Ks. prof. Wojciech Góralski: Nie każdy nadaje się na księdza

Anita Czupryn
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Pixabay.com
Kiedy kandydata do seminarium duchownego trudno od razu zdyskwalifikować jako przyszłego księdza, można go poddać badaniom psychologicznym - mówi ks. prof. Wojciech Góralski, były rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Płocku

Z jednej strony liczba powołań do stanu duchownego spada od lat. Mówi się nawet o kryzysie powołań. Ten rok temu zaprzecza. Seminarium duchowne wybrały 622 osoby, więcej niż w poprzednich latach. Jest więc ten kryzys, czy go nie ma?
Owszem, w ostatnich latach zanotowaliśmy znaczny spadek powołań. Ale w tym roku rzeczywiście nastąpił wzrost i widać to choćby po moim, Płockim Seminarium Duchownym - mamy 12 kandydatów, a na warunki diecezji jest to dość wysoka liczba. Jest więc powód, żeby się cieszyć.

Ale już w Tarnowskim Seminarium Duchownym, największym w Europie, w tym roku było zaledwie 10 kandydatów.
Podobno. Niemniej w skali ogólnej wzrost jest i z pewnością złożyło się na to wiele przyczyn. Uważam, że pomogły tutaj akcje modlitewne, jakie organizowano w wielu diecezjach, choćby w archidiecezji częstochowskiej. Dodajmy do tego oddziaływanie wielu księży katechetów, którzy mają pozytywny wpływ na młodzież, a także pracę księży opiekujących się w parafiach ministrantami. Jako chrześcijanin dodam, że przecież i Pan Bóg czuwa nad tą sferą.

Papież Franciszek apelował, żeby nie prowadzić kampanii wyborczej, nie robić reklamy z duchownych seminariów, bo Boże powołanie nie kieruje się zasadami marketingu.
Tak jest. Dlatego, mówiąc szczerze, ja o powołania zawsze jestem spokojny. Pamiętam, jak po wojnie niejednokrotnie jeden kapłan obsługiwał kilka parafii i jakoś dawało się radę. A tak naprawdę liczy się bardzo jakość, a nie ilość. Oczywiście, liczby też są ważne, ale pierwszorzędne znaczenie ma jednak to, co księża sobą reprezentują. I w tym właśnie duchu należy rozumieć wypowiedź papieża Franciszka.

Kiedy czytam analizy, przygotowywane przez księży, dotyczące spadku powołań, często pojawia się opinia, że za kryzysem powołań idzie kryzys wiary w społeczeństwie.
Ja jednak tę zależność widziałbym odwrotnie. Myślę, że znaczenie ma tutaj trwający od dłuższego czasu proces laicyzacji, a widać to choćby na podstawie frekwencji na mszy świętej niedzielnej. Obserwuję, że frekwencja ta niestety spada. Osłabienie wiary, praktyk religijnych, a przede wszystkim życia religijnego powoduje, że tym samym w poprzednich latach odnotowywaliśmy spadek liczby powołań. To mniejsze zaangażowanie religijne wiernych zdecydowanie przekłada się na to, że liczba powołań do kapłaństwa maleje.

Ale to chyba nie oznacza, że dziś Bóg powołuje mniej ludzi niż kiedyś?
Na płaszczyźnie religijnej ludziom trudno odgadywać Boże działania czy myśli. Nie ulega jednak wątpliwości, że Chrystus chce mieć kapłanów. Po to przecież ustanowił sakrament kapłaństwa. Ale też nikogo do wstąpienia do seminarium nie zniewala. Owszem, On wybiera, lecz wybrany może wezwania nie przyjąć. Jest to wyraz uszanowania wolności człowieka przez Boga. A swoją drogą, być dzisiaj księdzem jest coraz trudniej, stąd niektórym, może nawet do kapłaństwa zaproszonym, brak odwagi. Społeczeństwo staje się mniej religijne, sam jestem tego świadkiem, bo systematycznie pomagam w duszpasterstwie i widzę, że z tą religijnością jest dziś znacznie gorzej, niż było 20 lat temu, nie mówiąc już o tym, jak było przed 40 laty. Proces laicyzacji przechodzi przez rodziny, a przecież kandydaci do kapłaństwa wywodzą się z rodzin. Niezależnie jednak od wszystkiego, nie ma co bić na alarm i jakoś szczególnie się tym przejmować, bo to sprawa Chrystusa, prawda? Choć wypada Mu pomóc.

Może w dzisiejszym zglobalizowanym świecie trudniej usłyszeć głos powołania? Jak go usłyszeć i jak na niego odpowiedzieć?
Z pewnością głos powołania trudniej jest dzisiaj usłyszeć i trudniej nań odpowiedzieć. Zwykle mówię, że sprawdzianem powołania jest zamiłowanie do modlitwy, służby Bożej, sprawowania liturgii, szafowania sakramentów, pomagania ludziom. Szczególnym takim znakiem jest chyba zdolność postrzegania życia w świetle Jezusowej Ewangelii. Są to, jak się wydaje, dość czytelne oznaki powołania, które pomagają w podjęciu decyzji, czy wręcz ją „wymuszają”. Każdy jednak powołanie odkrywa w sposób sobie właściwy, z reguły w ciszy własnego serca. Mówię o tym, czego sam niegdyś doświadczyłem.

Jak Ksiądz Profesor odczuł swoje powołanie?
Byłem ministrantem i nie taję, że służba liturgiczna była mi bardzo bliska. Służyłem do mszy świętej, niemal codziennie, od piątej klasy szkoły podstawowej aż do matury. W podstawówce mieliśmy bardzo mądrego i gorliwego prefekta i zarazem opiekuna koła ministrantów (wikariusza parafii św. Bartłomieja w Płocku), który nas gromadził. Był dla nas wzorem kapłana: zawsze gorliwy, żyjący sprawami parafii, otwarty, podobnie jak jego mieszkanie (!). Podobną rolę odegrał później doświadczony pedagog, ks. prefekt w liceum. Z roku na rok wyraźnie odczuwałem jakiś wewnętrzny głos: „Pójdź za Mną”, co nie oznacza, że nie było wahań. Czując wyraźnie głos powołania, żal mi tylko było rozstawać się z hokejem na lodzie (grałem w Ogniwie Płock), choć na łyżwach jeździłem jeszcze do niedawna. Gorące pragnienie bycia kapłanem sprawiło, że w wieku 16 lat wstąpiłem do seminarium. Jestem wciąż głęboko przekonany, że powołał mnie Chrystus.

Dziś służba kapłańska jest atakowana, wyśmiewana, do czego przyczyniają się nagłaśniane w mediach afery pedofilskie, jakie dzieją się w Kościele.
To trudne zagadnienie. Ale zgadzam się, że współczesny klimat panujący w szeroko rozumianym świecie nie sprzyja powołaniom. Rzeczywiście skandale pedofilskie, które niestety mają miejsce, czy inne deprecjonujące stan kapłański okoliczności mogą wielu zniechęcać czy wręcz odstręczać od wstąpienia do seminarium. Ale mimo niesprzyjających okoliczności kandydaci wciąż są i na tyle są dojrzali, że potrafią w pozytywny sposób odpowiedzieć na swoje powołanie. Wiedzą przecież, że mimo wszystko, Kościół Chrystusowy jest święty. Czują się po prostu wezwani do służby kapłańskiej.

Jeśli wspomniał Ksiądz o tym, że w doborze kandydatów do seminarium duchownego liczy się jakość, to kim są ci, którzy chcą do niego wstąpić? Czytałam publikacje, które wskazują, że to przekrój społeczeństwa. A to oznacza, że trafiają się ludzie z niepełnych czy rozbitych rodzin, że mają te same problemy, jakie trawi społeczeństwo. Mają braki w wychowaniu, wykształceniu, nie grzeszą pracowitością, mają problem z dyscypliną.
Wszystko to prawda. Młodzi ludzie przychodzą z takich rodzin, jakie mamy w społeczeństwie, czyli zarówno z tych bardzo dobrych, religijnych, jak i mniej religijnych. Dotykają ich problemy w różnych życiowych sferach. W związku z tym Kongregacja ds. Wychowania Katolickiego, której przewodniczył kardynał Zenon Grocholewski, wydała dokument wprowadzający do struktury seminarium duchownego tak zwany rok propedeutyczny. Pod względem formy nie jest on jednolity dla wszystkich seminariów. Niektóre seminaria wprowadzają dodatkowy, siódmy rok formacji i studiów, bo do tej pory trwały 6 lat. Mówiąc o ,,formacji i studiach” chcę podkreślić, że - w odróżnieniu od uczelni świeckich - w seminarium, obok wiedzy, ważne jest kształtowanie ducha. Ów rok propedeutyczny, wstępny, według zamysłu Kongregacji, miałby właśnie służyć uzupełnieniu różnorodnych braków (m.in. charakterowych), z którymi młodzi ludzie przychodzą do seminarium. Kolejne lata seminaryjne oznaczają oczywiście dalsze kształtowanie i przygotowanie przyszłego kapłana. Chodzi wszak o to, by jego wiara, pobożność, wiedza, charakter i zmysł duszpasterski osiągnęły pożądany „pułap”. Niezwykle ważne jest kształtowanie i doskonalenie tego, co stanowi podstawę każdego powołania: człowieczeństwo. Dopiero na tej bazie, a także na bazie dojrzałego chrześcijaństwa można budować kapłaństwo. Wszystko to wymaga ogromnej pracy przełożonych, wychowawców, ojców duchownych i wykładowców seminaryjnych, którzy tych młodych ludzi na różne sposoby kształtują. Mamy też formację poseminaryjną, w ramach której młodzi księża, zwłaszcza w ciągu pierwszych lat po święceniach kapłańskich, nadal spotykają się na dniach skupienia i wykładach z zakresu teologii, socjologii, psychologii czy innych dyscyplin. To permanentne kształcenie duchowieństwa, które musi iść w parze z formacją duchową, jest udziałem młodych kapłanów przez kilka lat.

W tej chwili Kościół w Polsce jest na etapie dostosowywania się do watykańskiego dokumentu, który zawiera nowe zasady formacji seminaryjnej. Na czym one polegają?
Jak wspomniałem, zasady te obejmują dwie sfery - duchową, a więc troski o życie wewnętrzne, i drugą, czysto intelektualną, związaną z programem studiów („Ratio studiorum”). Taki dokument wydała Kongregacja ds. Duchowieństwa, a teraz Konferencja Episkopatu Polski dokona przystosowania owej watykańskiej „Ratio Fundamentalis Institutionis Sacerdotalis” do warunków polskich.

Co się zmieniło?
Doszły praktyki duszpasterskie, których dawniej w takiej skali nie było. Owszem, w czasach, kiedy ja studiowałem, podczas wakacji naszym obowiązkiem była katechizacja dzieci, które miały przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej, co miało miejsce właśnie w wakacyjnych miesiącach. Katechizowaliśmy więc zwykle we własnych, rodzinnych parafiach. Teraz, już od jakiegoś czasu, praktyki duszpasterskie są rozbudowane. Wchodzi w nie nauczanie religii w szkołach przez kleryków oraz praktyki duszpasterskie w parafiach. Wspomniany nowy dokument idzie w tym kierunku, by przed diakonatem albo przed święceniami kapłańskimi, klerycy spędzili jakiś czas w parafiach i tam udzielali się duszpastersko. Jest to pewne novum. Czymś nowym jest też zróżnicowanie przedmiotów wykładanych w seminarium oraz liczba godzin określonych przedmiotów. Natomiast nic się nie zmieniło i nie zmienia, jeśli chodzi o podstawową formację dotyczącą strony duchowej i intelektualnej.

Zaryzykowałby Ksiądz takie stwierdzenie, że dzisiejsi alumni czy klerycy mają więcej luzu, niż mieli go klerycy 30 lat temu?
Z
decydowanie. W moich czasach panowała niemal żelazna dyscyplina. Wiele godzin milczenia, rzadkie wyjścia poza seminarium, skrupulatne wykorzystywanie czasu, zero tolerancji dla poważniejszych uchybień, nie wspominając o siermiężnych warunkach bytowych. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, a mieszkam całe życie w seminarium, że ta dyscyplina była kiedyś o wiele bardziej surowa; dziś jest dużo więcej tak zwanego luzu, więcej swobody. No cóż, czasy się zmieniają. Ale duch się nie zmienia i to, co istotne - formacja do kapłaństwa w sferze duchowej, intelektualnej i duszpasterskiej - nie ulega i nie może ulec zmianie. Tu zawsze powinny być jak najdalej idące wymagania.

Co łączy dzisiejszych kandydatów na księży, a co różni od tych, którzy szli do seminarium 20 lat temu?
Wspólnym mianownikiem kandydatów, którzy wstępowali do seminarium dawniej, a nawet bardzo dawno - 30, 40 lat temu - z dzisiejszym pokoleniem, bez wątpienia jest pragnienie życia blisko Boga i blisko ludzi. Łączy ich wiara i miłość do Chrystusa, która ciągle wymaga pogłębienia. To się chyba nie zmieniło. A co ich różni? Kilkadziesiąt lat temu, kiedy młody człowiek wstępował do seminarium, był niezbicie przekonany, że ma powołanie kapłańskie. Tak było ze mną i z moimi kolegami, kiedy pukaliśmy do furty seminaryjnej w 1955 roku: szliśmy z głębokim przekonaniem, że mamy powołanie do kapłaństwa. Owszem, to powołanie trzeba było jeszcze weryfikować w trakcie formacji seminaryjnej, ale tego rodzaju przekonanie już w nas było. Dziś natomiast, choć nie jest to zjawisko powszechne, bywa, że tego absolutnego, stuprocentowego przekonania kandydatom brakuje. Jakby nie do końca byli pewni swojego powołania, jakby dopiero w seminarium chcieli je odnaleźć i zweryfikować. No i zdarza się, że się wycofują. A jeśli ktoś rzuca kapłaństwo, bo i tak bywa, to taki fakt świadczy o tym, że albo źle odczytał swoje powołanie, albo niewystarczająco je w sobie pielęgnował.

Co jest pierwszym, najważniejszym kryterium dla młodego człowieka, który myśli o wstąpieniu w stan duchowny?
Chodzi o motyw? Powołanie, jak to napisał święty Jan Paweł II, jest zarówno darem, jak i tajemnicą. Tę tajemnicę każdy inaczej odbiera, każdy spotyka ją w innych okolicznościach i inaczej weryfikuje. Ale wiodącym motywem powinna być zawsze wewnętrzna potrzeba służenia Bogu i ludziom. Należałoby jeszcze dopowiedzieć, że kandydatowi do kapłaństwa powinna towarzyszyć głęboka świadomość tego, że uświęcając innych, uświęca siebie. A za dar powołania wypada dziękować.

Jak sprawdzić, czy ktoś się nadaje na księdza? I w jaki sposób przez 6 czy też 7 lat w seminarium weryfikuje się powołanie i pracuje z kandydatami na księży?
Wszystko zaczyna się od zgłoszenia się kandydata do seminarium, kiedy to rektor odbywa z nim rozmowę kwalifikacyjną. Czasem trwa ona godzinę, czasem dłużej, rektor rozpoznaje wówczas motywy, które skierowały maturzystę do seminarium. Wstępnie rozpoznaje też, jak jest ukształtowane jego człowieczeństwo i chrześcijaństwo. A gdy kandydat staje się już seminarzystą, winien owocnie współpracować z łaską powołania, weryfikując je (z pomocą ojca duchownego i spowiednika). Jak już powiedziałem, praca z kandydatami na księży obejmuje generalnie kształtowanie w nich człowieczeństwa, chrześcijaństwa i postawy kapłańskiej (poprzez konferencje, rozmowy indywidualne z ojcem duchownym, wspólną i indywidualną modlitwę, zwracanie uwagi na uchybienia, częstą spowiedź, dni skupienia, rekolekcje). Niebagatelne jest też wzajemne oddziaływanie kleryków na siebie. Szczególne znaczenie ma tutaj codzienna Msza święta (oczywiście z przyjęciem Komunii świętej), sprawowana w najważniejszym miejscu seminarium, którym jest kaplica. To właśnie tutaj wszystko się „rozgrywa” - godziny spędzone w milczeniu przed Najświętszym Sakramentem pozwalają modemu człowiekowi odpowiedzieć definitywnie na zaproszenie swojego Mistrza: „Pójdź za Mną”.

Wspomniał Ksiądz o zwracaniu uwagi na człowieczeństwo kandydata. Czy ma ono być rozumiane jako dojrzałość?
Tak właśnie. Chodzi o dojrzałość, oczywiście proporcjonalną do wieku i o rokowanie, że ta dojrzałość będzie się rozwijać, pogłębiać. Wspomniana rozmowa kwalifikacyjna pokazuje stopień tej dojrzałości, podobnie jak kwalifikacje intelektualne kandydata na studenta seminarium, jak i jego motywy. Czasem rektor posiłkuje się badaniem psychologicznym, ale nie ma ono charakteru przesądzającego o tym, czy się kandydata do seminarium przyjmie, czy nie.

Kiedy się wysyła na badania psychologiczne?
Kiedy pojawiają się jakieś wątpliwości. Czasem, mówiąc wprost, gołym okiem widać, że dany kandydat nie stanowi właściwego „materiału” na księdza. Wtedy rektor mu dziękuje.

Jakie cechy kandydata decydują o tym, że mu się już na wstępie dziękuje?
To dobre pytanie, choć niełatwa jest na nie odpowiedź (śmiech). Jako że byłem rektorem seminarium, mogę powiedzieć, że przyjmując kandydata, rektor musi się wykazać pewną intuicją. Powinien w tej pierwszej rozmowie wiele wyczuć, jeśli chodzi o cechy ludzkie i chrześcijańskie swojego rozmówcy, zorientować się, jak wygląda jego zaangażowanie religijne. Winien także zwrócić uwagę na jego stronę intelektualną, no i dobrze „przyjrzeć się” motywom, które go przywiodły do furty seminaryjnej. W przypadku wątpliwości, kiedy trudno kandydata od razu zdyskwalifikować, można go poddać badaniom psychologicznym. Z tym, że Kongregacja ds. Duchowieństwa, która obecnie nadzoruje seminaria, wychodzi z założenia, że samo badanie psychologiczne nie może mieć charakteru przesądzającego, rozstrzygającego, o czym już wspomniałem.

Co, jeśli mimo badań psychologicznych, ktoś prześliźnie się przez to sito pierwszej weryfikacji, uda mu się coś niepochlebnego ukryć? Spotkał się Ksiądz z takimi przypadkami?
Oczywiście, że może się prześliznąć, nie wszystko podczas rozmowy kwalifikacyjnej uda się dostrzec i zweryfikować. Ale potem kleryk przez 6 lat pozostaje pod czujnym okiem wychowawców i wykładowców. Zwłaszcza wychowawców, a są nimi rektor, prorektor, prefekci i - uwaga - ojciec duchowny, którzy później to wszystko weryfikują. Śmiem twierdzić, że to ojciec duchowny pełni najbardziej odpowiedzialną funkcję w seminarium. Być może nie wszyscy się ze mną zgodzą, ale osobiście przywiązuję ogromną wagę do jego roli w stosunku do seminarzystów. On odgrywa kluczową rolę w ich formacji duchowej. To pierwszorzędna funkcja - formatora kleryckiego sumienia i życiowej postawy. Inni moderatorzy patrzą na kleryków od zewnątrz - sprawdzają postępy w nauce, oceniają kwalifikacje intelektualne i zewnętrzne zachowanie. Nie należy jednak żadną miarą pomniejszać roli rektora, prorektora i prefektów, którzy są również formatorami swoich podopiecznych. Zwykle są to kapłani doświadczeni, dobrze przygotowani, którzy dbają o formację. A wracając do roli ojca duchownego, dopowiem, że moje pokolenie miało szczęście mieć znakomitego ojca duchownego, notabene późniejszego biskupa (Jana Wosińskiego), który każdego miesiąca znajdował czas, żeby z każdym z nas indywidualnie porozmawiać, a było nas 157. To były niezwykle ważne dla nas, szczere rozmowy; nierzadko wychodziło się po nich rozpłomienionym. A zatem to ojciec duchowny jest tym mocnym ogniwem w weryfikowaniu powołania. Pokazuje, na co zwrócić uwagę, co poprawić, albo, co też się zdarza, biorąc pod uwagę postawę kleryka, doradza, że może lepiej byłoby, gdyby opuścił seminarium.

Zdarzyło się, żeby Ksiądz nie dopuścił do tego, by ktoś przyjął święcenia ?
Tak się szczęśliwie złożyło, że nie było takiej sytuacji. Rektorem byłem kilka lat, to niedługo, ale mieliśmy wtedy 182 alumnów, najwięcej w po-nadtrzystuletniej historii naszego płockiego seminarium. Prorektorem, moim świetnym zastępcą, był późniejszy biskup Andrzej Suski i to on prowadził na forum zewnętrznym gros funkcji wychowawczych. Tak się nam szczęśliwie złożyło, że nie musieliśmy nikogo usuwać. Zdarzało się, że klerycy sami rezygnowali, opuszczali seminarium, ale nie musieliśmy nikogo do tego skłaniać. Wielu występuje na podstawie własnej decyzji, najczęściej na pierwszym, czy drugim roku, choć zdarza się, że i na starszych latach. Dochodzą do wniosku, że to nie jest miejsce dla nich, zweryfikowali swoje powołanie negatywnie, doszli do wniosku, że lepiej, jeśli nie zostaną kapłanami. Ale muszę dopowiedzieć, że ostateczną decyzję w kwalifikowaniu do święceń kandydatów podejmuje biskup diecezjalny, w oparciu o opinię rektora. To do biskupa należy ostatnie słowo, kogo dopuścić najpierw do święceń diakonatu. Święcenia te, przypomnijmy, wiążą się z podjęciem istotnych obowiązków, jak zobowiązanie do życia w celibacie, codziennego odmawiania godzin liturgicznych, czyli modlitwy brewiarzowej, i posłuszeństwa biskupowi diecezjalnemu. Analogiczną decyzję biskup diecezjalny podejmuje przed przyjęciem przez diakona święceń prezbiteratu (kapłańskich).

W jaki sposób kształtuje się sumienie kleryka?
W podobny, w jaki kształtuje się sumienie każdego wiernego. Kształtuje je, jak już mówiłem, ojciec duchowny, ale też spowiednicy. Każdy kleryk ma stałego spo-wiednika. Spowiedź odbywa się co dwa tygodnie. Za moich czasów była co tydzień i to było dobre narzędzie samokontroli i dokonywania wewnętrznego postępu. Punktem odniesienia dla własnego sumienia jest Bóg, drugi człowiek i my sami. W kształtowaniu sumienia chodzi więc o bliską relację z Chrystusem, jako Arcykapłanem, w którego kapłaństwie mamy partycypować. Chodzi o drugiego człowieka i ważne jest, aby przyszły kapłan, który będzie pracował całe życie z ludźmi, miał ludzkie cechy. Aby był zdolny do poświęcenia, żeby był zrównoważony, spokojny, życzliwy, otwarty dla wszystkich, operatywny. W tym kierunku powinno iść kształtowanie sumienia. No i trzecia sprawa - powinien dobrze kierować sobą, być dojrzały w swoim człowieczeństwie, chrześcijaństwie i starannie pielęgnować swoje powołanie kapłańskie.

Wielu młodych księży podnosi sprawę rezygnacji z celibatu. Może sobie Ksiądz wyobrazić, że w Kościele mogłoby nie być celibatu?
Trudno to sobie wyobrazić. Nie chcę uchodzić za nadmiernie pobożnego, ale jeśli chodzi o celibat, to tak naprawdę można go rozumieć i podjąć przede wszystkim na płaszczyźnie nadprzyrodzonej: „ze względu na Królestwo niebieskie”; by - jak to stwierdza soborowy Dekret o życiu i posłudze kapłanów - ,,niepodzielnym sercem trwać przy Nim (Chrystusie)”. Wszelkie inne motywy mają tutaj znaczenie drugorzędne. Jestem o tym głęboko przekonany. Jest to poświęcenie podjęte dla Chrystusa i z miłości do Niego, a także z miłości do ludzi. To wyrzeczenie posiadania własnej rodziny kapłan podejmuje z uwagi na Chrystusa i Jego braci. Miłość potencjalnej żony i dzieci przelewamy na Niego i ludzi, pośród których posługujemy, którym pomagamy. Krótko mówiąc, w podjęciu celibatu istotne znaczenie ma motyw ideologiczny, a nie praktyczny. Z tym wiąże się potrzeba głębokiej wiary i nieustannej troski o życie duchowe. Jestem więc przekonany, że Kościół nigdy z tego dobrodziejstwa, jakim jest celibat, nie zrezygnuje.

A. Duda: Europa zostawiła nas na pastwę Rosjan w 1945 r., nie ma prawa nam niczego dyktować

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Ks. prof. Wojciech Góralski: Nie każdy nadaje się na księdza - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl