Krzysztof Varga mieszka w Warszawie, centrum życia kulturalnego w Polsce i nie ma co ukrywać – świat ogląda z perspektywy stolicy. Ale z dystansem i krytycznie. Jakże się tłumaczy ze swojej obecności na wręczaniu nagród Fryderyków. Był tam tylko ze względu na Arkadiusza Jakubika, nominowanego do nagrody jako Dr Misio. I przy okazji nie zostawia suchej nitki zarówno na rodzimych paparazzi jak i gwiazdach popu – niejakiej Hyży i Skarbek. I to w jakim stylu.
Śledząc jego zapiski, przypominam sobie czym żyli konsumenci pop kultury kilkanaście miesięcy temu, kiedy jeszcze wszystko było normalne. A na przykład – nienormalnym zainteresowaniem największych poważnych pism fenomenem disco polo. „Nie lud powinien przepraszać za to ,że słucha „Ona tańczy dla mnie”…, ale wyobcowane z ludu elity kajać się winny za domaganie się słuchania Bacha z Haendlem i Brahmsa z Schubertem”. Przypomina mu to chłopomanię młodopolską, ale też nie odpuszcza Kwaśniewskiemu, który „szokujące wygibasy na scenie do discopolowego przeboju wykonywał”. Cały Varga. W jednym z wpisów przypomina post Jakuba Ćwieka i ripostę Marcina Wrońskiego (pisarze kryminałów) dotyczącą pisarstwa Remigiusza Mroza. Ten ostatni oskarża bestsellerowego autora, że uprości polszczyznę do 150 słów. A Varga ma używanie. Zwraca też uwagę na Szczepana Twardocha – innego kolegę po piórze, który wozi się luksusowym autem i wystąpił w reklamie banku. Ale życzliwie, bo jego kunszt pisarski ceni.
Tak, książki, i to nie byle jakie, wypełniają znaczną część refleksji pisarza – ot choćby intrygujący „Robinson w Bolechowie” Macieja Płazy. Ale jest też Varga zaprzysięgłym kinomanem, który wzrusza się nie tylko przy amerykańskich serialach, ale też potrafi docenić przejmujący film „Jak pies z kotem”. I to jak. Bo zdaje sobie sprawę, że wszyscy będziemy starzy, a niektórzy również po udarze – zniedołężniali i zdani na pomoc innych. Wspomina chorą na raka znajomą i biczuje, że nie miał czasu jej odwiedzić, bo „miotał się w ścisłym zwarciu z samym sobą”. Jakież to ludzkie i prawdziwe. Przy okazji też dowiadujemy się, że w aucie wozi pluszowego hipopotama.
„Dziennik hipopotama” kończy się w marcu 2020 roku, tuż po wybuchu pandemii koronawirusa. Krzysztof Varga z miejsca współczuje przyjaciołom muzykom, którzy uwięzieni w domach przymierają głodem, przewiduje traumy związane z lockdownem, wyśmiewa pisarzy czytających swoje książki do internetowych kamerek. Jest sobą, chociaż wie, że trudno cokolwiek przewidzieć. „Jeśli nie umrę, to będę żył, jeśli zaś umrę, to będę martwy”. Cały Varga. Na razie żyje i świetnie pisze.
Czytaj też: Krzysztof Varga - Masakra
Czytaj też: Krzysztof Varga – Egzorcyzmy księdza Wojciecha
Czytaj też: Krzysztof Varga – Sonnenberg. Seks w Budapeszcie, czyli opowieść o mieście
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?