18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Książka pisana na żywo

Alicja Lehmann
Arkady Fiedler (z lewej) i Witold Urbanowicz
Arkady Fiedler (z lewej) i Witold Urbanowicz fot. archiwum
Wiosną 1939 roku Arkady Fiedler wyruszył w swoją kolejną podróż. Tym razem na Tahiti. Wieści o tym, że Hitler uderzył na Polskę, zastały go na wyspie. Informacja była dla niego ogromnym ciosem.

Chciał jak najszybciej wrócić do kraju. Oczywiście Polska była już zajęta, więc zmuszony był udać się do Francji. Zdołał dostać się na jeden z nielicznych statków, płynących wówczas na stary kontynent i z całego, bawiącego się w najlepsze francuskiego towarzystwa, na statek wsiadł tylko on i jeden Czech. Popłynął do Francji. Jednak Hitler już tam był, w związku z czym musiał ewakuować się dalej. Na niewielkim angielskim stateczku przedostał się do Anglii.

- Z racji tego, że ojciec był porucznikiem piechoty, przedostał się do polskich oddziałów stacjonujących w Szkocji - wspomina Marek Fiedler, syn podróżnika. - Zameldował się tam i przez jakiś czas tam siedział. Wkrótce potem rozpoczęła się bitwa o Anglię, a wraz z nią po Wielkiej Brytanii zaczęła rozchodzić się sława polskich pilotów i ich niewiarygodnych wyczynów.

W tym okresie stacjonujące w Szkocji oddziały piechoty nie były potrzebne na froncie. Czytając relacje w brytyjskiej prasie i słuchając radia, Fiedler wpadł na pomysł, aby napisać książkę o polskich lotnikach walczących w obronie Wielkiej Brytanii. Początkowo nie był pewien, czy aby któryś z przebywających wówczas w Anglii polskich literatów nie wpadł na to wcześniej. Na Wyspach przebywał bowiem między innymi Janusz Meissner, znany pisarz i specjalista od lotnictwa. Ale zaryzykował i wysłał pismo do generała Sikorskiego, przedstawiając mu swój pomysł. Sikorskiemu idea bardzo się spodobała. Zaznaczył, że nikt wcześniej z podobną propozycją się u niego nie stawił i wydał Fiedlerowi pisemny rozkaz, aby ten udał sie do Northolt pod Londynem i napisał książkę.

- Ojciec był bardzo zdziwiony, że jest pierwszy, ale też bardzo się ucieszył - mówi Marek Fiedler. - Co prawda nigdy z lotnictwem nie miał do czynienia, ale nie zrażało go to. Cieszył się, że będzie mógł poznać tych ludzi.

Fiedler przybył to Northolt w momencie, gdy Krasnodębski został zestrzelony, a dowództwo nad Dywizjonem 303 przejął Witold Urbanowicz. Urbanowicz, jak zresztą pozostała część załogi łącznie z mechanikami, przyjął go bardzo serdecznie. Zaprzyjaźnili się.

Wszyscy znali twórczość Fiedlera, bo w hangarach, podczas oczekiwania na wezwanie, mieli dostępne jego książki. Czuli się zaszczyceni, że to właśnie on będzie o nich pisał. Lubili, kiedy ich fotografował. Fiedler mieszkał wówczas w Londynie, a do Northolt dojeżdżał codziennie. Czasami zostawał na noc. Przebywał wśród pilotów, rozmawiał z nimi. Po locie bojowym zbierał ich relacje na żywo. Potem spisywał to, co usłyszał i przekazywał Urbanowiczowi oraz innym do wglądu. Urbanowicz był pierwszym recenzentem "Dywizjonu 303".

- Wiele razy Urbanowicz czepiał się niefachowego słownictwa, którego używał ojciec - mówi Marek Fiedler. - Pewnego razu Urbanowicz, czytając tekst, zapytał ojca, dlaczego użył sformułowania: kołują nad lotniskiem, podczas gdy powinno być krążą nad lotniskiem. Ojciec odparł mu na to: bo Wy jesteście orłami. Ojciec pisał językiem człowieka z zewnątrz.

Urbanowicza i Fiedlera połączyła szczera przyjaźń. Pierwszy dowódca często gościł u Fiedlera w Londynie. Arkady poznał wówczas swoją żonę, włoszkę Marię. Mieszkali w malutkim mieszkaniu. Fiedler jeździł na lotnisko, robił ręczne notatki, które później ona, nie znając ani słowa po polsku, przepisywała na maszynie.

- Urbanowicz, już po śmierci ojca, w swoich listach do mnie pisał, że jest mu po tylu już latach przykro, że za dużo rozmawiali z ojcem po polsku i mama nic nie rozumiała - wspomina Arkady Fiedler. - Niewątpliwie byli to ludzie bardzo kulturalni, szarmanccy, pełni humoru, mimo że śmierć była zawsze w pobliżu, ale nie dawali tego po sobie poznać. Piloci z Dywizjonu 303 byli najlepszym elementem, najlepszym materiałem ludzkim, elitą naszego wojska.

Kiedy książka w końcu powstała, napotkała spore problemy ze strony sztabu generalnego. Co więcej, doczekała się krytyki jeszcze przed jej ukończeniem. Rzekomo książka miała być skazana na porażkę, bo Fiedler nie znał się na lotnictwie. Stacjonujące w Londynie polskie dowództwo było bardzo nieprzychylne pomysłowi opublikowania efektów pracy Fiedlera. Najprawdopodobniej kierowała nimi czysta zazdrość. Zazdrość o młode pokolenie polskich lotników. Fiedler pisał o bohaterskich i nieprawdopodobnych wyczynach młodych oficerów i podoficerów, którzy zdobywali coraz większą popularność. To mogło nie podobać się starej, pozostawionej na uboczu gwardii.

Dzięki wsparciu i interwencji generała Sikorskiego pierwsze wydanie doczekało się publikacji. W 1942 roku w Londynie książka "Dywizjon 303" ukazała się w języku polskim i jeszcze w tym samym roku wyszła jej angielska wersja. Później ukazało się kilka lilipucich wydań, które były zrzucane do kraju. Ponadto ukazywały się wydania podziemne: trzy warszawskie i jedno kieleckie.

- W 2000 roku gościliśmy w naszym muzeum weteranów wojennych - mówi Marek Fiedler. - Opowiedzieli nam, że kiedy stacjonowali w lasach pod Radomskiem, pewnego wieczoru odebrali jeden ze zrzutów. W kartonach znajdowała się broń pancerna oraz, jak na początku myśleli, broszury objaśniające obsługę. Po wyjęciu owych broszur okazało się, że jest to książka "Dywizjon 303".

Jedno z takich podziemnych wydań trafiło w ręce poety Czesława Kałkusińskiego, który pod wrażeniem lektury napisał "Marsz Dywizjonu 303". Jego kolega muzyk, również AKowiec - Henryk Fajt - skomponował muzykę do tekstu Kałkusińskiego i w ten sposób powstał hymn Dywizjonu 303. Drogą radiową przesłano go do Anglii i odtąd zagrzewał do boju polskich lotników. W tym samym czasie książka w Polsce zagrzewała do walki z okupantem naszych partyzantów. W wydaniu zrzutowym pozmieniane były wszystkie nazwiska i pseudonimy pilotów w celu ochrony ich bliskich, przebywających w kraju. Jedynie nazwisko autora pozostało jawne, bo Fiedler nie miał w Polsce rodziny.

- Do dzisiaj przychodzą ludzie do muzeum i mówią, że tę okupacyjną książkę mieli w ręku - mówi Marek Fiedler. - Książka krążyła i była przekazywana z rąk do rąk.

Arkady Fiedler zasłynął jako autor książek podróżniczych. Jednak spośród wszystkich jego książek to właśnie "Dywizjon 303" doczekał się największej liczby publikacji. W 2009 roku ukazała się XXX edycja książki. Do tej pory książka ukazała się w języku polskim, angielskim, francuskim, holenderskim i portugalskim. Podczas pobytu w Northolt Fiedler zrobił ponad 200 zdjęć. Niektóre, dotąd niepublikowane, znalazły się w ostatnim wydaniu "Dywizjonu 303".

W środę Leszek Waligóra przybliży dzień 15 września, przypomni cytaty z książki Arkadego Fiedlera i opisze rekordy zestrzeleń.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski