Lenny Kravitz zagrał w Ergo Arenie [ZDJĘCIA]

Dariusz Szreter
Lenny Kravitz w Ergo Arenie
Lenny Kravitz w Ergo Arenie Karolina Misztal
Lenny Kravitz to prawdziwa gwiazda muzyki rozrywkowej. Amerykanin udowodnił to w sobotę na koncercie w Ergo Arenie. Widowiskowym występem zakończy trasę promującą jego 10. krążek w karierze pt. "Strut". 50-letni wokalista porwał wielotysięczną publiczność i wraz ze swoim zespołem dał szoł, które widownia zapamięta na długo.

Dość niespodziewanie trójmiejski koncert Lenny'ego Kravitza nabrał otoczki skandalu. Oto bowiem portale internetowe obiegła informacja (ilustrowana odnośną fotografią) o tym, jak w trakcie ubiegłotygodnio-wego występu w Sztokholmie artyście pękły obcisłe skórzane spodnie, pod którymi - jak się okazało - nie miał bielizny. Czy miał ją u nas, nie wiadomo - spodnie, tym razem jeansy, spisały się bez zarzutu, choć 51-letni gwiazdor kipiał energią zarówno na scenie, jak i (o tym dalej) poza nią. Zresztą kilka fanek zadbało o garderobiane bezpieczeństwo idola, rzucając w jego kierunku bieliznę, tyle że damską. Sam zainteresowany pośrednio odniósł się do szwedzkiego incydentu, który media ochrzciły mianem "penisgate", zamieszczając na swojej stronie www dowcipnego tweeta na ten temat, jaki przesłał mu Steven Tyler z Aerosmith.

Kravitzomania - jeśli w ogóle można użyć takiego terminu - to zjawisko wybitnie generacyjne. Zaryzykowałbym tezę, że ogromna większość widzów mieściła się w przedziale wiekowym 35-40 lat i prawdopodobnie swoją znajomość z jego muzyką zaczynali od albumu "Are You Gonna Go My Way".

Kravitz od zarania kariery, której początki sięgają późnych lat 80., nie ukrywał swojej fascynacji brzmieniem, a także modą lat 70. I przez ponad ćwierć wieku niewiele się pod tym względem zmieniło. Członkowie towarzyszącego mu 10-osobowego zespołu wyglądali niczym obsada musicalu "Hair", z fryzurami afro, w hipisowskich ciuchach. "Jak za Gierka" była też scenografia. Oszczędna, surowa. Żadnych telebimów, laserów, bajerów. Jedynie reflektory i białe światło, a pod koniec trochę czerwonego.
Trzyosobowy żeński chórek, licząca tyluż muzyków sekcja dęta, plus klasyczny rockowy skład: gitara, klawisze, bas, perkusja dały liderowi, akompaniującemu sobie na gitarze, potężne wsparcie, dzięki któremu na przemian podrywał widzów do tańca bądź wciskał ich w podłogę i siedzenia krzesełek lawiną hardrockowych riffów i łomotem perkusji. Bo taka też jest "od zawsze" muzyka Kravitza: oscylująca między czarnym funkiem i soulem a klasycznym białym rockiem.

Gdańsko-sopocki koncert rozpoczął się funkowym "Frankensteinem" z najnowszej, ubiegłorocznej płyty "Strut", natychmiast skontrowanym coverem "American Woman" kanadyjskiej grupy Guess Who z 1970 r. Dopiero potem artysta przywitał się z publicznością, informując, że to ostatni koncert na jego europejskiej trasie, w związku z czym można spodziewać się wyjątkowego wieczoru. Program koncertu ułożony był przede wszystkim z największych hitów z lat 90.

Słuchaliśmy więc między innymi: "It Ain't Over 'Til It's Over", "Sister", "Belive", "Always On the Run" czy "I Belong to You". Kravitz dał też pograć swoim akompaniatorom, z których niemal każdy (poza basistą i saksofonistą barytonowym) miał szanse popisania się gorącą solówką. Obok gitarzysty Craiga Rossa, który z Kravitzem współpracuje od ponad 20 lat, najefektowniej wypadł bodaj trębacz Ludovic Louis, choć na wielu widzach wrażenie zrobiło też solo na perkusji, zważywszy, że za instrumentem tym zasiadała Cindy Blackman, kobieta dość drobnej postury. Ukoronowaniem występu był jednak tytułowy utwór z jego debiutanckiego albumu z 1989 roku "Let Love Rule". Ta piękna, nieco beatlesowska ballada z ekstatyczną codą, pojawiła się najpierw w wersji klasycznej, a potem, po długim instrumentalnym przerywniku, powróciła w nieco zmienionej formie, z bluesowymi ozdobnikami gitary. Lenny próbował rozruszać publiczność, zachęcając do wspólnego śpiewu, ale wychodziło dość anemicznie. W pewnym momencie zniknął ze sceny, by niespodziewanie pojawić się w tłumie.

Przeszedł (w towarzystwie kilku ochroniarzy, rzecz jasna) przez całą długość płyty, by po chwili pojawić się na trybunach, a potem jeszcze "piętro wyżej". Zespół grał, a publiczność kręciła się wokół, czekając, w którym miejscu zjawi się gwiazdor. On tymczasem przeszedł środkiem hali z powrotem na scenę. Cały ten niespodziewany "obchód" trwał blisko 10 minut.

Po czymś takim następny utwór - "Fly Away" sala zaśpiewała głośniej od Lennego. Nikt nie siedział, wszyscy skakali. I choć po ostatnich taktach muzycy zniknęli ze sceny, wiadomo było, że to jeszcze nie koniec. Na bis był "The Chamber" oraz "Are You Gonna Go My Way", z długim fragmentem instrumentalnym, podczas którego Kravitz pracowicie rozdawał autografy widzom stojącym pod sceną.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Lenny Kravitz zagrał w Ergo Arenie [ZDJĘCIA] - Dziennik Bałtycki

Wróć na i.pl Portal i.pl