Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ks. Krzysztof Matuszewski: Jezus postawił na miłość, a nie na sukces

Jolanta Pierończyk
Ks. Krzysztof Matuszewski - absolwent psychologii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, mgr teologii, doktorant teologii duchowości (tematem jego pracy doktorskiej są "Kulturowe, środowiskowe i psychologiczne uwarunkowania życia duchowego Alberta Chmielowskiego”), asystent na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego, psychoterapeuta w trakcie szkolenia z psychoterapii integratywnej  (organizowanego przez Stowarzyszenie Psychologów Chrześcijańskich w Warszawie)
Ks. Krzysztof Matuszewski - absolwent psychologii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, mgr teologii, doktorant teologii duchowości (tematem jego pracy doktorskiej są "Kulturowe, środowiskowe i psychologiczne uwarunkowania życia duchowego Alberta Chmielowskiego”), asystent na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego, psychoterapeuta w trakcie szkolenia z psychoterapii integratywnej (organizowanego przez Stowarzyszenie Psychologów Chrześcijańskich w Warszawie) Jolanta Pierończyk
Ks. Krzysztof Matuszewski, doktorant i asystent na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, mówi o porażce jako sukcesie. O przeżywaniu porażki w świecie nastawionym na sukces. W kontekście wydarzeń sprzed ponad 2000 lat. Odpowiada m.in. na pytanie, jak to się mogło stać, że tak pozytywny bohater ginie na końcu.

Jezus Chrystus superstar ginie w ostatnim akcie. Historia kończy się źle. Pozytywny bohater ponosi porażkę…
Historia zbawienia jest nie tylko historią porażki, ale wręcz historią zgody na taką stratę. Jezus Chrystus, wie, co robi, zapowiada to od początku, starając się swoich uczniów przygotować do dramatu krzyża. Niestety, początkowo oni tego nie słuchają, albo nie chcą słyszeć. Jezus aż trzykrotnie anonsuje swoją mękę, zapowiada odrzucenie przez ludzi, czyli społeczną dezaprobatę względem siebie. Uczniowie ciągle jeszcze myślą po swojemu, wolą skupić się na sukcesie i prestiżu, jaki daje im przynależność do Jezusa. Dopiero później zrozumieją, że nie o to chodziło.

Typowe zachowanie: słyszymy to, co chcemy słyszeć, odrzucając niewygodne, nieprzyjemne treści.
Tak, niestety, również w tym wybranym gronie, prócz ewidentnego oddania Jezusowi, przyjaźni, a nawet miłości do Niego, pojawił się też ten czynnik nieuporządkowany: korzystanie i satysfakcja z bycia u boku kogoś wyjątkowego, superbohatera, który rozprawi się z okupantem rzymskim. W takim towarzystwie samemu można się czuć kimś wyjątkowym. Tymczasem Jezus próbuje ich wyprowadzić z błędu. Mówi, że nie przyszedł, aby Mu służono, ale aby służyć. Sygnalizuje swoim uczniom, że nie jest superbohaterem, którego chcą w Nim wiedzieć. Nie ma zamiaru zejść z krzyża, choć ma taką możliwość. Wisząc na krzyżu, wprost słyszy taką pokusę ze strony jednego z łotrów i arcykapłanów. Pragnie mocno pokazać swoim uczniom: "Słuchajcie, ja nie tyle chcę zmienić sytuację zewnętrzną, co zmienić sposób patrzenia na nią. Za zmianą waszego patrzenia pójdzie cała reszta". I to jest właśnie clou ewangelicznego nawrócenia, czyli grecka „metanoia”, co oznacza zmianę sposobu myślenia.
Zobaczmy, sytuacje mogą być różne. Nie tylko sytuacja nas kształtuje, ale nasz sposób myślenia o sytuacji. To drugie nawet bardziej. Zobaczmy to na przykładzie: człowiek jako jedyna istota intencjonalna na ziemi ma taką zdolność, by z największego raju czy innej fantastycznej sytuacji uczynić piekło i odwrotnie - ma też zdolność, poprzez swój sposób myślenia i działania, uczynić niebo z sytuacji, która przypomina piekło. Wyobraźmy sobie wspaniałą imprezę, z dobrym jedzeniem i supertowarzystwem, gdzie znajdzie się osoba, która swoim narzekaniem, wybrzydzaniem potrafi skutecznie popsuć dobrą atmosferę i świetne warunki, które jej sprzyjają. A teraz weźmy za przykład tak ekstremalnie niekomfortowe miejsce, jakim jest obóz koncentracyjny. W tak dramatycznej sytuacji znaleźli się przecież ludzie, którzy swoją nadzieję, wiarę, swoje umiejętności i kompetencje potrafili pięknie wykorzystać, by poprawić los innych, odnaleźć w tym sens i siłę do przetrwania. Tego m. in. uczy Chrystus swoich uczniów, mówiąc "zmieniajcie sposób patrzenia na świat na bardziej Boży. Spotkają was różne sytuacje, ważne jest, jak do nich podchodzicie". Jezus uczy ich ciągłego dostrzegania i wydobywania dobra, a także godzenia się ze stratą, która jest wpisana w ludzki ziemski los.

Trudna i trochę niewygodna lekcja.
Tak, ale lekcja, która się opłaca, bo rodzi „nową jakość”, a to jest nagroda warta wysiłku. Najpierw trzeba jednak nauczyć się tracić. Jezus wielokrotnie mówił o obumieraniu na przykładzie ziarna pszenicznego. „Jeśli ziano pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie samo, a jeżeli obumrze, przyniesie plon obfity”. Nawiązuje tu do siebie i tego, co się ma dokonać na krzyżu. To jedno z jego przygotowań uczniów na swoją śmierć.

Niestety, jak już Ksiądz powiedział, lekcja nie została zrozumiana. Już wtedy.
Tak, dokładnie. Będzie zrozumiana dopiero po zmartwychwstaniu. Bardzo ciekawe jest to, co dzieje się w ostatnim tygodniu przed męką. Wszystko zaczyna się spektakularnym wjazdem Chrystusa do Jerozolimy, wszyscy wołają „Hosanna, królowi Dawidowemu”. Można by rzec: sukces numer 1, gwiazda, superbohater. I nie mija tydzień, a wszystko się diametralnie zmienia. Ten sam lud tego samego miasta krzyczy: „Ukrzyżuj go”. Szok uczniów, a nawet tego, który tak mocno zapewniał, że „życie moje oddam za ciebie”. Chodzi oczywiście o św. Piotra, który zapiera się Chrystusa, zawodzi. Cała ekipa Jezusowa w jakimś sensie się rozpada. Mocna porażka i kryzys. Jeszcze raz podkreślę, Jezus wielokrotnie i na różne sposoby przygotowywał ich na dramat krzyża, jednak kategoria sukcesu chyba przyćmiła taką opcję. Uczniowie jakoś nie chcieli nabyć cennej umiejętności przeżywania porażki. Oczywiście, nie wszyscy. Byli tacy, którzy z tą trudną sytuacją postanowili się skonfrontować i trwali pod krzyżem. Jedną z tych postaci jest bardzo niepozorny, umiłowany uczeń, Jan, prawdopodobnie najmłodszy, bardzo wrażliwy, a mimo to potrafił wytrwać do końca. Natomiast ci wszyscy, którzy stwarzali wrażenie największych bohaterów pouciekali. Wbrew temu, co powiedzieliśmy na początku, ta historia jednak dobrze się kończy, bo jest zmartwychwstanie. Jednak jak się przyjrzymy zmartwychwstaniu z bliska, nie jest to wydarzenie w spektakularnym stylu hollywoodzkim. O ile publiczna działalność Jezusa była dostępna wszystkim, a jego śmierć na krzyżu jest historycznym faktem (kilka niezależnych źródeł historycznych, także pozaewngelicznych, potwierdza historię ukrzyżowania Chrystusa), to zmartwychwstanie jest prawdą, która przynależy do porządku wiary. To nie jest fakt historyczny w takim znaczeniu, jak śmierć na krzyżu. Chrystus już nie objawia się wszystkim, ale wybranym na świadków.

Zdawać by się mogło, że zmartwychwstanie jest jednak spektakularnym wydarzeniem.
Bo w opisie ewangelicznym tak to wygląda: trzask skał, złamanie pieczęci rzymskiej na grobie, wystraszeni strażnicy, jednak to wszystko jest udziałem garstki naocznych świadków.
Kiedy weźmie się do ręki opisy tzw. epifanii, czyli objawień Chrystusa zmartwychwstałego, zobaczymy, że ukazuje się w cichości i pokorze. Tak przychodzi np. do niewiast przy grobie oraz swoich uczniów, mówiąc im: „Wy będziecie moimi świadkami”. W tych scenach uderza atmosfera wzruszenia, nadziei oraz wspomnianej wcześniej nowej jakości, nowego życia, które przynosi Jezus. Od tego momentu uczniowie muszą zmienić swój sposób myślenia. Skoro zmartwychwstał, to znaczy, że nic już nie będzie takie samo. Skoro zmartwychwstał, to trzeba nam wziąć na serio każde Jego słowo, a przede wszystkim to, kim jest – prawdziwym Synem Bożym, Bogiem. Bardzo lubię określenie, że wiara chrześcijańska jest wiarą paschalną. Pascha jako przejście. Wiara paschalna, gdzie najpierw uczymy się nieść krzyż i wcale nie chodzi tu o wybieranie cierpiętnictwa, ale o to, że nasze życie na ziemi ma kształt krzyża. Być chrześcijaninem nie oznacza uciekać od problemów w iluzję. Tzw. myślenie pozytywne, w negatywnym znaczeniu sprowadza się do wypierania problemów z naszej świadomości, ale nie o to chodzi. „Myśl pozytywnie” w świetle nauki Chrystusa znaczy przede wszystkim „patrz realistycznie”. Dlatego nie uciekaj spod krzyża, bądź też przygotowany na stratę, porażkę, bo z tego może zrodzić się coś cennego. To jest właśnie to obumierające ziarno, które wydaje plon, czyli zmartwychwstaje. Wiara paschalna będzie tu nieustannym przechodzeniem wraz z Jezusem ze śmierci do życia, z grzechu do wolności, z ciemności do światła. Bo życie chrześcijańskie jest właśnie paschą, czyli nieustannym przechodzeniem. Są systemy religijne, które chcą zanegować cierpienie, wyprzeć się go, uciekając w jakąś iluzję, czy poszukując beznamiętnej nirwany. Można oczywiście spróbować żyć beznamiętnie wobec wszystkiego i wszystkich, wtedy może nie będzie nas boleć. Jeżeli jednak decydujemy się naprawdę kochać, angażować się, służyć, będziemy znosić trudy poświęcenia, a więc i cierpieć, ale w zamian za to odnajdziemy sens i prawdziwe szczęście, będziemy się rozwijać. I dlatego wiara chrześcijańska jest dla mnie bardzo realistyczna. Uczy mocnego stąpania po ziemi wraz z Chrystusem. Z początku nie do końca nauczyli się tego jego uczniowie, skoro bujali w obłokach, marząc o jakimś sukcesie po swojemu rozumianym. Jezus zaskoczył jednak wszystkich. Nie zszedł z krzyża. Ostatecznym motywem była tu jednak miłość, to ona sprawiła, że Jezus zgodził się na stratę i odrzucenie. W hierarchii wartości zwyciężyła tu miłość, a nie sukces.

Czytaj dalej na następnej stronie.
Jak w dzisiejszym kulcie sukcesu przekonać ludzi, że porażka jest sukcesem?
Jeżeli spojrzymy od strony ludzkiej, to istnieje stosunkowo młody nurt psychologii, zwanej psychologią pozytywną, która zwraca też uwagę na umiejętność skutecznego przeżywania porażki. Są badania, które udowadniają, że umiejętność przeżywania porażki jest nie tylko miarą dojrzałości, ale nawet miarą szczęścia. Bardziej szczęśliwe, mające większe poczucie sensu i jakości życia są te osoby, które w umiejętny sposób przeżyły porażki, wyciągnęły z nich konstruktywne wnioski. Patrząc z drugiej strony, kiedy bardziej przyjrzymy się np. światu show-biznesu, czy modelingu, to zauważymy, jak mocno akcentowany jest tam sukces, utożsamiany z pełnią szczęścia i spełnienia. Często słyszymy tam o osobach, które choć osiągnęły szczyty sławy, a ciągle czują się niespełnione, ciągle im mało. Drobna porażka w stylu: spadłam na drugie miejsce w rankingu top model, prowadzi do rzeczywistej depresji i załamania. I uruchamia myślenie – jednak jestem brzydka i gorsza. Co to oznacza? Zdradza trudną prawdę, że wskazana modelka w rzeczywistości, w swoim wnętrzu czuła się tak od zawsze. Próbowała jednak ze wszystkich sił to kompensować. Drobna porażka pokazała, jak jest naprawdę. Kiedy spróbujemy popatrzeć na tę porażkę szerzej, to zobaczymy tu coś pozytywnego. Porażka może być w tym wypadku ważną szansą, by porządnie zająć się sposobem myślenia o sobie. Może stanowić okazję do psychoterapii i prawdziwego rozwoju siebie oraz większej odporności na kolejne porażki, które zawsze będą przecież częścią życia.

Jak to zrobić?
Jest w psychologii pozytywnej nurt badań m.in. nad takimi zagadnieniami, jak dobrostan, jakość życia, wartości, poczucie sensu życia… Badania te pokazują, że osoby, które mają wysokie poczucie sensu życia, potrafią dostrzegać dobro, mają większą zdolność przebaczania, są równocześnie zdrowsze, łatwiej też radzą sobie z porażkami oraz różnymi trudności.
Zdrowa psychologia pokazuje dziś zagrożenia, jakie niesie ze sobą źle rozumiany sukces i parcia do zdobywania szczytów a wszelką cenę. Mam przed oczyma znaną książkę Alice Miller pt. „Dramat udanego dziecka”. Autorka opisuje ciekawy typ dzieci,
u których z pozoru wszystko w domu szło dobrze: nikt nie bił, nie pił. Jednak osobiste braki i niespełnienie rodziców sprawiło, że za wszelką cenę szukali siebie, jak w lustrze w sukcesach własnych dzieci. Ambicje rodziców stawały się ambicjami dziecka. Bardzo mocno tłukli mu do głowy, że musi być najlepsze. W domyśle: będziemy cię kochać, jeśli będziesz odnosił sukcesy. Do dziecka ten przekaz staje się z czasem jasny. W konsekwencji, zaprzeczając swoim potrzebom i uczuciom, dziecko zaczyna bój o sukces, ale w środku ciągle ma wdrukowane: czy rodzice mnie pokochają, czy im się to spodoba. Często czuje się gorsze i niekochane, dlatego pracują na sukces, utożsamiając go z miłością rodziców.
Wracamy do Ewangelii. Jezus postawił na miłość, nie na sukces, tego uczył swoich uczniów. Tak naprawdę pokazał im, że prawdziwy sukces to miłość. Wygrywasz, jak kochasz.
Jest też inny typ. Osób, które mocno odbiegają od współczesnych kanonów urody i sukcesu (z nadwagą, słabą inteligencją i wiedzą),ale jest w nich jakaś pogoda ducha, radość życia, ciepło i prostota. One nie uzależniają się od zewnętrznych „głasków”, by poczuć się wartościowe. Po prostu takie się czują: kochane i akceptowane.
I znowu wraca myśl: to nie sytuacja zewnętrzna nas kształtuje, ale nasze podejście do niej, nasz sposób myślenia o sobie, świecie. Zobaczmy, że już zdecydowanie wcześniej Jezus mówił o tym w Ewangelii, opowiadając przypowieść o talentach, czyli o wierności w drobnych rzeczach i cieszeniu się z codzienności. Zobacz, jak Ojciec cię obdarował. Jesteś w rękach Bożych, „ważniejszy niż wiele wróbli. Jesteś wartością samą w sobie, bo jesteś dzieckiem Bożym. Rozejrzyj się, jak bardzo zostałeś obdarowany. Zobaczmy, że to właśnie choroba, czy wszelka patologia, a mówiąc szerzej, wszystkie skutki grzechu, koncentrują nasz wzrok na braku, sprawiając, że zapominamy o całym ogromie dobra, które nas otacza.

Z czym powinniśmy przejść do swojej codzienności poza Wielkanoc?
Dla mnie Wielkanoc jest dobrą okazją do zatrzymania, zreflektowania, za czym gonimy i co dla mnie liczy się dziś. Pierwsze, co warto zrobić, to podejść pod krzyż Jezusa i tam odsłonić swoje rany. Wielki Piątek to misterium krzyża, a Wielka Sobota, to czas ciszy, czas żałoby, kiedy Kościół milczy, bo Zbawiciel leżu w grobie. Żeby coś z tego zrozumieć, trzeba koniecznie się zatrzymać. To okazja, by z całą mocą odkryć, że Bóg jest bardzo blisko. Mówi nam: „Nie zabrałem wam krzyża, bo ziemia to jeszcze nie niebo, ale jestem z wami w drodze. Poprzedzam was, pokazując, jak iść, jak przejść z grzechu do wolności, ze śmierci do życia". Wielkanoc to święta wielkiej nadziei, a zmartwychwstanie Jezusa, to nowe spojrzenie, nowa jakość wykluwająca się jak pisklę z wielkanocnego jajka. To jest właśnie pascha – przejście, o którym mówiliśmy. Przyroda nam to pięknie pokazuje: najpierw poczwarka, potem piękny motyl, najpierw ziarno, później kłos. Tu na ziemi jesteśmy ciągle w stanie rozwoju, przepoczwarzania się, a to momentami boli. Można zdecydować się na bezruch, powiedzieć, ja tam nic nie chcę zmieniać, ale to nie jest Ewangelia. W Ewangelii grób jest pusty, Chrystusa tam nie ma, zmartwychwstał.

Ks. Krzysztof Matuszewski
absolwent psychologii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, mgr teologii, doktorant teologii duchowości (tematem jego pracy doktorskiej są "Kulturowe, środowiskowe i psychologiczne uwarunkowania życia duchowego Alberta Chmielowskiego”),
asystent na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego, psychoterapeuta w trakcie szkolenia z psychoterapii integratywnej (organizowanego przez Stowarzyszenie Psychologów Chrześcijańskich w Warszawie)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!