Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Książka „Wołyniacy. Jedno życie”. Piękna opowieść o kresowej rodzinie. Jest tu wojna, tułaczka, miłość i ogromna tęsknota za małą ojczyzną

Monika Krężel
Monika Krężel
Jan Kuriata, „Wołyniacy. Jedno życie”, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2022, stron 356
Jan Kuriata, „Wołyniacy. Jedno życie”, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2022, stron 356 Fot. Monika Krężel
Autor książki „Wołyniacy. Jedno życie”, Jan Kuriata, spisał dzieje życia swojego ojca. Wyszła z tego fascynująca opowieść o kresowej rodzinie, która po zakończeniu drugiej wojny światowej musiała opuścić ukochaną wieś na Wołyniu. Z miejsca przez wszystkich zapomnianego, gdzie obok Polaków żyli Ukraińcy i Żydzi, bohaterowie przenoszą się najpierw na Dolny Śląsk, a potem na Pomorze Środkowe. Z każdej kartki powieści bije miłość do małej ojczyzny, ale i nadzieja na to, że nawet po największych tragediach można zacząć życie od nowa.

Jan Kuriata, autor książki, w prosty sposób opisał dzieje swojej rodziny. Na dyktafon nagrywał relacje swojego ojca Stanisława, rocznik 1918. Wyszła z tego fascynująca opowieść rozpoczynająca się w latach 30. XX wieku i sięgająca początku XXI wieku. Bohaterowie, Stanisław i jego o pięć lat młodsza żona Józia doświadczyli największych tragedii – śmierci najbliższych, opuszczenia ukochanej wsi i wysiedlenia w nieznane. Potrafili jednak mozolnie budować swoje szczęście, ciężko pracować i układać dzieje rodziny w nowym, oddalonym o setki kilometrów miejscu.

Pochodzili z małej wioski - Rudnia Łęczyńska na Wołyniu, gdzie obok nich żyli Ukraińcy i Żydzi. Polacy nie utrzymywali z nimi kontaktu, starali się nie zachodzić do ukraińskich wsi, z Żydami jedynie handlowali, narzekając ciągle na to, że Żydzi ich oszukują. Zadaniem Stanisława Kuriaty była pomoc w gospodarstwie i opieka nad barciami dziadka Kacpra. Miejscowi nie interesowali się polityką, wieści ze świata przychodziły tam z opóźnieniem. Życie toczyło się leniwie, nad brzegiem rzeki zwanej Bober. Dzieci chodziły do szkoły, gdzie były upominane przez nauczycieli, małżeństwo Jethonów, by mówić po polsku, a nie po chachłacku. Była to mieszanina polskiego, ukraińskiego, białoruskiego, a może jeszcze jakiegoś języka?

Kres sielance przynosi 1939 rok. Z opóźnieniem do wioski nadchodzą wieści o tym, że ich Rudnia stała się częścią ZSRR. Mieszkańcy obserwują wkraczających do ich wioski Sowietów, potem to, jak NKWD wywozi ich najbliższych sąsiadów, a Niemcy tworzą w pobliskim mieście getto i mordują Żydów. Pojawiają się plotki, że Ukraińcy też zrobią porządek z Polakami, ale nim dochodzi do najgorszego, wieś Rudnia Łęczyńska zostaje spalona przez Niemców, a większość mieszkańców przez nich zamordowana. Rodzina Kuriatów skryje się wtedy w lesie, pozostanie tam aż do końca wojny.

Rok 1945 przynosi wysiedlenia do Polski. Ojciec autora wiele razy wspominał o tym, że ludzie decydowali się na wyjazdy tylko dlatego, iż byli przekonani, że wrócą na Wołyń, że Amerykanie i Anglicy pogonią Sowietów i wtedy będzie można w Rudni odbudować spalone domy i zacząć życie od nowa. Wołyniacy trafiają najpierw na Dolny Śląsk, do miejscowości położonej nieopodal Kątów Wrocławskich. Najpierw wszystko ich dziwi – od murowanych domów, nowoczesnych sprzętów rolniczych po elektryczność w domach. Rodzina Stanisława Kuriaty dzieli mieszkanie z Niemcami, parą staruszków i kobietą z dziećmi. Jak udaje się im ułożyć relacje z byłymi właścicielami domu, skoro niemiecki język przypomina im wołyńską tragedię? I dlaczego ksiądz podczas mszy nic nie mówi o powrocie za Bug, choć to jest główny temat wieczornych spotkań z sąsiadami?

Ciekawie opowiedziana historia pokazuje, że nawet po najstraszniejszych nocach wychodzi słońce, że choć rodzina doświadczyła najgorszego, to ciągle jest dla kogo żyć, są dzieci, praca, obowiązki w gospodarstwie. I choć tęsknota za Rudnią rozdziera serce, to wszystko się jakoś w końcu ułoży. Dzięki rodzinie, miłości do żony, poczuciu odpowiedzialności za los swój i swoich dzieci.

„Wołyniacy” pokazują, że zwykłe życie może być niezwykle interesujące, że w każdej rodzinie znajdziemy fascynujące historie. A książka napisana jest tak, że trudno się od niej oderwać.

Wszystko się w tej książce zgadza i pokrywa z relacjami rodzin pochodzących zza Buga. Do dziś pamiętam opowieści bytomskich lwowiaków o sowieckich żołnierzach ubranych w łachmany, z karabinami przewiązanymi na sznurkach, o powolnym stukocie kół pociągu, który na długie godziny zatrzymywał się na stacjach, dworcach z niemieckimi nazwami miejscowości i wreszcie o wszechobecnej tymczasowości. W Bytomiu po wojnie wszyscy też żyli „na kuferkach”, mając nadzieję na szybki powrót do Lwowa, Stryja, Stanisławowa…

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera