała, ale swoja. Ta praca nie ukazała się w pokonkursowym katalogu, "z powodów technicznych". Dziennik Zachodni ją wydrukował.

Cenzurowano nawet zaproszenia ślubne i nekrologi. Cenzor krzywym okiem patrzył, gdy przy nazwisku zmarłego pojawiał się dopisek "śp.. A już nie wchodziło w rachubę, by w nekrologu przypominać, że był żołnierzem Armii Krajowej albo walczył pod Monte Cassino. Można było opisywać wojenny los zmarłego żołnierza, ale tylko tego ze wschodniego frontu.

Wiatr od morza

Na organizowane w Gliwicach Dni Morza w 1984 roku Tomasz Beler, wówczas szef centrum kultury, zaprosił zespoły: Akademii Marynarki Wojennej z Gdyni i kaszubski "Koleczkowianie". Cenzor zażądał tekstów piosenek. - Jak to, zespół wojskowy będzie pan cenzurował, pytam, no i czy zna kaszubski, ma jakiegoś biegłego, ale on nie słuchał - przypomina Beler. - Zadzwoniłem do partii, bo czas naglił, a bez jego pieczątki nie mogłem drukować plakatu. "Drukujcie, drukujcie", usłyszałem w komitecie. Gdy plakat zawisnął w mieście, wszyscy złapali się za głowy. Był na nim olbrzymi tytuł: "Wiatr od morza", wymowny, bo to stamtąd przyszła "Solidarność". Zastanawiali się nad piosenkami, a nie nad tytułem programu.

Cenzura była częścią aparatu przemocy. Funkcjonowała od początku Polski Ludowej, do jej końca, a nawet trochę dłużej. Ustawa o Likwidacji Głównego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk weszła w życie 11 kwietnia 1990 roku. Cenzorami najczęściej byli poloniści, politolodzy, nawet naukowcy. W delegaturach funkcję te pełnili też ludzie po średniej szkole. Dopiero na początku lat 70. wyszło rozporządzenie stawiające im wymóg ukończenia studiów.

- Pewnego dnia rano dzwoni do mnie cenzor Szewczyk i prosi, bym natychmiast się u niego wstawił z wszystkimi tekstami kabaretu "Długi", bez dyskusji - przypomina Jacek Łapot. - Szedłem z maszynopisami mając złe przeczucie. A on, ku mojemu zdziwieniu, na każdej kartce przybijał tę swoja pieczątkę: "Zezwalam" i nawet nie czytał. "Odchodzę", zakomunikował. Na koniec zrobił mi taki prezent.

Kiedy likwidowano Likwidacji Głównego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk z katowickiej delegatury Tomasz Beler otrzymał od cenzora… podziękowania. - Dziękował za współpracę - śmieje się Beler.

Pamiętam, że cenzor siedział i czytał z trudem

Adam Daszewski redaktor wydawca DZ.
Pierwsze spotkanie z cenzurą miałem na studiach. Założyliśmy z przyjacielem Wiciem i Ewą żoną moją (przyszłą) - kabaret. Zaniosłem grzecznie (z wielkim mozołem przepisane na maszynie) teksty do delegatury na Mariackiej w Katowicach. Po jakimś czasie odebrałem egzemplarz. I od tego dnia wiem dlaczego mówiło się, że cenzor coś wyciął. Bo wyciął - nożyczkami. Niektóre strony były dziurawe, z innych został wiotki paseczek papieru z jednym zdaniem. Więc już zawsze występowaliśmy wyłącznie na tzw. studenckich imprezach zamkniętych. Nawet jeśli to była np. sala teatru w Bielsku czy Katowicach. A drugie spotkanie już w DZ? Pamiętam, że codziennie inny cenzor siedział z trudem w drukarni i czytał "szczotkę" każdej strony. Dlaczego z trudem? Bo na trzeźwo tego zawodu nie dało się uprawiać.

Dlaczego żyrafa nie mogła budować socjalizm?

Jacek Łapot z kabaret "Długi"
Nie wystarczyło ocenzurowanie tekstów w jednym województwie. Występy w ościennych wymagały ponownej akceptacji. W Rzeszowie cenzor przyczepił się do piosenki o żyrafie, która z innymi zwierzątkami zebrała się po to, żeby zbudować socjalizm. Cenzor siedział na widowni i wezwał nas do siebie. Z kartką w ręce wypominał, które słowa padły ze sceny, a nie zostały zaakceptowane przez cenzora katowickiego. Doszliśmy do żyrafy. Nie chodziło o socjalizm i że im ta budowa nie wyszła. W Rzeszowie na milicjantów i zomowców mówiona wówczas - żyrafy. I tak cenzor zdjął piosenkę z programu. Człowiek nigdy nie wiedział, jakie słowo jest nieodpowiednie, bo aluzyjne. W stanie wojennym przygotowaliśmy program pod tytułem: "Nic się nie stało - ani słowa o wojnie". Też było kilka ingerencji.

"Książka zapisów", czyli znikające zakłady wojskowe

Stanisław Bartosik, obecnie redaktor wydawca DZ.
Był rok 1980, kilka dni przed Świętem Pracy. Na łamach "Trybuny Robotniczej", w której wtedy pracowałem, prezentowaliśmy ludzi pracy i ich czyny 1-majowe. Szef kazał mi opisywać dokonania jednego z pracowników Wojskowych Zakładów Mechanicznych w Siemianowicach Śląskich. Wyznaczony przez partię frezer był nudnym rozmówcą - o remontowanych tam czołgach nie wspomniał, choć o tym, czym zajmuje się zakład wiedzieli wszyscy. Dane WZM-u można było znaleźć w książce telefonicznej, więc nie był to zakład specjalnego znaczenia, ale nie dla cenzora, który w swojej "książce zapisów" miał odnotację o zakazie pisania o WZM. I zgadzał się jedynie na opublikowanie trzech zdań z 1,5-kartkowego tekstu. Sensu w tym nie było żadnego, więc zamiast zakwestionowanego tekstu przyszło mi pisać o Zakładzie Zieleni Miejskiej, który z okazji 1 Maja posadził kilkaset krzewów ponad plan. Tutaj zastrzeżeń cenzora już nie było.

Czołgi mogły jeździć po ulicy, ale nie w piosence

Krzysztof Hanke z kabaretu "Rak".
Nasz kabaret powstał w stanie wojennym, na przełomie 1981-1982 roku i to już było wystarczająco podejrzane dla cenzury. Z tekstami pierwszego programu, z Andrzejem Stefaniukiem jechałem do cenzora w Gliwicach, któremu podlegała Ruda Śląska. Na naszych oczach wykreślał słowa, które jego zdaniem narażały władzę na śmieszność. Piosenkę o Andzi wyciął w całości, nożyczkami, żeby ślad po niej nie został. Mieliśmy kopię, pewnie dlatego do dziś pamiętam te słowa: "Słucha Andzia w środku nocy do drzwi cosik puka. Myśli, Janek do niej kroczy i już klucza szuka. W ten spojrzała zza firanki, już serduszko puka, a to stoją cztery tanki i do tego suka". Wprawdzie pełno czołgów oraz milicyjnych radiowozów stało wówczas na ulicach miast, wszyscy widzieli je zza firanki, ale śpiewać o nich nie było wolno.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!