Krzysztof Czeczot: Polityka lubi disco-polo i jego fanów, bo to przecież ogromny elektorat

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
W najbliższy piątek swoją premierę będzie miał film „Zenek”, którego kanwą jest biografia największego gwiazdora disco-polo – Zenka Martyniuka. Rozmawialiśmy z wcielającym się weń aktorem – Krzysztofem Czeczotem. Opowiedział nam on nie tylko o swej aktorskiej pasji, ale też o tworzeniu popularnych audiobooków i słuchowisk.

- Co sprawiło, że zdecydował się pan zawalczyć o rolę Zenka Martyniuka?
- Przede wszystkim scenariusz i reżyser - Jana Hryniak, którego cenię i lubię. Do tego ważnym aspektem była sama postać Zenona Martyniuka. Dla aktora to zawsze niezwykle interesujące zagrać osobę ze świata, w którym na co dzień nie funkcjonuje.

- No właśnie: wcielenie się w aktualnie żyjącą i wszystkim znanym osobę jest trudniejsze od zagrania osoby fikcyjnej?
- Tak, bo wszyscy siłą rzeczy doszukują się podobieństw - czy aktor chodzi jak pierwowzór, czy mówi i wygląda tak samo, itd. Pracując nad tą rolą zdecydowaliśmy z reżyserem, że nie będziemy kopiować Zenona Martyniuka. Wykorzystaliśmy dwa, trzy charakterystyczne dla Zenona zachowania i zbudowaliśmy na tym postać gwiazdy disco polo w szerszym ujęciu. Jasne, że w naszym filmie bohaterem jest znany wszystkim dobrze Zenek Marytyniuk, ale model jego kariery mógłby pasować do każdej innej gwiazdy. Zaczyna się niewinnie - z potrzeby pasji, miłości do tworzenia, a potem przychodzą pieniądze, grono „doradców” dookoła, pojawia się zawiść i zazdrość. Pokazaliśmy gwiazdę, po której widać, że kariera to ogromny koszt i wysiłek.

- Jak się pan przygotowywał do tej roli? Bazował pan wyłącznie na scenariuszu, czy sięgnął pan też po różne źródła: zapisy wideo lub wywiady z Zenkiem? - W pracy nad rolą najważniejsza jest dla mnie zawsze rozmowa z reżyserem - zaczynamy od rozmowy, jaki film chcemy zrobić i potem, jak widzimy postać w tym filmie. Zobaczyłem dziesiątki wywiadów z Zenonem. Zapoznałem się z twórczością zespołu Akcent, porozmawiałem trochę z ludźmi z otoczenia Zenona, ale jak powiedziałem wcześniej, nie chcieliśmy kopiować jeden do jeden głównego bohatera.

- Jak wypadło osobiste spotkanie z prawdziwym Zenkiem? Czy pomogło panu w budowaniu roli?
- Nie, nie otrzymywałem żadnych wskazówek od Zenona. Spotkaliśmy się z na planie trzykrotnie. Raz przed zdjęciami. Zenon Martyniuk to bardzo sympatyczny człowiek. Skromny, uśmiechnięty i otwarty. Miło sobie pogadaliśmy, ale Zenon na żadnym etapie mojej pracy nie dawał mi wskazówek. Nie było to potrzebne. Na planie filmowym wskazówki zawsze przychodzą od reżysera.

- Występ w „Zenku” to chyba pierwsza pana główna rola w kinowej produkcji. Czuł pan, że niesie na swoich barkach cały ciężar filmu? - Zupełnie nie. Może dlatego, że zagrałem już wcześniej pierwsze plany, między innymi w obrazie, który opowiadał historię żyjącego bohatera, czyli Józefa Piniora w „80 milionach”. Film to zawsze praca zespołowa i aktor, choć jest postacią, którą ogląda się na ekranie, jest tylko trybikiem w całej tej machinie produkcyjnej. Dzięki ludziom, którzy pracowali przy „Zenku” udało nam się stworzyć ciekawy obraz. Film o Polsce, o przemianach, jakie nastąpiły nad Wisłą w ostatnich 30 latach i o chłopaku, który marzył, by swoją muzyką dawać ludziom radość i wytchnienie.

- Ponoć usłyszymy z ekranu piosenki Zenka w pana wykonaniu. Jak się panu śpiewało disco-polo?
- Śpiewam zaledwie fragmenty utworów Zenona Martyniuka. Nie miałem z tym większych problemów. Muzyka disco-polo jest dosyć prostą strukturą muzyczną. Trudnością dla mnie było jedynie to, że Zenon śpiewa dosyć wysoko, więc postanowiliśmy, że nie będę podrabiał głosu Zenona, tylko zaśpiewam jak potrafię najlepiej swoją własną barwą.

- Niedawno wystąpił pan w innym filmie muzycznym – „Gotowi na wszystko. Exterminator”. To przypadek czy ma pan w sobie również muzyczną żyłkę? - Jestem po szkole muzycznej, więc pewnie łatwiej mi teraz korzystać z tych umiejętności. „Gotowi na wszystko. Exterminator” mnie zaskoczył, bo okazało się, że muszę się w trzy miesiące nauczyć grać na gitarze basowej. I udało się. To była świetna przygoda.

- Jan Hryniak jest znany raczej z intymnych filmów, jak choćby pamiętna „Przystań”. Jak poradził sobie z dużą muzyczną produkcją?
- W mojej ocenie bardzo dobrze. Janek w swojej pracy reżyserskiej skupia się przede wszystkim na bohaterze, jego emocjach i relacjach z innymi postaciami. W związku z tym nie ważne czy robi kameralny film czy kino z większym rozmachem, zawsze będą to filmy, które się dobrze ogląda, bo w filmie przecież najważniejszy jest człowiek.

- „Zenek” jest wyłącznie biografią gwiazdora disco-polo czy próbuje też odpowiedzieć na pytanie co sprawia, że disco-polo cieszy się obecnie tak wielką popularnością nad Wisłą?
- Nasz film opowiada bardzo uniwersalną opowieść o ludziach i ich marzeniach. To też nie jest biografia Zenona Martyniuka w stu procentach. W filmie znalazły się wątki innych osób. „Zenek” pokazuje również jak rodziła się kultura disco-polo, pokazuje Podlasie, ludzi tam mieszkających, ale też pokazuje PRL w jego całej krasie. Dzięki temu filmowi znowu możemy popatrzeć sobie jak to kiedyś, zupełnie niedawno było i jak bardzo zmieniła się Polska w ostatnich 30 latach.

- Polacy lubią tańczyć do disco-polo i chodzą na koncerty tego rodzaju zespołów. Co ciekawe jednak - nie kupują ich płyt. Jaki będzie zatem los filmu? Fani Zenka zechcą pójść do kina? - Nie wiem tego. Wiem jednak, że nasz film, który już miałem okazję zobaczyć, to zupełnie inne kino niż większość widzów się spodziewa. I że skierowany jest do znacznie szerszej grupy odbiorców niż tylko fanów disco-polo.

- Telewizja Polska sprawiła, że w ostatnich latach słuchanie disco-polo jest swego rodzaju deklaracją polityczną – i oznacza poparcie dla PiS. Film będzie wolny od tego rodzaju skojarzeń? - Tak. W filmie nie ma cienia polityki. Pozwolę sobie na tutaj drobny komentarz pozafilmowy. Z muzyką disco polo romansował prezydent Kwaśniewski, PSL, PO, SLD, Samoobrona, nawet Paweł Kukiz zaśpiewał coś, co przypominało disco-polo, Teraz robi to PiS, a potem pewnie będą robić to kolejni rządzący. Dla mnie to zupełnie zrozumiałe, że polityka lubi disco-polo i jego fanów, bo to przecież ogromny elektorat.

- Większość polskiego środowiska artystycznego odcina się od disco-polo. Nie obawia się pan, że po występie w „Zenku” spotka się pan z jego ostracyzmem? - Nie, nie obawiam się. Jestem aktorem i moim zdaniem jest po prostu dobrze wykonać swoją pracę. Na tyle przekonująco, by z jednej strony podobało się to publiczności, a z drugiej strony, żeby kolejni reżyserzy chcieli ze mną pracować. W moim dorobku są różne role, od psychopatycznego Oskara z filmu Patryka Vegi, przez legendarnego opozycjonistę Józefa Pioniora u Waldemara Krzystka, po bohaterów komedii romantycznych. I teraz do swojej talii kart dołożyłem króla disco-polo. Za chwilę startują kolejne projekty.

- Podobnie jak Zenek Martyniuk pochodzi pan z małego miasteczka. To chęć wyrwania się z niego zainspirowała pana do zajęcia się aktorstwem? - Chyba to przeżywanie różnych żyć, wchodzenie w buty odmiennych od siebie bohaterów jest w zawodzie aktora najciekawsze i to mnie inspiruje. Ta niezwykła możliwość metamorfozy.

- Gra pan z powodzeniem w teatrze, kinie i telewizji. Które z tych mediów jest najbliższe pana sercu?
- Zdecydowanie film jest moją największą miłością. W teatrze pracowałem bardzo intensywnie przez pierwsze 10 lat swojej kariery. To świetny czas, ale ja ciągle potrzebuję kolejnych wyzwań i kolejnych inspiracji. Kino daje mi taką możliwość.

- Widzowie kinowi znają pana przede wszystkim z wielu charakterystycznych ról drugoplanowych. Tego rodzaju role też mogą być satysfakcjonujące dla aktora? - Jasne, że tak. Nawet bardzo. Uczono mnie - co z resztą obecnie powtarzam swoim studentom - że nie ma małych i dużych ról. Są źle i dobrze zagrane role. I to jest w mojej ocenie najbardziej wartościowy podział.

- Polscy reżyserzy widzą pana głównie jako sympatycznego i roztargnionego intelektualistę w okularach. Uwiera pana już trochę ten image?
- Takie propozycje dostawałem kilka lat temu. I zupełnie mi to nie przeszkadzało. Teraz dostaję propozycje bardziej mrocznych bohaterów. Najgorzej w naszym zawodzie to nie dostawać żadnych propozycji. Jak zresztą w każdym innym.

- Jest pan jednym z najważniejszych twórców audiobooków i słuchowisk w Polsce. Co sprawiło, że zajął się pan tego rodzaju aktywnością?
- Od zawsze pasjonował mnie dźwięk i to, co dzieje się w głowie słuchacza, kiedy zanurza się w dobrze zrobionym świecie audio. W przestrzeni dźwięku jest wiele magii i co mnie najbardziej cieszy, te magię można ciągle przekazywać na wiele różnych sposobów.

- Co jest dla pana najciekawsze w tworzeniu tego rodzaju dzieł?
- Nieustanny rozwój. W Osorno Media, firmie którą prowadzę, staram się nie robić zwykłych słuchowisk, audiobooków i podcastów. Nasze motto brzmi: tworzymy film bez obrazu. Audio jest medium, w którym ciągle można coś zrobić po raz pierwszy. Kilka lat temu stworzyłem słuchowisko, w którym nieżyjący aktor, Roman Wilhelmi dialoguje z żyjącym - Adamem Woronowiczem. Następnie rozpoczęliśmy produkcję seriali audio, które teraz zaczynają cieszyć się niezwykłą popularnością, w tym pierwszy polski serial z wykorzystaniem dźwięku 3D, który powstał na zamówienie EMPiK GO. Od roku bardzo mocno rozwijamy temat podcastów i seriali podcastowych w ramach nowej firmy Osorno Media. Właśnie ta możliwość ciągłego rozwoju jest dla mnie bardzo interesująca.

- Wiele pana produkcji odniosło duży sukces artystyczny i komercyjny. Jaka jest recepta na dobry audiobook czy słuchowisko?
- W pracy nad dźwiękiem staram się pamiętać, że ludzka wyobraźnia nie ma granic.

- Dziełem pana życia można chyba nazwać „Biblię Audio”. Co pana skłoniło do podjęcia tego przedsięwzięcia?
- Biblia Audio to bardzo ważny projekt, ale nie nazwałby go dziełem mojego życia. Ja mam dopiero 40 lat, więc mam nadzieję jeszcze coś zrobić. Bardzo chciałem stworzyć największe w Europie słuchowisko. Epickie, z wielkim rozmachem. Chcieliśmy stworzyć utwór, który będzie łączył ludzi. I to nam się udało. Trzeba pamiętać, że w naszej produkcji udział wzięło prawie 500 wykonawców i 10.000 statystów. „Biblia Audio”, która dostępna jest w aplikacji mobilnej czy też na płytach kompaktowych w naszym sklepie internetowym. I wiele osób po nią sięga. Właśnie dzięki temu jak brzmi dźwięk, jak grają aktorzy, tak bardzo przypadła do gustu naszym słuchaczom.

- „Biblia Audio” powala swoim rozmachem. Jak trudnym przedsięwzięciem była realizacja tego projektu z logistycznego punktu widzenia? - To była bardzo skomplikowana operacja. Złożyło się na nią wiele trudnych decyzji, o których można by opowiadać godzinami, a nie chcę pana i czytelników zanudzać tymi wywodami. Najważniejsze, że się udało i że dzięki temu możemy teraz tworzyć wersję anglojęzyczną i mam nadzieję w przyszłości również hiszpańską.

- Poza aktorstwem i produkcją audiobooków reżyseruje pan w teatrze, pisze dramaty, a nawet ma na swym koncie libretto operowe. Co sprawia, że sięga pan ciągle po różne rodzaje wypowiedzi artystycznej? - Staram się być człowiekiem kreatywnym, otwartym na różne propozycje, które niesie życie. Bardzo lubię to, co robię. Pasjonuje mnie aktywność w obrębie sztuki, czy to jest film, czy to jest teatr, czy też praca ze studentami na uczelni. Lubię ludzi, lubię kontakt z ludźmi. To jest moje powietrze. Sztuka to przestrzeń, w której nic nigdy nie jest takie samo. Mój każdy dzień jest inny od poprzedniego. To mnie bardzo pociąga. Różnorodność.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Krzysztof Czeczot: Polityka lubi disco-polo i jego fanów, bo to przecież ogromny elektorat - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl