Prawie dwa tygodnie miał sztab szkoleniowy Legii na ugaszenie pożaru trawiącego drużynę. Po bardzo słabej grze w sporej części meczów i odpadnięciu z eliminacji Ligi Mistrzów, a później Ligi Europy, atmosfera wokół klubu była fatalna. W ostatnim meczu przed weekendem reprezentacyjnym wyraz niezadowolenia dali kibice, którzy chcąc dostosować doping do gry piłkarzy, w ogóle go nie prowadzili. Ciszę przerywały tylko szydercze hasła typu „Zejdźcie z boiska, nie róbcie z nas pośmiewiska”. Paradoksalnie, sierpień Wojskowi skończyli w czubie tabeli, z punktem straty do lidera.
Poza zawodnikami wezwanymi na zgrupowania (Pazdan, Jędrzejczyk, Mączyński, Szymański, Sadiku i Hamalainen) legioniści dostali kilka dni wolnego, mieli spokojnie popracować i przygotować się do meczu ze Śląskiem. W międzyczasie prezes i właściciel klubu Dariusz Mioduski zmotywował ich do wytężonej pracy... zamrożeniem „wyjściówek”, czyli premii za wygrane mecze.
- Ta decyzja bierze się ze zmiany filozofii, którą zaczynamy wdrażać w Legii. Tu gra się nie po to, żeby grać, tylko żeby wygrywać tytuły i awansować do pucharów. Nie przychodzi się do Legii do pracy, tylko by osiągać sukcesy - tłumaczył Mioduski w czwartkowej rozmowie z AIP, wyrażając przy okazji pełne wsparcie dla trenera.
Oglądając sobotni mecz ze Śląskiem prezes musiał mieć spore wątpliwości, co do wdrożonej przez siebie filozofii. Zamiast maksymalnie zmotywowanych bestii będących jak bulterier, wściekły byk i Tommy Lee Jones w „Ściganym” razem wzięci, zobaczył cień drużyny z poprzedniego sezonu. Równie słabą, jeśli nie słabszą, niż przed przerwą na mecze międzynarodowe.
Do 36. minuty gospodarze stworzyli sobie kilka dogodnych sytuacji, legioniści - jedną (powracający Pich wybił piłkę spod nóg szybującego się do strzału Niezgody). Po perfekcyjnie wykonanym rzucie wolnym - choć pomogli też rywale, którzy stali jak słupy soli - drużyna Magiery objęła jednak prowadzenie. Dośrodkował Pasquato, a po zgraniu Sadiku do pustej bramki wpakował piłkę Niezgoda.
Trzeba dodać, że Albańczyk w tamtej sytuacji dość wyraźnie był na pozycji spalonej. Sędzia Jarosław Przybył w drugiej połowie oddał jednak Śląskowi bramkę, gwiżdżąc karnego po wyimaginowanym zagraniu Hlouska ręką (notabene Czech był wtedy poza „szesnastką”).
Nawet bez pomocy arbitra Śląsk był jednak wyraźnie lepszy od Legii. W ataku dwoili i troili się Robak i niechciany w Warszawie Piech. Zwłaszcza ten pierwszy potwierdził, że ma patent na Wojskowych. W pierwszej połowie był blisko szczęścia, ale trafił w poprzeczkę. Po przerwie wykorzystał wspomnianego karnego, a chwilę później doskonałe dośrodkowanie Madeja.
Legioniści do końca meczu nie stworzyli sobie żadnej klarownej sytuacji. Liczby nie kłamią, trudno wygrywać mecze przy dwóch celnych strzałach. Dla porównania - wrocławianie uderzali na bramkę Malarza 16 razy, pięciokrotnie celnie.
Na osobny akapit zasłużył też Inaki Astiz, który w sobotę był 12. zawodnikiem Śląska. Zaliczył mniej więcej tyle wpadek co Ryszard Petru w godzinnym przemówieniu. Zbyt wiele, by można było traktować go poważnie.
- Nie będę obwiniał sędziego. Przegraliśmy przez indywidualne pomyłki i niuanse. Proste techniczne błędy spowodowały, ze miał możliwość podyktowania karnego przeciwko nam - skomentował Magiera.
A kibice wciąż czekają na naprawdę dobry mecz Legii w tym sezonie. Może za tydzień z Cracovią spełni się porzekadło „do 17. razy sztuka”...
Obserwuj autora artykułu na Twitterze
Dariusz Mioduski: Piłkarze dostaną premie, jeśli zdobędą mistrzostwo
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?