Kto wygrywa z kotem prezesa: Zaufani ludzie Kaczyńskiego

Witold Głowacki
Bartek Syta/Polskapresse
W PiS wciąż liczy się tak naprawdę kilka tych samych nazwisk. Resztę frontmanów partii Jarosław Kaczyński wybiera z grona aktualnych akolitów. I wymienia jak rękawiczki.

Prezes Prawa i Sprawiedliwości ma kilku zaufanych i wielu akolitów. Media zaś, nie mając wielu informacji o relacjach Jarosława Kaczyńskiego z tymi pierwszymi, siłą rzeczy skupiają się na tych drugich. To ich partyjne losy bywają najbardziej efektowne, to oni chętnie przypisują sobie moc sprawczą i możliwie dużą siłę wpływu na prezesa, jednak prawdziwe decyzje zapadają w PiS w ciszy, w zamkniętym kręgu. Od czasu do czasu dotyczą zaś one spraw personalnych związanych z akolitami. Jak ostatnio - z młodym, choć mającym już długą listę partyjnych wrogów, rzecznikiem PiS.

Adam Hofman, który wedle powtarzanego z lubością przez polityków PiS żartu przypisywanego samemu Jarosławowi Kaczyńskiemu poszedł ostatnio w konkury z kotem prezesa i sromotnie w nich przepadł, zdaje się właśnie wchodzić na ścieżkę, którą przed nim wydeptywali już Paweł Poncyljusz, Zbigniew Ziobro czy Michał Kamiński.

Nie znaczy to bynajmniej, że Hofman zaczyna się już żegnać z partią. Co to, to nie. On na razie tylko dostał zimny prysznic. Jawne dla partyjnych szeregów upokorzenie, jakim była dla Hofmana rekomendacja od Jarosława Kaczyńskiego na szefa struktur w Koninie, stawia jednak rzecznika PiS przed trudnym wyborem. Albo będzie musiał schować na jakiś czas ambicje do kieszeni, albo też ulec urażonej dumie. To drugie, rzecz jasna, będzie skutkowało rozwiązaniami należącymi do klasyki gatunku - powrotem do drugiego szeregu lub wręcz wyjściem poza partię. W każdym razie kolejny polityk młodego pokolenia PiS pojął właśnie dość boleśnie, że nawet najbardziej spektakularna w tej partii kariera i tak w którymś momencie zakończy się uderzeniem w szklany sufit.

Nad PiS-owskim szklanym sufitem zasiada zaś nieliczne - po Smoleńsku jeszcze mniej liczne - grono ludzi, którzy z Jarosławem Kaczyńskim byli w polityce od lat 90., od czasów Porozumienia Centrum. Stąd też zresztą popularna klisza "zakonu PC" określająca w mediach ten krąg osób. Jednak to oczywiście nie sama dawna przynależność do PC stanowi w Prawie i Sprawiedliwości przepustkę nad szklany sufit. Konieczne jest jeszcze wielokrotne potwierdzenie politycznej przydatności, wierności prezesowi i pewien pułap ambicji. Ustawiony na takim poziomie, by Jarosław Kaczyński nie miał poczucia zagrożenia.

Jarosław Kaczyński do współrządzenia partią dopuszcza tylko kilku ludzi. Reszty PiS-owskiego świecznika po prostu używa

W zamian jednak prezes daje tym ludziom autentyczny wpływ na strategię PiS. Słucha tego, co mówią, potrafi z nimi dyskutować, całkiem realnie się spierać. Ceni ich pragmatyzm - bo sam przecież jest politycznym pragmatykiem. Wie też, że nie wyniosą nawet odprysków tych sporów do mediów bez jego wiedzy lub oficjalnego namaszczenia. I że nie będą grać na siebie. A przynajmniej w tym znaczeniu, które miałoby zagrozić jego własnej dominacji. Nie są więc dla niego sojusznikami taktycznymi, którzy są potrzebni tylko dopóty, dopóki ich obecność w bezpośredniej bliskości prezesa przynosi określone korzyści. Ludzie "zakonu" zamian za to, że Kaczyński jest pewien ich zaufania, dostają także rzecz w PiS wyjątkowo cenną. I oni mianowicie mogą ufać prezesowi, wypracowali sobie pewien margines błędów, które wolno im popełniać, pewną niezależność.

Jedyną osobą, która dotąd to ścisłe decyzyjne grono PiS opuściła, był Ludwik Dorn. Nikt inny z głośnych PiS-owskich secesjonistów nigdy do niego nie należał - łącznie z Markiem Jurkiem, Zbigniewem Ziobrą, Jarosławem Kurskim i oczywiście ludźmi PJN.

Dziś odziedziczoną po Dornie rolę "trzeciego bliźniaka" pełni Adam Lipiński, którego zresztą od ponad dekady bez żadnej przesady można określać jako prawą rękę prezesa. Wiceszef Prawa i Sprawiedliwości (oficjalnie zresztą namaszczony na pierwszego zastępcę Jarosława Kaczyńskiego) raczej rzadko bywa porównywany z Grzegorzem Schetyną. A jednak nieprzerwanie pełni w partii funkcję, jaką Schetyna miał w PO do okolic afery hazardowej. Jest mistrzem gry wewnątrz partyjnych struktur, ma spory wpływ na kluczowe dla niej instytucje, przy tym pełni rolę negocjatora w relacjach z innymi partiami. Od Schetyny różni go jednak podstawowa cecha - nigdy nie okazał nielojalności wobec lidera. Ze Schetyną bywał natomiast porównywany kolejny członek rzeczywistych ścisłych władz PiS Joachim Brudziński. I to mimo, że i w jego przypadku nie da się mówić o jakimkolwiek dowodzie nielojalności wobec prezesa. Zapewne chodzi o twardość w kontaktach z partyjnym terenem. Gdy Brudziński był sekretarzem generalnym PiS, budził w partyjnych szeregach prawdziwy postrach - podobnie jak swego czasu Schetyna w PO.

Do najtwardszego rdzenia PiS da się dziś zaliczyć jeszcze trzy nazwiska. Marek Kuchciński, Marek Suski i Mariusz Błaszczak są przez partyjnych wrogów, PiS-owskich secesjonistów i zwykłych zawistników wymieniani jako "ludzie bez właściwości", potakujący prezesowi w każdej kwestii. Jeśli nawet to prawda, jest to najwyraźniej skuteczna strategia. Bo to oni mają w PiS mimo wszystko więcej do powiedzenia niż najbarwniejsi nawet PiS-owscy dysydenci w dotychczasowej historii tej partii. Na nich zaś właściwie koniec.

To właśnie w tym kilkuosobowym gronie zapadła decyzja o przycięciu kariery Hofmana. Ponoć to on został obwiniony o upadek planu likwidacji ziobrystów z pomocą słynnego już ultimatum mijającego z 27 lipca. Kierownictwo PiS rzeczywiście liczyło na powrót części ludzi Ziobry i Kurskiego w szeregi partii. Tyle tylko, że początkowy scenariusz zakładał czekanie, aż wraz ze zbliżającymi się wyborami do europarlamentu ziobrystom zacznie naprawdę palić się grunt pod nogami. To Hofman miał przeć do jak najszybszych rozstrzygnięć, przy tym zaś z lubością upokarzać ewentualnych synów marnotrawnych jeszcze przed upłynięciem terminu.

Zaraz po usadzeniu Hofmana wśród polityków PiS odżyła plotka o rychłym powrocie na orbitę Jarosława Kaczyńskiego Adama Bielana. Owszem, gdyby rzeczywiście dawny spin doktor miał pójść w najbliższym czasie do Canossy i jeszcze odzyskać pozycję sprzed lat, z Hofmanem nie byłoby mu po drodze. Tylko pytanie, czy nawet wracający do PiS Bielan mógłby komukolwiek stawiać jakieś warunki.

W tej chwili wszak partyjni koledzy bez pardonu szydzą sobie z rzecznika PiS. Jest w tym pewna niezdrowa schadenfreude, bo jeszcze kilka tygodni temu ograniczali się głównie do odczytywania SMS-ów od Hofmana zawierających PiS-owską wersję "przekazów dnia" i narzekania po kątach na jego legendarną arogancję. Dziś jednak jest już inaczej. Rzecznik został pognębiony przez niedawnych protektorów, nie świeci już blaskiem Jarosława Kaczyńskiego. Można więc sobie po nim poskakać.

Hofmana można zresztą zrozumieć. Bo co wielokrotnie udowodniła już najnowsza historia partii - młody i ambitny polityk Prawa i Sprawiedliwości łatwo może ulec złudzeniu, że prezes od dawna jest znudzony tą grupą "leśnych dziadków", weteranów pierwszych polskich sejmów i nocnych narad dotyczących relacji z ZChN. I że tylko czeka na młodszych o pokolenie czy dwa pistoletów, którzy dadzą partii nową energię, wyznaczą nowe standardy działania i poprowadzą ją do ostatecznego zwycięstwa. Niejeden Hofman temu uległ. W telegraficznym skrócie i jednym tchem można tu wymienić: Zbigniewa Ziobrę, Jacka Kurskiego, Michała Kamińskiego, Adama Bielana, Joannę Kluzik-Rostkowską, Pawła Poncyljusza, Marka Migalskiego, Tomasza Porębę, Tomasza Dudzińskiego, Pawła Kowala, Jana Ołdakowskiego czy Jarosława Sellina. Oni wszyscy mieli już w PiS-owskiej karierze swoje pięć minut (czasem i pięć lat) sławy. Wszyscy mogli czuć, że naprawdę są ważniejsi od Adama Lipińskiego czy Mariusza Błaszczaka.

Tymczasem Jarosław Kaczyński i ludzie z jego otoczenia niemal do perfekcji wypracowali już umiejętność podtrzymywania takiego złudzenia w PiS-owskich młodych gniewnych. Dopóki tylko są im potrzebni oczywiście. Znacznie gorzej jednak wychodzi "zakonowi" i prezesowi przywracanie rozpieszczonych wpływami protegowanych do pionu. Robią to zwykle z hukiem, nie szczędząc odsuwanemu upokorzenia i goryczy klęski. Zawsze zostają po tym bezpardonowo przeprowadzanym zabiegu zawiedzione ambicje i mniej lub bardziej skrywana chęć odegrania się na starszych panach trzęsących Prawem i Sprawiedliwością.

Wcześniej czy później przychodzi więc na ogół moment, gdy na Nowogrodzkiej padają, nie bez tonu autentycznego oburzenia, kardynalne - i naprawdę często w tym środowisku używane - słowa o kolejnym "piesku, co pogryzł pańską rękę".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl