LGBT, czyli po co nam w Polsce związki partnerskie

Marek Kęskrawiec
Marek Kęskrawiec
Konrad Kozłowski
W sporze wokół LGBT, zarówno tym dotyczącym ludzi, jak i ideologii, są już niemal wyłącznie emocje. Prawa strona straszy wyimaginowaną tęczową zarazą, niszczeniem rodzin i ostrzega, że dzieciom będzie się oferować swobodną decyzję co do wyboru płci. Po drugiej stronie sporu nie jest lepiej. Pałeczkę przejmują tam młodzi aktywiści, którzy planują pójść na wojnę z drobnomieszczańskim społeczeństwem. W takiej atmosferze większość społeczeństwa przestaje się orientować, o co tak naprawdę chodzi.

Pewnie nie byłoby całej tej zadymy, gdyby rządząca przez 8 lat Platforma Obywatelska miała odwagę przegłosować ustawę o związkach partnerskich, zamiast hamletyzować ze strachu przed tym, co pomyśli tzw. umiarkowany wyborca. Prawda jest taka, że w zdecydowanej większości przypadków (tak jest nawet w niezwykle liberalnej obyczajowo Francji) z przepisów tych skorzystaliby ludzie pozostający w związkach heteroseksualnych.

Czy się nam to podoba czy nie, kwestię ludzi żyjących na tzw. kocią łapę trzeba będzie i tak w końcu rozwiązać. W Polsce rozpada się już co trzecie małżeństwo, a wielu zakochanych nie myśli w ogóle o ślubie, bo przestaje wierzyć, że podpis w sytuacji głębokiego kryzysu cokolwiek znaczy, zaś miłość do grobowej deski uznaje za mit.

Co ciekawe, wcale nie musi to oznaczać skakania z kwiatka na kwiatek. Osobiście znam pary, które żyją razem bez ślubu dłużej, niż ci, których związał sakrament. Trendu, który zmienił podejście Polaków do związków i do miłości nie da się odwrócić straszeniem piekłem, to można zrobić jedynie dobrym przykładem ze strony katolickich małżeństw. Póki innej drogi nie ma, trzeba ochłonąć i spojrzeć na zimno, dlaczego ustawa o związkach partnerskich jest w ogóle ważna.

O co chodzi naprawdę

Otóż jest ona potrzebna z podstawowych powodów: aby partnerzy mogli korzystać ze wspólnoty majątkowej, wspólnego opodatkowania, prawa do dziedziczenia i odbioru korespondencji, aby mogli swobodnie odwiedzać się w szpitalu i mieć prawo wzajemnego wglądu do dokumentacji medycznej, ubiegania się o wspólny kredyt, organizowania pochówku partnerowi, odmawiania zeznań przeciw niemu w sądzie etc. W sumie to zbiór wielu ważnych i mniej ważnych spraw, które są dużo mniej kontrowersyjne niż się wydaje, ale w atmosferze obecnej wojny ideologicznej w ogóle się nie przebijają do społeczeństwa.

Dziś liczy się tylko to, co powiedział Michał Sz., lub - jak kto woli - co powiedziała Margot. Jest to sytuacja wygodna zwłaszcza dla polityków Prawa i Sprawiedliwości oraz dla TVP. Nieokrzesana aktywistka LGBT, uwięziona w ciele mężczyzny, jest bowiem osobą daleką od umiaru i jeśli prezentuje swoje poglądy, to w sposób spektakularny. Tak było podczas ataku na kierowcę homofobicznej ciężarówki, obwieszonej zadziwiającymi hasłami, wedle których ofensywa środowiska LGBT idzie w stronę seksualizacji 4-latków oraz tolerancji dla pedofilów. Tak było też po wyjściu z aresztu, gdy swoje oswobodzenie Margot ogłosiła internetowym wpisem, zaczynającym się od słów: „Polsko ty hóju przestań mi Margot aresztować”, po czym w wulgarny sposób zwróciła się do ministra Zbigniewa Ziobry. Całość zdobiła fotka aktywistki pokazującej „faka”.

Nie wytrzymał wtedy nawet prof. Jan Hartman, ikona radykalnej lewicy, który w przeszłości sam wywoływał wiele kontrowersji i publikował oświadczenia poza granicą dobrego smaku, jak choćby wtedy, gdy snuł rozważania na temat problemu kar za kazirodztwo. Naukowiec z UJ zarzucił Margot heterofobię, sekciarską pychę i wulgarność. Wiele innych osób wspierających środowisko LGBT również poczuło się nieswojo, nawet działacze partii Razem. Zwłaszcza że ich prośby o opamiętanie się i rezygnację z agresywnego języka spotkały się z niczym innym, jak tylko właśnie z agresją, i to skierowaną nawet w stronę gejów i lesbijek, opowiadających się za bardziej umiarkowanymi środkami. Młodzi radykałowie jasno wyrazili swe poglądy: „miło to już było, zgredy, teraz pora na konkretną walkę”.

Niestety, powyższa strategia to doskonały przepis na porażkę, świadczący o kompletnym zaślepieniu i braku wyobraźni części młodej lewicy. Bo też trudno jest zrozumieć, co dalej miałoby się dziać? Kolejne ataki na pomniki, szturm na parlament lub pałac prezydencki? Na siedzibę PiS przy ul. Nowogrodzkiej? Jedno jest pewne: przemoc rodzi przemoc.

Jeśli ktoś się na nią godzi, powinien przynajmniej policzyć szable i zastanowić się, jakie efekty przyniesie jego metoda. Tak robili w przeszłości działacze skutecznie walczący z autorytaryzmem na całym świecie, niezależnie czy dotyczyło to polskiej „Solidarności”, ruchu Mahatmy Gandhiego czy Afroamerykanów dowodzonych przez Martina Luthera Kinga. Zazwyczaj zdawali sobie oni sprawę, że lepsze efekty przynosi strategia biernego oporu oparta o zasadę „non violence” niż starcia z dużo lepiej uzbrojoną władzą. To ostatnie jest bowiem wkroczeniem na teren przeciwnika, na którym on czuje się dużo lepiej.

W jeszcze większym stopniu strategia dążenia do konfrontacji staje się ślepą uliczką w państwach demokratycznych, gdzie do osiągnięcia celów każde mniejszościowe środowisko potrzebuje sojuszników w umiarkowanym centrum, stanowiącym w każdym kraju większość społeczeństwa. Widać to wyraźnie w dzisiejszej Polsce, czego przykładem może być ciekawy casus Julii, aktywistki LGBT, która trafiła na okładkę tabloidu, powalona na ziemię przez warszawskich policjantów. Jej zdjęcie początkowo oburzyło tysiące Polaków, wedle których Polska stacza się w stronę dyktatury. Tymczasem Julia mocno zapracowała na ostrą reakcję funkcjonariuszy. Na filmie ujawnionym przez stołeczną komendę widać ją, jak z bliska krzyczy w stronę cofającego się kordonu mundurowych (w tym kobiet): „K…wy, faszyści, k…wy, nie ludzie! Je…ć psy!”

Trudno sobie wyobrazić, że policja w Wielkiej Brytanii lub Francji byłaby dla niej bardziej łaskawa. W tym kontekście porównywanie reakcji wobec Julii z działaniem białoruskiej milicji po sfałszowanych wyborach nie jest już nawet oburzające, ale wręcz śmieszne.

Kto wygra na ulicy

Warto zastanowić się, co dobrego z radykalizacji części środowiska LGBT wyniknie dla żyjących w Polsce par gejów i lesbijek. Jeśli wyobrazimy sobie kolejne uliczne starcia z policją, musimy również wyobrazić sobie ich konsekwencję, czyli kontrmanifestacje nacjonalistycznych bojówek w przymierzu z piłkarskimi chuliganami, którzy także dążyć będą do konfrontacji z tęczowymi rewolucjonistami. Nietrudno przewidzieć, kto w tej konkurencji okazałby się lepszy. A także, jak wykorzystałaby to telewizja publiczna. Zapewne przedstawiłaby oba środowiska jako warty siebie margines społeczny.

W efekcie miliony ludzi, którzy dziś z empatią i sympatią podchodzą do problemów środowiska LGBT, wycofają swe poparcie. Zresztą, ten proces już się dzieje. Wielu radykalnych działaczy nie rozumie, że pewne procesy społeczne wymagają czasu, że z tradycyjną częścią narodu należy rozmawiać, a nie obrzucać ją obelgami. A przede wszystkim nie zrażać potencjalnych sojuszników, którzy z chęcią przyznaliby gejom i lesbijkom prawo do legalizowania związków, ale w kwestii adopcji dzieci mają już poważne wątpliwości. Wydaje się jednak, że podstawy wiedzy o budowaniu sojuszy i skutecznych strategii są zupełnie obce pośród ludzi, którzy dziś stoją w pierwszym szeregu środowiska „postępu”. Ich zdaniem zwolennik z grupy „hetero” ma nie wyrażać wątpliwości, ma się natomiast potulnie na wszystko zgadzać, bo nie wie, jak koszmarny jest tak naprawdę los polskiego geja i lesbijki. Za tym myśleniem idzie też podskórne przekonanie, że ludzie LGBT stanowią jakiś wyższy stan świadomości.

Co ciekawe, jednym z często przywoływanych argumentów za radykalizacją używanych środków jest powoływanie się na przykład sufrażystek walczących ponad sto lat temu o prawa wyborcze dla kobiet w Anglii i Stanach Zjednoczonych. Problem w tym, że te odważne kobiety toczyły bój przez demonstracje i petycje, z uporem przekonując do swych racji społeczeństwo.

Nie odniosłyby sukcesu, gdyby władzę w ruchu przejęło jego radykalne skrzydło (tzw. sufrażetek) przykuwających się łańcuchami do ogrodzeń, wybijających szyby i montujących bomby atramentowe w skrzynkach pocztowych.

Ta sama logika obowiązuje współcześnie. Przejmowanie metod przeciwników jest kontrproduktywne, napędza skalę przemocy, staje się wulgarne i zniechęca sympatyków, nie mówiąc o milczącej większości. W tym kontekście warto przytoczyć amerykański przykład. Po uduszeniu Georga Floyda przez białego policjanta, w USA wybuchła fala protestów. Niestety, ich znakiem szczególnym szybko stały się nie rzeczowe argumenty, ale płonące samochody i rabowane bez umiaru sklepy. Te widoki bardziej zniechęciły wielu Amerykanów do mniejszości etnicznych niż zwróciły uwagę na rasizm policjantów. Do pozycji ikony protestów nie nadawał się też sam George Floyd, skazany w przeszłości m.in. za brutalny rozbój. Nie będę oczywiście porównywał go z Margot, niemniej faktem pozostaje, że w obu przypadkach na sztandary wzięto osoby dalekie od ideału, co raczej nie pomaga ogółowi homoseksualistów.

Zmieniłaś się, Polsko

Na koniec warto jednak pamiętać o najważniejszym. To nie Margot rozpoczęła ten konflikt, ona była tylko nożycami, które się odezwały. W stół walnął pięścią prezydent Andrzej Duda. Zrobił to cynicznie, by przerazić naród i zebrać głosy ludzi niewykształconych lub wierzących w gejowskie spiski za pieniądze z Brukseli.

Po wyborach jego dzieło kontynuuje Zbigniew Ziobro i Rzecznik Praw Dziecka, wygłaszający kuriozalne poglądy o edukatorach seksualnych, którzy krążą rzekomo po szkołach i zmieniają dzieciom płeć lekami. I to chyba jest w tej sprawie najgorsze. Nikt już dziś w przestrzeni publicznej nie wstydzi się być chamem, zabijać argumentację przekleństwami lub epatować niewiedzą czy przesądami. Zmieniłaś się Polsko, na gorsze.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najlepsze atrakcje Krakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: LGBT, czyli po co nam w Polsce związki partnerskie - Plus Dziennik Polski

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl