Ksiądz kapelan z Kozielska

Paweł Stachnik
Drugi od lewej ks. Jan Ziółkowski wśród oficerów i kapelanów WP
Drugi od lewej ks. Jan Ziółkowski wśród oficerów i kapelanów WP Fot. NAC
9 kwietnia 1940 r. W Katyniu zamordowany zostaje ks. Jan Ziółkowski, kapelan WP. W obozie w Kozielsku ofiarnie świadczył jeńcom posługę duchową. W zbrodni katyńskiej życie straciło co najmniej 30 kapelanów.

Tego dnia - a był to najprawdopodobniej 7 kwietnia - do budynku cerkwi wszedł sowiecki strażnik i zaczął wyczytywać nazwiska. Wywołani oficerowie pakowali swój skromny dobytek i żegnali się z kolegami. Ci drudzy zazdrościli im możliwości wyjazdu. Wszyscy mieli już dość bezczynnego siedzenia w tym obskurnym obozie, w towarzystwie brutalnych enkawudzistów, w zimnie, ciasnocie i głodzie. Wprawdzie nikt nie wiedział, dokąd jadą wyczytani, ale wszystko - nawet podróż w nieznane - wydawało się lepsze niż marna egzystencja w kozielskim obozie.

Wśród wyczytanych był ks. mjr Jan Ziółkowski, 51-letni zawodowy kapelan wojskowy, rodem z Woli Wieruszyckiej koło Bochni. Miał za sobą udział w wojnie polsko-bolszewickiej, potem służbę w rozmaitych garnizonach i parafiach wojskowych, a wreszcie udział w kampanii wrześniowej, po której dostał się do niewoli. W obozie w Kozielsku był podporą dla więźniów, świadcząc im posługi religijne, podnosząc na duchu i dodając odwagi.

Razem z innymi wyczytanymi oficerami ks. Ziółkowski został załadowany do pociągu na kozielskiej bocznicy. Stamtąd transport dotarł do Smoleńska, gdzie jeńców przeładowano do innego pociągu. Po 15 km skład zatrzymał się na niewielkiej stacji Gniezdowo pod Smoleńskiem.

Tam oficerom kazano wsiadać partiami do autobusów więziennych zwanych czornymi woronami. Jechały one polną drogą i po kilkunastu minutach zatrzymywały się na leśnej polanie. Wysiadających oficerów enkawudziści chwytali znienacka za ręce, wlekli nad wykopany rów, a kat wykonywał szybką egzekucję oddając strzał w kark. Tych, którzy stawiali opór, bito, krępowano, kłuto bagnetami.

Wśród zastrzelonych znalazł się wspomniany już ks. Jan Ziółkowski. Jego nazwisko widniało na sporządzonej w Moskwie liście wywozowej nr 015/2/1940, pozycja 39, sprawa 1801. Ciało kapelana odnaleziono trzy lata później, podczas zorganizowanej przez Niemców ekshumacji w Katyniu. Zwłoki były mocno zmasakrowane, co wskazywałoby, że duchowny przed śmiercią stawiał opór.

Z podbocheńskiej wsi

Ks. Ziółkowski był jednym z kilkudziesięciu duchownych, jacy po kampanii wrześniowej znaleźli się w sowieckiej niewoli i zostali potem zamordowani w ramach tzw. zbrodni katyńskiej. Ich losy opisał prof. Patryk Pleskot, historyk z Instytutu Pamięci Narodowej, w swojej najnowszej książce „Księża z Katynia”.

- Z imienia i nazwiska udało się dotąd zidentyfikować nieco ponad 30 duchownych, katolickich i innych wyznań, którzy znaleźli się w obozach dla polskich jeńców wojennych, a potem zostali zamordowani podczas szeroko rozumianej zbrodni katyńskiej. Mówi się o 31-34 osobach - mówi prof. Pleskot.

- Większość z nich była kapelanami wojskowymi. Ci zawodowi mieli za sobą często kilkanaście lat służby, ci z rezerwy niekiedy zostali zmobilizowani tuż przed wybuchem wojny. Byli też w niewielkiej liczbie duchowni niezwiązani z wojskiem, którzy trafili do obozów w wyniku pomyłki lub przypadku. Tak było np. z młodym franciszkaninem Dominikiem Drabczyńskim, który dostał się do Kozielska tylko dlatego, że przed wzięciem do niewoli nałożył płaszcz oficerski - tłumaczy badacz.

Zawodowym kapelanem wojskowym był wspomniany wcześniej ks. Jan Ziółkowski. Urodził się 2 kwietnia 1889 r. w wielodzietnej rodzinie chłopskiej we wsi Wola Wieruszycka koło Bochni. Do szkoły chodził w pobliskim Łapanowie, a potem kształcił się w bocheńskim gimnazjum. Uczył się dobrze, więc rodzice zdecydowali, że chłopiec zostanie księdzem.

Tak też się stało. Po zdanej w 1901 r. w Bochni maturze Jan wstąpił do seminarium duchownego w Krakowie. Równocześnie rozpoczął studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W czerwcu 1913 r. w katedrze na Wawelu otrzymał święcenia z rąk bp. Adama Stefana Sapiehy. Jego pierwszą parafią były Babice koło Chrzanowa.

Gdy latem 1914 r. wybuchła wojna wikary Ziółkowski wyjechał do Krakowa i zgłosił się do tworzonych tam Legionów Polskich. Okazało się jednak, że w formacji brakuje etatów kapelańskich. Młody ksiądz musiał więc wrócić z niczym do Babic. Do 1917 r. pracował tam na parafii i jako katecheta. Potem został przeniesiony do krakowskiego Podgórza, gdzie objął posadę nauczyciela religii w Szkole Ludowej Żeńskiej im. Urszuli Kochanowskiej.

Na froncie i w garnizonie

Ks. Jan nie zrezygnował jednak z zamiaru zostania kapelanem. W 1919 r. zgłosił się do Wojska Polskiego i od razu został przydzielony do 5. Pułku Piechoty Legionów. „Z pięcioletnim opóźnieniem trafił więc nareszcie tam, gdzie chciał” - pisze prof. Pleskot. W pułku spotkał wielu swoich kolegów z bocheńskiego gimnazjum i krakowskich studiów. Z jednostką przeszedł cały jej szlak bojowy: ofensywę na północy i wschodzie, odwrót za Bug, udział w bitwach warszawskiej i niemeńskiej.

Ks. Ziółkowski okazał się dobrym kapelanem. Po początkowym wstrząsie przyzwyczaił się do widoku zabitych i rannych. Spowiadał przed walką, udzielał ostatniego namaszczenia, odprawiał polowe nabożeństwa. Towarzyszył żołnierzom na linii frontu. We wrześniu 1920 r., gdy pułk prowadził walki z Litwinami pod Gibami, dołączył do atakującej kompanii i pod silnym ostrzałem udzielał żołnierzom sakramentów. Został za to odznaczony Krzyżem Walecznych. „Żołnierze zdziwieni pojawieniem się kapelana w huraganowym ogniu artylerii i karabinów maszynowych, widząc go spokojnego i nie zważającego na strzały, zrywają się z ziemi i atakują dalej umocnione pozycje nieprzyjaciela” - napisano we wniosku odznaczeniowym.

Po wojnie ks. Ziółkowski pozostał w służbie wojskowej. Awansował na kapitana i został kapelanem 1. Dywizji Piechoty Legionów i kierownikiem duszpasterstwa wojskowego w Dowództwie Okręgu Korpusu z siedzibą w Grodnie. Potem służył m.in. w kierownictwie duszpasterstwa w Lublinie i Stanisławowie. W tym drugim został proboszczem parafii wojskowej, był też kapelanem w 48. Pułku Piechoty Strzelców Kresowych. „W ten sposób rozpoczął swą wieloletnią służbę przy wschodniej flance II Rzeczypospolitej” - czytamy w książce prof. Pleskota.

W Stanisławowie ks. Ziółkowski uczył religii w szkole powszechnej, wprowadzał zmiany w dość zaniedbanej parafii, współpracował z władzami, organizował pomoc dla ubogiej ludności. „Był wesoły, muzykalny, skromny jak na pełnioną funkcję w wojsku, głosił patriotyczne kazania i nawoływał do pracy w celu rozwoju gospodarki narodowej” - tak o nim pisano. Z relacji tych, którzy go znali, wiemy że był wysoki, postawny i silny. Palił papierosy, lubił grać w karty i polować. Miał też uzdolnienia muzyczne.

W październiku 1930 r. został przeniesiony do Czortkowa pod Tarnopolem i rozpoczął posługę przy Brygadzie „Podole” Korpusu Ochrony Pogranicza. Spędził tam 7 lat, mieszkając w klasztorze Szarytek przy ul. Szkolnej. Co jakiś czas objeżdżał strażnice, udzielając służącym w nich żołnierzom niezbędnych sakramentów. W 1937 r. z Czortkowa ks. Ziółkowski trafił do Jarosławia koło Przemyśla, gdzie został proboszczem parafii wojskowej w garnizonie 24. Dywizji Piechoty. Tam zastał go wybuch II wojny światowej.

Kucharz i ksiądz

Razem z 24. Dywizją należącą do Armii „Karpaty” trafił na front. Napierana przez Niemców jednostka wycofywała się na wschód przez Tarnów, Pilzno, Strzyżów, Sądową Wisznię, Przemyśl i Janów. 17 września na drodze z Tarnopola do Buczacza ks. Jan razem z grupą oficerów został wzięty do sowieckiej niewoli. W kolumnie jeńców został pognany do wsi Kopczyńce. Tam koledzy namawiali go, by w panującym zamieszaniu uciekł, bo jako ksiądz może być źle traktowany przez Sowietów. Odpowiedział jednak: „W niewoli sowieckiej będę żołnierzom polskim bardzo potrzebny”.

Z Kopczyniec jeńców przewieziono autobusami do Wołoczysk, gdzie dokonano rozdzielenia szeregowych od oficerów. Tych drugich zapakowano do pociągu i przetransportowano do obozu w Kozielsku koło Kaługi. Łagier urządzono w dawnym prawosławnym klasztorze - XVII-wiecznej Pustelni Optyńskiej. W kilkunastu budynkach, w tym w dużej cerkwi, przetrzymywano tam ponad 4,5 tys. jeńców. Było wśród nich pięciu generałów, ok. 100 pułkowników i podpułkowników, około 300 majorów, 1 tys. kapitanów, 2,5 tys. poruczników i podporuczników i około 500 podchorążych.

Warunki pobytu były ciężkie. Więźniów stłoczono w ciasnych i brudnych pomieszczeniach, dokuczał im głód, zimno i bezczynność. Uciążliwe były przesłuchania prowadzone przez funkcjonariuszy NKWD, próby przekonania do sowieckiego ustroju oraz propaganda. Pocieszenia w tym ponurym położeniu dostarczało życie religijne.

- Ich rola była jednocześnie bardzo trudna i bardzo ważna. Trudna, bo Sowieci starali się wyrugować wszelkie przejawy życia religijnego. Ważna, bo jeńcy bardzo potrzebowali duchowego wsparcia. Życie religijne organizowali sobie więc samoistnie lub z pomocą kapelanów - wyjaśnia prof. Pleskot. - Co ciekawe, ta aktywność religijna miała charakter ekumeniczny. Mamy relacje, że katolicy chodzili na nabożeństwa odprawiane przez rabinów i pastorów- dodaje historyk.

„W kozielskim obozie krążyło nawet powiedzenie: »Najważniejszy jest kucharz i ksiądz: pierwszy daje pocieszenie dla ciała, drugi dla ducha«” - czytamy w książce. Kapłani potajemnie odprawiali więc nabożeństwa, spowiadali i udzielali komunii. Spowiedź przybierała formę spaceru dwóch oficerów po obozowej alejce lub zdawkowej z pozoru wymiany zdań podczas lektury gazet. Z braku opłatków komunii udzielano w postaci chleba. Strażnicy tropili takie zachowania, a schwytani uczestnicy - przede wszystkim kapłani - trafiali do karceru.

Służba do ostatniej chwili

Zdając sobie sprawę ze znaczenia posługi duchownej dla jeńców, Sowieci tuż przed Bożym Narodzeniem 1939 r. wywieźli kapelanów z trzech obozów specjalnych w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku do Moskwy. W Kozielsku pozostał ks. Ziółkowski, który akurat siedział w karcerze i najprawdopodobniej zapomniano o nim. Tym większa była jego rola podczas świąt Bożego Narodzenia i późniejszych Świąt Wielkanocnych wiosną 1940 r. Razem z innymi duchownymi, których nie wywieziono, musiał bowiem religijnie obsłużyć kilka tysięcy jeńców. W relacjach pojawia się często jako ważna postać obozowego życia - ten, który niósł posługę duchową i pocieszenie.

„Ksiądz Ziółkowski nie był intelektualistą. Syn włościanina, był raczej szorstki i prostolinijny, ale jego wewnętrzna siła i wiara były niezłomne. Posiadał też tajemnicę obdarzania innych własną siłą duchową. Wyglądał raczej na żołnierza niż księdza i był naprawdę żołnierzem Kościoła. Oficerowie przeżywali ciężko swoją bezczynność w czasie gdy toczyła się śmiertelna walka o byt ich kraju. Ksiądz major Ziółkowski nie był jednak bezczynny, pełnił bez przerwy swoją służbę bojową, walczył o zbawienie dusz. Pełnił tę służbę do ostatniej chwili. Jestem pewien, że nawet w chwili egzekucji błogosławił i udzielał rozgrzeszenia tym, którzy wraz z nim szli na śmierć...” - napisał o kapelanie inny więzień kozielskiego obozu Stanisław Swianiewicz.

Na miejsce egzekucji do lasu katyńskiego ks. Ziółkowski został wywieziony w jednej z pierwszych grup, razem z generałami Bronisławem Bohaterewiczem, Henrykiem Minkiewiczem i Mieczysławem Smorawińskim. Zginął najprawdopodobniej 9 kwietnia 1940 r. Podczas niemieckiej ekshumacji przy jego zwłokach odnaleziono legitymację odznaki KOP, różaniec, modlitewnik, papierośnicę z drewna, wizytówkę, dwie fotografie, dwa łańcuszki i krzyżyk. Zwłoki były zmasakrowane. Informację o identyfikacji ks. Ziółkowskiego podał polskojęzyczny „Goniec Krakowski”, a za jego pośrednictwem wiadomość dotarła do rodziny.

W 2009 r. Stowarzyszenie Rodzina Katyńska w Warszawie zgłosiła 24 księży kapelanów na kandydatów do procesu beatyfikacyjnego. Znalazł się wśród nich ks. Jan Ziółkowski.

Los księży kapelanów zamordowanych przez Sowietów podzielili także wojskowi duchowni innych wyznań. Prof. Pleskot opisuje w swojej książce losy czterech z nich: naczelnego kapelana greckokatolickiego WP Mokołaja Ilkowa, naczelnego kapelana duszpasterstwa ewangelicko-reformowanego w WP Jana Józefata Potockiego, naczelnego kapelana wyznania prawosławnego Szymona Fedorońko i naczelnego rabina WP Barucha Steinberga.

- Komunizm był wojującym ateizmem. Dlatego Sowieci robili wszystko, by wyeliminować z życia jeńców wszelkie elementy życia religijnego. Poza tym praktyki religijne były formą oporu stosowaną przez jeńców, wprawdzie oporu biernego, ale jednak. Stąd właśnie nienawiść oprawców do kapłanów, którzy dostali się do niewoli - podkreśla prof. Pleskot.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Ksiądz kapelan z Kozielska - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl