KSAP: Historia szkoły, która jest trampoliną do kariery w administracji publicznej

Anita Czupryn
Elżbieta Bieńkowska, zdaniem byłych absolwentów KSAP, zrobiła największą karierę, bo nie dość, że jest ministrem, to została wicepremierem. Wymieniają też Władysława Stasiaka, ambasadorów, Grażynę Piotrowską-Oliwę, która zrobiła karierę biznesową, bo była szefem Centertela i Orlenu, a także poprzedniego szefa służby cywilnej Jana Pastwę. Dziś Pastwa jest dyrektorem KSAP i - zdaniem absolwentów - dobrze się stało, że kieruje szkołą, którą sam ukończył. Dzięki temu lepiej rozumie specyfikę tej uczelni i, co ważne, ma do niej emocjonalny stosunek. A to daje szansę na przywrócenie szkole świetności
Elżbieta Bieńkowska, zdaniem byłych absolwentów KSAP, zrobiła największą karierę, bo nie dość, że jest ministrem, to została wicepremierem. Wymieniają też Władysława Stasiaka, ambasadorów, Grażynę Piotrowską-Oliwę, która zrobiła karierę biznesową, bo była szefem Centertela i Orlenu, a także poprzedniego szefa służby cywilnej Jana Pastwę. Dziś Pastwa jest dyrektorem KSAP i - zdaniem absolwentów - dobrze się stało, że kieruje szkołą, którą sam ukończył. Dzięki temu lepiej rozumie specyfikę tej uczelni i, co ważne, ma do niej emocjonalny stosunek. A to daje szansę na przywrócenie szkole świetności Bartek Syta/Polskapresse
Dziś są ministrami, dyplomatami, część to parlamentarzyści, dyrektorzy unijnych urzędów. Co łączy Elżbietę Bieńkowską z Błaszczakiem czy Dubaniowskim? Zaczynali w jednym miejscu - w KSAP.

W ubiegłym tygodniu do Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju dołączył Zbigniew Klepacki - został podsekretarzem stanu. Ma pokierować sprawami związanymi z kolejnictwem. "Mimo że nie jest kolejarzem, to jestem pewna, że dla kolei zrobi więcej niż niejeden kolejarz" - zarekomendowała go Elżbieta Bieńkowska w rozmowie z PAP. Jej pewność wynika z tego, że zna go od lat i pokłada ufność w jego zdolności zarządzania i radzenia sobie z trudnymi tematami. Klepacki ma za sobą doświadczenie w pracy w takich instytucjach jak Bank Gospodarstwa Krajowego, NBP, firmach konsultingowych, teleinformatycznych i przemyśle lekkim. Ale z wicepremier i minister Elżbietą Bieńkowską łączy go coś jeszcze - podobnie jak ona Klepacki jest absolwentem Krajowej Szkoły Administracji Publicznej (KSAP).

- Czy trzymamy się razem? - uśmiecha się Waldemar Dubaniowski, były szef gabinetu prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, który niedawno wrócił po pięciu latach z placówki dyplomatycznej z Singapuru, gdzie był ambasadorem. - Z pewnością łatwiej znajdujemy wspólny język. Ale nie ma tu tajnych struktur i nie znajdzie się niejasnych powiązań. Jest za to świadomość, że ukończenie KSAP mówi troszkę o człowieku. Łatwiej znajduje się nić porozumienia z kimś, kto jest KSAP-owcem.

Powstanie Krajowej Szkoły Administracji Publicznej zainicjował rząd Tadeusza Mazowieckiego. Powstała w 1991 r. na wzór francuskiej École nationale d'administration (ENA) z myślą o kształceniu elity elit w korpusie służby cywilnej przygotowanej do zarządzenia państwem w momencie ustrojowych przemian. To było motto, dla którego tę szkołę stworzono: zmienić stare, komunistyczne kadry w profesjonalną, niezależną i apartyjną administrację. Pierwszą dyrektorką szkoły, znaną frankofilką, która starała się mocno czerpać z tych francuskich wzorów, była Maria Gintowt-Jankowicz. Sprawowała tę funkcję przez 15 lat. Absolwenci wspominają ją jako osobę szalenie oddaną szkole, z każdym kolejnym rządem o tę szkołę walczyła. Inni widzą ją jako kontrowersyjną postać - nie wszystkie jej pomysły podobały się uczestnikom.

W 1993 r. mury szkoły przy ul. Wawelskiej opuścili pierwsi absolwenci. Wśród nich absolwent tzw. Pierwszej Promocji, a zarazem starosta roku Waldemar Dubaniowski. - Szkoła miała wielkie ambicje. Budynek przy ul. Wawelskiej wyremontowano: nowoczesne sala, laboratoria, wyglądało to jak z epoki przyszłości. Nowatorskim pomysłem jak na owe czasy w naszej edukacji było takie rozwiązanie, że w szkole, poza stałymi wykładowcami, było całe mnóstwo zapraszanych gości - byli to nie tylko teoretycy, profesorowie, ale też tacy, którzy mieli kolosalne doświadczenia w sprawowaniu władzy administracyjnej. W KSAP bywał Wojciech Misiąg, jeden z absolutnie lepszych specjalistów od budżetu, jego wykłady były fascynujące. Było chyba z trzech sędziów Trybunału Konstytucyjnego, przychodzili również dyplomaci, aktualni bądź byli ambasadorowie, były prowadzone - nowy pomysł - symulacje poważnych negocjacji, przyjeżdżali nietypowi goście z dziedziny finansów, gospodarki.

Tam po raz pierwszy miałem styczność z Wojciechem Kostrzewą i do dziś pamiętam jego wykład o niezależności centralnego banku niemieckiego. To było unikalne połączenie wiedzy teoretycznej z praktyką - opowiada Dubaniowski. Wówczas szkoła, ogłaszając nabór, szukała głównie ludzi ideowych, państwowców. Był limit wiekowy - do 32. roku życia. O jedno miejsce ubiegało się 10 osób. Szczęściarze, którzy przeszli zaawansowany egzamin językowy i rozmowę kwalifikacyjną przed szeroką komisją, nie stali się studentami, ale od razu zalążkiem korpusu urzędniczego. Skutkowało to m.in. tym, że otrzymywali stypendium, które było traktowane jak wynagrodzenie - dzięki niemu mogli się utrzymać. Ale jeśli się było nieobecnym na zajęciach, należało przynieść obowiązkowo zwolnienie lekarskie L4. - Ze stypendium dało się przeżyć, ale my byliśmy już ludźmi pracującymi. Niektórzy mieli już rodziny, a mimo to rezygnowali z pracy dobrze płatnej, rzucali ją albo brali bezpłatne urlopy, aby tylko dostać się do KSAP. Niektórzy mieszkali w skromnym hotelu KSAP przy ul. Orlej. Hotel funkcjonuje do dziś.
Zajęcia odbywały się codziennie, czasem do późnego wieczora. Pierwszy rocznik - wyselekcjonowana grupa licząca 36 osób - to była grupa trochę królików doświadczalnych. Zostali podzieleni na mniejsze grupy, co w dużej mierze wiązało się z preferencjami językowymi. Po południu często wykład dawał jakiś ważny gość z zagranicy.

Na tym pierwszym, historycznym już dziś roku znalazły się, prócz Dubaniowskiego, takie osoby jak Władysław Stasiak (szef kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego, zginął w katastrofie smoleńskiej) czy Jakub Skiba - do niedawna członek zarządu Narodowego Banku Polskiego. Wśród ludzi kolejnego rocznika znalazł się Mariusz Błaszczak (dziś przewodniczący klubu Prawa i Sprawiedliwości), a w następnym - Elżbieta Bieńkowska. Wielu z absolwentów pracuje dziś w Brukseli przy Komisji Europejskiej. Kurs trwał dwa lata, były obowiązkowe praktyki krajowe i zagraniczne. KSAP-owcy nie musieli martwić się o zatrudnienie. Wymogiem było odpracowanie w administracji publicznej pięciu lat.

- Kiedy skończyliśmy szkołę, teoretycznie na każdego czekały po dwie albo trzy propozycje zatrudnienia - wspomina Waldemar Dubaniowski. On sam na praktykach się nie oszczędzał, co zaowocowało tym, że później przyszło dla niego imienne zapotrzebowanie z Ministerstwa Przemysłu i Handlu. Za granicą był w Niemczech, praktykował tam w wielu urzędach: w ministerstwie spraw wewnętrznych, finansów, gospodarki. - Rzuceni na głęboką wodę na własnej skórze poznawaliśmy wszystko od strony praktycznej: jak funkcjonuje administracja w krajach uznawanych wówczas i do dziś za kraje bardzo dobrze zorganizowane: Niemcy, Francja, USA, Kanada - opowiada. Zgodnie z ustawą każdemu absolwentowi KSAP miejsce pracy wyznaczał szef Urzędu Rady Ministrów. Wtedy funkcję tę pełnił Jan Rokita. Jak się jednak okazało w praktyce, oferty były wzięte z kapelusza: zebrane jako wakaty w ówczesnej administracji.

- To był pierwszy błąd popełniony być może przez Rokitę, być może przez osobę, która te oferty przygotowywała w jego imieniu - uważa jeden z absolwentów. Wszyscy spodziewali się, że będzie w tym jakaś strategia, że absolwenci, którzy do administracji wchodzą z nowymi umiejętnościami, menedżerowie, którzy potrafią nowocześnie zarządzać administracją, dostaną oferty w najróżniejszych miejscach. Ale kiedy do KSAP przyszła lista z zapotrzebowaniem, część z nich poczuła konsternację.

Niektóre oferty były nieprzemyślane, przypadkowe. Jedynym, który zaproponował, że gotów jest zatrudnić u siebie prawie całą ekipę absolwentów, był ówczesny szef NIK Lech Kaczyński. To była kompleksowa oferta na jednakowe stanowiska głównych specjalistów czy doradców. I znakomita część w NIK została do dziś. Kaczyński miał nadrzędny cel: chciał doprowadzić do tego, aby Najwyższa Izba Kontroli stała się unowocześnioną i odmienioną instytucją. No i stało się tak, że prawie połowa pierwszego rocznika znalazła się w NIK. No, a potem część osób związała się z polityką i pojawiła się w orbicie Lecha Kaczyńskiego, gdy został prezydentem Warszawy, a następnie prezydentem Polski.

Absolwenci KSAP to fantastyczny rezerwuar dobrze przygotowanych i wyedukowanych kadr apolitycznych, propaństwowych

- Ludzie odpłacili się Lechowi Kaczyńskiemu za ten gest. Ale czegoś takiego zabrakło w kolejnych rządach, nie dostrzegano potencjału absolwentów. I to było najsłabsze ogniwo. Choć do dzisiaj to jedna z lepszych szkół, oferuje bardzo dobre wykształcenie, łączy wiedzę praktyczną z teoretyczną, ale już nie ma tego etosu zmian. Czasy się zmieniły - uważa Dubaniowski. Ale wtedy wydawało się , że pomysł na odbudowę, przebudowę administracji to jedno z lepszych rozwiązań. Czy to się udało? - Ja uważam, że to się, niestety, nie udało - uważa były ambasador w Singapurze. Jego zdaniem od początku powinny być w szkole wprowadzone specjalizacje: finansowa, administracyjna i dyplomatyczna. Tak się nie stało. Pierwsze pięć lat było najbardziej państwowotwórcze i propaństwowe. Każdy kolejny rocznik był już mniej ideowy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl